Reklama

Przez większość dorosłego życia mówiłam o sobie „żona Jerzego” albo „mama Eweliny i Michała”. Wystarczało mi to – tak przynajmniej sądziłam. Codzienne rytuały: wstawanie przed szóstą, robienie kanapek, pranie, zakupy, potem praca na pół etatu w bibliotece osiedlowej. Popołudnia z obiadami na ciepło i wieczory z telewizorem. Jerzy po trzydziestu latach wspólnego życia przestał być partnerem – był bardziej współlokatorem. Uporządkowanym, przewidywalnym i… nudnym.

Reklama

Chciałam czegoś nowego

Dzieci już dorosły, wyprowadziły się, żyją swoimi życiami. Gdy dzwonią, zazwyczaj pytają: „mamo, wszystko w porządku?”. Odpowiadam, że tak, bo przecież nie będę ich martwić, że czuję się pusta. Nieużywana, jak stara filiżanka, która kiedyś była częścią kompletu, a teraz stoi zapomniana w kredensie.

W młodości marzyłam o Hiszpanii. O gorącym powietrzu, zapachu pomarańczy, tańcu flamenco i dźwiękach kastanietów. Ale wtedy był ślub, dzieci, kredyt, obowiązki. Marzenia zepchnęłam do szuflady z napisem „kiedyś”.

– Kryśka, ty zawsze myślisz o innych, a kiedy w końcu pomyślisz o sobie? – zapytała mnie kiedyś Grażyna, moja przyjaciółka jeszcze z liceum, przy okazji jednego z naszych sporadycznych spotkań.

– Ale ja już się nie nadaję do takich rzeczy – odparłam. – Ja nawet nie wiem, jak się teraz bilety lotnicze kupuje.

– To nie trzeba wiedzieć! Ja ci pomogę. Weź po prostu ten urlop. Chociaż raz w życiu. Jedź do tej swojej Hiszpanii. Zrób coś tylko dla siebie. Bo jak nie teraz, to kiedy?

Podjęłam decyzję

Powiedziałam o tym mężowi tego samego wieczoru.

– Jurek, myślę, że wezmę sobie urlop i pojadę na kilka dni do Hiszpanii.

– Do Hiszpanii? A po co? – zapytał, nie odrywając się od meczu.

– Tak po prostu. Chcę zobaczyć coś innego. Odpocząć. Sama.

– Sama?! Kryśka, nie rób scen. Ty masz wszystko tutaj. Co ci odbiło?

– Nic mi nie odbiło. Po prostu… potrzebuję tego.

– Rób, co chcesz – rzucił z rezygnacją i wzruszył ramionami. – Tylko pamiętaj, żeby rachunki zapłacić przed wyjazdem.

Zadbałam o siebie

Wtedy zrozumiałam: nie robi różnicy, czy wyjadę, bo dla Jerzego już od dawna jestem tłem. Niezmiennym, wygodnym, przezroczystym.

Już pierwszego dnia po przylocie do Sewilli miałam wrażenie, że ktoś przekręcił gałkę z napisem „życie” i nagle wszystko nabrało intensywniejszych barw. Powietrze było ciężkie od ciepła i słodkiego zapachu pomarańczy. Idąc z walizką w stronę hostelu, przystanęłam pod drzewem, które oblepione było kwiatami. Spojrzałam w górę i pomyślałam: to naprawdę się dzieje. Jestem tu. Sama.

Zatrzymałam się w niewielkim hostelu w dzielnicy Triana. Pokój był prosty, ale miał balkon wychodzący na wąską uliczkę, gdzie codziennie rano kobiety wywieszały pranie, a dzieci goniły się między doniczkami. Codziennie piłam kawę w tej samej kawiarni za rogiem. Najpierw nieśmiało, z kartką w ręku, próbowałam zamówić po hiszpańsku. Kelner z uśmiechem poprawiał moją wymowę.

– Un café con leche, por favor – powtarzałam jak zaklęcie, a on kiwał głową z aprobatą.

Spacerowałam po mieście bez celu. Siadałam w cieniu katedry i gapiłam się na ludzi. Jadłam tapas w przypadkowych barach, próbowałam oliwek, które były bardziej gorzkie, niż się spodziewałam, i piłam sangrię, aż kręciło mi się w głowie.

Byłam szczęśliwa

Pewnego wieczoru zajrzałam do szkoły tańca flamenco. Drzwi były otwarte, muzyka niosła się aż na ulicę. Przystanęłam, zafascynowana ruchem, rytmem i ekspresją. Po kilku minutach ktoś mnie szturchnął w ramię.

– Señora, quiere entrar? – zapytał mężczyzna w czarnym podkoszulku. Uśmiechnęłam się niepewnie, a on powtórzył, tym razem po angielsku – Would you like to try?

Roześmiałam się i weszłam do środka.

– To wygląda pięknie, ale chyba nie dla mnie – powiedziałam.

– Dlaczego nie? Każde ciało może tańczyć – odpowiedział i podał mi dłoń. – Mam na imię Diego. A pani?

– Krystyna – odpowiedziałam, patrząc, jak jego oczy błyszczą ciemnym ogniem.

Zaczęłam uczęszczać na lekcje. Nie codziennie, nie z zamiarem stania się tancerką. Po prostu dla siebie. Czułam się inaczej. Jakby jakaś warstwa mnie – ta zapomniana, nieużywana, kobieca – znów mogła oddychać.

Wieczorami siadałam na balkonie z kieliszkiem czerwonego wina i patrzyłam, jak niebo nad Sewillą gaśnie powoli, barwiąc się na fioletowo. W środku coś we mnie milczało – niepokój, który zwykle czułam w domu, tutaj nie miał głosu.

Nie spodziewałam się

Na lotnisku czułam się jak po długim śnie. Zmęczona, ale wypełniona czymś nowym. Przechodziłam właśnie kontrolę paszportową, kiedy zobaczyłam znajomą sylwetkę w kolejce obok. Najpierw tylko plecy, potem profil. Zamarłam.

Nie widziałam go od ponad trzydziestu lat. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, poczułam, jak serce bije mi szybciej, niemal nieswojo, jakby nagle cofnęło się w czasie.

– Krystyna? – zapytał, niepewnie, jakby nie dowierzał.

– Marek… – odparłam i już wiedziałam, że to nie może być przypadek.

Usiedliśmy razem przy kawie, czekając na swoje loty. Rozmawialiśmy tak, jakby te dekady nigdy się nie wydarzyły. O dzieciach, o życiu, o tym, co się nie udało. On był rozwiedziony. Często podróżował służbowo.

– Nadal masz ten sam uśmiech – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.

– A ty nadal wiesz, jak mnie zaskoczyć – odpowiedziałam, próbując opanować drżenie głosu.

W samolocie patrzyłam przez okno, a w myślach powtarzałam jedno zdanie: „Czy to możliwe, że moje serce jeszcze tak potrafi zadrżeć?”.

Myślałam o nim

Spotkaliśmy się tydzień po powrocie. Marek zaprosił mnie na kolację do niewielkiej restauracji na Powiślu. Siedzieliśmy przy stoliku przy oknie, popijając czerwone wino i patrząc na siebie uważnie, trochę z niedowierzaniem.

– Wiesz, że cię szukałem? – powiedział nagle. – Ale wtedy byłem zbyt głupi, zbyt dumny. Myślałem, że jeszcze będzie czas.

– A ja… nawet nie wiedziałam, że można za kimś tak tęsknić przez tyle lat, nie zdając sobie z tego sprawy – odpowiedziałam cicho.

Rozmawialiśmy długo. O naszych młodzieńczych planach, o tym, co nas rozdzieliło, i o tym, co się w nas nigdy nie zmieniło. Czułam, że z każdą minutą odklejam się od życia, które znałam.

– Mam męża… ale już od lat nie czuję się żoną – powiedziałam.

Marek nie odpowiedział. Po prostu ujął moją dłoń. A ja nie cofnęłam jej.

Krystyna, 61 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama