Reklama

Od sześciu lat odpowiadam za strategie komunikacji. Jestem dobrą specjalistką, moim zdaniem, a nawet bardzo dobrą. Lubię to, co robię, czuję, że mam wpływ na wizerunek klientów i potrafię przekuwać ich wizje w konkretne, angażujące kampanie.

Lubiłam to

Przez lata sumiennie piłam poranną kawę z ekspresu na drugim piętrze, stawiałam czoła wyzwaniom i cichej, choć wyraźnej rywalizacji o każdy nowy projekt. Zawsze z dumą obserwowałam, jak moje pomysły ożywają, przynosząc wymierne efekty. Ale ostatnie miesiące były inne. Zmieniła się dynamika w biurze, od kiedy dołączył Marek. Przystojny, błyskotliwy, z dyplomami z najlepszych uczelni i z głową pełną świeżych pomysłów. Miał w sobie tę iskrę, to coś, co sprawiało, że ludzie natychmiast zwracali na niego uwagę.

Początkowo uważałam go za silną konkurencję, kogoś, kto zmusił mnie do podniesienia poprzeczki. Ale im dłużej ze sobą pracowaliśmy, tym bardziej czułam, że to już nie tylko zawodowa rywalizacja. Między nami narodziło się coś, co wykraczało poza ramy korporacyjnych ambicji.

Problem polegał na tym, że oboje ubiegaliśmy się o to samo stanowisko dyrektora kreatywnego. Zbliżał się termin ostatecznej prezentacji, a atmosfera w biurze gęstniała. Moje zawodowe ambicje zderzyły się z uczuciami, które coraz mocniej wykraczały poza granice przyzwoitości korporacyjnej. Firma miała jasne zasady antyromansowe, zwłaszcza na tym samym szczeblu hierarchii, a nasze uczucie było tego ewidentnym naruszeniem.

Zaangażowałam się

Kiedy stałam rano w firmowej kuchni, Marek pojawił się niespodziewanie obok. Jego uśmiech był jak zawsze nieco zawadiacki, ale jednocześnie autentyczny. Na moment zapomniałam o raporcie, który miałam przygotować i o całym moim korporacyjnym świecie.

– Dobrze się spało, rywalko? – zapytał.

– Jak zawsze. A tobie?

– Zastanawiałem się nad naszą prezentacją. Mamy mocny materiał.

– Zawsze mamy – czułam, jak napięcie rośnie. Coś więcej wisiało w powietrzu niż tylko zawodowa rywalizacja.

Wieczorem, po kilku godzinach intensywnej pracy nad wspólnym projektem, zostaliśmy sami w biurze. Marek wstał od biurka, przeciągnął się.

– Chyba na dzisiaj wystarczy – powiedział.

– Tak. Zmęczenie daje się we znaki.

– Masz plany na wieczór? – zapytał nagle, a jego wzrok stał się intensywniejszy.

Czułam, jak pot spływa mi po plecach. Ten moment mógł zmienić wszystko.

– Nie, nic konkretnego – odpowiedziałam. Wiedziałam, że jeśli teraz odpuszczę, już nigdy taka szansa może się nie powtórzyć.

Wpadłam po uszy

Po moich słowach Marek przez chwilę milczał. Bałam się, że posunęłam się za daleko. W końcu uniósł kąciki ust w uśmiechu.

– W takim razie może… kolacja? – zapytał, a w jego głosie pobrzmiewała niepewność. – Jestem głodny, a ta kuchnia firmowa ma swoje granice.

– Kolacja… – powtórzyłam, a w mojej głowie zawirowały setki myśli. To było kuszące. – W porządku. Znam świetne miejsce z tajskim jedzeniem, tu niedaleko.

– Idealnie – odparł. – Daj mi tylko pięć minut, muszę zapisać parę rzeczy. Spotkajmy się na dole, przy wyjściu.

Restauracja, którą wybrałam, była niewielka, z przyciemnionym światłem. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Opowiadałam mu anegdoty z mojego życia, śmiał się, a ja czułam, jak z każdą chwilą kurczy się dystans między nami. Marek z kolei dzielił się wspomnieniami z dzieciństwa, opowiadał o swoich marzeniach i o tym, że zawsze wierzył, że ciężką pracą można osiągnąć wszystko.

To ostatnie nieco ostudziło mój zapał. Przypomniałam sobie, że przecież oboje walczymy o to samo stanowisko. To nie był film romantyczny, to była nadal rywalizacja.

To był moment

Późnym wieczorem staliśmy pod moim blokiem.

– Wiesz, że to, co robimy, jest… ryzykowne? – szepnął.

– Wiem – odpowiedziałam.

Poczułam ciepło, które rozlało się po całym moim ciele.

– Ale czy warto? – zapytał, nachylając się bliżej.

W odpowiedzi zamiast słów po prostu uniosłam się na palcach i pocałowałam go. Ten pocałunek był deklaracją, która mogła kosztować nas oboje bardzo wiele.

Następny ranek w pracy był dla mnie istną torturą. Każde spojrzenie, każdy uśmiech wydawały mi się najeżone podtekstami. Wiedziałam, że nikt nic nie wie, ale wyrzuty sumienia i ekscytacja tworzyły w mojej głowie gęstą mgłę niepokoju. Marek zachowywał się jak zawsze – profesjonalny, opanowany, z nienagannym uśmiechem dla każdego. Tylko jego oczy, kiedy na mnie patrzyły, zdradzały coś więcej.

Przygotowania do prezentacji weszły w ostatnią fazę. Spędzaliśmy z Markiem całe godziny w sali projektowej, dopinając każdy szczegół. Im więcej czasu spędzaliśmy razem, tym trudniej było udawać. Dotyk dłoni, wspólny śmiech – dla mnie to wszystko było już jawnym flirtem. A my przecież byliśmy w miejscu pracy.

Staraliśmy się

Prezentacja poszła znakomicie. Pracowaliśmy jako zgrany duet. Byłam z nas dumna. Kończąc ostatni slajd, poczułam ulgę, ale towarzyszyło jej dziwne poczucie pustki. Co teraz?

Kiedy wyszliśmy z sali, poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. To była szefowa działu HR. Jej mina była poważna.

– Mamy problem – powiedziała.

Moje serce zamarło. Wiedziałam, co to oznacza. Okazało się, że jeden z naszych współpracowników doniósł o naszej „zażyłości”.

– Dyrekcja oczekuje wyjaśnień, a jutro ogłosi decyzję w sprawie obsadzenia stanowiska dyrektora kreatywnego – poinformowała. – Ale oboje będziecie musieli ponieść konsekwencje naruszenia regulaminu pracowniczego.

Usłyszałam to, co już od dawna czaiło się w zakamarkach mojej podświadomości. Cena za naszą bliskość mogła być wysoka. Patrzyłam na Marka, który stał obok mnie, blady jak ściana. Nasza wymarzona kariera właśnie runęła w gruzach.

Wszystko się wydało

Prezes zaczął spokojnie, analizując naszą prezentację.

– Wasza współpraca przyniosła niezwykłe rezultaty – powiedział, a ja poczułam w sercu iskierkę nadziei. Ale zaraz potem przeszedł do sedna. – Niestety, zasady firmy są jasne. Jedno z was musi odejść.

Wiedziałam, że żadne z nas nie chce stracić tej pracy, ale jednocześnie żadne nie wyobrażało sobie życia bez siebie. Ale prezes kontynuował:

– Jednakże, zamiast zwolnić jedną z najbardziej obiecujących osób w firmie, podjęliśmy inną decyzję. Nasze biuro w Monachium potrzebuje solidnego wzmocnienia. Proponuję, aby któreś z was objęło tam stanowisko dyrektora kreatywnego.

To była niespodzianka. Możliwość, która otwierała nowe perspektywy, ale jednocześnie rozdzielała nas. Zaczęłam kalkulować – Monachium było daleko. Długie weekendy, podróże samolotem. Czy to miało sens? W tej samej chwili Marek odezwał się, zanim zdążyłam przetrawić myśl.

– Prezesie, przyjmuję propozycję.

– Decyzja zapadła – oznajmił prezes. – Marek obejmie stanowisko w Monachium, a pani zostaje dyrektorem kreatywnym w krajowej centrali.

Spojrzałam na Marka. Jego twarz była spokojna, choć w oczach widziałam determinację.

– Kocham cię – szepnął, tak cicho, że tylko ja mogłam to usłyszeć. – To dla nas szansa.

Wszystko się zmieniło. Otrzymałam wymarzone stanowisko, ale w zamian za to… czekał nas związek na odległość. Była to decyzja, która miała sprawdzić siłę naszych uczuć.

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama