Reklama

Byłam zachwycona, kiedy Marek ożenił się z Martyną. Choć dziewczyna wychowała się w domu dziecka i niewiele wiedziałam o jej przeszłości, od początku mi się spodobała. Odnosiła się do mnie z szacunkiem, była spokojna, grzeczna, miła, gospodarna i zakochana w moim synu do szaleństwa. Gdy widziałam, jak wpatruje się w Marka tymi wielkimi, ciemnymi oczami, to mi się ciepło na sercu robiło. Czułam, że będą razem szczęśliwi. I rzeczywiście pierwsze lata małżeństwa minęły im jak w bajce.

Reklama

Nie zmieniło się to nawet wtedy, gdy synowa urodziła dziecko

Trochę bałam się, że gdy maluszek przyjdzie na świat, synowa odstawi Marka na boczny tor, ale nie. Opiekowała się Kubusiem z największym poświęceniem, nie zapominając o potrzebach i uczuciach męża. Byłam bardzo szczęśliwa.

– Cieszę się, że spotkałeś na swojej drodze Martynkę. To naprawdę cudowna, mądra i dobra kobieta – powtarzałam synowi przy każdej okazji.

Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że zmienię zdanie, wyśmiałabym go.

Kubuś rósł jak na drożdżach.

Zobacz także

Gdy skończył pół roczku, pomyślałam, że już czas najwyższy zaplanować chrzciny. Nie jestem gorliwą katoliczką, ale nie wyobrażam sobie, by jakieś dziecko w mojej rodzinie nie przyjęło tego sakramentu. Powiedziałam o tym Martynie i Markowi. Syn oczywiście natychmiast przyznał mi rację. A synowa?

– Chrzest? Czy to przypadkiem jeszcze nie za wcześnie? – skrzywiła się.

Byłam zaskoczona jej reakcją.

– Jak to za wcześnie? Wszyscy chrzczą dzieci w tym wieku!

– Tak? No dobrze. Tylko nie mam czasu się tym zająć. Wie mama, ile mam teraz na głowie. Czasem nie wiem, w co ręce włożyć – odparła.

Uspokoiłam ją natychmiast:

– Tym się nie przejmuj. Sama wszystko załatwię. Porozmawiam z księdzem, wynajmę salę na przyjęcie, zaproszę gości. Mój wnuk będzie miał takie chrzciny, że w rodzinie długo będą o nich opowiadać. Powiedzcie tylko, kogo chcecie na rodziców chrzestnych, a resztę zostawcie mnie – zapewniłam.

– Może Antek i Edyta? To nasi najlepsi przyjaciele. I na pewno się zgodzą – zaproponował syn.

– Tak, to chyba dobry pomysł – kiwnęła głową synowa.

– No to wszystko co najważniejsze mamy ustalone. Super! – ucieszyłam się

Zabrałam się za organizowanie chrzcin już następnego dnia. Wszystko układało się wspaniale. Mam dość dobre układy z proboszczem, więc bez problemu załatwiłam termin w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Z wynajęciem restauracji też nie było kłopotu. Co prawda, właściciel i personel trochę krzywili się, że to święta, ale jak powiedziałam, że zapłacę więcej, zgodzili się bez szemrania. Rodzice chrzestni też nie robili problemów. Na koniec wybrałam małemu ubranko do chrztu i kilka dni później mogłam spokojnie powiadomić o uroczystości rodzinę i bliskich. Zapewnili, że przyjadą. Byłam przekonana, że wszystko odbędzie się tak, jak zaplanowałam. Niestety…

Rany boskie, ona zwariowała, tu lekarza trzeba!

Kłopoty zaczęły się na kilka dni przed uroczystością. Spokojna i zrównoważona Martyna nagle się zmieniła. Zrobiła się nerwowa, krzykliwa, zaczęła stroić fochy.

– Kubuś nie pójdzie do chrztu w tych szmatach! – rzuciła ubranko w kąt. – A ta restauracja? To jakaś buda. Byłam tam. Na sam widok brudnych stolików niedobrze mi się zrobiło. Jak mama mogła wybrać taki lokal?

– Jak to? Przecież jeszcze niedawno wszystko ci się podobało – wykrztusiłam.

– Ale teraz mi się nie podoba. Nie będzie chrztu, i już! – fuknęła.

– Ależ dziecko, co ty mówisz. Wszystko jest już przecież gotowe. Ksiądz zamówiony, goście zaproszeni… – zaczęłam tłumaczyć potwornie zdumiona.

– No i co z tego? Jak przyjechali, tak pojadą. Wielkie mi co – wzruszyła ramionami Martyna; wtedy poczułam, jak ogarnia mnie złość.

– O nie, moja droga. Wszystko odbędzie się zgodnie z planem. Nie zrobimy z siebie pośmiewiska! – wrzasnęłam.

Wtedy z kolei Martyna wzięła się pod boki.

– Po moim trupie! Chrzest będzie, ale wtedy, gdy ja zechcę. A teraz nie chcę! – tupnęła nogą.

I pewnie byśmy się pokłóciły, gdyby nie Marek. Wziął mnie pod rękę i wyprowadził do drugiego pokoju.

– Mamo, uspokój się – zaczął prosić.

– Jak mam się uspokoić? Słyszałeś, co za bzdury twoja żona wygadywała? Co w nią wstąpiło? – aż się trzęsłam.

– Nie wiem. Od kilku dni jest jakaś dziwna… Może to nerwy. No wiesz, z naszej strony będzie na chrzcie mnóstwo osób z rodziny. A od niej nikogo.

Pewnie jest jej przykro. Na ślubie było to samo. Pamiętasz? Przed ołtarzem stała z taką miną, jakby ją coś bolało. Dopiero jak wyszliśmy z kościoła i otoczyli ją przyjaciele, to się rozpromieniła – odparł.

– Rzeczywiście… Ale to nie powód, żeby się do mnie w ten sposób odzywała!

– Przepraszam cię w jej imieniu. I obiecuję, że to się nie powtórzy. A teraz już sobie idź. Sam z nią porozmawiam. Tak będzie lepiej – poprosił syn.

Posłuchałam, bo wierzyłam, że Martyna wróci do równowagi

Nadszedł dzień uroczystości. Ulokowałam przyjezdnych po hotelach i domach, i przyjechałam z rodzicami chrzestnymi i moją mamą do mieszkania syna i synowej, żeby ubrać Kubusia. Drzwi otworzył nam Marek. Był przerażony.

– O Boże, dobrze, że jesteście. Coś niedobrego dzieje się z Martyną… – wyszeptał, wciągając nas do środka.

– Co takiego? Znowu coś jej się nie podoba? – zdenerwowałam się.

– To nie to. Zamknęła się z Kubą na klucz i odgraża się, że nie wyjdzie… Mówi takim dziwnym głosem… Jak nie ona – tłumaczył szeptem.

– Co ty opowiadasz?

– Przysięgam. Jeszcze godzinę temu była pogodna i radosna. A potem nagle wstała i pobiegła do sypialni. I nie chce otworzyć! – był załamany.

Miałam serdecznie dość fochów synowej. To ja tu wszystko organizuję, a ona jakiś cyrk urządza? Podeszłam do drzwi i chwyciłam za klamkę.

– Martyna, otwieraj natychmiast! – krzyknęłam.

– Nieee. Odejdź. To moje dziecko… – usłyszałam z drugiej strony głuchy, niski głos.

Gdyby syn mnie nie uprzedził, pomyślałabym, że w sypialni jest jakiś mężczyzna. Ciarki przeszły mi po plecach.

– Co się z tobą dzieje?! Otwieraj, bo wyważę drzwi – zaczęłam walić.

– Nieee. Odejdź… To jest moje dziecko! – powtórzyła.

– No dobrze, sama tego chciałaś! – naparłam na drzwi z całej siły.

Ustąpiły.

Weszłam do środka i stanęłam jak wryta

Tego, co zobaczyłam, nie zapomnę chyba do końca życia. Martyna siedziała w rogu pokoju i mocno przytulała Kubusia. Miałam wrażenie, że zaraz stanie się co złego. Mamrotała pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa, w jej spojrzeniu widziałam szaleństwo. Nogi się pode mną ugięły.

– Boże drogi, ona zwariowała! Trzeba ratować dziecko! – krzyknęłam przerażona; już miałam ruszyć po wnuka, gdy nagle drogę zagrodziła mi moja mama.

– Zostaw! Ona w tej chwili nie odda dziecka. Prędzej je zabije, ale nie odda – powiedziała stanowczo.

– Ale…

– Żadnego ale – ucięła. – Odwróć się powoli i wychodzimy. Wtedy wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi.

Mamo, co ty mówisz, to są jakieś zabobony przecież

Zrobiłam, jak kazała. Powolutku wycofałam się z sypialni. Ale gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, natychmiast przyparłam mamę do muru. Chrzestni i Marek też otoczyli ją ciasnym kółkiem.

– Jezus Maria, dlaczego kazałaś mi zostawić dziecko w rękach szalonej dziewczyny? Jak mu się coś stanie, nigdy sobie tego nie daruję. Ani tobie! – napadłam na mamę, która nerwowym gestem poprawiała siwiutki kok.

– Spokojnie, Ela. Tak jak obiecałam, wszystko będzie dobrze. Kubuś jest bezpieczny. Wiem, co robię – powiedziała.

– No to może podzielisz się z nami tą wiedzą?! Bo my nic nie rozumiemy!

– Mogę spróbować. Ale boję się, że mnie wyśmiejecie.

– Obiecujemy, że nie – spojrzałam na pozostałych; pokiwali głowami.

– A więc? – ponaglałam ją.

– No dobrze. Nie gniewaj się na Martynę. To nie jej wina, że tak się zachowuje – zaczęła mama.

– Nie? A czyja?

– Szatana! – wypaliła.

– Słucham? – nie dowierzałam.

Marek, Antek i Edyta też wpatrywali się w mamę zdumieni.

– Tak, tak, dobrze słyszycie. Szatana! Upodobał sobie naszego Kubusia i nie chce dopuścić do tego, żeby został ochrzczony. I wykorzystuje do tego Martynę – wyjaśniła.

– Nie. To jakieś bzdury! Trzeba dzwonić na policję, po karetkę pogotowia… Tę dziewczynę trzeba zamknąć w psychiatryku – chwyciłam za telefon.

– To nic nie da, a może zaszkodzić – mama znowu mnie powstrzymała.

– No to co niby powinniśmy zrobić?

– Odwołać chrzest! Jak szatan zobaczy, że go nie będzie, Martynka wróci do równowagi. I pewnie niewiele będzie pamiętać z tego, co się stało – zapewniła.

– Chyba żartujesz! Dość tej zabawy. Albo Martyna da nam zaraz Kubusia, albo nie ręczę za siebie – wrzasnęłam i ruszyłam w stronę sypialni.

Ale gdy tylko zbliżyłam się do drzwi, znowu usłyszałam ten przerażający, matowy głos, żądający, abym odeszła.

Nie zamierzałam ustąpić. Teoria mamy wydawała mi się tak absurdalna, że nie chciałam przyjąć jej do wiadomości. Ale Marek, Edyta i Antek w nią uwierzyli.

– Babcia ma rację. Posłuchaj jej, mamo – mówił syn.

– Tak, tak, lepiej nie igrać ze złem – dodali chrzestni.

Tak mnie naciskali, tak błagali, że w końcu, wbrew sobie, uległam.

– No dobrze, odwołam chrzest. Tylko, co mam powiedzieć gościom? Przecież nie stanę przed nimi i nie oświadczę, że Martyna jest opętana – jęknęłam.

Mama zastanawiała się przez chwilę.

– Powiedz, że Kubuś bardzo źle się poczuł, i dzieci musiały pojechać z nim na ostry dyżur do szpitala. Takie rzeczy się zdarzają. Pomożemy ci…

I nie piśniemy nikomu ani słowa! – obiecała.

Syn został w domu, a ja z mamą, Antkiem i Edytą pojechałam do kościoła. Goście już czekali. Gdy mówiłam im o nagłej chorobie wnuka, to głos mi drżał i byłam cała czerwona. Miałam wrażenie, że wszyscy wiedzą, że coś kręcę. Na szczęście Antek, Edyta i mama dzielnie mnie wspierali. Krążyli wśród ludzi i z wypiekami na twarzy opowiadali, jak to mały źle się poczuł w trakcie ubierania, i jak to przerażeni rodzice musieli zawieźć go do szpitala. Wszyscy kiwali głowami ze współczuciem i mówili, że mają nadzieję, że to nic poważnego.

Może powinnam zwrócić się po pomoc do egzorcysty?

Ksiądz też przyjął wiadomość o odwołaniu chrztu ze spokojem. Obiecał nawet, że będzie się modlił za zdrowie Kubusia. Mama namawiała mnie, żebym powiedziała duchownemu prawdę, ale nie miałam odwagi. Wiem, że to najodpowiedniejsza osoba do rozmów o szatanie, ale tamtego dnia miałam już dość ciężkich przeżyć. Najpierw chciałam sobie wszystko poukładać w głowie, spokojnie przemyśleć. A jak miałam zachować spokój, skoro wiedziałam, że mój syn i wnuk są w jednym mieszkaniu z wariatką? W pewnym momencie chciałam nawet wsiąść w samochód i do nich pojechać, ale mama znów stanęła mi na drodze.

Zachowaj zimną krew i zapraszaj ludzi na obiad. Wszyscy na pewno są bardzo głodni – syknęła.

– Ale ja muszę wiedzieć, co tam się dzieje! – zbierało mi się na płacz.

– Uspokój się! Gdyby Marek potrzebował pomocy, na pewno by zadzwonił – popchnęła mnie w stronę gości.

W restauracji siedziałam jak na szpilkach. Bez przerwy spoglądałam na telefon, czekając na wiadomości od syna. Zadzwonił, gdy przyjęcie dobiegało już końca. Chwyciłam za komórkę i pobiegłam do toalety. Nie chciałam, żeby ktoś usłyszał, o czym rozmawiamy.

– Mamo, babcia miała rację. Z Martyną wszystko już w porządku. Przed chwilą wyszła z Kubusiem z sypialni i zachowuje się zupełnie normalnie – usłyszałam, gdy tylko odebrałam.

– Uff… – odetchnęłam. – A powiedziałeś jej, co się stało?

– Tak mniej więcej. Była zaskoczona. Stwierdziła, że nic nie pamięta i niczego nie rozumie. I że jest potwornie wyczerpana. Zresztą teraz to nieważne. Liczy się tylko to, że szatan zostawił ją w spokoju – dodał uradowany.

Chciałam się cieszyć razem z synem, ale nie potrafiłam. Czułam, że to nie koniec, że taki cyrk może się powtórzyć.

Reklama

Od tamtego dnia minęły dwa tygodnie. A to odczucie mnie nie opuszcza. Ba, jest nawet jeszcze mocniejsze. Byłam w odwiedzinach u syna i synowej. Martyna zachowywała się jak dawniej. Była wobec mnie bardzo miła. Ale gdy tylko wspomniałam, że trzeba ustalić nową datę chrztu, potwornie się skrzywiła. Widziałam, że próbowała się opanować, ale nie dała rady. Może więc mama ma rację z tym szatanem? Trudno mi w to uwierzyć, ale innego wytłumaczenia nie ma. Może pójdę po radę do egzorcysty? Jak jest opętana, to niech wygoni z niej to zło.

Reklama
Reklama
Reklama