Reklama

Krzysztof był przyjacielem naszej rodziny i partnerem biznesowym mojego ojca. Byłam szesnastoletnim podlotkiem, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy na obiedzie zorganizowanym przez moich rodziców. Zjawił się w błękitnym garniturze, trzymając w dłoniach dwa bukiety herbacianych róż. Jeden wręczył mojej matce, drugi dał mnie. Nigdy wcześniej nie dostałam kwiatów od mężczyzny.

Reklama

– Miło mi cię poznać, księżniczko – powiedział i pocałował mnie w rękę.

Do końca życia będę pamiętać delikatny zapach jego perfum. Mężczyźni w tamtych czasach wylewali na siebie hektolitry taniej, duszącej wody kolońskiej, ale Krzysztof był wyjątkowy. Jak wyjęty z odległej przeszłości, gdy na świecie jeszcze żyli prawdziwi dżentelmeni. Nawet jako dziewczynka wiedziałam, że stoję przed człowiekiem, który jest kimś. Miał klasę i wdzięk amerykańskiego aktora z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku – był jak Clark Gable albo Gregory Peck. Choć najmłodszy z przyjaciół mojego ojca, kiedy się odezwał, skupiał na sobie uwagę otoczenia. Mówił w elegancki sposób, używał wyszukanych słów i zawsze miał rację. Tamtego dnia zapomniałam o idolach muzyki pop i romantycznych bohaterach z książek dla nastolatek. Moim sercem zawładnął Krzysztof.

Był moim bohaterem, wiele mu zawdzięczałam

Być może z czasem moja dziewczęca fascynacja by osłabła i pozostała zaledwie miłym, odległym wspomnieniem, gdyby nie nagła choroba i śmierć taty. Znalazłyśmy się wtedy z mamą w nie lada tarapatach. Okazało się, że nasz dom obciążony jest hipoteką, o której moja niezaradna życiowo i niepracująca matka nie miała pojęcia. Mijały tygodnie od pogrzebu ojca, a lista jego wierzycieli robiła się coraz dłuższa.

Krzysztof pomógł mojej mamie uporać się z długami i rozkręcił dla niej firmę organizującą wesela. Zawsze kochała przyjęcia i teraz mogła zarabiać na tym, co lubiła i umiała robić. Ja również dostałam ogromne wsparcie. Krzysztof sfinansował moje studia, a po ich ukończeniu zaoferował mi pracę w swojej firmie. Był moim dobroczyńcą i bohaterem. Więcej, moim marzeniem…

Zobacz także

– Przestań o nim śnić i znajdź sobie kogoś w swoim wieku – powtarzała ciotka, jedyna kobieta naprawdę zainteresowana moim życiem.

Bo mama zawsze skupiała się na sobie i swoich problemach, a po śmierci taty ta cecha jej osobowości tylko się pogłębiła.

Szesnaście lat to w dzisiejszych czasach żadna różnica wieku – rzucałam moim koronnym argumentem i zaraz dodawałam drugi: – Poza tym on o siebie dba. Gra w tenisa i w ogóle.

– Kochanie, nieważne, jak bardzo jest dziarski i młody duchem. Nie zapominaj, że ma żonę i prawie dorosłe dzieci. Jak tak dalej pójdzie, zmarnujesz sobie życie na ciągłych marzeniach o kimś, kto i tak nigdy nie dałby ci szczęścia. Jeżeli jest tak cudowny jak mówisz, nie zdradzi żony, nie rzuci rodziny.

Niby racja…

Próbowałam posłuchać ciotki, ale serce ignorowało rozkazy głowy. Każdego dnia w pracy wodziłam za Krzysztofem zakochanym wzrokiem. Dzień bez przelotnego spotkania był dniem straconym. Najgorzej znosiłam wakacje, kiedy wiedziałam, że całe dwa tygodnie spędza z żoną w tropikalnym raju.

Fantazjowałam, że to ja jestem wybranką jego serca. Że chwali się mną przed swoimi znajomymi, a oni zazdroszczą mu takiej młodej i zakochanej żony.

Całymi godzinami wyobrażałam sobie naszą miłość rozkwitającą w luksusowych apartamentach…

– Jak ci idzie praca, Marysiu? – pytał uprzejmie, już w rzeczywistym świecie, kiedy mijaliśmy się na korytarzu.

Głaskał mnie po głowie i patrzył na mnie jak na jedno ze swoich dzieci. Jego włosy posiwiały i przerzedziły się, a na twarzy przybyło zmarszczek, ale jego uśmiech pozostał zniewalający, zaś spojrzenie emanowało siłą charakteru.

Stosowałam różne sposoby, żeby przykuć jego uwagę. Prosiłam o rady odnośnie kariery zawodowej, ubierałam się nieco bardziej wyzywająco, kiedy wiedziałam, że w planach jest spotkanie z zarządem firmy. Byłam atrakcyjna i każdy normalny 47-letni mężczyzna z pewnością by to zauważył, ale Krzysztof mnie ignorował. Najzwyczajniej w świecie nie dostrzegał we mnie kobiety.

Ciotka kazała mi zmienić pracę. „Co z oczu, to z serca” – mówiła. Próbowałam czegoś szukać, ale kończyło się na przeglądaniu ofert w Internecie.

Tłumaczyłam sobie, że w żadnej innej firmie nie czeka mnie tak świetlana przyszłość, jak w spółce Krzysztofa. To były zwykłe wymówki.

To miała być ostatnia próba zdobycia jego serca

Któregoś dnia, kiedy przeglądałam gazetę, w oczy rzuciło mi się ogłoszenie wróżki. Eliszeba reklamowała się jako tarocistka i znawczyni magii. Kilka chwil wpatrywałam się w numer telefonu salonu ezoterycznego, a później pomyślałam, że nie zaszkodzi spróbować. „To będzie ostatni raz. Jeśli się nie uda, to zmieniam pracę i szukam męża w swoim wieku”.

Salon wróżki mieścił się w zwyczajnym bloku z wielkiej płyty. Trochę to było podejrzane, ale skoro już przyszłam, to postanowiłam dociągnąć sprawę do końca. Wróżka Eliszeba była kobietą mocno po pięćdziesiątce, ubraną w fantazyjną tunikę ze sklepu indyjskiego. W jej mieszkaniu pachniało rosołem i kadzidełkami.

– Niespełniona miłość – powiedziała, patrząc mi w oczy. – Mam rację?

Zaskoczona skinęłam głową. Zaprosiła mnie do ciasnego pokoju i posadziła przy stoliku nakrytym koronkowym obrusem. Jej pomarszczone dłonie sprawnie przetasowywały karty. Kiedy ułożyła kilka z nich przede mną, zacmokała niezadowolona.

– Nic z tego, kochanie. Gwiazdy nie sprzyjają temu uczuciu.

– Ale ja nie mogę o nim zapomnieć! – jęknęłam. – Od piętnastu lat próbuję i nic. Zwariuję od tego.

Wróżka popatrzyła na mnie spod przymkniętych powiek. Przez chwilę myślała o czymś bardzo intensywnie.

– No… może jest pewien sposób. Ale pamiętaj, to igranie z ogniem.

– Zrobię wszystko! Muszę go mieć.

Wróżka kazała mi zdobyć jakiś przedmiot, którym Krzysztof posługuje się na co dzień, i przynieść go do niej w dniu poprzedzającym pełnię księżyca. Nigdy nie przypuszczałam, że uwierzę w takie rzeczy, ale tonący brzytwy się chwyta. Zdobyłam wieczne pióro Krzysztofa, którym podpisywał dokumenty.

– Nada się? – zapytałam, kładąc pióro przed wróżką.

– Zobaczymy.

Poszła do kuchni i wróciła, trzymając w dłoni jabłko. Kazała mi je przekroić, a kiedy to robiłam, wymówiła kilka rymowanych sentencji brzmiących jak tekst z dawnych słowiańskich pieśni.

– Dzisiaj o północy musi pani to zakopać w okolicach jego domu – wręczyła mi zawinięte w lnianą chustę jabłko, pióro i mały wianek z łąkowych chwastów.

– O północy? O matko, co to za pomysł?!

– A chce pani, żeby zadziałało?

– Tak.

– To proszę robić, jak mówię.

Za zaklęcie musiałam zapłacić w sumie dwieście złotych. Niedużo, jeśli w zamian miałam dostać miłość.

Noc była zimna i deszczowa. Zaparkowałam samochód ulicę dalej od domu Krzysztofa. Stanęłam za drzewem, pod którym planowałam zakopać pakunek od Eliszeby i spojrzałam w okna wielkiej rezydencji. W jasnym wnętrzu nowoczesnej kuchni Krzysztof nalewał wino do kieliszka swojej żony. Uśmiechał się do niej, a ja pomyślałam, że już niedługo to do mnie będzie się tak szczerzył.

Kiedy minęła północ, gołymi rękami wykopałam dół, w którym umieściłam jabłko, wianek, a na końcu pióro.

– Wreszcie dostanę to, na co zasługuję – powiedziałam.

Przez kilka następnych dni wypatrywałam jakiejś zmiany w zachowaniu Krzysztofa, ale… nadal mnie nie dostrzegał. Myślałam, że to koniec, i ogarniała mnie coraz większa rozpacz. Przyszedł jednak dzień, kiedy ja i Krzysztof znaleźliśmy się sam na sam w jego gabinecie. Miałam odebrać upoważnienie dla dyrektora mojego działu i akurat tego dnia sekretarka Krzysztofa musiała wyjść wcześniej do domu.

– Dzień dobry, Marysiu. Jak tam prace nad wdrażaniem najnowszych wytycznych KNF-u? – zapytał mnie z uśmiechem.

Patrzyłam, jak wstaje od biurka, żeby się ze mną przywitać. Był wysoki i charyzmatyczny. Dlaczego nie widział, że jestem dla niego idealną partnerką? Mogłam mieć każdego, a tęskniłam za bohaterem z moich nastoletnich fantazji. Nie myślałam nad tym, co robię. Byłam zbyt zdesperowana. Podeszłam do niego i bez żadnego ostrzeżenia zarzuciłam mu ręce na szyję, by go pocałować. Zaskoczony złapał mnie za przedramiona i próbował odsunąć od siebie, ale nie dawałam za wygraną. Wlałam w ten pocałunek piętnastoletnią tęsknotę i cały żar młodego serca. Myślałam, że to będzie moje pożegnanie, że to koniec moich marzeń o miłości, ale… nagle Krzysztof westchnął głośno, ni to z lękiem, ni z pożądaniem. Poczułam jego miętowy oddech. A po chwili oddał mi pocałunek i chociaż nie robił tego tak dobrze, jak sobie wyobrażałam, cieszyłam się, że mnie nie odtrącił.

Czułam, że obudziłam w nim skryte pragnienie i z trudem oderwałam się od jego ust. Bez słowa wzięłam leżące na biurku dokumenty i wyszłam z gabinetu, zostawiając Krzysztofa zarumienionego i oszołomionego.

Tak się zaczęła moja udręka. Koszmar z bajkowym preludium. Początek tego wszystkiego był jak spełnienie marzeń. Jeszcze tego samego dnia Krzysztof kazał mi do siebie wrócić pod byle pretekstem.

– Co to miało znaczyć? – spytał surowo.

Zaproś mnie na kolację, to wszystko ci wyjaśnię.

– Jestem żonaty, Mario.

Aha. Czyli już nie Marysia. Przynajmniej tyle osiągnęłam, nie mówił już do mnie jak do dziecka.

– Ale ja jestem wolna – uśmiechnęłam się.

Mam go i co teraz? Ideał przestał być idealny…

Byłam podekscytowana tym, co mnie czeka. Podczas kolacji powiedziałam mu o swoich uczuciach. Oznajmiłam też, że przyjmę od niego wszystko, co mi zaofiaruję, nie będę wybrzydzać. Wyraźnie zaskoczyłam go swoim wyznaniem, ale widziałam też, że schlebiało mu moje uwielbienie. Był chyba spragniony uczuć i znudzony swoim wieloletnim małżeństwem.

Wszystko między nami uległo zmianie. Teraz, kiedy mijaliśmy się na korytarzu, patrzył tylko na mnie, a w jego spojrzeniu dostrzegałam zachwyt. Zapraszał mnie, gdzie tylko chciałam, kupował wszystko, o czym zamarzyłam. Pod pretekstem szkolenia biznesowego zabrał mnie do Barcelony.

– Co powie twoja matka, kiedy się wyda, że coś nas łączy? – spytał, całując mój kark w hotelowym korytarzu.

– A kogo to obchodzi? – odparłam, gniotąc w dłoniach poły jego lnianej marynarki.

Na początku naprawdę było cudownie. Jak za czasów, gdy byłam nastolatką, a tata kupował mi wszystko, czego sobie zażyczyłam. Niestety… stopniowo zaczęłam dostrzegać wady Krzysztofa. Uwielbiał mówić o sobie. Opowiadał o swoich sukcesach zawodowych, jakby mówił o skomplikowanych operacjach militarnych. Praca była dla niego najważniejsza. Powiększanie kapitału spółki stanowiło cel jego życia. Nic dziwnego, że w jego małżeństwie wiało nudą. Drobne wady, takie jak przełączanie telewizora bez pytania mnie o zdanie, drażniły coraz bardziej. A te większe – jak irytująca pedanteria – zaczęły urastać do rangi problemów nie do pokonania.

Przestałam dostrzegać w nim charyzmatycznego finansistę. Jego miejsce zajął zupełnie inny człowiek – monotematyczny, zrzędliwy facet w średnim wieku. Kiedy stałam się częścią jego świata, dotarło do mnie, że raj wygląda inaczej, niż sobie wyobrażałam. Krzysztof był wiecznie zmęczony i uwielbiał narzekać na politykę. O rany! Kogo obchodzi, co jedna partia wygaduje o drugiej. Kiedy minęła pierwsza namiętność, zwróciłam uwagę na ciszę, jaka zapadała między nami podczas śniadań, obiadów i kolacji.

Na moje nieszczęście jego uczucia zrobiły się poważne. Mężczyzna, którego uważałam za honorowego dżentelmena, niezdolnego do zdrady, nie dość, że dał się oczarować dużo młodszej kobiecie, to jeszcze wyprowadził się od żony. Co gorsza, otwarcie okazywał mi uczucia w pracy. Współpracownicy czuli się z tym niezręcznie i zaczęli mnie unikać.

Krążyły plotki, że próbuję robić karierę przez łóżko. Cała ta sytuacja mnie przerosła, a Krzysztof nie dawał mi spokoju. Był spragniony mojej uwagi i ciągłej obecności. Nawet jeśli nie miał dla mnie czasu, musiałam sporządzać raport z niemal każdej czynności, jaką wykonałam danego dnia. Czułam się jak w wojsku, pod ciągłą obserwacją zaborczego dowódcy. Kontrola i uległość były normą w naszym układzie.

– Nie traktuj mnie jak swoją własność! – krzyczałam podczas kłótni, kiedy czegoś mi zabraniał.

Nic już nie sprawiało mi przyjemności. Ani ciuchy od najlepszych projektantów, ani drogie wakacje. Chciałam się uwolnić. Jednak kiedy zaczynałam rozmowę o rozstaniu, Krzysztof wpadał w szał.

– Nie pozwalam! – darł się na mnie, czerwony ze złości. – Nie i koniec! Jesteś moja. Nie po to rozbiłem swoje małżeństwo, żebyś mnie teraz wystawiła do wiatru. Nie zgadzam się! Rozumiesz? Jesteś moja!

W jego oczach kryło się coś przerażającego. Może to ta magia, a może faktycznie się we mnie zakochał. Wystarczył jeden pocałunek… Sama nie wiedziałam, co jest prawdą, ale musiałam znaleźć jakiejś wyjście. Po kolejnej kłótni postanowiłam poprosić o pomoc Eliszebę.

Kiedy do niej przyjechałam, zastałam drzwi zamknięte na głucho. Zrezygnowana postanowiłam poczekać na klatce schodowej. Zwróciłam uwagę mieszkającej obok starszej kobiety, która wyprowadzała psa na spacer.

– Nie ma sensu, żeby pani tu tak stała. Moja sąsiadka wyjechała na dłużej. Zawsze tak robi, jak jesień idzie. Wróci dopiero na Wielkanoc.

– O nie, to co ja mam teraz zrobić? – zmartwiłam się.

– A co się stało?

– Nic, nic. Nie zrozumie pani.

– To przez te wróżby, tak? Niech pani nie wierzy w te bzdury. Ona nie jest żadną wróżką. Już nie raz tutaj policja była. Wymyśla głupoty, a naiwni albo zdesperowani ludzie w nie wierzą. Niech się pani nie obraża, ale taka jest prawda. Eliszeba to po prostu Elżbieta, tyle że po hebrajsku. Całe życie pracowała jako woźna w technikum, o tam, dwie ulice dalej. Ten jej tarot i zaklęcia… Czyste wymysły.

– Ale… ale to wszystko działa! To zaklęcie niszczy mi życie…

– Coś ci powiem, dziewczyno. Sporo lat już żyję, bo osiemdziesiąt pięć, i wiem, że ludzie sami sobie życie niszczą. Na własne życzenie. Żadnego tarota ani czarów im do tego nie trzeba. A teraz wybacz, ale muszę Koksa wyprowadzić. Do widzenia.

– Do widzenia…

W torebce wściekle rozdzwonił się telefon, przypominając mi, że w wynajętym domu czeka rozgoryczony mężczyzna, który dla mnie rozbił swoje małżeństwo. Z powodów czarów, nierozważnie rozbudzonego męskiego pożądania czy kobiecego uporu i naiwnych marzeń – nieważne. Teraz musiałam jakoś rozwiązać ten problem, jakoś się uwolnić.

Skrzywdziłam go, zniszczyłam mu życie!

Stojąc przed drzwiami, kilka razy odetchnęłam, bo wiedziałam, że czeka mnie bitwa. Kiedy tylko przekroczyłam próg, Krzysztof od razu przystąpił do ataku.

– Gdzie byłaś?!

– U wróżki – odpowiedziałam zmęczonym głosem.

– Nie kłam. Przyznaj, że kogoś masz! Jaki jest? Dużo młodszy ode mnie? Bogatszy? – miotał się jak lew w klatce.

Nie byłam w stanie dłużej tego znosić. Moja wymarzona miłość okazała się jedną wielką pomyłką. Co ja mogłam wiedzieć o prawdziwej miłości, skoro całe życie wzdychałam do nieistniejącego ideału?

Musimy się rozstać – powiedziałam, podnosząc głowę. – Nie kocham cię.

W spojrzeniu Krzysztofa mignęła furia, ale jego twarz wykrzywił grymas bólu. Zamiast rozpętać piekielną awanturę, oparł się o ścianę i zaczął dziwnie oddychać. Patrzyłam na niego, zastanawiając się, czy przypadkiem nie udaje. Byle mnie zatrzymać przy sobie. Próbował coś powiedzieć, ale jego słowa były kompletnie niezrozumiałe.

– Co się dzieje? Źle się czujesz?

Znowu coś wybełkotał. Złapał się za głowę, jakby chciał mi pokazać, jak bardzo go boli. Przeraziłam się, bo pamiętałam, że od bólu głowy rozpoczęła się choroba mojego ojca. Nie zwlekałam dłużej i wezwałam pogotowie.

Jadąc z nim do szpitala, modliłam się, żeby z tego wyszedł. W karetce uświadomiłam sobie, że to ja stałam się przyczyną jego nieszczęścia. Ja byłam pomyłką nieomylnego człowieka. Ja byłam jego nie uwzględnionym w planie wypadkiem przerywającym pasmo udanego życia. Przeze mnie dał się porwać szaleństwu. Przeze mnie oddalił się od swoich dzieci i odepchnął kobietę, z którą przeżył wspólnie pół życia. Zrobiłam mu potworną krzywdę. Jeśli umrze, nigdy sobie tego nie wybaczę.

Lekarz na oddziale ratunkowym zdiagnozował u Krzysztofa udar. Pytał, czy jestem z rodziny. Nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć. W końcu odparłam, że razem mieszkamy.

– A co z rodziną? Ma jakąś? Trzeba kogoś powiadomić?

– Ja do nich zadzwonię.

Kiedy zabrali Krzysztofa na oddział, zostałam z jego komórką. Odnalazłam w kontaktach numer telefonu do jego najstarszego syna i wysłałam lakonicznego SMS-a ze smutną informacją.

Reklama

To był właściwy moment, żebym zniknęła z życia Krzysztofa. Na moje miejsce wrócą ci, którzy na to zasługiwali. Nawet jeśli to tchórzostwo z mojej strony, był to także jedyny słuszny wybór.

Reklama
Reklama
Reklama