„Miałam niewiarygodny romans z kierowcą autobusu. Mąż nigdy tak na mnie nie działał, jak zapach benzyny”
„Czułam go na sobie. Byłam zawstydzona i podekscytowana jednocześnie. Nie dotknął mnie. Nie zaprosił. Nie zrobił nic niestosownego. A ja i tak czułam, jakby rozbierał mnie wzrokiem. Czy to już była zdrada?”.

- Redakcja
Pracowałam w bibliotece. Lubiłam to miejsce, bo było spokojne i pachniało starym papierem, ale też dlatego, że tam wciąż jeszcze czułam się jakoś... potrzebna. Klienci pytali mnie o książki, czasem nawet dzielili się wrażeniami. Tylko nikt nie patrzył na mnie jak na kobietę. Taką, którą można chcieć. Albo, której się zazdrości. Byłam „panią Ksymeną”, a w domu – po prostu Ksymeną. Albo nawet nie. W domu byłam ciszą, która nie domaga się niczego.
Każdego poranka jeździłam autobusem do pracy. Ten sam przystanek, ta sama pora. Z czasem zaczęłam zauważać drobiazgi – kto nosi kawę w termosie, kto się spóźnia, kto się uśmiecha, mimo że pada. To były moje jedyne interakcje z codziennością, w której nie byłam matką, żoną ani bibliotekarką. I nagle któregoś dnia na miejscu kierowcy siedział on. Miał zarost, zdecydowane ręce na kierownicy i pachniał. Nie jak perfumy z drogerii, ale jak facet. Surowo, intensywnie. I wtedy pierwszy raz od lat coś się we mnie poruszyło. Coś zapomnianego. Coś cielesnego.
Zrobiło mi się ciepło
Zaczęłam sprawdzać rozkład jazdy, żeby wpasować się w jego kursy. Siadłam zawsze blisko przodu. Wystarczyło, że był. Pachniał czymś męskim, może piżmem, może jakimś balsamem po goleniu. Trudno było to rozgryźć, ale ten zapach zostawał ze mną na długo po wyjściu z autobusu. Pewnego dnia spojrzał w lusterko i uśmiechnął się do mnie. Ledwo zauważalnie, ale jednak. Zrobiło mi się ciepło. Następnego dnia odezwał się pierwszy.
– Dzień dobry. Lubi pani kawowe poranki, co?
Roześmiałam się. Trzymałam w ręce kubek termiczny, który zawsze ze sobą nosiłam.
– Lepsze niż sen w zatłoczonym autobusie – odpowiedziałam.
Od tej pory rozmawialiśmy codziennie. Czasem o pogodzie, czasem o książkach, bo zauważył moją biblioteczną torbę. Innym razem o korkach, które psuły mu humor. Ale w tym wszystkim było coś niesamowitego. Coś jak cisza przed burzą. Po jednym z takich poranków wróciłam do domu i w łazience powąchałam swoje włosy. Czułam go na sobie. Byłam zawstydzona i podekscytowana jednocześnie. Nie dotknął mnie. Nie zaprosił. Nie zrobił nic niestosownego. A ja i tak czułam, jakby rozbierał mnie wzrokiem. Czy to już była zdrada?
Całował mnie długo
Któregoś dnia, gdy wsiadłam, spojrzał na mnie inaczej. Jakby miał coś do powiedzenia, ale się wahał. Wreszcie, gdy ludzie zaczęli wysiadać, pochylił się lekko w moją stronę.
– Mam dzisiaj wolne po dwunastej... Może kawa? Taka prawdziwa – zaproponował.
Zawahałam się. Chciałam. Bardzo. Głos rozsądku wrzeszczał, że to głupie. Że mam męża. Że jestem za stara na takie historie. Lecz usta powiedziały coś innego.
– Chętnie. Gdzie?
Spotkaliśmy się niedaleko końcowego przystanku. Kawiarnia była mała, pachniała cynamonem i mlekiem. Marek zamówił espresso. Ja – latte z syropem waniliowym.
– Nie myślałem, że zamówisz słodkie – uśmiechnął się. – Stawiałem na czarną bez cukru.
– A ja myślałam, że jesteś jednym z tych milczących typów. A tymczasem... – wzruszyłam ramionami.
– Tymczasem co?
– Pachniesz jak ktoś, kto pamięta, że życie nie kończy się na pracy.
Patrzył na mnie chwilę w milczeniu.
– Pachniesz jak kobieta, która nie zasługuje na bycie ignorowaną.
Nie wiem, co mnie bardziej zaskoczyło – jego słowa czy to, że nie uciekłam. Po godzinie byliśmy u niego. Kawalerka. Prosty stół, łóżko z pokrzywionym prześcieradłem. Całował mnie długo, mocno. Nie było romantyzmu. Było ciało. Moje i jego. I pierwszy raz od lat – byłam kobietą.
Miałam łzy w oczach
Zaczęłam wymykać się wcześniej z pracy. Zmieniałam dyżury, okłamywałam Tomasza, że mam narady, zebrania, delegacje. Nikt mnie nie podejrzewał. Z początku sama nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Miałam romans. Że robiłam coś takiego.
– Powiedz mi jedno – zapytał któregoś dnia Marek, gdy leżeliśmy na jego łóżku, zdyszani, z rozczochranymi włosami. – On w ogóle cię dotyka?
Zamilkłam.
– Nie musisz odpowiadać. Wiem już. Cała drżysz, jak cię biorę za rękę – dodał ciszej.
– Bo... bo ty sprawiasz, że czuję się żywa. A w domu... – przerwałam, bo głos mi się załamał.
W bibliotece potykałam się o regały. Myliłam książki. Tomasz zauważył, że jestem nieobecna.
– Co się z tobą dzieje? – zapytał przy obiedzie. – Ostatnio zachowujesz się jakoś dziwnie.
– Praca mnie przytłacza – skłamałam.
Nie zapytał więcej, ale widziałam jego spojrzenia. Podejrzliwe. Ciche.
– Kiedy mnie dotykasz – powiedział Marek innym razem – czuję, że nie ma w tobie udawania.
Zaciskałam oczy, żeby nie płakać. Bo to prawda. Przy nim nie musiałam niczego udawać. Z każdym dniem coraz bardziej czułam, że ta iluzja nie potrwa długo. Że coś się musi stać. Że zapłacę za to wszystko.
Wyznałam swój grzech
Stał w korytarzu, kiedy wróciłam. Spojrzał na mnie tak, że poczułam się, jak złodziej.
– Gdzie byłaś? – zapytał spokojnie, prawie szeptem.
– U koleżanki z pracy... u Magdy – odpowiedziałam zbyt szybko, zbyt nerwowo.
– Magda dzwoniła. Zapytać, czy dotarłaś bezpiecznie na konferencję w Toruniu.
Zamarłam. Nie miałam nic gotowego. Żadnej wersji awaryjnej. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy nie byli już parą, tylko przeciwnikami w jakiejś dziwnej grze.
– Kiedyś pachniałaś domem – powiedział. – Teraz pachniesz kimś obcym.
Nie zaprzeczyłam. Nie potrafiłam. Powiedziałam tylko:
– Nie chciałam tego. To się stało.
– Zdrada to nie wypadek przy pracy. Nie potknęłaś się i nie wpadłaś na czyjeś łóżko. To wybór.
Usiadł na fotelu. Długo milczał. W końcu dodał:
– Chyba nie ma już czego ratować.
Nie płakałam. Może dlatego, że wszystko we mnie już płakało od miesięcy. Nie wróciłam tego wieczoru do Marka. W łazience zmywałam z siebie jego zapach. Mydłem, szamponem, mleczkiem. Szorowałam skórę, jakbym chciała wymazać to, co się wydarzyło. Ale to było głębiej. W środku. Tego nie dało się zmyć.
Czułam pustkę
Spotkaliśmy się w tej samej kawiarni, w której wszystko się zaczęło. Tym razem nie pachniała cynamonem. Pachniała pożegnaniem.
– Co się stało? – zapytał Marek, gdy tylko usiadłam.
– Tomasz wie – powiedziałam. – I wiesz co? Nie zrobił awantury. Nie krzyczał. Po prostu... był rozczarowany. I wtedy zrozumiałam, że muszę wrócić. Do swojego życia. Choćby go już nie było.
Marek wpatrywał się we mnie dłużej, niż byłam w stanie znieść. W końcu skinął głową.
– Nie daj się stłamsić. Nie milcz, gdy coś cię boli – powiedział cicho.
– Przez tyle lat milczałam, że chyba już nie umiem mówić.
– Nie. Bo w końcu zaczęłaś oddychać i poczułaś, że masz płuca. Że możesz żyć.
Nie pocałowaliśmy się na pożegnanie. Nie dotknął mojej dłoni. I dobrze. Bałam się, że nie wyjdę. Że zostanę i znowu zamknę oczy, by tylko poczuć jego dotyk. Wróciłam pieszo. Wsiadłam do innego autobusu. Inny kierowca, inna twarz, inny zapach. I nagle uderzyła mnie świadomość, że to już koniec. Że zapach Marka, ten, który przez kilka tygodni był moją tożsamością, został gdzieś między przystankami. W domu Tomasz czytał gazetę. Nie odezwał się. Położyłam torbę w przedpokoju, zdjęłam buty, jakby nic się nie stało. W środku wszystko było inne. Rozstanie z Markiem nie bolało tak, jak myślałam. Boli tylko pustka po wszystkim, co się czuło.
Serce podeszło mi do gardła
Życie wróciło do swoich kolein. Praca w bibliotece, zakupy w osiedlowym sklepie, herbata o siódmej wieczorem. Tomasz spał obok mnie, ale byliśmy jak dwa brzegi rzeki, którą kiedyś przeskakiwaliśmy jednym spojrzeniem, a teraz nawet nie próbujemy budować mostu. Milczeliśmy. Jak zawsze. Teraz to milczenie boli bardziej. Bo wiem, że można inaczej. Czasem, gdy przechodzę obok autobusu, serce podchodzi mi do gardła. Wypatruję znajomej sylwetki, tego surowego spojrzenia w lusterku. I przez ułamek sekundy łudzę się, że go zobaczę. Że znowu poczuję ten zapach.
Marek był epizodem. Przebłyskiem. Czymś, co przypomniało mi, że mam skórę, ciało, pragnienia. Czasem, gdy patrzę na Tomasza, żałuję, że nie potrafiliśmy się zatrzymać wcześniej. Że wszystko, co mieliśmy, straciliśmy. Przez obojętność. Dziś pachnę praniem i kawą z mlekiem. Czasem kremem do rąk, którego nie używałam od lat. Nic szczególnego. Przez chwilę pachniałam życiem. I tego już nikt mi nie odbierze. Nie wiem, co będzie dalej. Wiem, że jeśli kiedyś znowu coś poczuję – nie będę już udawać, że mnie to nie obchodzi.
Ksymena, 50 lat
Czytaj także:
- „Pojechaliśmy z chłopakiem na biwak do lasu. Spodziewałam się harców na polance, a on urządził mi obóz przetrwania”
- „Odgłosy z podwórka sąsiada nie dawały mi spać. Nie mogłam uwierzyć w to, co zaproponował na zakończenie sporów”
- „W ostatniej chwili musiałem odwołać wakacyjny wyjazd do Chorwacji. Strata kasy to pikuś przy tym, co się stało”