Reklama

Święta zawsze kojarzyły mi się z ciepłem domowego ogniska, zapachem pierników i blaskiem lampek na choince. Wyczekiwałam tych chwil cały rok, marząc o spokoju i śmiechu dzieci. Ale takich świąt jak w tamtym roku nigdy bym się nie spodziewała.

Palmy zamiast choinki

Mama od tygodni powtarzała, że tym razem Święta będą wyjątkowe. Obiecała, że wreszcie odetchniemy od rutyny, że wyjedziemy gdzieś, gdzie dzieci zobaczą coś nowego. Nie podejrzewałam, że „gdzieś” oznacza miejsce, które w ogóle nie przypomina zimowej Polski. Gdy rano pakowałam ostatnie prezenty, na zewnątrz nie było śniegu, a niebo mieniło się słońcem, którego blasku nie spodziewałam się w grudniu.

– No dobrze, wszyscy gotowi? – zawołała mama z niecierpliwością, trzymając w ręku bilety. – Bus już jest, kierowca czeka.

To miał być wyjazd-niespodzianka, chociaż mama wspominała, żeby zapakować letnie rzeczy. Dzieci biegały wokół mnie, niecierpliwe, śmiejąc się i pytając, czy będzie jeżdżenie sankami po śniegu. Mama tylko uśmiechała się tajemniczo i machnęła ręką, jakby chciała powiedzieć: „Wszystko w swoim czasie”.

Na lotnisku już się zorientowałam, że o świątecznym klimacie możemy tylko pomarzyć. Podróż samolotem trwała kilka godzin. Na miejscu było gorąco. Zamiast choinki, powiewały liście palmy. Zamiast kolęd – radio nadawało lokalne wiadomości. Podróż trwała dłużej niż myślałam, a ja zaczęłam odczuwać dziwny niepokój.

– Mamo, gdzie właściwie jedziemy? – spytałam cicho, próbując nie wtrącać się za bardzo, by nie wywołać jej gniewu.

– Przekonasz się sama – odparła, a w jej oczach błysnęła radość, której nie potrafiłam odczytać.

Gdy autobus zatrzymał się przy kolejnym mniejszym lotnisku, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Piasek, gorący wiatr i ogromne cienie wielbłądów – wszystko wyglądało jak scena z filmu przygodowego. Dzieci wybuchły śmiechem, biegnąc do wielbłądów, a ja poczułam, że nasze Święta zamieniły się w coś absurdalnego. Zaczęłam rozumieć, że czeka nas zupełnie nowa rzeczywistość, pełna niespodzianek, piasku w butach i w zębach.

To nie dla mnie

Nie zdążyłam jeszcze ochłonąć, a mama już pociągnęła nas w stronę samolotu.

– Szybko, bagaże! – zawołała, jakby każdy moment był na wagę złota. Zanim zdążyłam zareagować, znaleźliśmy się w niewielkim terminalu, w którym nikt nie mówił naszym językiem, a tablice pokazywały miasta, o których nigdy nie słyszałam.

Dzieci były zachwycone, nie mogłam temu zaprzeczyć. Biegły wokół, przytulały się do siebie, nie wiedząc, że za chwilę przyjdzie im stawić czoła gorącemu, pustynnemu słońcu. Ja natomiast poczułam, że serce bije mi szybciej, a w głowie kłębią się pytania: „Czy na pewno damy radę? Czy to jeszcze Boże Narodzenie?”

– Mamo, a gdzie my lecimy? – spytałam cicho, trzymając rękę młodszej córki.

– Niespodzianka! – odpowiedziała z uśmiechem, który wcale mnie nie uspokajał.

Sam lot był surrealistyczny. Stewardesa podała napoje, a dzieci co chwilę wyglądały przez okno, ekscytując się widokiem pustynnych wydm rozciągających się w nieskończoność.

– To dopiero początek przygody – mruknęła mama, gdy samolot zaczął schodzić niżej, a ja poczułam niepokój. – Wysiadka będzie niezapomniana.

Gdy drzwi samolotu otworzyły się, uderzył nas gorący wiatr i wszechobecny zapach piasku. Wielbłądy stały w oddali, a kilka lokalnych dzieci patrzyło na nas z ciekawością. Moje serce zamarło na moment. Zamiast sielankowych Świąt, znaleźliśmy się w świecie pełnym nieznanych dźwięków i zapachów, a mama wydawała się być w swoim żywiole, śmiejąc się, jakby wszystko było dokładnie takie, jakie powinno. Piasek w butach, gorące powietrze i wielbłądy zastąpiły śnieg, kominek i pierniki. A ja nie wiedziałam, czy choćby przez chwilę poczuję się tu komfortowo.

Nie czułam radości

Dzieci biegały przed nami, śmiejąc się, dotykając grzbietów wielbłądów. Mama wydawała się zachwycona każdą chwilą, wskazując nam nieznane rośliny i pokazując ślady zwierząt, jakby była przewodnikiem w egzotycznej krainie.

– Spójrzcie na to! – krzyknęła, wskazując na wydmy odbijające promienie słońca. – Nie są piękne?

Dzieci krzyczały z radości, wspinając się na mniejsze wydmy, a ja trzymałam ręce w kieszeniach, próbując odnaleźć swoje miejsce w tym niespodziewanym świecie. Piasek wsypywał się do moich rękawów, ubrania były już całe w kurzu, a ja czułam, że wszystko to jest tak obce, jakbym znalazła się w zupełnie innym wymiarze.

Mama uśmiechała się, jakby chciała udowodnić, że zmiana planu była najlepszym prezentem, jaki mogła nam dać. W pewnym momencie podeszła do mnie, klepiąc mnie lekko po ramieniu.

– Widzisz, czasem warto zrobić coś odważnego – powiedziała z iskierką w oku.

– Nie spodziewałam się, że Święta mogą wyglądać tak… – odpowiedziałam, nie wiedząc, jak dokończyć zdanie.

– Inaczej, prawda? – dokończyła mama, a ja skinęłam głową, próbując zaakceptować nową rzeczywistość.

Z każdą minutą zaczynałam rozumieć, że pustynia nie jest wrogiem. Jest wyzwaniem, miejscem, które zmusza do przyzwyczajenia się do nieznanego. Dzieci biegały wokół wielbłądów, a ja wciąż patrzyłam na piasek, który osiadał w moich włosach i zębach. To Boże Narodzenie różniło się od wszystkiego, co znałam, i wiedziałam, że zapamiętam je na zawsze – choć niekoniecznie z radością.

Prezenty zakopane w piasku

Nieoczekiwane miejsce sprawiło, że nawet rozpakowywanie prezentów stało się przygodą. Mama oznajmiła, że tradycyjna choinka nie będzie potrzebna, bo tu święta mają inny rytm. Pod wielkimi palmami rozłożyła ręczniki i pudła.

– Tutaj, tu są dla was prezenty! – krzyknęła mama, uśmiechając się szeroko.

Dzieci zaczęły kopać w piasku, a ja patrzyłam, jak ich rączki wyciągają kolorowe paczki, które natychmiast przysypywały drobinki piasku. Wszystko wyglądało dziwnie – błyszczące papiery pokryte kurzem, wstążki z lekko przyklejonym piaskiem. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, choć w środku czułam lekkie zaskoczenie i niepokój.

– Spójrz na moją zabawkę! – krzyczał najmłodszy, wyciągając samochodzik i trzymając go nad głową.

– A ja mam lalkę! – wołała starsza, gdy jej prezent wyskoczył z piasku wprost do jej rąk.

Mama patrzyła na nas z zadowoleniem, jakby chciała udowodnić, że najważniejsze nie są same prezenty, lecz radość wspólnego odkrywania i śmiech dzieci. Gdy dzieci w końcu zebrały wszystkie prezenty, mama usiadła na kocu obok mnie.

– Widzisz, czasem trzeba pozwolić, by magia Świąt pojawiła się w nowym miejscu – powiedziała, głaszcząc mnie po ramieniu.

– Tak, ale chyba wolę choinkę w salonie niż piasek w zębach – odpowiedziałam pół-żartem, pół-serio.

Mama uśmiechnęła się tajemniczo i skinęła głową.

Brakowało mi prawdziwych świąt

Po całym dniu poczułam zmęczenie. Dzieci były brudne, a mama wciąż uśmiechała się, zachwycona każdym momentem, jakby wszystko to było dla niej idealnym Bożym Narodzeniem.

– Chodźcie, czas na kolację – zawołała, rozkładając prowiant na kocu.

Nie mogłam powstrzymać westchnienia, gdy patrzyłam na jedzenie, które również pokrył piasek. Dzieci śmiały się, próbując jeść z radością, a ja myślałam o przytulnym domu, kominku i zapachu pierników, którego mi teraz brakowało.

– Mamo, czy jutro też będziemy wykopywać prezenty z piasku? – spytała najmłodsza, a jej oczy błyszczały radością.

– Nie wiem… może tak – odpowiedziała mama, uśmiechając się tajemniczo.

Poczucie dziwnej przygody mieszało się z nostalgią za tradycyjnymi Świętami. Czułam, że nie mogę się przyzwyczaić, choć dzieci wydawały się szczęśliwe.

– Chciałabym wrócić do domu – wyszeptałam cicho do siebie.

Chociaż mama próbowała nam podarować wyjątkowe wspomnienia, ja obiecałam sobie, że już nigdy nie spędzę Bożego Narodzenia w taki sposób.

Przetrwałam, ale nie wrócę

Gdy zapadł wieczór, pustynia zdawała się zmieniać kolory. Słońce chowało się za horyzontem, a złote wydmy przyjmowały różowe i fioletowe odcienie. Dzieci zmęczone, ale szczęśliwe, usiadły obok mnie. Mama patrzyła na nas z zadowoleniem.

– Patrzcie, jak pięknie wygląda zachód słońca – powiedziała, pokazując na horyzont.

Po chwili zrozumiałam, że magia świąt nie zawsze tkwi w tradycji, ale w obecności najbliższych, nawet jeśli świat wokół jest całkowicie inny. To Boże Narodzenie było jak sen, trochę niepokojący, trochę dziwny. Wiedziałam jedno – nigdy więcej nie wymienię rodzinnego ciepła na przygodę w piasku i wielbłądy. Ostatni raz spędziłam Święta w taki sposób, a ich obraz zostanie we mnie na zawsze, mieszając nostalgię z lekkim rozczarowaniem i niezwykłym doświadczeniem.

Gabriela, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama