Reklama

Nic nie układało się między nami tak jak powinno. Niby byliśmy razem, niby jakoś myśleliśmy o wspólnej przyszłości, a jednak kłótniom nie było końca. Najpierw sprzeczki zdarzały się od czasu do czasu, potem raz w tygodniu, a później niemal codziennie. O co? Właściwe o pierdoły. O ile w kwestiach ważnych częściej mieliśmy wspólną "linię programową", o tyle przy rzeczach mniej istotnych nasze drogi się rozchodziły.

Reklama

– Kto się czubi, ten się lubi – uspokajała moja starsza siostra, doświadczona w małżeńskich bojach. Na mnie jej słowa działały raczej jak płachta na byka. Byłem zdania, że jak ludzie są blisko i chcą być razem, z biegiem dni powinni coraz lepiej się rozumieć i zgodniej żyć. U nas, niestety, było odwrotnie. Czułem, że dni naszej znajomości są już policzone...

Już miałem wiać, ale...

Elce na pierwszy rzut oka nie można było niczego zarzucić. Miała pracę i swoje małe mieszkanko. Lubiła się z moją mamą i siostrą, które złego słowa nie dawały na nią powiedzieć. Od początku były w świetnej komitywie.

Jednak między nami często dochodziło do sprzeczek. O byle co.

– Mieliśmy gdzieś jechać w ten weekend – mówiła z pretensją, kiedy zapowiadałem, że w sobotę chciałbym pograć w piłkę.

Zobacz także

– Zapomniałeś – krzyczała i już było po rozmowie.

Poznaliśmy się przez wspólnych znajomych. Szybko coś między nami zaiskrzyło. Spędzaliśmy ze sobą sporo czasu i czułem, że mówimy jednym językiem. Były kolejne wyjazdy, imprezy, a po kilku miesiącach postanowiliśmy razem zamieszkać. Faktycznie od początku zauważyłem, że Elka ma krewki temperament. Chyba nawet mi się to w niej podobało. Pociągało mnie, że jest konkretna i wie, czego chce. Nie sądziłem, że z czasem to, co się między nami dzieje, będzie dla mnie nie do przyjęcia. Nie mogłem znieść już ciągłych sprzeczek. Miałem wrażenie, że się staram, ale praca ta jest nadaremna.

Fakt, bywało że miała sporo racji, ale zamiast spokojnie wyjaśnić swoje zdanie podnosiła głos, czym tylko doprowadzała mnie do pasji. Mówi się, że mężczyźni nie rozumieją kobiet, ja starałem się zrozumieć Elkę, jednak im bardziej mi na tym zależało, tym gorzej mi to wychodziło. W końcu powiedziałem: mam tego dość!

A żeby być fair, postanowiłem zakończyć ten nasz związek elegancko. Nie jestem typem, który ucieka chyłkiem, wysyła pożegnalnego całusa esemesem, albo mówi ukochanej brutalnie wprost, że wszystko skończone, po czym na zawsze znika. Chciałem spokojnie z nią porozmawiać, powiedzieć jej, co mi nie odpowiadało w relacji między nami, żeby nie pozostawić jej bez odpowiedzi na pytanie: „co takiego złego zrobiłam?”. Podobno ta niewiedza najbardziej boli kobietę, bardziej niż odejście mężczyzny. Dlatego zaplanowałem sobie, że tę ostatnią rozmowę przeprowadzę z nią w jakimś wykwintnym miejscu, żeby mnie pozytywnie zapamiętała.

– Dobrze się złożyło, że wybrałeś elegancki lokal – powiedziała tajemniczo.

Może sama też dojrzała do decyzji o rozstaniu? – zastanawiałem się, przebiegając wzrokiem kartę dań i robiąc pokerową minę. Byłem tajemniczy, na ile tylko pozwalało mi zdenerwowanie towarzyszące mi tego dnia od samego rana.

Cały powód dzisiejszej kolacji legł w gruzach

Teraz, kiedy siedziała naprzeciwko mnie z tą swoją niewinną minką, trudno byłoby komukolwiek uwierzyć, że to kobieta z prawdziwie ognistym temperamentem. Jednak solennie obiecałem sobie, że tym razem nie dam się zwieść jej słodyczy.

– Musimy poważnie porozmawiać – powiedziałem.

– Racja, musimy – odpowiedziała, czym zupełnie zbiła mnie z pantałyku.

Zastanowiło mnie to i postanowiłem dać jej pierwszeństwo. Niech mówi.

Ela zatrzepotała rzęsami i zobaczyłem, że jej piękne niebieskie oczy zwilgotniały.

– Jestem w ciąży – powiedziała, pociągając nosem, czym sprawiła, że cały powód dzisiejszej kolacji legł w gruzach.

Jak gdybym tylko na to czekał, podniosłem kieliszek wina do góry i powiedziałem, siląc się na uśmiech:

– I tak kobieto, zrobiłaś ze mnie ojca!

Reklama

Chociaż wtedy wcale nie było mi wesoło, to zachowałem zimną krew. To niespodziewane wydarzenie, które, jak wiadomo, zazwyczaj na długo łączy ludzi, sprawiło, że dałem nam jeszcze jedną szansę. Do dziś tego nie żałuję. Elka to kobieta mojego życia, a kiedy znów ogarniają mnie wątpliwości i czuję, że jej włoski temperament porządnie daje mi w kość, po prostu zapraszam ją na kolację. Patrzę na nią, na tę jej niewinną minę i już wiem, skąd bierze się ciepło, które znów czuję w okolicach swojego serca.

Reklama
Reklama
Reklama