Reklama

– Marzysz jeszcze o podróży do Japonii? – Tomek mrugnął do mnie znad kubka z kawą, który trzymał drżącą ręką.

Reklama

Emerycka ławka pod blokiem była naszą kawiarnią, naszym domem spotkań i punktem obserwacyjnym. Siedzieliśmy tu prawie codziennie. Mijający nas ludzie widzieli tylko dwóch starców – nie wiedzieli, że nasze rozmowy sięgały daleko poza te obdrapane mury i krzywe chodniki.

Marzę, a co mam nie marzyć – odparłem z przekąsem. – Kiedyś pojadę. Wiesz, że z Haliną o tym gadaliśmy przez pół życia.

– Halina nie żyje od dziesięciu lat, a ty wciąż o tym samym – Tomek machnął ręką. – Na starość człowiek powinien mieć jakieś realne cele, a nie bajki z folderu podróżniczego.

Nie odpowiedziałem. Co miałem mu powiedzieć? Że codziennie przeglądam zdjęcia Kioto, że czytam o wulkanie Fuji, że odkładałem przez lata – po trochu, po sto, po dwieście – aż uzbierało się 50 tysięcy złotych, właśnie na to? Na tę jedną podróż, która miała być... Spełnieniem naszego wspólnego marzenia. Halina zawsze chciała zobaczyć krainę kwitnących wiśni. Mówiła, że w Japonii życie płynie inaczej. Cicho, spokojnie, z szacunkiem do rzeczy. Po jej śmierci nie potrafiłem porzucić wspólnego marzenia. Obiecałem sobie, że polecę sam.

Rano wszystko miało swój rytm: herbata z cytryną, gazeta, karmienie kotów sąsiadów, spacer do parku, kilka słów z Tomkiem. Wieczorem samotne gotowanie, patrzenie w telewizor bez dźwięku i zapisywanie kolejnych przemyśleń w zeszycie, który nazwałem „Na koniec”. Nie sądziłem wtedy, że wszystko się zmieni. Że marzenie, które pielęgnowałem jak ostatni kwiat na balkonie, rozpadnie się na kawałki.

Byłem poruszony

– Przepraszam… – usłyszałem cichy głos, tuż przy schodach. – Mógłby mi pan pomóc?

Na półpiętrze klatki leżały porozrzucane jabłka, woda mineralna i paczka z pieluchami. Młoda kobieta, chyba trzydziestoletnia, klęczała, zbierając zawartość rozprutych siatek. Chłopiec obok niej, szczupły, z kasztanową grzywką, trzymał się balustrady.

– Jasne – powiedziałem i powoli schyliłem się, zbierając jabłka. – Zawsze wiedziałem, że schody mają gdzieś wbudowaną złośliwość – mruknąłem z uśmiechem.

– Dziękuję… Nie mam dziś dnia – odparła.

Była zmęczona, ale ładna. Miała ten rodzaj zmęczenia, który nie pochodzi ze starości, tylko z codziennego zmagania się ze światem.

– Mateusz. Z pierwszego piętra – podałem jej torbę. – Pani chyba nowa?

– Zuza. Z drugiego. To Kacper – wskazała chłopca. – Przeprowadziliśmy się dwa miesiące temu.

Kacper nieśmiało spojrzał w moją stronę.

A pan zna jakieś dinozaury? – zapytał nagle. – Bo ja znam stegozaura, triceratopsa i tyranozaura. I welociraptora. I jeszcze… – głos mu się rozkręcał jak sprężyna.

Kiedyś byłem specjalistą od ankylozaura – odpowiedziałem poważnie. – Pancerz jak czołg.

Kacper otworzył szeroko oczy.

– Mama! On zna ankylozaura!

Zuza uśmiechnęła się do mnie. Trochę smutno.

– On rzadko się tak szybko otwiera – szepnęła.

Odpowiedziałem jej tylko skinieniem. Ale w środku coś mi się poruszyło.

Nie patrzyła na mnie

Zobaczyłem ich przez szybę, zanim wszedłem na oddział. Kacper spał, drobny i blady, z głową opartą o ramię Zuzy. A ona siedziała nieruchomo, jakby od dawna nie miała siły się poruszyć. W rękach ściskała pluszowego dinozaura. Tego samego, którego widziałem kiedyś u nich na balkonie.

Przepraszam, że dzwoniłam… – powiedziała, kiedy mnie zauważyła. – Ale... nie wiedziałam, do kogo.

– Dobrze, że zadzwoniłaś – odpowiedziałem cicho.

W szpitalu czas stoi. Siedzieliśmy razem w milczeniu, przerywanym odgłosami kółek wózków, pikaniem monitorów i szuraniem kapci. Czułem ten znajomy ciężar. Jak wtedy, kiedy czuwałem przy Halinie. W takich miejscach człowiek nagle zaczyna oddychać inaczej – ostrożniej.

– Lekarz powiedział, że to poważne… – zaczęła Zuza, głos jej się łamał. – Że trzeba działać szybko. I że... potrzebne będą pieniądze. Duże.

Nie patrzyła na mnie.

Nie szukam sponsora. Tylko… nie wiem już, co robić. Może jakieś radio, internet, zbiórka… Ludzie potrafią być dobrzy. Podobno.

Nie odpowiedziałem. Myślałem o Halinie. O Japonii. I o tym, że może właśnie po to odkładałem – tylko jeszcze o tym nie wiedziałem.

Wiedziałem, co zrobić

– To nie twoje dziecko. Poświęcisz wszystko i nie dostaniesz nawet pocztówki – powiedział Tomek, kiedy mu o wszystkim opowiedziałem. Nie patrzył mi w oczy. – Dzieci to studnia bez dna. Zwłaszcza cudze. Nie warto.

Siedzieliśmy na tej samej ławce, na której tyle razy wyobrażałem sobie rozmowy o Japonii. Ale tym razem nie mówiłem nic. Wróciłem do domu. Koperta z pieniędzmi leżała pod mapą Japonii.

– Miałem lecieć do Japonii, kochanie – powiedziałem w pusty pokój. – Ale może… my już wszystko zobaczyliśmy, co ważne?

Wyszedłem na balkon. Kacper na dole właśnie szedł z Zuzą za rękę. Machał patykiem jak mieczem. Zacisnąłem palce na kopercie. I nagle wszystko stało się jasne. Nie było żadnej „czarnej godziny”. Był tylko ten chłopiec. I ta kobieta, która z całych sił próbowała utrzymać swój świat w całości. I ja – który mogłem coś zrobić.

Podjąłem ważną decyzję

Przyszedłem do nich bez zapowiedzi. Zuza otworzyła w domowym swetrze, z włosami spiętymi byle jak. Pachniało gulaszem i suszoną lawendą. Kacper siedział na podłodze wśród książek o dinozaurach.

– Coś się stało? – zapytała cicho.

– Przyszedłem tylko na chwilę. Muszę coś wam dać – wyjąłem z kieszeni kopertę i położyłem ją na stole. – To dla Kacpra. Na leczenie.

Zuza spojrzała na kopertę, a potem na mnie.

Nie mogę tego przyjąć – mówiła, a łzy już spływały jej po policzkach. – To jakieś oszczędności życia. Co ja mam potem z tym zrobić? Jak ja ci to oddam?

– Nie zrobiłem tego, żebyś mi coś oddawała – przerwałem. – Zobaczycie kiedyś górę Fuji za mnie, to wystarczy.

– Nie umiem… – szeptała, nie mogąc znaleźć słów. – Nikt… nigdy…

Kacper podniósł głowę znad książki.

Mamo, czemu płaczesz? – zapytał, zbliżając się.

– Nie, skarbie – odpowiedziała, chwytając go za dłoń. – Płaczę, bo ktoś zrobił coś bardzo dobrego.

Patrzyłem na nich i pierwszy raz od dawna czułem, że moje serce... nie jest już tylko moje. I to wcale nie bolało.

Zyskałem nową rodzinę

Poprosili, żebym przytrzymał Kacpra za rękę przed wejściem do gabinetu. Zgodziłem się bez wahania. Widziałem, jak bardzo się bał, choć udawał twardziela. Szeptałem mu wtedy do ucha:

– W Japonii są dinozaury w muzeach. Zobaczysz je kiedyś.

Zabieg się udał. Lekarz powiedział: „Stabilnie. Dobrze rokuje”. Zuza płakała w samochodzie przez całą drogę powrotną. Nie mówiłem nic. Tylko trzymałem kierownicę mocno, jakby od tego zależało, czy dojedziemy. Później wrócili do siebie. Kacper chodził już do szkoły. Zuza wróciła do pracy. A ja… codziennie rano miałem nowe przyzwyczajenie: najpierw herbata, potem zapukać na drugie piętro, zapytać, czy coś przynieść z piekarni. Czasem nawet nie czekałem na odpowiedź.

Dzień bez pana Mateusza to dzień stracony – powiedział kiedyś Kacper.

I nie żartował. Pewnego wieczoru Zuza stała na balkonie. Patrzyła w dal, zawinięta w koc.

– Wiesz – powiedziała – teraz jak zasypiam, nie boję się jutra.

Spojrzałem na nią i powiedziałem:

– Ja też już nie.

Moje życie nabrało barw

Minęło kilka miesięcy od operacji. Kacper wrócił do szkoły, znów mówił o dinozaurach i rysował wszystko, co miało ogon i zęby. Czasem przychodził do mnie wieczorami z jakąś nową książką albo po prostu posiedzieć. W jego oczach zniknęła ta czujna, przestraszona ostrość. Był po prostu dzieckiem. Zuza częściej się śmiała. Już nie patrzyła na zegarek co dziesięć minut. Zaczęła nawet znów słuchać muzyki. Zimą zaprosiła mnie na wspólne lepienie pierogów. Siedzieliśmy w kuchni, oboje w fartuchach. Była mąka na podłodze i śmiech. A ja czułem, że życie wraca, choć wygląda zupełnie inaczej niż kiedyś.

Nie pojechałem do Japonii. Foldery podróży leżały teraz w szufladzie, tuż obok zdjęcia Haliny. Ale już ich nie przeglądałem. Nie potrzebowałem. Bo zrozumiałem jedno. Nie warto czekać. Tylko trzeba działać. Teraz. Dla kogoś. I przez to też – dla siebie. Oddałem 50 tysięcy, które miały być na „czarną godzinę”. A dostałem za nie coś, czego się nie spodziewałem – rodzinę, chociaż nie z krwi. Codzienność, która miała sens. I świat, który przestał być pusty. Czasem trzeba oddać wszystko, żeby dostać więcej, niż się śmiało marzyć.

Mateusz, 72 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama