Reklama

Kiedy w naszej drukarni znowu poszukiwali ludzi do działu handlowego, szef zmiany poradził mi, żebym spróbował.

Reklama

– Andrzej, szybko się uczysz, stać cię na więcej, niż stać przy maszynie. Poza tym do handlowego przyda się ktoś, kto ma pojęcie o druku, żeby nam nie kazali robić cudów, które naobiecywali klientom.

Zgłosiłem się i dostałem tę robotę praktycznie z marszu. Szefową działu była młodsza siostra właściciela drukarni, a mnie zaprotegował u niego sam kierownik zmiany. Zmieniłem więc brudny od farby kitel na garnitur i, wyposażony w nowiutki laptop oraz firmowe auto, rozpocząłem nową pracę w starym miejscu.

Pierwszy miesiąc upłynął mi na różnego typu szkoleniach z technik sprzedaży. Dowiedziałem się kilku przydatnych rzeczy. Gorzej było z relacjami koleżeńskimi. Patrzyli na mnie podejrzliwie i lekceważąco zarazem, tak jakbym był kimś gorszym. Że niby czego wśród nich, białych kołnierzyków, szuka zwykły robol. Że po protekcji się dostałem, nie mając żadnych kwalifikacji. Mieli prawo tak myśleć. Zamierzałem pracą dowieść, że się mylą, a ja się tu nadaję.

Zacząłem od małych zleceń. Po miesiącu w rankingu byłem na przedostatnim miejscu, ale w ogóle się tym nie przejmowałem. Znalazłem patent na duże zlecenia: postanowiłem uderzyć do agencji reklamowych. Nawet największy klient indywidualny nie jest w stanie zamówić tyle, ile agencja.

W następnym miesiącu ranking pokazał, że miałem rację. Uplasowałem się na drugim miejscu, a kiedy po raz pierwszy zająłem miejsce na szczycie tabeli, byłem dumny. Niestety, zaczęły się dziać bardzo dziwne rzeczy

Początkowo to były drobiazgi. Ginęły mi kanapki. Ktoś stłukł mój kubek do herbaty, a gdy przyniosłem nowy, zniknął następnego dnia. Ludzie w dziale zaczęli mnie unikać, prawie przestali się do mnie odzywać. Bagatelizowałem to, uznawszy, że albo mam do czynienia z przypadkami dość niefortunnymi, albo po prostu koleżeństwo zżera zazdrość. Z czasem im przejdzie.

Nie przeszło, było coraz gorzej

Zaczęły się problemy z samochodem firmowym, bo zawsze, kiedy chciałem gdzieś pojechać, albo ktoś go już wcześniej zarezerwował, albo akurat był w serwisie. Uznałem to za poważniejszą sprawę niż kanapki, więc poszedłem do szefowej. Wysłuchała mnie, uśmiechając się protekcjonalnie, a potem skwitowała:

– Andrzejku, musisz po prostu bardziej się starać i rezerwować auto wcześniej. Pamiętaj, że zawsze możesz zrezygnować i wrócić, gdzie twoje miejsce. A jeśli chcesz zostać, powinieneś nauczyć się, czym jest wdzięczność.

Faktycznie chyba byłem tępym robolem, bo nie zrozumiałem tej aluzji. Komu miałem być wdzięczny? Jej? Niby za co? Jedynie bardziej się wkurzyłem. Tylko moja mama może bezkarnie mówić do mnie „Andrzejku”. Poza tym szefowa najwyraźniej nie chciała dostrzec problemu, który pęczniał. Kiedy przyjechałem do firmy swoim własnym autem, ktoś przeciął mi wszystkie cztery opony. No bez jaj!

Znów poszedłem do szefowej. A ona?

– Pewnie jacyś chuligani albo dzieciaki – stwierdziła.

– Dzieciaki? Na naszym firmowym parkingu?

– Zaraz… To ty parkowałeś prywatne auto na firmowym parkingu? Wiesz, że to jest dozwolone tyko dla kadry zarządzającej. Uważaj, bo jeszcze jeden taki wybryk i będę musiała wyciągnąć konsekwencje. Bądź bardziej elastyczny.

Dosłownie zbaraniałem. Elastyczny? W jakim sensie? Co mi umykało? Zostałem skarcony jak sztubak, chociaż to mnie przebito opony w aucie. Nic nie rozumiałem i naprawdę poczułem się kimś gorszym, nie na swoim miejscu, kto nie ogarnia prostych reguł. Ale co robiłem źle? Przynosiłem firmie konkretne pieniądze, a byłem tępiony. Dlaczego? Co to za chora taktyka? Co to za układ? Pogubiłem się…

Na skutek tego niezrozumiałego dla mnie nękania spadłem w rankingu sprzedaży, i to o dwa miejsca w dół.

– Andrzejku, muszę ci udzielić upomnienia – stwierdziła szefowa przy wszystkich na cotygodniowym zebraniu.

– Twoje wyniki są relatywnie najsłabsze od czasu, kiedy tu pracujesz. To znaczy spadek procentowy obrotów jest bardzo duży. To nie wygląda dobrze.

– Ale przecież i tak przynoszę więcej niż kilka osób razem wziętych – broniłem się.

– Stać cię na więcej i musisz to wykazać – orzekła.

Mało logicznie jak dla mnie.

– Jak niby mam się wykazać? Nie mam dostępu do auta… Jak mam jeździć do klientów?

– Tramwajem – rzucił kpiąco Waldek.

Jego drwiąca rada okazała się dość pomocna. Wprawdzie do przystanku miałem piętnaście minut na piechotę, ale odchodziły problemy z parkowaniem w centrum. Po pewnym czasie nawet nie przyjeżdżałem rano do firmy, tylko od razu jechałem do klientów, a do pracy wpadałem pod koniec dnia.

Przynajmniej nie musiałem widywać ludzi, którzy mnie nie lubili i nie chcieli w swoim zespole. Mniej się stresowałem i po miesiącu znów byłem na drugim miejscu w rankingu.

Wtedy dla odmiany zaczęły się problemy z drukiem. Składane przeze mnie zlecenia były realizowane jako ostatnie albo w ogóle gdzieś ginęły. To już była wyłącznie działka szefowej, ona kierowała „ruchem” zleceń, więc poszedłem do niej wyjaśnić sprawę.

– Nie rozumiem, czemu jestem tępiony – zacząłem bojowo. – Przecież to uderza nie tylko we mnie, ale też w naszych klientów. Stracimy ich!

– Nie tym tonem, Andrzejku – wycedziła groźnie. – Nie rozumiesz czemu? Widać trzeba było zostać na dole, skoro prostych rzeczy nie łapiesz. Obijasz się w robocie, nie ma cię od rana, jeździsz sobie, gdzie chcesz, i nie wiadomo, co wyczyniasz. Cały zespół narzeka na taką postawę.

– Waldek to nie cały zespół – burknąłem.

– Przede wszystkim… Ja nie jestem zadowolona – podkreśliła to „ja”. – Tworzymy tutaj zgraną ekipę, a ty nie chcesz się dostosować do naszych reguł. W związku z tym udzielam ci oficjalnej nagany z wpisem do akt pracowniczych.

Przeczuwałem, że na tym nie koniec

Trzy dni później wezwano mnie do szefowej. Byli u niej Waldek i jej brat, czyli właściciel drukarni. Czyli gruba sprawa.

– Andrzejku – zaczęła szefowa tym swoim słodkim tonem. – U nas w dziale nie tolerujemy kradzieży i działania na szkodę kolegów. A ty się właśnie czegoś takiego dopuściłeś.

– A konkretniej? – spytałem, autentycznie zaciekawiony.

Podebrałeś mi klienta, ty szczurze! – warknął Waldek.

– Jakiego?

Podał nazwę, która prawie nic mi nie mówiła.

– Zaraz… Czy to jest ta firma produkująca cukierki?

– To mój klient! – wrzasnął. – Pracuję z nimi od lat!

– Ale przecież to było, o ile pamiętam, zlecenie z agencji reklamowej. Poza tym nie przypominam sobie, żeby w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy, czyli od kiedy tu pracuję, była dla nich jakaś praca od ciebie?

– Nieważne! – wściekał się Waldek. – To mój klient!

– A ty powinieneś to sprawdzić – poparła go szefowa. – Widzę, że poprzednia nagana niczego cię nie nauczyła, więc uważam, że powinniśmy się rozstać.
Brat szefowej nic nie mówił, tylko w milczeniu przyglądał się swoim paznokciom.

– A pan co o tym sądzi? – spytałem go.

Wzruszył ramionami.

– To jest dział Beaty, ja się nie wtrącam – powiedział.

– A szkoda. Bo to, co się tutaj dzieje, to jakiś cyrk. Byłem cierpliwy, ale nie dam się zwolnić w taki sposób, ostrzegam, że pójdę do Państwowej Inspekcji Pracy. Do skarbówki też. Niech sprawdzą te dziwne układy, jakie tu panują.

Właściciel raczył unieść brew, a siostrunia wymieniła szybkie spojrzenia z Waldziem.

Jak nie wiadomo, w czym problem, zwykle chodzi o pieniądze. Miałem jej odpalać działkę od moich zleceń, o to chodziło?! Inni tak robili, tylko ja jeden nie, dlatego niby nie grałem zespołowo i należało się mnie pozbyć? A ponieważ dostałem się tu „po protekcji”, babsko nie mogło ani bez powodu mnie wyrzucić, ani zażądać otwarcie działki. Zablefowałam i zaatakowałem moim domysłem. Waldi się mienił. Szefowa się pluła i oburzała.

– Masz jakieś dowody, Andrzejku?

– Jakby wziąć ludzi na spytki, pewnie ktoś z ekipy, puściłby farbę, ale to już nie mój cyrk i nie moje małpy. To ja się zwalniam. Aha – spojrzałam z wyrzutem na właściciela

– Do drukarni też nie wrócę. Zawiodłem się na panu.

Reklama

Facet tylko kiwnął głową. Cóż, czekało go kilka trudnych rozmów z mojego powodu. A raczej z powodu tego, co odkryłem. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby w tym celu mnie tam przerzucił. Zatrudnianie rodziny bywa kłopotliwe. No nic, czego się nauczyłem, to moje. Poza tym dostałem propozycję od jednej z agencji. Wcześniej się wahałem, bo chciałem być lojalny, ale już nie musiałem.

Reklama
Reklama
Reklama