„Miałam już wychodzić ze sklepu, ale coś mnie tknęło. Kupiłam zdrapkę i do dziś nie mogę uwierzyć w to, co się stało”
„Niecały tydzień później pieniądze wpłynęły na moje konto. Nawet nie wiedziałam, że tyle zer się zmieści w jednym SMS-ie z banku. Siedziałam w kuchni, gapiąc się na ekran telefonu. W jednej chwili wywróciło się do góry nogami. Nie, nie z powodu wygranej. Chociaż... to właśnie ona uruchomiła lawinę”.

- Redakcja
Zazwyczaj nie ulegam takim impulsom. Nie jestem jedną z tych kobiet, które lecą za głosem serca, a potem płaczą, bo „nie wyszło”. Najpierw analizuję, potem się zastanawiam, a na koniec… robię zakupy na promocji. Jednak tego dnia coś mnie tknęło. Nie, nie miałam żadnego przeczucia ani wewnętrznego głosu. Po prostu... już miałam wychodzić ze sklepu, ale spojrzałam w bok, na ten tandetny stojak z losami. I wzięłam jedną zdrapkę.
Do dziś nie mogę uwierzyć w to, co się wtedy wydarzyło. Życie moje – i nie tylko moje – w jednej chwili wywróciło się do góry nogami. Nie, nie z powodu wygranej. Chociaż... to właśnie ona uruchomiła lawinę.
Coś mnie tknęło
– Nie wzięłaś tej kiełbasy? – zapytała Iwona, kiedy pakowałyśmy zakupy do bagażnika.
– A, zapomniałam. Poczekaj, wrócę się po nią – rzuciłam i wróciłam do sklepu.
Na dziale mięsnym tłum, jakby rozdawali coś za darmo. Westchnęłam, odwróciłam się na pięcie i wtedy właśnie spojrzałam na ten metalowy stojak przy kasie. Kolorowe, plastikowe karty. Zdrapki. Głupota, wiem. Ale coś mnie tknęło. Bez zastanowienia sięgnęłam po jedną. Zieloną, z palmą. Pięć złotych.
– Jeszcze to – podałam kasjerce.
– Powodzenia – mruknęła beznamiętnie.
Zdrapałam jeszcze zanim wyszłam ze sklepu. Najpierw nic. A potem... trzy takie same symbole. I pod spodem – „500 000 zł”. Zamrugałam.
– Nie... – wyszeptałam do siebie.
Spojrzałam jeszcze raz. Wzór się zgadzał. Napisy też. Wszystko się zgadzało.
– Proszę pani? – ochroniarz patrzył na mnie podejrzliwie. – Coś się stało?
– Chyba wygrałam.
– Ale co? – mruknął, podchodząc bliżej.
– Zdrapkę.
Spojrzał na kartonik, potem na mnie.
– No to gratulacje – powiedział i uśmiechnął się krzywo. – Musi to pani sprawdzić w kolekturze.
Wyszłam oszołomiona. Iwona już stała przy bagażniku z rękami założonymi na piersi.
– Coś ty tam robiła? Frytki smażyła?
– Ja... – zaczęłam cicho. – Chyba wygrałam pół miliona.
– Co?!
Trzęsłam się z emocji
– Co ty mówisz? – Iwona zmarszczyła czoło i wyrwała mi zdrapkę z ręki. – Pół miliona? Ty?
– No tak. Patrz. Trzy palmy. Tu, tu i tu. A pod spodem pięćset tysięcy.
– Boże święty… – jęknęła i aż się oparła o samochód. – Ty sobie jaja robisz.
– No chyba nie, skoro ci pokazuję. Sama widzisz.
– Ale to się przecież zdarza tylko innym. W gazetach. W reklamach. Nie ludziom takim jak my.
– No właśnie. A może jednak? Może raz na sto lat też coś nam się trafi.
Zaczęła drapać się po głowie, jakby chciała sprawdzić, czy nie śni.
