Reklama

Zawsze byłam rannym ptaszkiem. O piątej trzydzieści wstaję, zaparzam kawę i siadam przy kuchennym stole, rozkładając gazetę i krzyżówki. Tak wyglądało moje życie odkąd przeszłam na emeryturę. Samotne, ale uporządkowane. Monika, moja córka, dzwoniła rzadko. Zajęta, zmęczona, wciąż zabiegana. Kiedy zaproponowała, żebym przyjechała do niej, poczułam ulgę i radość – w końcu będę potrzebna. Pomogę z Olafem, ogarnę dom. Ale miałam też nadzieję, że znajdę tam coś dla siebie. Może nowy rytm życia, może drugą młodość. Naiwnie myślałam, że wyjazd odmieni wszystko na lepsze.

Reklama

Córka traktowała mnie jak służącą

– No, w końcu! – Monika otworzyła drzwi z telefonem przy uchu, spojrzała na mnie przelotnie i gestem wskazała, żebym weszła. – Tak, tak, oddzwonię za chwilę – rzuciła do słuchawki i zniknęła gdzieś w kuchni.

Stanęłam w progu z walizką, jeszcze trochę roztrzęsiona po podróży. Mieszkanie pachniało płynem do podłóg i jakimś orientalnym kadzidełkiem, którego zapach mnie od razu drażnił. Było nowoczesne, chłodne. Obce.

Jak minęła podróż? – zapytała bez ciepła, jakby z grzeczności.

– Dobrze, choć trochę męcząco. Ale cieszę się, że już jestem.

– Super. Ja za godzinę wychodzę do pracy. Olaf śpi.

Podeszłam do wieszaka, odwiesiłam płaszcz, zdjęłam buty. Monika już krzątała się w kuchni, kroiła coś, co wyglądało jak sałatka z jarmużu.

– Jak mogę ci pomóc?

– Po prostu ogarniaj dom. Ja nie mam czasu – rzuciła, nie odwracając się nawet w moją stronę.

Zrobiło mi się zimno. Oto cały powód mojej obecności – ogarniać dom.

Kiedy Olaf się obudził, patrzył na mnie jak na obcą. Nie podszedł, nie powiedział „babcia”. Monika tylko wzruszyła ramionami:

– Musi się przyzwyczaić. On nie pamięta cię za bardzo.

Każdy dzień był podobny. Pranie, zakupy, gotowanie, spacer z Olafem, znów gotowanie. Monika wychodziła rano, wracała późno. Rzadko coś mówiła. Jakbyśmy mieszkały obok siebie, a nie razem. Zegar wybijał piątą trzydzieści, a ja już siedziałam przy kuchennym stole. Kawa parowała, ale nie smakowała tak jak dawniej. Nie była początkiem dnia. Była jedyną chwilą, kiedy mogłam jeszcze być sama ze sobą.

Nie mogłam tego nadal tolerować

Nie wytrzymałam. Kiedy znowu wróciła do domu, rzucając torebkę na stół i od progu narzekając na korki, po prostu pękłam.

– Nie przyjechałam tu, żeby być sprzątaczką – powiedziałam, stojąc w drzwiach kuchni z mokrą ścierką w dłoni.

– Nie dramatyzuj. Przecież robisz to, co zawsze robiłaś – odpowiedziała, nawet na mnie nie patrząc.

– Nie jestem młoda, Monika. A ty nawet nie zapytasz, jak się czuję.

Westchnęła. Denerwował ją mój głos. To było aż nadto widoczne.

– Mamo, naprawdę teraz? Po pracy? Nie mam siły na te twoje pretensje.

To nie są pretensje. Ja po prostu… czuję się niewidzialna. Jestem tu, ale jakby mnie nie było.

– Więc na co liczyłaś? Że przyjedziesz i będziemy mieć wieczne wakacje?

– Nie. Ale liczyłam, że będziemy razem. Że Olaf się do mnie przytuli. Że ty wieczorem usiądziesz i zapytasz: „jak ci minął dzień, mamo?” A ja odpowiem: „zmęczyłam się, ale Olaf się śmiał, wiesz? I nawet narysował coś dla ciebie”.

Zamilkła. Przez chwilę myślałam, że coś powie. Ale tylko przeszła obok mnie i zamknęła się w łazience. Zostałam w kuchni. Ścierka zwisała mi z ręki. Pomyślałam wtedy, że chyba naprawdę nie jestem już potrzebna. Może byłam tylko wygodnym dodatkiem. Opiekunką, kucharką, darmową pomocą domową. Tego wieczoru usiadłam przy stole z kartką papieru. Pisałam i skreślałam. Nie wiedziałam jeszcze, że to będzie pierwszy krok do zniknięcia.

Wyszłam bez słowa

Wstałam jak zwykle o piątej trzydzieści. Tym razem jednak nie sięgnęłam po kawę. Ani po gazetę. Usiadłam przy stole i tylko patrzyłam w okno. Ulice jeszcze ciemne, puste. Z sąsiedniego bloku ktoś właśnie zapalał światło. U mnie już wszystko było gotowe – kuchnia wysprzątana, rzeczy spakowane, klucz położony obok kartki. „Wyszłam o 5:30 – jak zawsze. Tylko dziś nie zrobiłam kawy.”

Nie potrzebowałam żadnego pożegnania. Nie chciałam go. Wiedziałam, że gdybym próbowała rozmawiać z Moniką, powiedziałaby, że dramatyzuję. A ja nie dramatyzowałam. Ja się wycofywałam. Zamknęłam za sobą cicho drzwi i zeszłam na przystanek. Autobus podjechał punktualnie. Siedziałam przy oknie, z torbą przy nodze. Patrzyłam, jak miasto się budzi. I próbowałam nie płakać.

W pociągu było ciepło. Usiadłam w kącie i zwinęłam się w sobie. Nie czułam złości. Tylko ciężką ciszę, która ciągnęła się za mną od miesięcy. Nie zostawiłam bałaganu. Wszystko zostało w idealnym porządku – tak, jak tego chciała Monika. Nawet obiad ugotowałam dzień wcześniej. Tylko mnie nie będzie.

Zanim wyszłam, zaglądnęłam jeszcze do pokoju Olafa. Spał spokojnie, z otwartą buzią i przytulonym pluszowym lisem. Pogładziłam go lekko po głowie. Nie obudził się. Może dobrze. Pomyślałam wtedy, że mój wnuk nigdy mnie naprawdę nie pozna. Byłam obok, ale niewidzialna. Czasem trzeba zniknąć, żeby ktoś cię wreszcie zauważył.

Refleksje w pociągu

Siedziałam przy oknie. Pociąg sunął przez krajobraz – surowy, milczący, dokładnie taki jak moje życie przez ostatnie tygodnie. Gdy mijaliśmy kolejne stacje, czułam coraz większą ulgę. Jakby każdy kilometr oddalał mnie nie tylko od jej domu, ale i od tej roli, w której tak boleśnie się zatraciłam. Nie płakałam. Już nie. Byłam zmęczona rozczarowaniem, niewypowiedzianymi zdaniami, niedopitymi kawami.

Pamiętam, jak wiele lat temu, gdy Monika miała gorączkę, siedziałam przy niej przez całą noc. Mierzyłam temperaturę co godzinę, chłodziłam jej czoło mokrym ręcznikiem. Nie spałam wtedy ani chwili. Rano powiedziała tylko: „Dziękuję, mamo” – a ja czułam, że to wystarczy. Teraz nie mówiła nic.

Myślałam, że ten wyjazd wszystko odmieni. Że będę znowu potrzebna, że odnajdę się wśród zabawek i zakupów, że odnajdę radość w codziennych drobnostkach. Ale nie da się pomóc komuś, kto nie widzi, że jesteś. Wiedziałam, że jak wrócę do mojego mieszkania, nie przywita mnie nikt. Nie będzie uśmiechniętego dziecka, ani córki przy stole. Ale będzie cisza, moja własna. Będzie kubek, który sama sobie postawię, krzyżówki, które rozwiążę w spokoju. I będzie kawa o 5:30. Już bez pośpiechu.

Może zabrzmi to okrutnie, ale czułam coś, czego dawno nie czułam: wolność. Czasem trzeba wyjść, żeby przypomnieć sobie, kim się jest. A ja po prostu musiałam się znowu spotkać ze sobą.

Powrót do mieszkania

Pociąg zatrzymał się na mojej stacji kilka minut przed południem. Weszłam do mieszkania i od razu usiadłam na krześle w kuchni. Wszystko było tak, jak je zostawiłam. Doniczka z paprotką przy oknie, krzyżówki na stole, zapas kawy w szafce. Nie płakałam. Nie miałam nawet siły być wzruszona. Byłam tylko zmęczona. Czułam się jak ktoś, kto próbował wcisnąć się w cudze życie, ale nikt nie otworzył mu drzwi.

Włączyłam czajnik i patrzyłam, jak woda zaczyna drżeć. Dłonie mi lekko drżały. Z przyzwyczajenia sięgnęłam po gazetę, ale nie mogłam się skupić. Litery zlewały się w jedno. Monika pewnie już przeczytała moją kartkę. Może szukała mnie rano, może dzwoniła. Telefon wyłączyłam celowo – nie chciałam, żeby usłyszała w moim głosie ulgę. A ona by ją usłyszała. I może by to bolało. A może... nic by nie poczuła.

Nie rozumiem jej. To nie jest zarzut, to stwierdzenie. Patrzę na nią i nie potrafię pojąć, jak moja córka stała się kimś, kto przechodzi obok drugiego człowieka, jakby był meblem. Czy tak wychowałam? Czy to świat ją tak ukształtował? Czułam w sobie złość, żal, ale też wstyd. Może za długo milczałam. Może zbyt późno zaczęłam się buntować. Może mówiłam za cicho. Ale dziś wiem jedno – już nie dam się zepchnąć do roli niewidzialnej. Już nie wrócę do życia, w którym mnie nie ma.

Kawa w samotności

Była piąta trzydzieści. Zaparzyłam kawę i usiadłam przy stole. Tym razem nie z obowiązku, nie z przyzwyczajenia. Po prostu – bo chciałam. Bo to mój rytuał, moje pięć minut, w których nie muszę nikomu nic udowadniać. Kubek był ten sam co zawsze, trochę wyszczerbiony na brzegu, ale ulubiony. Słońce wschodziło powoli, rzucając jasne pasy światła na blat. Cisza była głęboka, znajoma. I nie ciążyła mi.

Myślałam o Olafie. O tym, jak nie chciał wziąć mnie za rękę, jak odsuwał się, kiedy próbowałam go przytulić. To nie jego wina. On nie znał babci. Bo nikt mu o niej nie opowiadał. Bo nie było miejsca na opowieści – tylko na grafik, rytm, obowiązki. Myślałam o Monice. Mojej córce, moim bólu. Czy ją kocham? Tak. Czy ją rozumiem? Nie. I już przestałam się za to karać. Przestałam się zmuszać do wybaczania na siłę, do tłumaczenia jej chłodu brakiem czasu.

Nie odezwę się jeszcze przez jakiś czas. Nie z dumy. Z potrzeby. Muszę się odbudować. Posklejać z kawałków kobiety, którą kiedyś byłam, a którą zgubiłam gdzieś między lodówką a koszem z praniem. Czasem najgłośniejszy krzyk to ten, który nie pada z żadnych ust. A ja przecież krzyczałam każdego dnia – tylko nikt nie słuchał. Dopiłam kawę. Spojrzałam za okno. Było spokojnie. Niczego nie musiałam. Tylko być. I to mi wystarczyło.

Barbara, 68 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama