„Miałem chrapkę na gorący romans z szefową. Gdy już prawie miałem ją w garści, podjąłem absurdalną decyzję”
„Po rozstaniu z Martą zaszyłem się nowej pracy. Było stabilnie i bezpiecznie, aż pojawiła się Natalia – moja szefowa. Zjawiskowa, błyskotliwa, ciepła. Byliśmy blisko. Za blisko. Wystarczył z mojej strony jeden ruch. I wtedy podjąłem, mogłoby się wydawać, absurdalną decyzję”.

- Redakcja
Jestem analitykiem danych w jednej z tych firm, które robią wszystko i nic – niby technologiczna, niby konsultingowa, w praktyce codziennie coś innego. Rano pliki Excela, wieczorem prezentacje dla zarządu, w międzyczasie pogadanki o synergii, KPI i innych sprawach, które już dawno przestały cokolwiek znaczyć.
Nie tak dawno temu się rozstałem. Bolało. Nie dlatego, że to była jakaś wielka miłość, ale dlatego, że uwierzyłem, że może coś wreszcie będzie stabilnie. Marta powiedziała, że jestem zbyt cichy, zbyt zamknięty. Że nie umiem mówić o emocjach. Może miała rację. A może po prostu potrzebowała więcej szumu wokół siebie.
Od tamtej pory zamknąłem się w pracy. Świetne wymówki, żeby nie wracać do pustego mieszkania o 18:00: „deadline goni”, „muszę coś poprawić”, „znowu coś się wykrzaczyło”. Nikt nie kwestionuje takich rzeczy.
I wtedy przyszła ona. Natalia. Nowa kierowniczka projektu, nieco starsza ode mnie, kobieta z tych, które po prostu wchodzą i nagle robi się ciszej. Pewna siebie, konkretna, błyskotliwa. A przy tym... ciepła. Ale nie dla wszystkich. Miała w sobie coś, co sprawiało, że większość ludzi w firmie czuła respekt, a ja – jakby widziałem w niej coś, czego inni nie dostrzegali. Może dlatego, że ja sam zawsze patrzę za długo i za głęboko.
Spędzaliśmy godziny nad projektami. Początkowo zwykłe rzeczy – analiza danych, raporty. Potem zaczęły się rozmowy dłuższe niż trzeba, maile pisane o 23:00, żarty, które rozumieliśmy tylko my. A potem... te spojrzenia. Takie, w których była cisza, ale i napięcie, którego nie dało się już zignorować.
Nie dotknąłem jej. Nie powiedziałem nic, czego nie wypadałoby powiedzieć. Ale kiedy czasem wracałem do mieszkania po tych wspólnych wieczorach w biurze, czułem się jak złodziej. Tyle że nic nie ukradłem. Jeszcze wtedy...
Wszyscy w firmie to widzą. Klaudia, z mojego zespołu, rzuciła mi ostatnio: – Jeśli jeszcze raz zobaczę, jak na siebie patrzycie, to chyba wezmę popcorn. Uśmiechnąłem się, jakbym nie wiedział, o co jej chodzi. Ale przecież wiem.
To jedno zdanie zostało ze mną
Prezentacja się przeciągnęła. Po wszystkim wszyscy rozeszli się z ulgą, a ja jeszcze przez chwilę zostałem przy komputerze, poprawiając wykresy. Natalia zamknęła drzwi sali konferencyjnej i oparła się o blat stołu.
– Nie wiem, jak oni to wytrzymują. Dwie godziny pustych pytań i zero konkretów – powiedziała cicho, jakby nie do mnie, ale ja już wiedziałem, że zostaliśmy sami celowo.
Skinąłem głową, udając skupienie. W rzeczywistości wyczuwałem napięcie w powietrzu. Ona zdjęła marynarkę i usiadła na krześle obok. Przez chwilę patrzyła na ekran, potem na mnie.
– Masz czas? – zapytała.
Wzruszyłem ramionami.
– Trochę.
Zamilkliśmy. Nie wiem, kto pierwszy odwrócił wzrok. W tej ciszy było więcej niż w całej prezentacji. Wreszcie odezwała się znowu, ale jej głos był inny. Spokojniejszy, prawdziwszy.
– Czasem mam wrażenie, że coś ważnego mnie omija.
Spojrzałem na nią. W oczach nie miała już tej pewności, którą pokazywała ludziom. Zamiast tego – zmęczenie.
– Może to jeszcze nie czas. Albo nie ten człowiek – odpowiedziałem, zanim zdążyłem się zastanowić.
Nie odparła nic. Tylko kiwnęła lekko głową i szeptem powiedziała:
– Dobrze, że jesteś.
To jedno zdanie zostało ze mną na długo. Wyszedłem chwilę później, jakby nigdy nic. Korytarz był pusty, winda jechała zbyt wolno, a ja z każdym krokiem czułem coraz mocniej, że coś się właśnie przesunęło. Nie zrobiłem nic, ale wiedziałem, że jeśli zostanę w tej historii dłużej, to trudno będzie mi z niej wyjść. A mimo to nie potrafiłem odejść.
Czekałem na więcej
Zaczęła się odzywać częściej. Początkowo były to tylko maile z komentarzami do raportów. Potem pytania niezwiązane z projektem. Kawa na szybko przed spotkaniem. Szybki telefon, choć można było napisać wiadomość. Była coraz bliżej, ale nigdy dość, żeby można było to nazwać czymś konkretnym. Czasem pisała wieczorem. O błahostkach. Że coś ją rozbawiło. Że coś przeczytała. A ja, zamiast odkładać telefon, czekałem na kolejne zdanie. Na cokolwiek, co znaczyło: jestem, pamiętam.
Kiedy któregoś dnia usiadła przy moim biurku i bez słowa zaczęła przeglądać dane na moim ekranie, poczułem na sobie wzrok kilku osób z zespołu. Klaudia spojrzała na mnie i uniosła brew. Wiedziałem, że się domyśla. Wszyscy zaczynali się domyślać. Po południu podszedł do mnie Bartek z sąsiedniego działu. Był szczery do bólu, zawsze taki był.
– Kuba, uciekaj z tego, zanim cię połamie. To nie twoje życie.
Nie odpowiedziałem od razu. Po chwili spojrzałem mu w oczy i powiedziałem:
– Może nie moje, ale nie zaszkodzi spróbować.
Potrząsnął głową, uśmiechnął się smutno i odszedł. W domu wpatrywałem się w ścianę. Miałem wrażenie, że zdradzam. Nie ją. Siebie. Bo wiedziałem, że kocham. I wiedziałem, że nie mogę jej mieć. Myśl o niej nie dawała mi spokoju. Czułem się jak złodziej, chociaż nic nie wziąłem.
Zwolniłem się z pracy
Wysłałem wiadomość do HR krótko po ósmej rano. Bez rozwlekania. Dwa zdania, formalna rezygnacja, ostatni dzień wyznaczony na koniec tygodnia. Nie planowałem pożegnania, nie chciałem rozmów. Zostawiłem jej notatkę. Wkleiłem ją między raporty, tak, żeby musiała to przeczytać. Zwykła kartka z zeszytu. Napisałem: „Nie zdradziłem cię. Ty siebie też nie zdradź”.
Wiedziałem, że zrozumie. Że przeczyta i będzie wiedziała, co próbuję powiedzieć. Że ta historia mogła być czymś więcej, ale nie powinna. Następnego dnia zadzwonił telefon. Nie odebrałem. Potem kolejny. Wiadomość głosowa — nie odsłuchałem. Dopiero wieczorem zobaczyłem maila. Był od niej. Jedno zdanie zatrzymało mnie na dłużej:
„Nie tak to miało wyglądać. Myślałam, że jesteśmy zespołem. Że dasz mi jeszcze czas. Ale rozumiem. I nie wiem, czy bardziej cię podziwiam, czy nienawidzę”. Zamknąłem laptopa, usiadłem w kuchni i w końcu poczułem coś na kształt ulgi. Nie byłem dumny, ale przynajmniej wiedziałem, że to koniec. Nie zrobiłem nic, czego bym żałował. Nie dotknąłem. Nie powiedziałem więcej, niż należało. Zniknąłem. Dla niej. Dla siebie. Bo nie chciałem się obudzić jako ktoś, kim nigdy nie chciałem być.
Dni mijały wolniej niż się spodziewałem. Spacerowałem bez celu. Rano siadałem w kawiarniach, wieczorami chodziłem tam, gdzie nie musiałem z nikim rozmawiać. Ludzie wokół żyli, śmiali się, biegli na tramwaj. Ja się zatrzymałem. Czasem sprawdzałem telefon tylko po to, by upewnić się, że nic nie napisała. I rzeczywiście — nic. Tak, jakby jej też już nie było.
Wszystko toczyło się dalej. Tylko ja miałem wrażenie, że wciąż stoję w tamtej sali konferencyjnej. Przypominałem sobie jej twarz, gdy mówiła, że dobrze, że jestem. Wtedy chyba po raz pierwszy naprawdę się zakochałem. Nie w tym, co między nami było, tylko w tym, czego nie było, ale mogło.
Przypominałem sobie jej głos, słowa rzucane mimochodem. I myśl, że mógłbym z nią być. Gdyby nie była zaręczona. Gdyby nie była moją szefową.
Nie chciałem tego zniszczyć
Spotkałem się z Bartkiem. Sam zadzwonił. Powiedział, że chce pogadać. Umówiliśmy się w pubie, w którym kiedyś wspólnie narzekaliśmy na życie zawodowe. Teraz już nie musiałem.
– No to jak? – zapytał, gdy usiedliśmy. – Powiesz mi wreszcie, co się stało?
Zamówiłem piwo. Chwilę milczałem. Nie chciałem opowiadać wszystkiego. Ale on czekał.
– Kochałem się w niej. I chyba ona... w jakimś sensie też. Ale nie chciałem tego zniszczyć. Ani jej. Ani siebie.
– Nic się nie wydarzyło? – zapytał cicho.
– Nic. Ale codziennie czułem, że wystarczy jeden ruch. Jedno słowo.
Bartka to wyraźnie poruszyło. Zamilkł na dłużej. W końcu powiedział:
– Stary, jesteś pierwszym facetem, którego znam, który mógł i nie zrobił.
Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się bez radości.
– Bo nie mógłbym siebie później znieść.
Wyszedłem przed lokal, zanim zrobiło się tłoczno.
Nie zawsze trzeba coś zdobyć, by to ocalić
Napisałem list. Nie do niej. Do siebie. Po raz pierwszy od bardzo dawna chciałem coś zamknąć, ale nie uciekając. Nie znikając, tylko zostawiając ślad.
„Kochałem ją. Choć nie powinienem. Nie zdradziłem. Ani jej, ani siebie. Odszedłem, zanim zrobiłem coś, czego bym nie uniósł. Straciłem pracę. Straciłem ją. Może nawet samego siebie na jakiś czas. Ale nie pozwoliłem, by to, co było między nami czyste, stało się czymś, czego byśmy oboje nie unieśli”.
Nigdy więcej się ze mną nie skontaktowała. Nie szukałem też pretekstu, żeby się pojawić w jej życiu. Wiedziałem, że tak musi być. Nie wróciłem do firmy. Z czasem myślałem o niej coraz rzadziej. Ale jedno zostało. Nie zawsze trzeba coś zdobyć, by to ocalić.
Jakub, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Małżonka wyzwała mnie od starych tetryków i uciekła do córki. Mina jej zrzednie, jak się dowie, że mam już miłe zastępstwo”
- „Po 50-tce wdałam się w romans z moim studentem. Nie patrzę na jego stopnie w indeksie, bo ma inne walory”
- „Nie było mi przykro, gdy zdrada zniszczyła moją rodzinę. Prawda uwolniła mnie od roli, której nie chciałam już grać”