– Słuchaj, nie wiem, co teraz robimy, ale nie zostawię cię z tym samą. Idziemy do kolektury. Od razu.
– A jak to pomyłka? Albo jakiś żart?
– Jak się okaże, że to lipa, to postawisz mi pizzę. A jak to prawda... – zrobiła pauzę i uśmiechnęła się szeroko – ...to postawisz mi pizzę, samochód i wakacje na Bali.
– Ty się śmiejesz, a ja się trzęsę. Cała się trzęsę...
– Idziemy. I módlmy się, żeby to nie był żart.
– Jak się okaże, że to prawda... wszystko się zmieni, prawda?
– No i bardzo dobrze. Może najwyższy czas, żeby wreszcie się coś zmieniło.
Serce mi waliło
– Dobry – rzuciłam cicho, wchodząc.
– Dzień dobry, losy, kupony? – zapytała z automatu, nawet nie podnosząc wzroku.
– Ja… ja tylko chciałam sprawdzić zdrapkę – podałam jej kartonik trzęsącą się ręką.
Zerknęła. Zmarszczyła brwi.
– Proszę chwilkę poczekać.
Włożyła zdrapkę do maszyny, a mi serce waliło jak młotem. Iwona szturchnęła mnie łokciem.
– Może zaraz ogłoszą alarm bombowy, bo ktoś wygrał pół miliona?
– Zamknij się, bo dostanę zawału.
Pani podała mi jakiś wydruk.
– Musi pani zgłosić się do oddziału regionalnego. Tu są dane. – Podała mi kartkę. – Gratuluję.
– Czyli to... naprawdę? – wyszeptałam.
– Tak, wygląda na to, że trafiła pani główną wygraną.
– Boże... – chwyciłam się za głowę. – Pół miliona. Pół miliona złotych!
Iwona aż zapiszczała.
– Idziemy dziś na drinka. I na ciasto. I na wszystko!
Wyszłyśmy jak na skrzydłach.
– Wiesz co? – zaczęłam, kiedy szłyśmy do auta. – Nie wiem, czy się cieszyć, czy bać.
– Cieszyć, głupia! Tylko cieszyć! – Iwona klasnęła w dłonie.
Uśmiechnęłam się, ale gdzieś w środku coś we mnie drgnęło.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem
Odebranie wygranej nie było jak z filmu. Nie wręczyli mi wielkiego czeku, nie zrobili zdjęcia na ściance. Pani z działu wypłat złożyła mi gratulacje, wręczyła kilka dokumentów do podpisania i oznajmiła, że pieniądze zostaną przelane w ciągu tygodnia.
– Tylko proszę pamiętać o podatku – powiedziała miło. – Dziewiętnaście procent jest automatycznie potrącane, więc finalnie otrzyma pani czterysta pięć tysięcy z groszami.
– Czterysta pięćdziesiąt – poprawiła Iwona z tyłu, jakby to ona miała je dostać.
– Tak, oczywiście – poprawiła się urzędniczka. – Czterysta pięćdziesiąt.
Wyszłam z budynku z uczuciem, którego wcześniej nie znałam. To była euforia, pomieszana z… czymś w rodzaju oszołomienia.
– I co teraz? – spytała Iwona, gdy już siedziałyśmy w kawiarni i popijałyśmy drogie latte, które zawsze wcześniej było „za drogie”.
– Nie wiem. Nie mam pojęcia. Mam wrażenie, że to nie moje życie.
– To twoje życie i masz teraz szansę, żeby coś z nim zrobić.
– Ale co? Kupić mieszkanie? Pojechać do Tajlandii? Zrobić operację nosa?
Iwona się roześmiała.
– Zacząć żyć po swojemu. Bez kalkulowania. Bez czekania do pierwszego. Bez żebrania o urlop. Może zacznij od tego.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Wiesz, co mnie najbardziej przeraża? – wyszeptałam. – Że jak już będę miała te pieniądze… to się nie będę umiała nimi cieszyć.
Iwona spojrzała na mnie poważnie.
Byłam w szoku
Niecały tydzień później pieniądze wpłynęły na moje konto. Czterysta pięćdziesiąt tysięcy złotych. Nawet nie wiedziałam, że tyle zer się zmieści w jednym SMS-ie z banku. Siedziałam w kuchni, gapiąc się na ekran telefonu.
– Coś się stało? – zapytała mama, wkładając ciasto do piekarnika. – Cały dzień tak dziwnie zachowujesz. Powiedz mi wreszcie, co się dzieje.
– Wygrałam pieniądze – powiedziałam po prostu.
Mama zmarszczyła brwi.
– Gdzie?
– W zdrapce.
– Ile?
– Czterysta pięćdziesiąt tysięcy.
Zamarła. Dosłownie. Stała z rękawicą piekarnika w dłoni, z otwartymi ustami.
– Jaja sobie robisz? – wydukała.
– Nie. Przysięgam.
– I mówisz to tak, jakbyś kupiła margarynę w promocji?!
– Bo ja nie wiem, czy się cieszyć, czy płakać.
– Czemu płakać, dziecko?
– Bo nagle każdy coś chce. Iwona już mówiła, że mogłybyśmy polecieć do Grecji. Sąsiadka z dołu wspomniała, że może pomogłabym jej z kredytem. W pracy ludzie jakoś dziwnie zaczęli na mnie patrzeć. A ja... ja chciałam tylko zdrapać i zapomnieć.
Mama westchnęła i usiadła obok mnie.
– Wiesz, co to jest? Zazdrość. I strach. Bo ludzie boją się tych, którzy nagle mają więcej. Nawet jeśli jeszcze tydzień temu razem narzekali na ceny masła.
– No właśnie.
– Po prostu zacznij żyć po swojemu.
Spojrzałam na nią i pierwszy raz się uśmiechnęłam.
Odzyskałam spokój
Od wygranej minęło pół roku. Nie kupiłam ani nowego mieszkania, ani luksusowego auta. Nie pojechałam na Bali, choć Iwona do dziś ma na tapecie palmy. Zrobiłam coś znacznie bardziej radykalnego. Rzuciłam pracę. Wyszłam z niej pewnego dnia, jakbym szła po bułki. Bez dramatu. Bez focha. Po prostu.
– A ty co, na zwolnieniu lekarskim? – zapytała Edyta z biura, kiedy spotkałyśmy się w sklepie.
– Nie – odpowiedziałam i zamknęłam za sobą drzwi.
Za te pieniądze mogłabym robić wiele. Jednak wybrałam coś prostego: spokój. Wzięłam kredyt na mały domek pod miastem. Taki do remontu. Sama go urządzam. Sama wybieram kafelki. Sama walczę z hydraulikami. Nie czuję się bogata. Czuję się… wolna. Czasem dzwoni do mnie Iwona.
– No i jak tam u ciebie, bogini niezależności?
– Dziś kupiłam sobie śrubokręt za osiem dych. I wiesz co? Niby drogi, ale czuję, że był wart każdej złotówki.
– Nie poznaję cię.
– Ja też nie – odpowiedziałam ze śmiechem.
Nie wszystkim się to podoba. Kilku znajomych się odcięło, kilku chciało mnie naciągnąć na bezzwrotne pożyczki. Ale to nic. Bo jak spojrzałam dziś rano w lustro, to pomyślałam, że w końcu jestem szczęśliwa. I dla tej jednej myśli warto było zdrapać ten jeden los.
Żaneta, 47 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Śmiałam się, gdy wnuczka założyła mi konto randkowe. Śmiech zamarł mi na ustach, gdy odezwał się pewien mężczyzna”
- „Wredna teściowa traktuje mnie jak śmiecia. Nie dam się poniżać i znalazłam sposób, jak zamknąć tej jędzy usta”
- „Dostałam od kochanka kartę do konta i obietnicę luksusu. Myślałam, że to jest właśnie miłość, ale uczuć nie kupisz”