Reklama

Gdyby ktoś kilka lat temu zapytał mnie, co sądzę o małżeństwie z Asią, powiedziałbym: stabilne, spokojne, przewidywalne. Przewidywalne – to słowo najczęściej cisnęło mi się na usta, gdy myślałem o naszej relacji. Żyliśmy razem jak dobrze naoliwiony mechanizm. Ona wiedziała, że lubię kawę o siódmej i ciszę w niedzielę rano. Ja znałem jej cykle nastrojów, wiedziałem, kiedy odpuścić, a kiedy przytulić. I choć z pozoru to brzmi jak harmonia, dla mnie stało się… duszne.

Reklama

Nudziłem się

– Marek, pamiętasz, że dziś mamy kolację u mojej mamy? – zapytała spokojnie, krojąc marchewkę na równe plasterki.

– Tak, tak – odpowiedziałem, choć wcale nie pamiętałem. I nie miałem ochoty iść.

Asia była jak ten jej obiad – zdrowa, przewidywalna, nijaka. A ja – facet po czterdziestce, który zbudował dobrze prosperującą firmę, miał pieniądze, kontakty i… nudę, której nie mógł już znieść. Zacząłem się dusić.

Wtedy pojawiła się Karolina. Żywiołowa, seksowna, dwadzieścia lat młodsza. Wpadliśmy na siebie przypadkiem – dosłownie. Wylała na mnie kawę w knajpie, a potem zaśmiała się tak, jakby świat był jej podany na tacy. Tamtego dnia zjadłem z nią lunch, a potem coraz częściej „wpadałem na nią przypadkiem”.

Czułem się młodszy, odważniejszy. Patrzyłem w lustro i mówiłem sobie: „Jeszcze nie jest za późno. Jeszcze możesz żyć na pełnych obrotach”. Karolina była inna niż Asia – spontaniczna, impulsywna, dzika. I wszystko przy niej smakowało lepiej.

Poczułem emocje

Byłem pewien, że wiem, co robię. Że ta decyzja to krok w stronę wolności, autentyczności. Że jestem facetem, który nie boi się zacząć od nowa. Czułem się jak zwycięzca.

To nie było jedno popołudnie, jedna myśl, jeden impuls. Ta decyzja dojrzewała we mnie miesiącami, może latami. Ale pamiętam dokładnie ten dzień, kiedy usiadłem z Asią w kuchni i powiedziałem jej, że odchodzę. Był wtorek, po pracy. Ona akurat myła winogrona w zlewie i układała je w misce.

– Chciałem ci powiedzieć… Odchodzę.

Milczenie, które wtedy zapadło, dźwięczy mi w uszach do dziś. Nie krzyczała. Nie rozbiła talerza. Nie wybiegła do łazienki z płaczem. Stała tylko i patrzyła na mnie. Widziałem, jak pracuje jej szczęka, jak ściska palce na tej ściereczce.

– Rozumiem, że już mnie nie kochasz – powiedziała po chwili takim głosem, że ścisnęło mnie w gardle. – Tylko nie wracaj, kiedy ci się znudzi.

Te słowa zabolały bardziej, niż się spodziewałem. Ale nie dałem tego po sobie poznać. W końcu zapytała:

– A ona ma imię?

– Karolina – przyznałem z pewnym oporem.

Nie dopytywała

Nie powiedziała nic więcej. Wzięła miskę z winogronami i postawiła ją na stole.

– Zjedz. Pewnie jeszcze nic nie jadłeś – powiedziała, jakby wszystko, co przed chwilą usłyszała, nie miało znaczenia.

A ja, idiota, poczułem się wtedy jak triumfator. Jak ktoś, kto miał odwagę zrobić to, na co tylu facetów się nie decyduje. Uwolnić się od martwego związku. Od rutyny. Od kobiety, która kiedyś była mi bliska, ale teraz wydawała się jedynie cieniem dawnej siebie.

Wyszedłem z naszego mieszkania z walizką, w której miałem kilka koszul, dwie pary spodni i nadzieję na coś nowego, coś lepszego.

Z Karoliną wszystko było inne. Szybkie. Głośne. Intensywne. Takie, jakiego potrzebowałem, jak mi się wtedy wydawało. Związek z nią nie przypominał niczego, co znałem z małżeństwa z Asią. Nie było planowania, długich rozmów, wspólnego robienia zakupów czy niedzielnych obiadów. Z Karoliną były spontaniczne wypady do spa, seks o trzeciej nad ranem, śmiech bez powodu, szampan do śniadania i mnóstwo selfie z głupimi minami.

Zmęczyła mnie

Po dwóch miesiącach mieszkania razem zaproponowała, że może byśmy się zaręczyli. Mówiła to przez ziewanie, zawinięta w koc, z lakierem jeszcze schnącym na paznokciach. Po prostu rzuciła:

– Może byśmy to ogarnęli, co? Zaręczyny i w ogóle. Rodzice się ucieszą.

A ja, kompletnie oszołomiony, przytaknąłem. Bo wtedy jeszcze wierzyłem, że właśnie tak wygląda nowe życie. Że to jest dorosłe, ekscytujące, prawdziwe.

Rozmawialiśmy też o dziecku. To znaczy Karolina mówiła. Ja głównie słuchałem, niepewny, czy żartuje, czy naprawdę chce być matką. W jednym tygodniu mówiła, że chce mieć córkę z rudymi lokami, a w następnym twierdziła, że dziecko zrujnowałoby jej figurę. Mnie to wszystko zatykało. Przez chwilę czułem, że łapię oddech, ale ten oddech coraz częściej był sztuczny.

Coraz więcej rzeczy zaczynało mnie w niej drażnić. Nie interesowały ją moje opowieści o firmie, o planach, które jeszcze z Asią układaliśmy na przyszłość. Zbywała mnie spojrzeniami, jakby nie rozumiała ani jednego zdania. Gdy opowiadałem o dzieciństwie, o moim ojcu, który uczył mnie majsterkować, ziewała otwarcie i sięgała po telefon.

– Nie mówmy o przeszłości – rzuciła kiedyś. – Przeszłość jest nudna.

Byliśmy różni

Nudna. Słowo, którego sam tyle razy używałem wobec Asi. Teraz wracało do mnie jak bumerang. Bo to, co było z Karoliną, owszem, było szalone, ale puste. Nie było głębi, nie było zakorzenienia. Zrozumiałem to w momencie, gdy wyciągnąłem stary album ze zdjęciami z naszej podróży poślubnej z Asią, a Karolina spojrzała i powiedziała:

– Ale te zdjęcia to są takie… bez filtrów?

Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że nowość nie znaczy bliskość. Że ekscytacja nie zastępuje zaufania. I że z Karoliną mogę zbudować coś pięknego – ale tylko, jeśli nie potrzebuję solidnych fundamentów. A ja zaczynałem ich potrzebować.

Zaczęło się niewinnie. Karolina coraz częściej wychodziła wieczorami „z koleżankami”, wracała późno, czasem czuć było od niej męskie perfumy. Śmiała się do telefonu, gdy myślała, że nie słyszę. Raz przyłapałem ją, jak szybko zamknęła czat, kiedy wszedłem do pokoju.

Nie spałem wtedy pół nocy. A następnego dnia, gdy wyszła do łazienki, wziąłem jej telefon. Nie był zablokowany. Nie szukałem długo. Wiadomości, zdjęcia, nagrania głosowe. „Wiem, że to nie fair wobec Marka, ale nie czuję, żeby to miało sens” – pisała do jakiegoś Szymona. „On jest jak wujek, nie facet”.

Zgniotło mnie od środka. Gdy wieczorem wróciła, po prostu jej to pokazałem. Spojrzała na ekran, potem na mnie i wzruszyła ramionami.

– Myślałam, że to z tobą znajdę coś nowego. Ale chyba się pomyliłam.

Wszystko zrozumiałem

I tyle. Żadnych przeprosin. Żadnej rozpaczy. Wyszedłem z mieszkania, nie mówiąc ani słowa. Wtedy zrozumiałem, że właśnie poczułem to samo, co kiedyś Asia.

Stałem przed naszym domem. Długo nie miałem odwagi zadzwonić. W końcu nacisnąłem dzwonek, serce waliło mi jak młot. Otworzyła mi Asia. Wyglądała inaczej. Promieniała. Miała błysk w oczach, jakiego nie pamiętałem.

– Cześć – wydusiłem. – Wiem, że nie powinienem… Ale musiałem cię zobaczyć.

Nie zaprosiła mnie do środka.

– Przyszedłem, bo… tęsknię. Popełniłem błąd. Wiem, że cię zraniłem. Chciałem ci tylko powiedzieć, że żałuję.

Nie odpowiedziała od razu. Patrzyła gdzieś za mnie, jakby szukała słów.

– Byłam dla ciebie nudna. Pamiętam. Tomek pokochał właśnie to, co ty odrzuciłeś.

Zamarłem.

– Tomek? – zapytałem cicho.

– Mężczyzna, który widzi mnie naprawdę. Który nie potrzebuje uciekać, żeby poczuć, że żyje.

Asia wróciła do środka. Zostałem sam na progu domu, którego już nie mogłem nazwać swoim.

Marek, 47 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama