„Niezobowiązujący flirt przerodził się w romans życia. Dziś mamy dzieci i planujemy wspólne święta w Irlandii”
„Miałam nadzieję, że nie pozna mnie od razu – lubię mieć chwilę na obserwację z bezpiecznej odległości. Zobaczyłam go przy barze. Wyglądał na zrelaksowanego”.

- Redakcja
Zawsze powtarzałam, że życie to nie bajka. Dlatego, gdy wpadłam na pomysł, że zaszaleję z jakimś przystojniakiem, nie chodziło mi o znalezienie miłości życia. Raczej zabawę. Bez emocji, bez tłumaczeń, bez porannego wspólnego śniadania. Bo ile można siedzieć w czterech ścianach i patrzeć, jak wszystko wokół się rozłazi? W pracy – stagnacja, w domu – cisza jak makiem zasiał. Czułam się jak duch w swoim własnym życiu. Potrzebowałam oddechu. I jak to w życiu bywa – plan planem, a rzeczywistość... cóż, rzeczywistość ma bardzo pokręcone poczucie humoru.
Nie tego się spodziewałam
– Ty naprawdę chcesz się z kimś umówić przez aplikację? – spytała mnie Magda, patrząc na ekran mojego telefonu.
– A co w tym dziwnego? – odparłam, stukając w profil jakiegoś mężczyzny z brodą i psem husky. – Szukam kompana do… kawy.
– Kawy?! Błagam cię. Kawę to pijesz z koleżanką z pracy, nie z przystojnym typem.
– Nie interesuje mnie jego wygląd.
Magda prychnęła, ale dała mi spokój. A ja? Przejrzałam jeszcze kilka profili i zatrzymałam się na jednym.
– Zobacz, ten wygląda w miarę – pokazałam Magdzie.
–Trochę jak twój były, tylko lepszy zarost i mniej głupie oczy – oceniła szczerze. – Dasz mu szansę?
– Jasne – kliknęłam „lubię”. Po chwili odpisał. No proszę. Zaczęło się.
Napisał pierwszy.
„Hej. Kawa? Pub? Ty wybierasz. Ja stawiam”.
Odpisałam, że pub. W końcu nie po to szukam przygody, żeby siedzieć przy latte i udawać dziewczynkę z dobrego domu.
– Dobrze się czujesz z tym wszystkim? – spytała Magda, gdy zbierałam się na spotkanie.
Miałam poczucie, że za chwilę wydarzy się coś głupiego.
Zaskoczył mnie
Pub był ciemny, głośny i pachniało w nim czymś przypominającym frytki i tanie perfumy. Idealne miejsce na niezobowiązującą randkę. Miałam nadzieję, że nie pozna mnie od razu – lubię mieć chwilę na obserwację z bezpiecznej odległości. Zobaczyłam go przy barze. Wyglądał na zrelaksowanego. Podchodząc, powiedziałam półżartem:
– Mam nadzieję, że to nie jest twoja pięćdziesiąta randka.
Odwrócił się powoli i uśmiechnął.
– Kamila, tak? Aż tak źle wyglądam?
– Gorzej. Normalnie. A ja chciałam trochę adrenaliny – mrugnęłam.
– To możemy się pobić na końcu spotkania. Dla dreszczyku.
Usiadłam obok. Gadaliśmy jak starzy znajomi.
– Więc chcesz tylko kawę... – powiedział, unosząc brwi, kiedy zamówiłam whisky z colą.
– Czasem „kawa” to metafora. Jak „chodź, pokażę ci moje koty”.
– Nie mam kotów. Za to mam wygodną sofę.
Spojrzałam na niego, z jednej strony rozbawiona, z drugiej – nieco zaniepokojona. Zbyt płynnie to szło.
– Powoli, kolego. Jeszcze nie wiemy, czy się wzajemnie nie wkurzamy.
Zaśmiał się.
– W porządku. Teraz jesteś intrygująca.
Nie wiedziałam wtedy, że właśnie usiadłam naprzeciwko ojca moich dzieci.
Wybuchnęłam śmiechem
To miało być jedno spotkanie. Trochę flirtu, parę drinków. Wszystko jednak potoczyło się inaczej.
– Jesteś pewna? – zapytał, kiedy staliśmy pod jego blokiem.
– Nie jestem, ale i tak pójdę. – spojrzałam mu prosto w oczy.
Chciałam się poczuć jak ktoś wyjątkowy. I kto nie musi myśleć, co będzie jutro.
– Zaczniemy od herbat, czy wolisz inną grę? – zapytał, rozpinając kurtkę.
– Grę? – Uniosłam brwi.
Po wszystkim leżeliśmy obok siebie. Milczeliśmy.
– Kamila? – odezwał się nagle. – Chciałbym cię jeszcze zobaczyć. Może w wersji ubranej, z kubkiem kawy. Takiej prawdziwej.
– Dlaczego? – zapytałam. – Przecież nie jesteś z tych, co robią śniadanie.
– Może właśnie chcę spróbować? Może lubię zaskakiwać.
Wybuchnęłam śmiechem.
– Zaskakujące to by było, gdybyś jutro ugotował rosół.
– Wyzwanie przyjęte.
Nie wiedziałam, czy żartuje
– Dzień dobry, nieproszony kucharzu – powiedziałam, otwierając drzwi.
Stał na wycieraczce z siatką zakupów.
– Zamawiałaś rosół? – uniósł worek z natką pietruszki i opakowaniem makaronu.
– Myślałam, że zapomnisz. Albo, że to było tylko poalkoholowe gadanie.
Wszedł do środka. Nie pytał, gdzie co trzymam – sam się rozgościł w kuchni. Obserwowałam go z fotela, udając, że nie robi to na mnie wrażenia.
– A ty? – zapytał, mieszając mięso w garnku. – Co robisz na co dzień, poza rzucaniem złośliwościami i chodzeniem na randki?
– Pracuję w HR. Rozmawiam z ludźmi, którzy udają, że lubią pracę i innych ludzi. Ty?
– Sprowadzam auta. Legalnie. I uczciwie. – mrugnął. – Przynajmniej większość czasu.
– Czyli jesteś handlarzem?
– Powiedzmy: doradcą w kwestiach mobilności i marzeń.
Parsknęłam śmiechem.
– Dobra, a teraz się przyznaj. Masz jakieś wady?
– Zakochałem się w pewnej pięknej kobiecie – powiedział, patrząc mi w oczy.
Po raz pierwszy od dawna pomyślałam, że może jednak da się kogoś spotkać nie tylko na jedną noc.
Spojrzał na mnie poważnie
Któregoś wieczoru siedzieliśmy u mnie, oglądając jakiś głupi film.
– Wiesz, że mijają trzy miesiące – rzuciłam, gryząc chipsa.
– To poważna relacja. Teraz razem jemy rosół i paradujemy w piżamach.
– Więc… może powinnam zacząć się bać?
Spojrzał na mnie poważnie.
– Nie wiem, co myślałaś wtedy, ale ja od początku wiedziałem, że jesteś mi pisana.
Pocałowałam go w policzek.
– Ślicznie powiedziane. Wiesz, że nie planowałam z nikim być. W ogóle. Nigdy więcej.
– Może życie miało dla ciebie inny plan. W którym jestem ja. I dzieci. Dwójka. I wspólne święta w Irlandii.
– Dzieci? – zakrztusiłam się. – Już planujesz dzieci?
– Jasne. Z tobą to jak jazda bez pasów. Albo idziemy na całość, albo nie ruszamy.
Spojrzałam na niego. I po raz pierwszy w życiu... nie miałam ochoty uciekać.
Cieszyłam się na nowe życie
Weszłam do mieszkania i zobaczyłam kartonowe pudła. Moje życie spakowane w szare tektury. Nagle dotarło do mnie, że naprawdę to robię. Że rzuciłam wszystko i lecę do Irlandii. Nie na weekend. Nie na święta. Nie na próbę. Na serio.
– A te buty? Zabieramy? – zapytał z łazienki, trzymając moje czerwone szpilki.
– Zabierz, skoro i tak przez ciebie je kiedyś zgubiłam.
– Kiedy niby?
– Pierwszej nocy.
– I tak się zaczęło – uśmiechnął się.
Usiedliśmy razem na podłodze, między pudłami. On wyciągnął zdjęcie z USG, ja – parę malutkich skarpetek.
– Dwa dzieciaki. Jedno już tu biega, a drugie kopie od środka.
– I uczucie, którego się nie spodziewałaś – dodał.
– Nie spodziewałam się niczego.
– No a teraz jest nas całkiem sporo.
– I dobrze. Cieszę się, że cię mamy i że jesteśmy prawdziwą rodziną. I kiedy ty mnie budzisz o trzeciej w nocy, bo musisz pogadać o nowej kołysce.
– Bo kołyska to poważna sprawa – odparł z udawaną powagą.
Samolot mieliśmy już za 16 godzin. Nowe życie – tuż za rogiem. Bez instrukcji obsługi, ale z nim. I z tą dziwną pewnością, że wszystko będzie inaczej. Nie bajkowo. Prawdziwie.
– Gotowa? – zapytał.
– Jasne. Zawsze byłam.
Kamila, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ojciec zniszczył naszą rodzinę, ale karma na szczęście wraca. Dziś to on błaga o pomoc, a ja śmieję mu się w twarz”
- „Mąż pomylił świąteczne prezenty i wręczył mi ten dla kochanki. To, co potem powiedział, przekroczyło wszelkie granice”
- „W każdy weekend rodzina wpada do mnie jak hotelu. Zdębieli, gdy wystawiłam im paragon za wikt i opierunek”