„Miałam ją za przyjaciółkę, a ona wciąż kopała pode mną dołki. Gdy poznałam powód, trzasnęłam jej drzwiami przed nosem”
„Przez chwilę myślałam, że to mój umysł płata mi figle. Może faktycznie z wiekiem coś się zaciera? Ale coś mnie tknęło. Moje wspomnienia nie były takie rozmazane, jak próbowała mi to wmówić”.

- Redakcja
Od dawna miałam wrażenie, że moje życie przeszło obok mnie. Codziennie rano budziłam się w tym samym łóżku, w tej samej kawalerce, w tej samej ciszy. Pracowałam w administracji w jednej z miejskich instytucji – osiem godzin przy biurku, przeglądanie faktur, czasem jakieś telefony. Nic ekscytującego. Wracałam do domu, jadłam kolację w samotności i zapełniam wieczory książkami lub telewizją. Nie miałam dzieci, partnera ani psa. Nawet kwiatki ostatnio zwiędły, chyba z braku towarzystwa.
Czasem zastanawiałam się, dlaczego wszystko poszło nie tak. Czy był jeden moment, czy wiele drobnych, niezauważalnych decyzji, które doprowadziły mnie do tego punktu? W takich chwilach często wracałam myślami do czasów liceum. Do tamtej Joanny, która miała tyle marzeń i zapału. I do Ani, z którą byłam nierozłącznie związana aż do matury. Potem przyjaciółka wyjechała i kontakt się urwał. Myślałam, że na zawsze. Aż pewnego dnia, idąc do pracy, zauważyłam znajomą twarz w tłumie. Przystanęłyśmy jednocześnie. Była starsza, ale w jej oczach wciąż błyszczało to coś, co pamiętałam sprzed lat. Uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła ręce.
– Aśka?! Nie wierzę, że to ty!
– Ania?! Ile to lat? – zapytałam, kompletnie zaskoczona.
Uściskałyśmy się jak siostry, które rozdzieliło życie, a potem umówiłyśmy się na kawę. Od tej chwili wszystko zaczęło się zmieniać.
Zdziwiłam się
Spotkałyśmy się w małej kawiarni niedaleko rynku. Anka przyszła wcześniej, siedziała przy oknie z filiżanką cappuccino i wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętałam. Miała na sobie płaszcz w kolorze musztardowym, szal w niebieską kratkę i to samo pewne siebie spojrzenie, którym kiedyś potrafiła obezwładniać każdego nauczyciela. Rozmawiałyśmy długo. Przyjaciółka opowiadała o swojej pracy – była freelancerem, projektowała wnętrza. Zaskoczyło mnie, że też nie miała dzieci ani męża. Śmiała się, że całe życie robiła to, co chciała, choć nie zawsze wiedziała, czego dokładnie chce. Zaczęłyśmy spotykać się częściej – raz u niej, raz u mnie, czasem na spacerze. Oglądałyśmy stare zdjęcia z liceum, wspominałyśmy nauczycieli, imprezy, chłopaków.
– Czasem wracam myślami, do chwili, gdy zerwałam z Tomkiem… – powiedziałam kiedyś, przeglądając album ze zdjęciami.
– Przecież to ja ci mówiłam, że powinnaś to zrobić. Nie pamiętasz? – zaśmiała się Anka.
Zdziwiłam się. Byłam przekonana, że to była moja decyzja. Ale wtedy wzruszyłam ramionami. Pomyślałam sobie, że pewnie tak było, bo Ania zawsze miała silny wpływ na ludzi. Nie przeczuwałam jeszcze, że to dopiero początek odkryć.
Czułam niepokój
Zaczęło się od drobiazgów. Od tego, że Anka pamiętała rzeczy zupełnie inaczej niż ja. Nie chodziło o jedno wspomnienie – to był cały ciąg sytuacji, które miały inne barwy, inne emocje. Gdy mówiłam, że po maturze planowałam iść na ASP, śmiała się, że przecież zawsze uważałam to za „fanaberię bez przyszłości”. Gdy wspomniałam pierwszą pracę, twierdziła, że to ona namówiła mnie, żeby aplikować. Przez chwilę myślałam, że to mój umysł płata mi figle. Może faktycznie z wiekiem coś się zaciera? Ale coś mnie tknęło. Zaczęłam przeglądać stare pamiętniki, które schowałam w pudełku pod łóżkiem. Znalazłam notatki z czasów liceum. Pisałam o tym, jak bardzo chciałam iść na studia artystyczne, o tym, że Ania uważała to za stratę czasu i pieniędzy.
– Zastanawiam się, czemu wtedy przekonywałaś mnie, żeby zrezygnować z malarstwa? – zapytałam Annę delikatnie, udając zaciekawienie, a nie zarzut.
– Bo wiedziałam, że się tam nie odnajdziesz. Chciałam dla ciebie dobrze – odpowiedziała z uśmiechem. – Poza tym… nie byłaś aż tak zaangażowana, jak ci się teraz wydaje.
Ten śmiech, ta nonszalancja… Poczułam, jak coś we mnie zgrzyta. Moje wspomnienia nie były takie rozmazane, jak próbowała mi to wmówić. Poczułam niepokój, który nie dawał mi spokoju przez całą noc.
Zebrałam się na odwagę
Pewnego wieczoru, grzebiąc w szufladzie z dokumentami, trafiłam na coś, co kompletnie zszokowało. To był stary, pożółkły list od pani Róży. Była moją nauczycielką plastyki, ale też kimś więcej. Wierzyła we mnie, kiedy nikt inny nie widział sensu w moim rysowaniu. List był krótki, ale pełen ciepła i nadziei. Pisała, że powinnam próbować dostać się na Akademię Sztuk Pięknych, że mam talent, którego nie wolno zmarnować. Gdy to czytałam, dłoń zaczęła mi drżeć. Zaraz potem przypomniałam sobie rozmowę z Anką. Byłyśmy wtedy w moim pokoju, leżałyśmy na dywanie z kubkami herbaty. Opowiadałam jej o tym, jak bardzo chcę wyjechać. Pamiętam, że zamilkła wtedy na chwilę, a potem powiedziała coś, co wtedy uznałam za troskę.
– Serio chcesz to zrobić? Przecież nie nadajesz się do życia w dużym mieście. Nie poradzisz sobie. Poza tym, z czego będziesz żyć?
Teraz, po tylu latach, zaczęło układać mi się to w głowie. ASP, Tomek, pierwsza praca, decyzja o studiach ekonomicznych… Za każdym razem Anna była obok. Za każdym razem z innym argumentem, subtelną sugestią, czasem podszytą troską, czasem żartem. I zawsze kończyło się tak samo – rezygnowałam.
Przy kolejnym spotkaniu zebrałam się na odwagę i zapytałam wprost:
– Czy ty… specjalnie mnie zniechęcałaś? Czemu zawsze to, co było dla mnie ważne, wydawało ci się złym pomysłem?
Anna zmrużyła oczy, a potem uniosła brwi.
– Bo nie zniosłabym, gdybyś miała lepsze życie niż ja.
Coś we mnie pękło
Siedziałam na ławce przed blokiem, z kapturem naciągniętym na głowę, bo mimo wiosny było mi przeraźliwie zimno. W uszach dźwięczały mi jej słowa.
„Bo nie zniosłabym, gdybyś miała lepsze życie niż ja”.
Tak po prostu. Powiedziane tonem, jakby rozmawiałyśmy o pogodzie. Nie skomentowałam tego. Wstałam, wzięłam płaszcz i wyszłam. Nie odebrałam od niej telefonów przez kilka dni. Ani wiadomości. Nie chciałam widzieć jej twarzy, słuchać kolejnych tłumaczeń. Nie miałam ochoty dowiadywać się, że tak naprawdę robiła to z miłości. Za to kilka dni później potkałam się z bratem. Dawno nie gadaliśmy tak szczerze.
– Wiesz, że ona celowo mnie zniechęcała? Żeby nie czuć się gorsza… – powiedziałam, patrząc na swoje dłonie.
– No to już wszystko jasne. Ale... czemu ty wcześniej tego nie widziałaś?
– Bo jej ufałam – wyszeptałam. – Bo to była Ania.
Od tamtej pory czułam, że coś się we mnie złamało. Nie tylko przyjaźń, ale coś głębiej. Jakby pękła część mnie, która wierzyła, że dobre intencje wystarczą. Snułam się po mieście, zaglądałam do witryn z farbami, zaglądałam do własnych wspomnień. Co by było, gdybym wtedy zrobiła po swojemu?
Zawiodłam samą siebie
Do rodzinnego miasta pojechałam w sobotę rano. Pociąg wlókł się przez znajome miejscowości, ale ja nie czułam ani wzruszenia, ani ekscytacji. Tylko wewnętrzny ciężar. Wysiadłam na tym samym dworcu co zawsze. Niewiele się zmieniło. Ten sam kiosk, ta sama piekarnia, nawet drzwi wejściowe nadal skrzypiały. Najpierw poszłam pod liceum. Ogrodzenie było inne, bardziej nowoczesne, ale budynek ten sam. Szary, surowy, z wyblakłym napisem nad wejściem. Zajrzałam przez płot. Na boisku grała grupka uczniów. Gdy stałam tam tak w milczeniu, przypomniały mi się wszystkie przerwy spędzone przy boisku i rozmowy z Anką. Zaczęłam się zastanawiać, kim byłabym dziś, gdybym wtedy podjęła inne decyzje.
Potem odwiedziłam grób ojca. Usiadłam na ławce obok, tak jak robiłam to kiedyś. Miałam ochotę powiedzieć mu, że zawiodłam samą siebie, że gdzieś w tym wszystkim się pogubiłam i dałam się zagłuszyć. Ale też... że zamierzam coś z tym zrobić. Nie potrafiłam jeszcze powiedzieć, co. Do domu wracałam spokojniejsza. Coś się we mnie zmieniło. Już nie musiałam rozumieć wszystkiego, nie musiałam też wszystkiego naprawiać. Ale mogłam zacząć żyć z innym nastawieniem. Może po swojemu, może nieidealnie – ale już nie w cieniu Anki.
Czułam się zdradzona
Całkowicie zerwałam kontakt z Anką. Nie oddzwoniłam, nie odpisałam. Nie było już po co. Początkowo bolało mnie to bardziej, niż chciałam przed sobą przyznać. Czułam się zdradzona. Jakby ktoś przez lata prowadził mnie za rękę, a potem okazało się, że specjalnie wpychał mnie w ślepe uliczki. Ale ten ból z czasem zelżał. W jego miejscu pojawiło się coś nowego – cicha determinacja, żeby nie pozwolić już nikomu decydować za mnie.
Nie było w tym żadnej spektakularnej przemiany. Nie rzuciłam pracy, nie wyjechałam na drugi koniec świata. Ale zrobiłam coś małego. Zapisałam się kurs malarstwa dla dorosłych w domu kultury. Nikt się mną nie interesował, nikt nie oceniał. I właśnie wtedy zrozumiałam, że to wystarczy. Że nie muszę nadrabiać straconych lat – mogę po prostu zacząć teraz. Zaczęłam częściej mówić „nie”. Przestałam się tłumaczyć. Nie wszystkim to odpowiadało, ale mnie już to nie obchodziło. Przestałam szukać potwierdzenia w oczach innych, a zwłaszcza w cudzym głosie. Nie wiem, ile odwagi we mnie zostało. Ale wiem, że od teraz moje życie nie będzie już niczyją wersją wydarzeń. Nie będę dodatkiem do czyjejś historii.
Moje życie to moja historia.
Joanna, 42 lata
Czytaj także:
- „Chciałem się oświadczyć w Wielkanoc, ale wszystko poszło nie tak. Niedoszła narzeczona prawie wylała mi żurek na głowę”
- „Chciałam Wielkanocy bez garów i sprzątania. Pojechaliśmy do hotelu i już pierwszego dnia pożałowałam tej decyzji”
- „Pomagałam sąsiadowi rozliczyć PIT, a skończyło się na porachunkach w sypialni. Zapłaciłam słony podatek od rozkoszy”