„Miałam szansę wyznać miłość ukochanemu, ale bałam się odrzucenia. Przez strach prawie przegrałam życie”
„Paweł spojrzał na mnie zaintrygowany i, jak mi się wydawało, nieco zaniepokojony. Tylko czym? Tym, że w ogóle się zakochałam? Tym, że mogę być zakochana w kimś innym niż on? Czy tym, że mogę być zakochana w nim i zaraz publicznie to ujawnię? Nie byłam aż tak wstawiona”.

- Małgorzata, 29 lat
To miał być niezapomniany wyjazd
Po maturze pojechaliśmy pod namiot w okolice Szczytna. Paweł, Jacek, Natalia i ja. Dwie pary, a w każdym razie bardzo bym chciała być w parze z Pawłem. Niestety nie jest łatwo po trzech latach kumplowania się przejść na poziom romansowy. A jak nie czuje tego samego co ja, targały mną rozterki. Wyznam mu uczucia i... kicha. Może nawet się pocałujemy, ale nie zaiskrzy i zamiast motyli w brzuchu – zażenowanie. Zniknie luz, zrobi się niezręcznie.
I jak potem wrócić do wcześniejszej przyjaźni? Udawać? To już nie byłoby to samo, dlatego zwlekałam. Z drugiej strony czas mi się kończył. Jeśli teraz nie zdobędę się na odwagę, po wakacjach mogę już nie mieć szansy. Rozjedziemy się na studia i siłą rzeczy nasze kontakty się rozluźnią. A jak pozna tam jakąś laskę? Zawsze będę żałować. Więc postanowiłam, że mu powiem, że na tym wyjeździe wyznam Pawłowi swoje uczucia i niech będzie, co ma być. Natalia, wtajemniczona w sprawę, dzielnie mi kibicowała.
Wzięliśmy namioty, lampę naftową, kociołek i śpiwory. Powiedzieliśmy rodzicom, że chcemy przeżyć przygodę na łonie natury. Nie było to do końca kłamstwo, ale nie wspominaliśmy o morzu piwa i wina, które także zmieściło się do ciasnego bagażnika samochodu Jacka.
Niewielki nissan ledwo pomieścił naszą czwórkę i bagaże.
Ruszyliśmy w piątek tuż po południu i przed osiemnastą dotarliśmy w pobliże jeziora. Samochód nie poradził sobie ze stromizną piaszczystego pagórka, więc zostawiliśmy go na drodze, a sami przeszliśmy na drugą stronę wzniesienia, skąd rozciągał się widok na jezioro. Przepiękny. Złamaliśmy kilka przepisów o otulinie parku krajobrazowego, ale nie baliśmy się policji: okolica była odludna, a od najbliższego miasteczka dzieliło nas pięć kilometrów.
Szybko rozstawiliśmy namioty, chłopcy rozpalili ognisko i zaczęliśmy piec kiełbasy. Pstrykały puszki piwa, korkociąg wyciągał kolejne korki. Po maturalnym stresie potrzebowaliśmy resetu. Do dziesiątej byliśmy już solidnie wstawieni. Przyszła pora na snucie „strasznych opowieści”, które okazały się mało straszne, więc Natalia zaproponowała zabawę w „prawda czy wyzwanie”.
Bardzo dobrze się bawiliśmy
Poziom alkoholu wpływał na poziom pytań. „Kiedy był twój pierwszy raz?”. „Czego się najbardziej boisz?”. „Czy całowałaś się kiedyś z dziewczyną” – to pytanie do Natalii. „Czy całowałeś się kiedyś z chłopakiem?” – to pytanie do Pawła. „Twoja najbardziej żenująca wpadka”. „Ostatnie kłamstwo”. I tak dalej. Wyzwań nie było, bo przy naszym stopniu rozbawienia i rozluźnienia mało co nas krępowało.
Do momentu, kiedy Natalia, mrugając do mnie znacząco, zadała mi pytanie, za które miałam ochotę ją zbić, choć pewnie chciała mi pomóc.
– W kim jesteś zakochana?
Zarumieniłam się. Miałam nadzieję, że po ciemku nikt nie zauważy, a jeśli nawet, to pąsy pójdą na konto łuny od ogniska.
