„Miałem 3 dzieci i żonę, którą zdradzałem latami. Myślałem, że to układ idealny, do momentu aż powiedziałem to 1 zdanie”
„Mam żonę i 3 dzieci. Kredyt, który spłacam z bólem zębów. I kochankę od 5 lat, z którą spotykam się regularnie – zawsze ten sam dzień tygodnia, ta sama godzina, to samo kłamstwo o delegacji. To nie jest historia o wielkiej miłości. To układ. Mój układ. A układy mają swoje zasady. I konsekwencje”.

- Redakcja
Wszyscy myślą, że życie faceta po czterdziestce to pasmo przewidywalnych obowiązków: praca, rachunki, dzieci, weekendowe grille i wizyta u teściowej. I okej – tak to wygląda na zdjęciach z wakacji, gdzie wszyscy mamy te same uśmiechy przy tym samym dmuchanym flamingu. Ale przecież są jeszcze te chwile, których się nie wrzuca na social media. Jakie? Powiedzmy, że te wtorkowe popołudnia, gdy zamiast na zebranie wspólnoty mieszkaniowej, zjeżdżałem windą prosto do świata, który pachniał perfumami z lotniska i brzmiał jak szept przy uchu: „Nie dzwoń dziś pierwszy, okej?”
Mam żonę. Troje dzieci. Kredyt, który spłacam z bólem zębów. I kochankę od pięciu lat, z którą spotykam się regularnie – zawsze ten sam dzień tygodnia, ta sama godzina, to samo kłamstwo o delegacji. Nie jestem typem bajkopisarza. Jeśli szukasz romansu, przewiń dalej. To nie jest historia o wielkiej miłości. To układ. Mój układ. A układy mają swoje zasady. I konsekwencje.
Nie wiedziałem, co powiedzieć
Wtorek. Godzina 16:45. Zawsze w tym samym hotelu pod miastem. Taki, w którym recepcjonistka nawet nie podnosi wzroku znad monitora. Klucz dostaję bez słowa, pokój 208 – z widokiem na parking i dźwiękoszczelnymi ścianami. Anka lubiła te ściany. Czasem przychodziła pierwsza. Czasem ja. Zawsze z lekkim napięciem, jakbyśmy robili coś, czego nie wolno. Chociaż oboje wiedzieliśmy, że ten moment jest jednym z niewielu, kiedy nikt niczego od nas nie chce.
– Spóźniłeś się – powiedziała, gdy wszedłem. Leżała już na łóżku, oparta o poduszkę, z kieliszkiem białego wina w dłoni.
– Piętnaście minut. Korki. Życie – rzuciłem, ściągając marynarkę.
– Życie? Czyli żona znowu kazała ci powiesić pranie?
– Tym razem było o mrożonkach. Zupa warzywna z marketu – westchnąłem. – Musiałem udawać, że pasjonuje mnie temat dyni Hokkaido.
– Słodkie – uśmiechnęła się krzywo. – A ja dziś cały dzień udawałam, że lubię dzieci. Sześć godzin z klasą drugą B. Mam ochotę rzucać w ludzi kredkami.
– Dobrze, że rzucasz tylko we mnie – usiadłem obok niej, chwytając kieliszek. – Ale to właśnie lubię. Tu nikt nie udaje.
– Serio? Ty nic nie udajesz? – spojrzała na mnie z przekąsem.
– No dobra… Udaję, że to jest proste. A nie jest. Ale przynajmniej jesteśmy w tym razem.
– Tylko że razem przez dwie godziny w tygodniu – odpowiedziała, nagle zupełnie poważnie. – A potem znowu jestem nikim.
Zamilkłem. I po raz pierwszy tego dnia nie wiedziałem, co powiedzieć.
Chciała konkretów to dostała
Zwykle po wszystkim leżeliśmy chwilę w milczeniu. Z włączonym telewizorem, który grał tylko dla alibi i naszymi ciałami, które znały się lepiej niż nasze rodziny. Ale tym razem Anka nie wytrzymała tej ciszy. Zerwała się z łóżka, narzuciła hotelowy szlafrok i podeszła do okna.
– Łukasz… jak długo jeszcze?
Westchnąłem, nie mając nawet siły się podnieść.
– Nie zaczynaj. Mieliśmy nie psuć sobie tych spotkań.
– Ja nie psuję. Po prostu pytam. Pięć lat. Pięć. To dłużej niż trwa większość małżeństw w tym kraju – mówiła szybko, nerwowo zaplatając ręce na piersi. – Wciąż te same wtorki, te same kłamstwa. I zero konkretów.
– Konkretem jest to, że tu jesteśmy – odpowiedziałem spokojnie. – Chcesz konkretów? Proszę bardzo. Nigdy nie zostawię żony.
Zamilkła. Przez chwilę patrzyła na mnie jak na obcego.
– To miała być bajka, Łukasz. My. My mieliśmy być czymś więcej niż hotelem i białym winem.
– Nie. To ty tak to widziałaś. Ja mówiłem od początku: to układ. Nie bajka.
– Myślałam, że zmienisz zdanie – jej głos się załamał. – Że kiedyś dojdziesz do wniosku, że warto. Że ja jestem tego warta.
Usiadła na brzegu łóżka, nie patrząc już na mnie.
– Jesteś tego warta, ale ja jestem za słaby, żeby poświęcić wszystko. I zbyt wygodny, żeby to zmieniać.
– Czyli co? Mam się pogodzić, że zawsze będę tą drugą?
– Albo odejść – powiedziałem bez emocji. – Ale wiesz, że wrócisz. Bo też już nie umiesz bez tego żyć.
Nie zaprzeczyła.
Odkryła moje kłamstwa
W czwartek wieczorem wróciłem do domu później niż zwykle. Dzieci już spały. Żona siedziała w kuchni z kubkiem melisy i miną, której nie widziałem od miesięcy.
– Gdzie byłeś? – zapytała, nie patrząc na mnie.
– Spotkanie z klientem się przedłużyło. Nowy projekt – rzuciłem odruchowo, nawet nie zerkając na jej twarz.
– Dziwne, bo zadzwonił do ciebie właśnie klient o osiemnastej. Pytał, czy będziesz w biurze jutro, bo zapomniał zostawić teczki z dokumentami.
Zamarłem. Poczułem, jak ściana z kłamstw nagle robi się cienka jak papier.
– To był inny klient – odparłem spokojnie, jakbym rzeczywiście miał ich całą kolejkę pod drzwiami.
– Łukasz… – odłożyła kubek. – Wiem, że coś się dzieje. Od dawna. I nie jestem idiotką. Ale skoro nie chcesz mówić, nie zmuszam cię. Tylko powiedz mi jedno – dlaczego w ogóle tu jeszcze jesteś?
Spojrzałem na nią po raz pierwszy tego wieczoru. Zmęczona. Bez makijażu. W domowym swetrze, w którym kiedyś wyglądała jak z reklamy. Teraz jak z taniego paragonu.
– Bo to mój dom. Moje dzieci. I… ty – dodałem po chwili.
Prychnęła.
– Nie udawaj, że jeszcze ci na mnie zależy.
– Może nie jak kiedyś. Ale… zależy.
– To mi nie wystarczy. Tylko to chciałam ci powiedzieć.
Zostawiła kubek na blacie i wyszła z kuchni. Zostałem sam. I przez chwilę miałem ochotę po prostu się przyznać. Ale nie zrobiłem tego. Nie teraz. Może nigdy.
Nie było miejsca na komedię
W następnym tygodniu Anka nie przyszła. Zostawiła wiadomość: „Nie dam dziś rady. Może za tydzień”. Nie było żadnego „buzi” na końcu. Ani serduszka. Siedziałem sam w pokoju 208, z winem, którego nie piłem, i telewizorem, którego nie słuchałem. Patrzyłem w sufit i czułem się, jakby coś pękło. Albo dopiero miało pęknąć. W czwartek, znów wracając z „projektu”, dostałem od niej sms-a: „Możemy pogadać? Ale nie w hotelu”. Odpisałem tylko: „Powiedz gdzie”. Spotkaliśmy się w kawiarni, której nie znałem. Ona już czekała. Bez makijażu. W dżinsach i grubym swetrze. Tylko oczy te same – zmęczone i czujne, jakby czekały na werdykt.
– Cześć – powiedziałem i usiadłem.
– Nie przyszłam, bo nie mogłam już – zaczęła bez owijania. – Wtorek przestał być świętem. Stał się... karą.
– To dlatego, że nie potrafię ci dać więcej?
– To dlatego, że ja już chcę więcej. A ty – nie potrafisz albo nie chcesz. I chyba jedno i drugie jest równie bez sensu.
Zamilkłem. Przez sekundę miałem głupią myśl, że mogę ją jeszcze rozśmieszyć, jakoś obrócić to wszystko w żart. Ale spojrzała na mnie tak poważnie, że nie było miejsca na komedię.
– Więc to koniec? – zapytałem cicho.
– Tak. Chyba tak. Ale… nie wiem, czy dam radę go dotrzymać.
– Ja też nie.
Spojrzeliśmy na siebie bez żadnej czułości. Bez żalu. Raczej jak dwójka ludzi, którzy zbyt długo odwlekali to, co i tak musiało się wydarzyć.
Wszystko się zmieniło
Minął tydzień. Potem drugi. Anka nie pisała. Ja też nie. Udawałem, że wszystko gra. Wracałem do domu punktualnie, przynosiłem dzieciom czekoladki, żonie kwiaty – te same, które kiedyś kupowałem Ance. Ale to już było na autopilocie. Bez sensu. Bez emocji. Któregoś dnia wszedłem do piekarni obok biura. Anka stała przy regale z bułkami. Zamarła, gdy mnie zobaczyła.
– O. Cześć – powiedziałem, próbując zabrzmieć normalnie.
– Hej – uśmiechnęła się słabo, ale oczy miała mokre. – Nie wiedziałam, że tu bywasz.
– Ostatnio wszystko się zmieniło – odparłem. – Nie chodzę już tam, gdzie kiedyś.
– A żona? Dom? W porządku?
– W porządku. Powiedziała, że mnie „widzi”. I że to jest pierwszy raz od lat, kiedy naprawdę mnie widzi. Ironia losu, co?
– Czyli… odzyskałeś rodzinę – powiedziała, odwracając wzrok.
– Może. Albo po prostu nauczyłem się lepiej udawać.
Cisza między nami była głośniejsza niż dzwonek drzwi, który oznajmił kolejnego klienta. Patrzyłem na nią, jakby miała zaraz zniknąć. Może rzeczywiście powinna.
– Czasem mam ochotę napisać – szepnęła. – Ale wiem, że nie powinnam.
– Ja też. Ale nie zrobię tego. Bo wiem, że i tak byś przyszła.
Uśmiechnęła się smutno. A potem wyszła, zostawiając bułki i wszystko, co między nami było. Stałem tam jeszcze chwilę. Nie ruszyłem się. Może właśnie po raz pierwszy w życiu zrobiłem coś dobrze – nie robiąc nic.
Nie miałem gdzie iść
Wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Żona siedziała w salonie, zawinięta w koc, z książką na kolanach. Nie zauważyła mnie od razu. Patrzyłem na nią chwilę – na jej profil, który kiedyś znałem na pamięć, na dłonie, które pielęgnowały nasze dzieci i dom. Pomyślałem, że nie jestem tu, bo kocham. Jestem tu, bo nie mam gdzie indziej iść.
– Łukasz? – podniosła wzrok. – Wszystko w porządku?
– Tak. Po prostu… chciałem być dziś wcześniej.
– Chcesz herbaty?
– Nie. Chcę, żebyśmy po prostu… siedzieli. Razem. Bez słów.
– Dziwnie to brzmi, ale okej.
Usiadłem obok. Milczeliśmy. W telewizorze leciał jakiś serial, którego nikt nie oglądał. Niby byłem w domu. A jednak, gdzieś tam, daleko, w pokoju 208, zostawiłem część siebie. Część, której nikt tu już nie rozpozna. Czasem ludzie pytają, czemu faceci zdradzają. Odpowiadam, bo mogą. Ale prawda jest inna – bo coś w nas już dawno umarło. I próbujemy to wskrzesić, nawet jeśli to tylko iluzja. A potem żyjemy dalej. Z tą samą twarzą. Tą samą rodziną. Tylko z sercem podzielonym na pół. I z ciszą, która nigdy już nie jest tylko ciszą.
Łukasz, 46 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dałem teściowi zdrapkę za 5 złotych, a on wydrapał sobie 30 tysięcy. Nagle ze starego zrzędy, zrobił się troskliwy miś”
- „Mama zapalała znicz na 1 listopada przy grobie kogoś, kogo nie znałem. Gdy wymusiłem prawdę, pojąłem swój smutny los”
- „Rodzina mojego faceta zadziera nosa i traktuje mnie jak śmiecia. Mówią, że córka sprzątaczki nie zostanie częścią rodu”