„Miałem zostać prawnikiem, a układam towary w sklepie. Dla rodziców jestem życiową porażką, która marnuje powietrze”
„Czasem zastanawiam się, czy jeszcze w ogóle ktoś mnie zauważa. Czy jestem dla nich synem, czy już tylko niewygodnym przypomnieniem o niespełnionych marzeniach? A najbardziej boli to, że chyba sam zaczynam wierzyć, że jestem nikim”.

- Redakcja
Jeszcze kilka miesięcy temu miałem wrażenie, że świat stoi przede mną otworem. Zdana matura miała być tylko formalnością przed wymarzonymi studiami prawniczymi. Marzyłem, że kiedyś stanę w todze na sali sądowej, a moi rodzice będą patrzeć na mnie z dumą. Jednak rzeczywistość okazała się inna. Wystarczył jeden wynik egzaminu, żeby wszystko runęło. Pamiętam ten dzień. Matka siedziała przy stole, z dłonią zaciśniętą na kubku herbaty. Gdy powiedziałem, że się nie dostałem, jej oczy zaszkliły się łzami.
–Boże, Bartuś… – wyszeptała, a potem płakała tak, jakby ktoś umarł.
Ojciec nawet się nie odezwał. Skinął tylko głową, wstał i wyszedł z pokoju. Ta cisza bolała bardziej niż cokolwiek. Jakby chciał mi dać do zrozumienia, że nie jestem wart nawet kilku słów. Od tamtej chwili nic już nie było takie samo. Matka mówiła o mnie tak, jakby mówiła o własnej porażce. Ojciec zamknął się w sobie jeszcze bardziej niż zwykle. A ja… ja czułem się coraz mniejszy. Coraz mniej obecny.
Dzisiaj pracuję w sklepie spożywczym. Układam towar na półkach, kasuję klientów, czasem pomagam starszym paniom zapakować zakupy do siatek. To daje jakieś złudzenie sensu – bo przynajmniej ktoś mnie potrzebuje. Gdy wracam do domu, znowu jestem nikim. Przy stole siedzimy razem, ale jakby osobno. Rozmowy toczą się beze mnie. O rachunkach, o pogodzie, o rodzinie. Nikt mnie o nic nie pyta. Unikam spotkań rodzinnych. Kuzyni chwalą się stypendiami, nowymi studiami, sukcesami. Siedzę cicho, wbijam wzrok w talerz i liczę minuty do końca. Coraz częściej jem w swoim pokoju – łatwiej znosić samotność w czterech ścianach niż przy stole, gdzie jestem tylko cieniem.
Czasem zastanawiam się, czy jeszcze w ogóle ktoś mnie zauważa. Czy jestem dla nich synem, czy już tylko niewygodnym przypomnieniem o niespełnionych marzeniach? A najbardziej boli to, że chyba sam zaczynam wierzyć, że jestem nikim.
Czułem się jak widmo
Stół uginał się od jedzenia, rozmowy mieszały się ze śmiechem i gwarem. Wszyscy opowiadali o swoich dzieciach, jakby licytowali się, kto ma większe powody do dumy.
– Mój Tomek dostał się na informatykę, a tam przecież takie progi – mówiła ciotka z rozjaśnioną twarzą.
– A moja Magda ma stypendium, wyobrażacie sobie? – dodała druga, poprawiając serwetkę na kolanach.
– Michał znalazł świetną pracę w Warszawie, szef już zapowiedział awans – pochwalił się wujek, nalewając sobie wina.
Śmiali się, dopytywali o szczegóły, każdy miał coś do dodania. Siedziałem obok, słuchałem i czułem, jak kurczy mi się żołądek. Wiedziałem, że za chwilę przyjdzie moja kolej, że ktoś spojrzy w moją stronę. I spojrzeli. Najpierw ciotka, potem reszta. Na sekundę zapadła cisza, jakby wszyscy czekali na coś, czego wcale nie chcieli usłyszeć. Matka zacisnęła usta, ojciec spuścił wzrok na talerz. Wujek chrząknął i zmienił temat.
– A widzieliście, co się dzieje na rynku mieszkań? Ceny zwariowały.
Rozmowy wróciły na dawne tory, a ja siedziałem w milczeniu. Gardło miałem tak zaciśnięte, że nawet gdybym chciał, nie wydusiłbym z siebie słowa. Przez chwilę miałem ochotę powiedzieć, że pracuję, że staram się, że jakoś żyję. Ale komu to potrzebne? Oni i tak słyszeli tylko o sukcesach. Patrzyłem na roześmiane twarze i czułem się jak widmo. Byłem przy stole, a jednak jakby mnie tam nie było.
Byłem załamany
W sklepie dzień zawsze wyglądał podobnie. Wchodziłem na zaplecze i brałem listę rzeczy do uzupełnienia. Półki trzeba było sprawdzać bez końca, bo klienci potrafili rozrzucić towar w kilka minut. Czasem przychodziła starsza pani i prosiła, żebym podał jej cięższą wodę z dolnej półki. Innym razem ktoś pytał o promocję. Tam miałem wrażenie, że jestem do czegoś potrzebny.
– Zaniesiesz te kartony na chłodnię? – zapytała szefowa, gdy tylko mnie zobaczyła. – I pamiętaj, żeby sprawdzić daty, bo ostatnio klienci narzekali.
Zrobiłem, co trzeba. Po chwili podszedł do mnie współpracownik.
– Nie przejmuj się. Na pewno się gdzieś dostaniesz za rok. To tylko przerwa, nic wielkiego.
Uśmiechnąłem się, ale w środku zagotowało. Dla niego to było nic wielkiego, a dla mnie całe życie. Po pracy wracałem do domu ze zmęczonymi nogami i pustą głową. W sklepie miałem przynajmniej poczucie, że coś ode mnie zależy. Ktoś mnie prosił, ktoś dziękował, ktoś nawet żartował przy kasie. W domu nikt o nic nie pytał. Tam byłem przezroczysty. Czasem łapałem się na tym, że wolałem przedłużyć zmianę, zostać dłużej przy rozładunku, niż wracać do ciszy czterech ścian.
Czułem, że znikam
W domu panowała cisza, której nie potrafiłem już znieść. Matka zajmowała się swoimi sprawami, ojciec wracał późno z pracy, a jeśli już wszyscy siedzieliśmy razem, rozmowy toczyły się jakby obok mnie. Czasem słyszałem, jak rozmawiali o rachunkach albo planach na weekend, ale nikt nie zwracał się bezpośrednio do mnie. Pewnego wieczoru ojciec spojrzał na mnie znad gazety.
– Ile dziś zarobiłeś? – zapytał obojętnym tonem.
– Tyle samo co zawsze – odpowiedziałem cicho.
– Mhm – mruknął i znowu zanurzył się w lekturze.
To była cała rozmowa. Nawet nie podniósł głowy, żeby spojrzeć mi w oczy. Matka z kolei unikała tematu studiów, ale jej spojrzenia mówiły więcej niż słowa. I choć nie wypowiadała tego na głos, czułem ten niewypowiedziany zawód. Kiedyś dom był miejscem, do którego wracałem z ulgą. Teraz stawał się tylko kolejnym miejscem, gdzie czułem się niepotrzebny. Z czasem przestałem się odzywać. Widziałem, że moje słowa i tak nic nie zmienią, więc wolałem milczeć. Było łatwiej udawać, że nie mam nic do powiedzenia, niż ryzykować kolejne obojętne spojrzenie albo wymuszone potakiwanie. Któregoś wieczoru matka stanęła w drzwiach mojego pokoju.
– Czemu nie siedzisz z nami? – zapytała, opierając się o framugę.
– Bo i tak nikt ze mną nie rozmawia – odpowiedziałem bez emocji.
– Nie przesadzaj, przecież nikt ci źle nie życzy – odparła z lekką pretensją w głosie.
Nie miałem siły tłumaczyć, że to chodzi o zwykłą obecność. Moje słowa odbijały się od niej jak od ściany. Wzruszyła ramionami i wróciła do kuchni, a ja zostałem sam. Czułem, że znikam. Nie w sensie fizycznym – nadal byłem tu, w tym domu – ale w oczach innych stawałem się coraz bardziej niewidzialny.
Słowa ugrzęzły mi w gardle
Przy stole siedzieliśmy jak obcy. Matka mówiła coś o zakupach, ojciec o rachunkach, a ja grzebałem widelcem w ziemniakach. Nikt mnie o nic nie pytał. Mogłem tak samo dobrze wstać i wyjść, a pewnie nawet by nie zauważyli. Odważyłem się jednak spróbować.
– Tato… – odezwałem się cicho.
Ojciec podniósł wzrok, spojrzał na mnie i czekał. Nie odezwał się ani słowem. Chciałem powiedzieć, że czuję się źle, że nie daję sobie rady, że praca w sklepie to nie wszystko, że nie wiem, co robić dalej. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Po chwili spuściłem głowę i zacząłem kroić mięso, choć wcale nie miałem apetytu. Ojciec wrócił do rozmowy z matką, jakby nic się nie wydarzyło. Ja czułem, że właśnie straciłem ostatnią szansę. Siedziałem tam jak duch, obecny ciałem, ale nie myślą, nie głosem. Cisza, która zapadła między mną a nimi, była cięższa niż wszystkie słowa, których nigdy nie usłyszałem. W tamtej chwili zrozumiałem, że jestem dla nich przezroczysty. Jakby moja obecność nie miała żadnego znaczenia.
Z każdym dniem czułem, się gorzej. Matka wciąż płakała nad moją porażką, ojciec milczał, a ja powoli przestawałem istnieć w ich świecie. Zdarzało się, że siadałem przy biurku i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek uda mi się wrócić do stołu jako ktoś, kto ma coś do powiedzenia. Ktoś, kogo się słucha. Patrzyłem w lustro i widziałem twarz, która niby należała do mnie, a jednak jakby była obca. Twarz kogoś, kto nie spełnił oczekiwań, kto nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. Czułem, że powoli zatracam sens codzienności. Nie wiem, czy kiedyś uda mi się wyrwać z tego stanu. Nie wiem, czy jeszcze potrafię być widzialny. Może już zawsze będę tylko cieniem we własnym domu, wspomnieniem marzeń, które nigdy się nie spełniły.
I czasem zadaję sobie pytanie, na które nie znajduję odpowiedzi: czy można naprawdę żyć, jeśli dla wszystkich wokół jest się nikim?
Bartek, 19 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na wakacjach we Włoszech przystojny rybak złowił mnie na piękne słówka. Gdy chciałam czegoś więcej, nabrał wody w usta”
- „Wyremontowaliśmy mieszkanie, ale zdewastowaliśmy małżeństwo. Awantury o armaturę i kafelki to najmilsze z kłótni”
- „Codziennie zostaję w pracy po godzinach. Szef ma mnie za pracusia, ale nie wie, że robię to ze strachu przed żoną”