„Miałam dziwne przeczucie, lecz ciocia nie chciała słuchać. Nic jej po mędrkowaniu, gdy leży w grobie”
„Wydawało mi się, że sama umieram, kiedy ratownicy pakowali mojego męża do ambulansu. Serce szalało mi w piersi, nogi miałam jak z waty”.

- Mieczysława, 61 lat
Zaczęłam widzieć dziwny błysk
Pierwszy był pies sąsiadki, stary spaniel o posiwiałym pysku. Witał się ze mną za każdym razem, kiedy spotykaliśmy się na drodze przez wioskę. Tamtego dnia też podszedł na sztywnych ze starości łapach i podsunął łeb do pieszczot. I wtedy to zobaczyłam, takie jakby niebieskie ogniki dookoła jego płowego ciała, towarzyszyło temu uczucie smutku i zimna.
Kiedy sąsiadka poinformowała mnie następnego dnia, że pies po tamtym spacerze zasnął i już się nie obudził, pomyślałam, że to przypadek. Przecież był stary, wiadomo było, że nie przeżyje kolejnego roku. Tylko to dziwne jakby przeczucie, kiedy go zobaczyłam, te ledwie uchwytne okiem iskierki… Co to było?
Zaczęłam je widywać od tamtego dnia co jakiś czas. Czasami nad głową kogoś starszego w autobusie, bywało, że na ulicy, raz wydało mi się, że cały samochód wiozący czteroosobową rodzinę jest wypełniony błękitnym światłem. Zawsze przy tym pojawiało się uczucie chłodu i przygnębienia. Ale to byli nieznajomi ludzie i nie miałam jak sprawdzić, co się z nimi potem działo. Kiedy jednak zobaczyłam szafirowe rozbłyski wokół cioci Krysi, zmartwiałam. Strasznie się bałam, że moje przeczucie się sprawdzi i seniorka rodu, już dobrze po osiemdziesiątce, opuści nas na zawsze.
– Jak się czujesz, ciociu? – zapytałam, krojąc sernik dla nas. – Byłaś ostatnio u lekarza?
– Świetnie się czuję, kochana! – siostra taty zawsze była niezwykle pogodna. – A do lekarza nie poszłam, no bo po co, skoro nic mi nie jest?
– Ale miałaś wizytę u kardiologa! – zganiłam ją. – Miał ci zmienić leki, bo puchniesz od tych.
– A tam, puchnę! Raz mi nogi spuchły, ale to od upału. A ja nie cierpię chodzić do tej przychodni. Sami starzy, chorzy ludzie tam siedzą i tylko narzekają! Nawet mnie nie namawiaj, bo i tak nie pójdę!
Miałam wyrzuty sumienia
Ciocia zmarła na serce cztery dni później. Czułam się potwornie, miałam wrażenie, że to moja wina, bo przecież miałam przeczucie! Powinnam była ją wysłać na siłę do tego lekarza, wykupić jej nowe leki! Sama mam sześćdziesiąt jeden lat i biorę całą masę medykamentów. Lekarze często je zmieniają. Dlaczego nie uparłam się, żeby zaciągnąć ciocię do kardiologa?
Na jakiś czas mój „dar” przygasł. Nie miałam już złych przeczuć, nie widywałam niebieskich ogników w powietrzu. Zaczęło mi się wydawać, że to były jakieś przywidzenia, zwłaszcza że okulistka zdiagnozowała u mnie jaskrę.
– Powinna pani jak najszybciej zapisać się na operację – powiedziała. – I nie radziłabym czekać na swoją kolej z NFZ, jeśli ma pani środki, to lepiej iść prywatnie, bo może pani stracić wzrok.
Miałam pieniądze i niewiele pomysłów, na co je wydawać. Dwójka dorosłych dzieci nic ode mnie nie chciała, mąż interesował się tylko ogródkiem i sudoku.
– Jak najbardziej, zapisz się prywatnie – poradził mi, nie odrywając się od pielenia grządek za domem. – Oj… Miecia…
Na moich oczach, złapał się za serce i runął na twarz. Zaczęłam krzyczeć i próbować go podnosić. Przez ogrodzenie zobaczyła mnie sąsiadka i zaraz przybiegła z mężem.
– To zawał, dzwonię po karetkę – zadecydował błyskawicznie sąsiad. – Jurek, trzymaj się, przeżyjesz to!
Wydawało mi się, że sama umieram, kiedy ratownicy pakowali mojego męża do ambulansu. Serce szalało mi w piersi, nogi miałam jak z waty, do tego znowu pojawił się typowy dla jaskry efekt „halo”, czyli aureoli wokół błyskającego na dachu karetki koguta.
I nagle zdałam sobie sprawę, że chociaż po wszystkim dookoła ślizgają się niebieskie błyski, to mimo to nie widziałam ich przy Jurku. Wsiadłam do karetki i przyjrzałam się mężowi uważnie. Nic. Żadnych dziwnych efektów, żadnego przeczucia poza zwykłym zdenerwowaniem.
To było tylko omdlenie z powodu odwodnienia. Zostawili Jurka na dobę w szpitalu, zrobili badania, kazali mi go poić i się nie martwić. Leżał na sali z trzema innymi panami. Jeden z nich właśnie wychodził, miał jechać do domu, a był jeszcze mocno słaby po operacji, ręce i nogi mu się trzęsły.
– Pan jedzie samochodem? – zdziwił się Jurek. – Sam?
– To tylko dwieście kilometrów, a auto stoi tutaj na parkingu… – mężczyzna chwiejnie oparł się o drzwi. – Dam radę, nie będę nikomu zawracał głowy.
Tym razem najpierw poczułam zimno i dojmujący smutek. Błękitne maleńkie błyskawice dostrzegłam nad głową pacjenta sekundę później.
– Nie! – krzyknęłam. – Nie może pan prowadzić w takim stanie! Zginie pan na drodze!
– Miecia! – Jurek spojrzał na mnie przerażony. – Co ty mówisz…?
Ale ja wiedziałam swoje. Ten człowiek miał wkrótce umrzeć, czułam to. Pozwoliłam umrzeć cioci Krysi i więcej nie zamierzałam biernie czekać.
Mnie też coś grozi?
Mimo że wszyscy uznali mnie za wariatkę, nie odpuściłam. Tak długo przekonywałam pana Henryka, że nie może siadać za kierownicę, że w końcu z westchnieniem zadzwonił po syna. Ten odebrał go ze szpitala sześć godzin później. Pan Henio był trochę zły, że musiał tyle czekać, ale kiedy wychodził, jego aura była czysta. Nic niebieskiego. Niemal rozpłakałam się z ulgi.
– O, Heniek pisze, że dojechał do domu. I że dobrze, że mu nie pozwoliłaś prowadzić, bo po drodze zasłabł w aucie – oznajmił Jurek dzień później. – Kurczę, Miecia, ja się zaczynam ciebie bać. Ty jakbyś to przewidziała.
Ja jednak się nie bałam. Ciągle uważałam, że to tylko przeczucie. No i trochę też zdrowy rozsądek. Po operacji nie jedzie się samemu dwieście kilometrów samochodem. O dziwnych efektach świetlanobarwnych powiedziałam okuliście kwalifikującemu mnie na zabieg.
– Tak, to się zdarza – przyznał, chociaż oczywiście nie wiedział, co następowało potem. – Po operacji wszystko ustanie. Mam dla pani termin na środę. Rano porozmawia pani z anestezjologiem, bo mimo wszystko w pani wieku i przy pani schorzeniach, to on musi podjąć ostateczną decyzję.
We wtorek wieczorem spakowałam się do szpitala, wzięłam kąpiel i umyłam włosy. Nagle, w łazience poczułam znajome „przeczucie”. Dziwne, bo byłam sama. Przez moment byłam zadowolona, że te sensacje to jednak iluzja, ale potem… spojrzałam w lustro. Wokół mojego odbicia tańczyły bladobłękitne rozbłyski… Usiadłam ciężko na klapie od sedesu i zaczęłam się trząść. Wiedziałam, że chodzi o operację. Miałam jej nie przeżyć…
Następnego dnia rano spotkałam się z anestezjologiem i powiedziałam, że boję się narkozy. Zażądałam dodatkowych badań, oznajmiłam, że zapłacę za wszystko. Prywatna placówka lubi pieniądze, więc zlecili mi cały komplet. Kiedy dostali wyniki, moja operacja została odwołana.
– Ma pani wadę serca, dotąd niezdiagnozowaną – usłyszałam. – Najpierw trzeba pani ustawić leki, w tej chwili pełna narkoza byłaby zbyt dużym zagrożeniem.
Operację przeszłam trzy miesiące później. Z powodzeniem. Poszłam na nią spokojna, bez żadnych złych przeczuć. Kiedy zdjęto mi opatrunki z oczu, czułam się dobrze. Minęły już dwa lata, a mój wzrok działa świetnie, podobnie jak serce, mimo wady. Nie zobaczyłam już niebieskich ogników. Czy to były naprawdę efekty jaskry? Jedni mają widzenie tunelowe, inni efekt „halo”, ja widywałam błękitne efekty świetlne.
Czy uratowałam życie panu Heniowi i samej sobie dzięki zjawisku paranormalnemu, czy po prostu wykazałam się ostrożnością? Sama nie wiem, ale czuję ulgę, że widzę już tylko rzeczy, które istnieją naprawdę!