– A jesteś? – Paweł spojrzał na mnie zaintrygowany i, jak mi się wydawało, nieco zaniepokojony.
Tylko czym? Tym, że w ogóle się zakochałam? Tym, że mogę być zakochana w kimś innym niż on? Czy tym, że mogę być zakochana w nim i zaraz publicznie to ujawnię? Nie byłam aż tak wstawiona.
– Nie powiem.
– Ale dlaczego? – jęknął zawiedziony Jacek. – Powiedz, no powiedz, nie bądź taka. Znamy go? A może to laska?
– Głupi jesteś. I nie powiem. Nie chcę.
– No to wyzwanie! – krzyknęła Natalia. – Ale ostrzegam, będzie hardcorowe. Lepiej odpowiedz. – Natalia znowu do mnie mrugnęła, dając mi do zrozumienia, że marnuję szansę.
– Dawaj to wyzwanie. Nie boję.
Paweł spojrzał na mnie przeciągle.
– Nie boisz się? To odpowiedz na pytanie…
– Właśnie! – podchwycił Jacek i po chwili wspólnie z Natalią skandowali: – Po-wiedz! Powiedz! Powiedz!
Głupia byłam, że się zgodziłam
Bałam się, że zaraz Natalii się wyrwie: „Powiedz, że to Paweł”, i wtedy umrę ze wstydu.
– Już wolałabym dać się zamknąć w trumnie – burknęłam, nawiązując do opowiedzianej przez mnie strasznej historii.
– Co za pech… nie mamy trumny – zauważył kąśliwie Paweł.
– Ale mamy mój samochód! – wymyślił Jacek.
– No i co? – Natalia nie zrozumiała.
– No i bagażnik może imitować trumnę. Jak Gośka wytrzyma w nim dwie godziny, no dobra, godzinę, to może zabrać swój sekret do grobu. – zachichotał rozbawiony własnym żartem.
– Wytrzymam – zapewniłam.
– Ale bagażnik będzie zamknięty, znaczy zatrzaśnięty – zaznaczyła Natalia. – I przypominam, że auto stoi za górką, będziesz tam sama. Może jednak powiesz?
– Wytrzymam – powtórzyłam.
Naprawdę byłam święcie przekonana, że godzinka zamknięcia w bagażniku to pikuś w porównaniu z publicznym wyznaniem, że kocham się w przyjacielu. Nie bałam się. Bo niby czego? Nie cierpiałam na klaustrofobię, reszta bandy byłaby niedaleko, usłyszą, jak zawołam. Poza tym mimo wszystko bagażnik to nie trumna zakopana pod ziemią. Jedyne, czego mogłam się obawiać, to syfu panującego w samochodzie Jacka.
Wzięłam śpiwór i w asyście przyjaciół pomaszerowałam do nissana pozostawionego na piaszczystej drodze. Wcisnęłam się do opróżnionego bagażnika. Na szczęście nie było w nim takiego bałaganu, jak sądziłam. Jacek musiał posprzątać przed wyjazdem.
– No nie wiem… – Paweł miał jednak opory. – To głupi pomysł...
Natalia wbiła we mnie palec.
– Twoja ostania szansa. Prawda czy wyzwanie?
– Zamykajcie – wycedziłam.
– Widzisz? – Jacek rozłożył bezradnie ręce. – Ona chce. Skoro woli tam wleźć i siedzieć godzinę, póki jej nie wypuścimy, niż powiedzieć, w kim się kocha, jej prawo. Choć naprawdę jestem cholernie ciekawy, kto to taki. Tym bardziej, im bardziej nie chce powiedzieć. Boże, chyba nie we mnie? – udał przerażenie i zarobił sójkę w bok od Natalii.
– Ale jeśli coś się stanie? – wciąż wahał się Paweł.
– Niby co może się stać? – Jacek wzruszył ramionami.
Paweł powtórzył jego gest.
– Nie wiem… wilki albo burza z piorunami…
– Piraci, wampiry, tornado, trzęsienie ziemi – dorzuciła rozchichotana Natalia i znowu obdarzyła mnie znaczącym spojrzeniem. – Co za rozczulająca troska... Może to Pawła powinnam zapytać, w kim się kocha, co?
No i spłoszyła chłopaka. Uniósł ręce, mówiąc:
– A róbcie sobie, co chcecie.
Ponieważ nikt już więcej nie protestował, a ja – otumaniona mieszaniną alkoholu, dumy i zawstydzenia, nie zmieniłam zdania – ostatecznie Jacek zatrzasnął nade mną wieko bagażnika. Słyszałam, jak odchodzą, rozgadani, rozbawieni, jak ich głosy i kroki oddalają się, cichną, milkną…
I wtedy zaczęła mnie osaczać pełna podejrzanych odgłosów cisza. Las nocą nie śpi. Las wtedy czuwa, poluje, żeruje. Szumi, szeleści, pohukuje, trzeszczy, szczeka, wyje i wydaje setki najrozmaitszych dźwięków, które za dnia są zwyczajne, ale nocą nabierają głębi, mocy, grozy i przyprawiają o ciarki.
Mój strach rósł z każdą minutą
Próbowałam zgrywać dzielną, mówiłam sobie, że godzina to krótko, że nudna lekcja dłuży się bardziej. Nie, nie, nie, nie zblamuję się, nie zawołam reszty, nie będę prosić, żeby mnie wypuścili wcześniej, zwłaszcza że na pewno Natalia z Jackiem kazaliby mi powiedzieć prawdę. Zmartwiałam w pozycji embrionalnej, ale wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Coś łaziło wokół auta i tupało? Jeż? Chyba w butach! Więc co to, kto to?
– Hej, jest tam ktoś? – zawołałam niepewnie. – Jacek, to ty? Nie rób sobie jaj, tego nie było w umowie…
Brak odpowiedzi. W każdym razie wyrażonej słowami, bo las nie milczał… Próbowałam nucić pod nosem, ale niewiele to pomagało. Bałam się. Lęk pobudza wyobraźnię, wydaje się nam, że z ciemnych czeluści wyłaniają się upiory, wilkołaki, złoczyńcy, zdziczałe psy, wściekłe lisy, psychopaci, bestie w ludzkiej i zwierzęcej skórze. Bałam się czegoś, co nie istnieje, czegoś, co tak naprawdę istniało wyłącznie w mojej głowie. Ale paradoksalnie strach był przez to jeszcze większy, właśnie dlatego, że nie było w tym wszystkim żadnej logiki.
Moja ręka, jakby bez udziału świadomości, sama się uniosła i zastukała w klapę. Moje usta wyszeptały:
– Chyba chcę już wyjść.
Cisza. Strach nabierał mocy paniki.
– Wypuście mnie! Chcę wyjść! Hej! – zawołałam i zastukałam głośniej. – Hej, ludzie, chcę-już-wyjść! – skandowałam.
Odpowiedział mi złośliwy chichot lasu i ponury szum jeziora. I wtedy dopiero dotarła do mnie w pełni groza sytuacji. Już nie bałam się wyimaginowanych potworów, ale tego, że tkwię zamknięta w metalowej puszce. Sama. Na drodze. Oddzielona wzniesieniem od przyjaciół, równie durnych, pijanych i nieodpowiedzialnych, jak ja. Nieopodal był rozgadany las i szemrzące jezioro, zagłuszające moje krzyki.
Nie umówiliśmy się, jak ich wezwę, gdy postanowię wcześniej wyjść. Nie zostawili mi komórki, sama też jej nie zabrałam. A jeśli pijani posnęli? Nie usłyszą mnie! Nie wydostanę się stąd do rana! Wytrzeźwiałam momentalnie, by wpaść w szpony paniki. To już nie był strach, to był napad lękowy! Powietrze, które wciągałam do płuc, nagle stało się bardzo ciężkie. Samochód na pewno nie był szczelny, teoretycznie miałam czym oddychać, ale czy to wystarczy, abym dotrwała do rana? Biorąc pod uwagę narastającą wraz z paniką hiperwentylację, może być ciężko? Było mi gorąco, chciało mi się siku, w przełyku wzbierało alkoholowe piekło, w płucach łaknienie tlenu.
Lęk wypełnił już cały bagażnik. Było mi w nim za ciasno. Skurczył się do rozmiaru dziecięcej trumny. Wróciły wszystkie wspomnienia strasznych historii. Edgar Allan Poe, opowieści o marynarzach „Kurska” duszących się w zatopionym okręcie podwodnym. Nie, to przecież nie wrak leżący pod tonami wody, to samochód, to tylko samochód… Ruszyła nowa fala wyobraźni. Porwania dla okupu, esbecy wożący księży w bagażniku... Obrazy sinych, martwych twarzy wciskały się w każdą moją myśl.
Serce waliło jak oszalałe. Zrozumiałam, że jeśli się nie uspokoję, astma mnie wykończy, nim zabraknie mi tlenu. Zapomniałaś o tym drobnym szczególe, idiotko, gdy pozwoliłaś zamknąć? Więc się teraz opanuj, głupia. Uspokój się natychmiast! Ale… nie mogę! Dłużej nie wytrzymam! Wypuśćcie mnie!!! Mózg stracił kontrolę, nie panował już nad ciałem. Wrzeszczałam ile sił w mdlejących płucach i waliłam wszystkimi kończynami w wieko bagażnika.
I nagle stał się cud…
Klapa się uchyliła, a ja poczułam na twarzy falę świeżego powietrza. Ktoś złapał mnie za rękę. W oczy raziło światło komórkowej latarki.
– Co się tak drzesz? – usłyszałam głos Pawła. – I nie wal jak w bęben! Chcesz Jackowi rozwalić to autko od środka? Chyba nie myślałaś, że cię tu naprawdę zostawię samą. No ale już bez histerii. Rany, skoro masz taką klaustrofobię, że pięciu minut nie wytrzymasz w zamknięciu, nie trzeba było tu włazić. Mogłaś powiedzieć, co chcieli wiedzieć. Też jestem ciekawy…
– W tobie, idioto! Kocham się tobie, no dalej, ciągnij – warczałam, gramoląc się z jego pomocą z bagażnika. – A raczej kochałam, bo ten strach przegnał wszystkie moje uczucia.
– Co? – zastygł, ściskając moją dłoń.
– Nico – wrócił mi rezon, gdy stanęłam na drodze. – Już możesz mnie puścić. Pięć minut, mówisz? Co najmniej kwadrans tu siedzę i się duszę!
Paweł wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami.
– Nie zmieniaj tematu. Byłem się odlać i zapewniam cię, że nie zajęło mi to więcej niż pięć minut. A dlatego aż tyle, bo odszedłem nieco dalej, żebyś nie słyszała, jak sikam, taki delikatny jestem. Ale wróćmy do...
– Co? Co? – zamrugałam nerwowo powiekami. – Naprawdę tylko pięć minut? – Nie mogłam uwierzyć i nie chciałam, by dłużej ciągnąć ten temat. – Sądziłam, że to było znacznie dłużej. Co ten strach robi z czło...
– Ja też – przerwał mi. – Ja też, kretynko. Ale nie wiedziałem… bałem się… – nie dokończył, tylko po prostu mnie przytulił.
A potem ciała same podjęły decyzję. Opletliśmy się ramionami, usta odnalazły usta i pocałunek wyjaśnił wszystko, czego nie potrafiliśmy wyrazić słowami. Nasze pragnienia, marzenia, obawy i wahania. Do domu wróciliśmy jako para, ale już pociągiem. Za nic nie wsiadłabym ponownie do tej puszki.
Minęło dziesięć lat od tamtej nocy, a my nadal jesteśmy razem. Do dziś, gdy dochodzi między nami do nieporozumień, gdy zamykamy się w sobie, dąsamy, zamiast szczerze pogadać, któreś z nas, raczej wcześniej niż później, rzuca hasło: „prawda czy wyzwanie” i atmosfera od razu się poprawia. Bo już wiemy, że to jedno się nie zmieniło – nadal się kochamy, nadal pamiętamy tamten pierwszy pocałunek i co do niego doprowadziło. No i nadal się kumplujemy, choć w miłości bywa trudniej niż w przyjaźni. Nie wiem czemu, tej tajemnicy jeszcze nie udało nam się zgłębić.