„Miałam go za marne popychadło, a okazał się gentlemanem, na którego czekałam całe życie. Dla niego mogłam się poświęcić”
„Przystojny trzydziestolatek, podobno rozwiedziony z wyłącznej winy jego byłej – takie plotki krążyły wśród załogi. Podobał mi się ten luzak bez przydziału. Był trochę młodszy ode mnie, ale to nie miało znaczenia. Pusta półka nad lustrem w mojej łazience aż się prosiła o męskie przybory do golenia. Zaczynałam zapominać o poprzednich wpadkach”.
- Aleksandra, 38 lat
Skończyłam trzydzieści osiem lat, na koncie mam nieudane małżeństwo, dwa byle jakie związki, parę głupich romansów. Teraz jestem sama, no ale nic dziwnego, skoro wciąż przyciągam leni i nierobów. Przyklejają się do mnie jak małże, żyją na mój koszt, objadają mnie i wykorzystują, dopóki nie skończy mi się cierpliwość…
Mieszkam w niedużym mieście. U nas trudno kogoś poznać, bo ci bardziej przedsiębiorczy, zaradni i niegłupi pouciekali. Żonatych pilnują całe rodziny, nawet dzieci i teściowe. Spróbowałabym zagadać do takiego albo się pouśmiechać, od razu byłyby ploty!
Kwiaty doniczkowe to moja wielka pasja
Jedyny do wzięcia pracuje ze mną biurko w biurko, lecz to egzemplarz jak ze złego snu. Musiałabym zgłupieć do reszty, żeby sobie kimś takim zawracać głowę. Wystarczy, że usłyszę jego wieczne pochrząkiwanie, a już mam zepsuty humor. Co to za facet, który ciągle kaszle, wiecznie siąka nosem i przeciera okulary na załzawionych oczach! Co rusz zbieram się, żeby zapytać, czemu ma takie zaczerwienione spojówki i czemu nic z tym nie robi, ale nie chce mi się z nim gadać. Wystarczy, że muszę patrzeć na to męskie nieszczęście.
Pracuje jak automat. Pierwszy przychodzi i ostatni zamyka za sobą drzwi. Zostaje po godzinach, zabiera robotę do domu. Cholerny pracuś! Przez niego i od reszty więcej wymagają, bo skoro on może, to inni też! Chyba nigdy nie był na zwolnieniu lekarskim, chociaż wygląda na chorowitego. Szczególnie ostatnio kicha i prycha bez opamiętania…
Gdyby nie południowe okno z szerokim parapetem, pełne światła nawet jesienią, już dawno poprosiłabym o przeniesienie do innego pokoju. Ale tu mam idealne miejsce dla moich kwiatów. Wiosną hoduję fioletowe i różowe hiacynty, potem prześliczne, różnokolorowe fiołki afrykańskie i mocno pachnące azalie. Wszyscy interesanci przychodzący do naszego działu stają jak wryci, bo widok i zapach aż upajają!
Zobacz także
Ostatnio udało mi się rozmnożyć z nasion piękną bertolonię o aksamitnych liściach i różowych kwiatach. Byłam z siebie dumna! Mój współpracownik ani razu słówkiem nie wspomniał o roślinach, chociaż wie doskonale, jak się o nie staram i jak mi zależy na ich dobrej kondycji i urodzie. Wręcz przeciwnie… Kiedy ustawiałam nowe doniczki z młodziutką bertolonią, mruknął:
– Nie myśli pani, że to za dużo?
Gdyby mój wzrok mógł zabijać, leżałby jak martwa kawka!
– Pan by pewnie wolał smród piwa i papierochów? – wycedziłam zjadliwie
– Nie palę papierosów, a piwo piję, ale rzadko – wyszemrał, bo bał się głośniej odezwać.
Za to tchórzostwo jeszcze bardziej go nie lubiłam!
Pewnego dnia w październiku do naszej firmy dołączył nowy pracownik. Przystojny trzydziestolatek, podobno rozwiedziony z wyłącznej winy jego byłej – takie plotki krążyły wśród załogi. Podobał mi się ten luzak bez przydziału. Był trochę młodszy ode mnie, ale to nie miało znaczenia.
Kiedyś wszedł do naszego pokoju i od drzwi zawołał:
– Poratujcie stówką głodnego biedaka! Rozeszła mi się kasa, sam nie wiem jak i na co. Oddam po wypłacie!
Mrukowaty Waldemar nawet nie podniósł oczu znad papierów. Dopiero zaatakowany bezpośrednio odpowiedział:
– Chętnie pożyczę, ale dopiero wtedy, gdy pan mi odda poprzedni dług. Inaczej nie ma mowy!
„Jakim cudem nowy kolega już zdążył naciągnąć naszego Waldiego na kasę? – przeleciało mi przez głowę, a pod adresem tego zakichanego dusigrosza pomyślałam: – Dobrze ci tak!”.
Oczywiście ja znalazłam pieniądze dla potrzebującego
Zostałam wycałowana w oba policzki, podniesiona do sufitu, bo nowy kolega był wysoki i silny. Strasznie mi się to podobało! Waldemar uparcie wpatrywał się w ekran komputera, udając, że jest bardzo zajęty, ale czułam, że się złości. Takie ponure typy nie lubią ludzi wesołych i z fantazją, bo im po prostu zazdroszczą!
Moja nowa znajomość nabierała rumieńców. Czułam, że niedługo będę mogła zaprosić Jakuba na kawę, i… Pusta półka nad lustrem w mojej łazience aż się prosiła o męskie przybory do golenia. Zaczynałam zapominać o poprzednich wpadkach.
Postanowiłam ściągnąć Kubę w piątkowy wieczór. „Będzie weekend – planowałam – spokój, bez pośpiechu posmakujemy, czy da się coś z nas ulepić i jak to będzie smakowało”.
Przed pracą wstąpiłam do sklepu, żeby zamówić to i owo na popołudnie. Często znajoma ekspedientka robiła mi taką paczkę, a ja tylko ją odbierałam, bez czekania i kolejek. Wychodząc, wpadłam na koleżankę; kiedyś siedziałyśmy w jednej licealnej ławce, teraz ona była lekarką w naszej przychodni.
Nadal się lubiłyśmy.
– Jak dobrze, że cię widzę! – zawołała na mój widok. – Załatwisz mi ważną sprawę?
– Pewnie. Mów, o co chodzi.
– Powiedz temu Waldkowi, który z tobą pracuje, że mam dla niego lekarstwo. Udało mi się je sprowadzić. Powinno mu pomóc. Dzwonię od samego rana, ale nie odbiera telefonu…
– On choruje? – zdziwiłam się.
– Od dawna – Lusia pokiwała głową. – I jest coraz gorzej. Sama nie wiem, co go tak teraz uczula, a nie chce zrobić nowych testów.
– To znaczy, że jest alergikiem?
– Tak. Nie mówił ci? Podobno pracujecie w jednym pokoju, więc chyba się zorientowałaś, jak mu ciężko, bo prawie każdy kwiatek, zapach, pyłki roślin są dla niego katastrofą. Musiałaś zauważyć.
– No faktycznie kicha, kaszle, łzawią mu oczy. Pojęcia jednak nie miałam, że to od kwiatków!
– Jakich kwiatków? Wy w pokoju macie jakieś kwiatki?!
W duchu zobaczyłam nasz parapet, doniczki z rozmaitymi roślinami, ten kolorowy gąszcz, i poczułam zapach unoszący się nad hiacyntami i fiołkami.
Spóźniłam się wtedy do pracy
– Przecież nie miałam pojęcia, że on jest uczulony! Nie mówił.
– Cały Waldemar! – stwierdziła Lusia. – Schodzi ludziom z drogi, żeby tylko nikomu nie przeszkadzać. Zawsze tak było.
– Ty coś o nim wiesz? Mnie się wydaje beznadziejny!
– Niemożliwe! Gdzie ty masz oczy, dziewczyno? To najporządniejszy facet pod słońcem!
– Chyba mocno przesadzasz…
– Nie przesadzam. Znam go kupę lat, nasze rodziny się przyjaźniły, oni mieszkali niedaleko.
– Dlaczego ja nic o nim nie wiem? – zdumiałam się.
– Przyjechał parę lat temu, już po swoim rozwodzie i po śmierci rodziców. Tam, gdzie miał dom, nie mógł wytrzymać…
– Dlaczego?
– Strasznie przeżył rozwód. Żona znalazła sobie innego gostka, zresztą ich wspólnego przyjaciela, i Waldek za jednym zamachem stracił dwoje bliskich ludzi. Biedak o mało nie zwariował… Ta alergia wtedy się nasiliła.
– Pojęcia nie miałam!
– Ale już go skreśliłaś na amen! Widzisz, jak to jest? Czasami najfajniejsi ludzie nie mają w życiu szczęścia – zakończyła filozoficznie Lusia i poleciała.
Spóźniłam się wtedy do pracy. Po drodze kombinowałam, jak się pozbyć doniczek z naszego pokoju. Nie było z tym problemu: wystarczyło powiedzieć na portierni, że kto chce, może się zgłaszać po rośliny za friko. Godzina – i mieliśmy pusty parapet!
Tym razem Waldemar zainteresował się tą nagłą zmianą.
– Jeśli to przeze mnie – powiedział – to protestuję! Nie musi pani się poświęcać.
– Niech pan mi tu nie gada głupstw! – fuknęłam.
– Wystarczy już. To pan się poświęcał, i to zupełnie niepotrzebnie!
– Dlaczego? Przecież lubi pani kwiaty. Wiele razy widziałem, jak się pani do nich oczy świecą. Uśmiechał się.
Pierwszy raz zwróciłam uwagę na jego uśmiech: nieśmiały, ukradkowy i bardzo, bardzo miły… Faktycznie Luśka miała rację: gdzie ja miałam oczy?! Przed końcem pracy wpadł wesoły Kubuś.
– To co? – zawołał. – O której u ciebie? Winko jakieś kupiłaś?
Kompletnie o nim zapomniałam! Wyskoczył jak filip z konopi. Wydał mi się jakiś niepoważny, głupkowaty, niemiły…
– Nie mam czasu – odpowiedziałam. – Jestem zajęta.
– To poprzekładaj te swoje zajęcia. Dla Kubusia warto – zamruczał czaruś.
Wściekłam się. Waldemar słuchał tej rozmowy i jak zwykle udawał, że go to nie dotyczy. A dotyczyło! Od paru godzin – dotyczyło!
– Słuchaj, Kuba – starałam się, by mój głos brzmiał kategorycznie i ostro. – Nie mam ochoty na spotkania z tobą. Wybij sobie z głowy winko i daj mi spokój!
– Żartujesz sobie? – odezwał się przyjemniaczek. – Ze mną się tak nie gra! Jakaś podstarzała urzędniczka nie będzie mnie robiła w balona!
Wtedy przyszedł czas Waldemara… Podniósł się z krzesła i spokojnie powiedział:
– Miarkuj się, chłopie! Mam drugi raz powtarzać?
Nie musiał. Wyglądał tak, jakby z największą przyjemnością myślał o walnięciu Kubusia w nos! Tamten chyba to wyczuł, bo grzecznie zamknął drzwi za sobą z drugiej strony.
Oboje jesteśmy poobijani przez los
Poczułam, że robię się purpurowa ze wstydu.
– Ten głupek wyobrażał sobie nie wiadomo co! – próbowałam się tłumaczyć. – Niczym go nie upoważniłam, uwierz mi…
Jakoś zapomniałam o formie „pan”, a on to podchwycił
– Daj spokój. Ten bęcwał nie zasługuje na taką kobietę jak ty!
– Jaką? Co masz na myśli?
– Od dawna siedzimy razem, to wiem, jaka jesteś – Waldek ściszył głos. – Dobra, mądra i delikatna, a to, jak obchodzisz się z kwiatami dużo o tobie mówi, Olu…
– Nie zauważyłam twojej alergii. Byłam niesprawiedliwą egoistką! – przyznałam ze skruchą.
– Może troszkę – uśmiechnął się. – Ale nie mam ci za złe. Musiałem cię nieźle wkurzać!
Sporo czasu minęło, zanim to, co zaiskrzyło między nami, przeszło w wielki płomień. Najpierw się kolegowaliśmy, potem zaczęła się przyjaźń. Ja pierwsza zrozumiałam, że kocham Waldka, i pierwsza mu to wyznałam. Oboje się baliśmy.
– Za nic w świecie nie chciałbym ci zrobić krzywdy – powiedział. – Jestem poobijany po nieudanym małżeństwie. Nie mam zaufania do ludzi. Choruję. Możesz nie być ze mną szczęśliwa, a ja to zauważę i będę cierpiał. Boję się”.
– Ja też mam za sobą różne doświadczenia – uspokajałam go.
– Mam nie mniej siniaków w sercu niż ty! Nie będziemy się licytować, kto jest bardziej przerażony!
Zamieszkaliśmy razem dopiero po roku od pierwszej wspólnej nocy. W łóżku też się musieliśmy dopasować, bo Waldek jest nieśmiały i nie umie mówić o swoich potrzebach i uczuciach. Pomalutku, delikatnie go otwieram.
Wiem, że mnie kocha, ale jeszcze nigdy mi tego nie powiedział. Czekam na słowa miłości; to będzie dla nas wielkie święto! W naszym domu nie ma kurzu, roztoczy, kwiatów ani intensywnych zapachów. Na razie Waldek czuje się dużo lepiej.
– A na mnie nie masz uczulenia? – droczę się z nim czasem.
– Mam! – mówi. – Serce mi wali, krew szybko krąży w żyłach i jest gorąca jak ukrop, chce mi się żyć, śpiewać, pracować, nawet mieć z tobą dzieci! To wyraźne objawy mojej alergii na ciebie!
Jeśli tak, choruj, kochany, jak najdłużej! Nie będę cię leczyć…