Reklama

Zawsze powtarzałam, że życie to nie bajka. Dlatego, gdy wpadłam na pomysł, że zaszaleję z jakimś przystojniakiem, nie chodziło mi o znalezienie miłości życia. Raczej zabawę. Bez emocji, bez tłumaczeń, bez porannego wspólnego śniadania. Bo ile można siedzieć w czterech ścianach i patrzeć, jak wszystko wokół się rozłazi? W pracy – stagnacja, w domu – cisza jak makiem zasiał. Czułam się jak duch w swoim własnym życiu. Potrzebowałam oddechu. I jak to w życiu bywa – plan planem, a rzeczywistość... cóż, rzeczywistość ma bardzo pokręcone poczucie humoru.

Nie tego się spodziewałam

– Ty naprawdę chcesz się z kimś umówić przez aplikację? – spytała mnie Magda, patrząc na ekran mojego telefonu.

A co w tym dziwnego? – odparłam, stukając w profil jakiegoś mężczyzny z brodą i psem husky. – Szukam kompana do… kawy.

– Kawy?! Błagam cię. Kawę to pijesz z koleżanką z pracy, nie z przystojnym typem.

– Nie interesuje mnie jego wygląd.

Magda prychnęła, ale dała mi spokój. A ja? Przejrzałam jeszcze kilka profili i zatrzymałam się na jednym.

– Zobacz, ten wygląda w miarę – pokazałam Magdzie.

–Trochę jak twój były, tylko lepszy zarost i mniej głupie oczy – oceniła szczerze. – Dasz mu szansę?

– Jasne – kliknęłam „lubię”. Po chwili odpisał. No proszę. Zaczęło się.

Napisał pierwszy.

„Hej. Kawa? Pub? Ty wybierasz. Ja stawiam”.

Odpisałam, że pub. W końcu nie po to szukam przygody, żeby siedzieć przy latte i udawać dziewczynkę z dobrego domu.

– Dobrze się czujesz z tym wszystkim? – spytała Magda, gdy zbierałam się na spotkanie.

Miałam poczucie, że za chwilę wydarzy się coś głupiego.

Zaskoczył mnie

Pub był ciemny, głośny i pachniało w nim czymś przypominającym frytki i tanie perfumy. Idealne miejsce na niezobowiązującą randkę. Miałam nadzieję, że nie pozna mnie od razu – lubię mieć chwilę na obserwację z bezpiecznej odległości. Zobaczyłam go przy barze. Wyglądał na zrelaksowanego. Podchodząc, powiedziałam półżartem:

– Mam nadzieję, że to nie jest twoja pięćdziesiąta randka.

Odwrócił się powoli i uśmiechnął.

– Kamila, tak? Aż tak źle wyglądam?

– Gorzej. Normalnie. A ja chciałam trochę adrenaliny – mrugnęłam.

– To możemy się pobić na końcu spotkania. Dla dreszczyku.

Usiadłam obok. Gadaliśmy jak starzy znajomi.

Więc chcesz tylko kawę... – powiedział, unosząc brwi, kiedy zamówiłam whisky z colą.

– Czasem „kawa” to metafora. Jak „chodź, pokażę ci moje koty”.

– Nie mam kotów. Za to mam wygodną sofę.

Spojrzałam na niego, z jednej strony rozbawiona, z drugiej – nieco zaniepokojona. Zbyt płynnie to szło.

Powoli, kolego. Jeszcze nie wiemy, czy się wzajemnie nie wkurzamy.

Zaśmiał się.

– W porządku. Teraz jesteś intrygująca.

Nie wiedziałam wtedy, że właśnie usiadłam naprzeciwko ojca moich dzieci.

Wybuchnęłam śmiechem

To miało być jedno spotkanie. Trochę flirtu, parę drinków. Wszystko jednak potoczyło się inaczej.

Jesteś pewna? – zapytał, kiedy staliśmy pod jego blokiem.

– Nie jestem, ale i tak pójdę. – spojrzałam mu prosto w oczy.

Chciałam się poczuć jak ktoś wyjątkowy. I kto nie musi myśleć, co będzie jutro.

– Zaczniemy od herbat, czy wolisz inną grę? – zapytał, rozpinając kurtkę.

– Grę? – Uniosłam brwi.

Po wszystkim leżeliśmy obok siebie. Milczeliśmy.

– Kamila? – odezwał się nagle. – Chciałbym cię jeszcze zobaczyć. Może w wersji ubranej, z kubkiem kawy. Takiej prawdziwej.

– Dlaczego? – zapytałam. – Przecież nie jesteś z tych, co robią śniadanie.

– Może właśnie chcę spróbować? Może lubię zaskakiwać.

Wybuchnęłam śmiechem.

– Zaskakujące to by było, gdybyś jutro ugotował rosół.

– Wyzwanie przyjęte.

Nie wiedziałam, czy żartuje

– Dzień dobry, nieproszony kucharzu – powiedziałam, otwierając drzwi.

Stał na wycieraczce z siatką zakupów.

– Zamawiałaś rosół? – uniósł worek z natką pietruszki i opakowaniem makaronu.

Myślałam, że zapomnisz. Albo, że to było tylko poalkoholowe gadanie.

Wszedł do środka. Nie pytał, gdzie co trzymam – sam się rozgościł w kuchni. Obserwowałam go z fotela, udając, że nie robi to na mnie wrażenia.

– A ty? – zapytał, mieszając mięso w garnku. – Co robisz na co dzień, poza rzucaniem złośliwościami i chodzeniem na randki?

– Pracuję w HR. Rozmawiam z ludźmi, którzy udają, że lubią pracę i innych ludzi. Ty?

Sprowadzam auta. Legalnie. I uczciwie. – mrugnął. – Przynajmniej większość czasu.

– Czyli jesteś handlarzem?

– Powiedzmy: doradcą w kwestiach mobilności i marzeń.

Parsknęłam śmiechem.

– Dobra, a teraz się przyznaj. Masz jakieś wady?

Zakochałem się w pewnej pięknej kobiecie – powiedział, patrząc mi w oczy.

Po raz pierwszy od dawna pomyślałam, że może jednak da się kogoś spotkać nie tylko na jedną noc.

Spojrzał na mnie poważnie

Któregoś wieczoru siedzieliśmy u mnie, oglądając jakiś głupi film.

– Wiesz, że mijają trzy miesiące – rzuciłam, gryząc chipsa.

To poważna relacja. Teraz razem jemy rosół i paradujemy w piżamach.

– Więc… może powinnam zacząć się bać?

Spojrzał na mnie poważnie.

– Nie wiem, co myślałaś wtedy, ale ja od początku wiedziałem, że jesteś mi pisana.

Pocałowałam go w policzek.

Ślicznie powiedziane. Wiesz, że nie planowałam z nikim być. W ogóle. Nigdy więcej.

– Może życie miało dla ciebie inny plan. W którym jestem ja. I dzieci. Dwójka. I wspólne święta w Irlandii.

– Dzieci? – zakrztusiłam się. – Już planujesz dzieci?

– Jasne. Z tobą to jak jazda bez pasów. Albo idziemy na całość, albo nie ruszamy.

Spojrzałam na niego. I po raz pierwszy w życiu... nie miałam ochoty uciekać.

Cieszyłam się na nowe życie

Weszłam do mieszkania i zobaczyłam kartonowe pudła. Moje życie spakowane w szare tektury. Nagle dotarło do mnie, że naprawdę to robię. Że rzuciłam wszystko i lecę do Irlandii. Nie na weekend. Nie na święta. Nie na próbę. Na serio.

– A te buty? Zabieramy? – zapytał z łazienki, trzymając moje czerwone szpilki.

Zabierz, skoro i tak przez ciebie je kiedyś zgubiłam.

– Kiedy niby?

– Pierwszej nocy.

– I tak się zaczęło – uśmiechnął się.

Usiedliśmy razem na podłodze, między pudłami. On wyciągnął zdjęcie z USG, ja – parę malutkich skarpetek.

– Dwa dzieciaki. Jedno już tu biega, a drugie kopie od środka.

– I uczucie, którego się nie spodziewałaś – dodał.

Nie spodziewałam się niczego.

– No a teraz jest nas całkiem sporo.

– I dobrze. Cieszę się, że cię mamy i że jesteśmy prawdziwą rodziną. I kiedy ty mnie budzisz o trzeciej w nocy, bo musisz pogadać o nowej kołysce.

– Bo kołyska to poważna sprawa – odparł z udawaną powagą.

Samolot mieliśmy już za 16 godzin. Nowe życie – tuż za rogiem. Bez instrukcji obsługi, ale z nim. I z tą dziwną pewnością, że wszystko będzie inaczej. Nie bajkowo. Prawdziwie.

Gotowa? – zapytał.

– Jasne. Zawsze byłam.

Kamila, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama