Reklama

Dobrze pamiętam tamten dzień: 12 kwietnia. Wróciłam ze szkoły (chodziłam wtedy do drugiej klasy liceum) potwornie głodna, więc jak tylko umyłam ręce, pobiegłam do kuchni, żeby podgrzać sobie żurek. Ledwo zdążyłam go nalać do talerza, trzasnęły drzwi. Weszła mama. Gdy stanęła w progu i spojrzała na mnie, wiedziałam, że stało się coś złego. Coś nieodwracalnego. Miała w spojrzeniu tępy ból. Osunęła się na krzesło. Nawet płaszcza nie zdjęła.

Reklama

– Co się stało? – zawołałam. – Co się stało?

Milczała.

– Mamo, mów! – ponagliłam ją, umierając ze strachu. – Proszę!

Bez słowa podała mi wyniki badań taty. Przez chwilę wpatrywałam się zdumiona w świstek papieru, a przed oczami zamazywała mi się pieczątka lekarza i diagnoza: nowotwór wielokomórkowy płuc. „Jak to? Mój tata jest chory?”.

Zobacz także

– Nie jesteś już dzieckiem – powiedziała mama z wysiłkiem. – Masz siedemnaście lat. Dlatego mogę ci o tym otwarcie powiedzieć.

Tata mnie zawiódł!

Ja też osunęłam się na krzesło. Jakby mnie zamroczyło. W jednej sekundzie przestałam być głodna. I potem nie wzięłam nic do ust przez tydzień. Według lekarzy tacie został miesiąc życia. Może półtora. Zawalił się cały mój świat. Poukładany, może nie idealny, ale za to dobrze mi znany. Nic nie było już takie, jak kiedyś. Wiosna poszarzała. Zwolniłam się ze szkoły po to, by być z nim w szpitalu, kiedy brał ciężką chemię. Miałyśmy z mamą nadzieję, że będzie miał więcej szczęścia niż inni, że wyzdrowieje.

Gdy wypisano go na weekend do domu, szalałam z radości. To była dla mnie taka namiastka codzienności, której wcześniej ani nie dostrzegałam, ani nie doceniałam. Siedziałam przy jego łóżku, trzymając go za rękę. Czytałam mu Mickiewicza, Prusa, Czechowa. Książki, które kiedyś on czytał mi wieczorami.

Modliłam się, jak umiałam: „Boże, spraw, żeby mój tata przeżył, nie odbieraj mi go, proszę. Jest jeszcze młody, tyle przed nim. Chciałabym, żeby zobaczył, jak mi się poukłada życie. Jakie studia skończę, czy będę miała dzieci”. Mieliśmy razem znów pojechać na jesienną włóczęgę po Bieszczadach. Chcieliśmy zwiedzić Włochy, Hiszpanię, obejrzeć tyle filmów, przeczytać tyle książek. Nie udało się. Tata odszedł.

Nie płakałam. Nie wierzyłam w to, co się stało. Miałam do niego żal, że odszedł, że mnie zostawił. Czułam w sobie bunt. Kiedy mama w każdą niedzielę jechała na cmentarz, ja wymawiałam się lekcjami. Nie chciałam tam jeździć. To było dla mnie zbyt bolesne. Mama niby to rozumiała, a jednak kiedyś, przy obiedzie…

– Jak długo będziesz udawać, że nic się nie stało? – zagadnęła z wyrzutem. – Od śmierci taty minęło pół roku, a ty tylko raz byłaś na cmentarzu.

– Nie mogę tam jeździć – powiedziałam. – Nie umiem. Tata mnie zawiódł!

– Masz 17 lat – wyrzut w głosie mamy przybrał na sile. – Nie jesteś już małym dzieckiem. Naprawdę nie rozumiesz, że on najbardziej w świecie chciał żyć? Kochał cię, ale choroba okazała się silniejsza.

Jasne, że rozumiałam. Ale nie miałam pojęcia, dlaczego tak to wypieram, dlaczego się wściekam, zamiast płakać.

Tata obiecał, że kupi mi psa – powiedziałam takim tonem, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. – Mówił też, że jak skończę osiemnaście lat, dostanę samochód.

– Kasiu… – mama patrzyła na mnie smutno. – Nie poznaję cię.

Mówiłam, jak bardzo za nim tęsknię

Sama siebie też nie poznawałam. W tajemnicy przed nią poszłam do psychologa. Miła kobieta uczesana w koński ogon nie poganiała mnie, nie oceniała. Spokojnie słuchała. A potem mi powiedziała, że wszystko, co czuję, jest naturalne, że każdy człowiek na śmierć bliskiej osoby reaguje inaczej. We mnie jest bunt i złość, ale to nie znaczy, że jestem złą córką. I żebym dała sobie czas, zaś na cmentarz chodziła tylko wtedy, gdy naprawdę poczuję taką potrzebę. Trochę mi ulżyło. To znaczyło, że jednak nie jestem potworem.

Gdy następnego dnia wyszłam ze szkoły, poczułam się jakoś tak błogo i dobrze... Były moje urodziny. Słońce świeciło mi w twarz. Był maj, wszystko wokół kwitło i pachniało. Poczułam impuls. Pojechałam kupić znicz i kwiaty. Na grobie taty był wyschnięty wieniec. Wyrzuciłam go, do wazonu wstawiłam świeże kwiaty, zapaliłam świecę. Siedziałam przy grobie i modliłam się cichutko. Przepraszałam tatę, że byłam na niego zła, że nie wiem, co się ze mną działo. Mówiłam, jak bardzo za nim tęsknię, jak mi go brakuje. Długo szlochałam. Dopiero teraz wylały się wszystkie moje, tłumione od pogrzebu, łzy.

Gdy wróciłam do domu, mama robiła w kuchni herbatę.

– Byłam na cmentarzu – powiedziałam. – Kupiłam tacie białe tulipany. Lubił je.

Przytulia mnie. Potem, gdy siedziałyśmy przy kolacji, usłyszałam skomlenie i dziwny odgłos chrobotania za drzwiami.

– Co to? – spojrzałam na mamę pytająco.

Wzruszyła ramionami.

– Idź sprawdzić – powiedziała i nałożyła sobie jeszcze sałatki.

Zawsze dotrzymywał słowa

Otworzyłam drzwi. Na wycieraczce w małym pudełku siedział szczeniak, kundelek z czarnymi oczami i lśniącym nosem.

– Mój Boże! – podniosłam go ze wzruszeniem. – A skąd ty się tu wziąłeś?

Pies polizał mnie w nos i zapiszczał.

– Mamo! – zawołałam – Chodź, zobacz!

Mama była równie zaskoczona jak ja.

– Skąd się tu wziął? – spytała.

I wtedy zrozumiałam.

– To nie przypadek. To prezent od taty. Przecież obiecał mi na urodziny psa.

Szczeniak okazał się suczką i dostał na imię Wetlina. Na cześć naszego ulubionego miejsca w Bieszczadach. Mojego i taty. Gdy tydzień później kupowałam jej w supermarkecie karmę, z rozciętej torebki wypadł kartonik, z napisem: „Wygrałeś samochód!”. Najpierw długo i z niedowierzaniem wpatrywałam się w kupon, który, jeśli mu wierzyć, sprawiał, że stałam się właśnie posiadaczką citroena. Boże, jak to? Samochód?! Drżącymi rękami nacisnęłam klawisz na komórce.

– Mamo! – zawołałam. – Czy wiesz, że właśnie wygrałam samochód?

Sądziła, że to żart. Ale to była prawda. Trzy dni później, w blasku reporterskich fleszy, odebrałam kluczyki. Wtedy jeszcze boleśniej odczułam brak taty.

– Oddałabym wszystkie prezenty świata za jeden dzień z nim – powiedziałam do mamy, przełykając łzy. – To głupie, co mówiłam. O tym, że tata coś mi obiecał.

Mama znów przytuliła mnie mocno.

– Wiem, kochanie – powiedziała. – Ale twój tata zawsze dotrzymywał słowa.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama