„Cała wieś trzęsła portkami przez durny zabobon. Kpiłem z nich, póki sam nie spojrzałem śmierci w oczy”
„Trudno nazwać mnie osobą wierzącą w zabobony. W czasach, gdy wszystko kręci się wokół elektroniki i internetu, przesądy wydają się czymś przestarzałym. Jednak w kompletnej głuszy, kiedy wokół unosi się mgła, robi się naprawdę niesamowicie”.
W niewielkiej miejscowości, z której pochodzę, głównym źródłem utrzymania są wakacyjni przyjezdni. Kiedy przychodzą chłodne miesiące… cóż, wszyscy wyczekujemy cieplejszych dni. Życie toczy się wtedy między czterema ścianami, lokalnym pubem i kościołem. Chyba jedynie mój koń, Gniady, nie tęskni za sezonem letnim – wtedy bowiem nie ma chwili wytchnienia, ciągnąc wóz pełen wycieczkowiczów przez pobliskie tereny leśne.
To było niepokojące
Wracałem do swojego domu pewnego letniego wieczoru, jadąc bryczką po skończonej pracy. Musiałem pokonać dystans trzech kilometrów aż do niewielkiego osiedla. Wcześniej wstąpiłem do karczmy na parę piw, przez co kołyszący wóz sprawił, że zasnąłem. Kiedy się ocknąłem, pola przykrywała gęsta mgła i mogłem dostrzec tylko mojego konia.
Na szczęście Gniady doskonale pamiętał trasę, więc byłem spokojny, że jedziemy właściwą drogą. Dlatego pozwoliłem sobie na kolejną krótką drzemkę. Oczy otworzyłem dopiero w pobliżu mostu przerzuconego nad potokiem.
Zawsze w tym samym miejscu mój koń nie chce iść dalej. Zaczęło się rok temu. Bez względu na to, co robiłem, nie mogłem nakłonić go do kontynuowania jazdy. Dopiero gdy zszedłem z wozu i poprowadziłem go, zrobił kilka kroków do przodu. Potrzebował czuć, że idę tuż przy nim. Jednak jego uszy cały czas nerwowo ruszały się na boki.
Trudno nazwać mnie osobą wierzącą w zabobony. W czasach, gdy wszystko kręci się wokół elektroniki i internetu, przesądy wydają się czymś przestarzałym. Jednak w kompletnej głuszy, mierząc się z niespokojnym zwierzakiem, kiedy wokół unosi się nieprzenikniona biała mgła, robi się naprawdę niesamowicie.
Wygladała na nieszczęśliwą
Za każdym razem, gdy zbliżaliśmy się do rzeki, mój koń nie chciał iść. Początkowo wściekałem się, ale później przywykłem do jego zachowania. I dziś nie było inaczej. Pewnym krokiem zmierzałem do przodu. W końcu znałem tę drogę jak własną kieszeń. Właśnie wtedy ją zobaczyłem. Młoda dziewczyna o długich, jasnych, kręconych włosach. Sprawiała wrażenie, jakby na kogoś wyczekiwała.
– Proszę pani, to dość niebezpieczna okolica o tej godzinie. Czemu tu pani stoi? – spytałem zaciekawiony.
– Mój chłopak ma się za chwilę pojawić – odparła.
– Tu, przy wodzie jest okropny ziąb. Mogę panią kawałek podwieźć. Zmierza pani do tej wsi za mostem?
– Dokładnie tam się wybieram.
Gdy pomagałem jej przy wchodzeniu na wóz, od razu wyczułem, jak bardzo jest zziębnięta. Przeszedłem z koniem przez most, później przysiadłem się do niej i zacząłem pogawędkę. Spytałem o adres, a ona odpowiedziała, że mieszka w leśniczówce. Nie zastanawiałem się specjalnie nad tym, co mówi. Żeby jakoś wypełnić czas podróży, zagadywałem ją dalej.
Było mi jej żal
– Czekam tutaj na chłopaka.
– A warto na niego tyle czekać?
– On twierdzi, że tak.
– Nie jest pani zimno? Chyba długo już tu pani czekała.
– Mija właśnie rok.
Pomyślałam, że gadamy jak głuchy z niemym, ale co tam. Przynajmniej te bezsensowne pogaduszki sprawiają, że czas szybciej płynie.
– No widzę, że go dziś nie było.
Skinęła tylko głową, a w jej oczach malował się smutek.
– Na pewno się zjawi.
Gadaliśmy sobie tak przyjemnie przez całą drogę. Przejechaliśmy może ze dwa kilometry. Stanąłem na rozjeździe, bo musiałem jechać do domu. Leśniczówka znajdowała się po przeciwnej stronie.
– Wielkie dzięki za transport – rzuciła młoda kobieta, zsiadając z wozu.
Patrzyłem, jak przemierza dróżkę prowadzącą do lasu. Skręciłem wóz w przeciwnym kierunku, lecz nagle przeszył mnie niepokój. Kiedy się obejrzałem, nikogo już nie było na drodze. Poczułem lodowaty dreszcz.
Myślałem, że to sen
Tak mocno pogoniłem konia, że pędził niczym źrebak. Następnego dnia rano sam nie wiedziałem, czy wydarzenia minionego wieczoru były prawdziwe. Przypomniałem sobie pewne opowieści sprzed roku. Krążyły wtedy historie o córce ludzi mieszkających w leśniczówce.
Młoda kobieta straciła głowę dla faceta i dała się ponieść uczuciom, przynajmniej tak opowiadają jej rodzice. Podobno wcześniej napomykała coś o ślubie, ale oni nie brali tego na poważnie. W odpowiedzi na ich sprzeciw zdecydowała się na ucieczkę z domu.
Policjanci rozpoczęli poszukiwani, jednak wkrótce przyszła wiadomość, że dziewczyna przeprowadziła się do swojego chłopaka mieszkającego w Niemczech. Bez ślubu kościelnego, bez przysięgi małżeńskiej, nawet bez papierka z urzędu. Takie plotki krążyły po okolicy wśród starszych mieszkańców, a i proboszcz nie szczędził komentarzy podczas kazań.
Gdyby właściciele leśniczówki byli tutaj zakorzenieni od lat, pewnie by ich te obmowy załamały, ale że dopiero przed kilkoma laty sprowadzili się z miasta, czuli głównie nostalgię za dawnym życiem.
Kilka dni po tym, jak podwiozłem dziewczynę, przyjechałem do leśniczówki, żeby razem z gajowym iść do lasu oznaczać drzewa do ścięcia. Pojawiłem się jednak zbyt wcześnie, więc leśniczyna zaproponowała mi herbatkę, sama w tym czasie szykując w kuchni jedzenie dla męża na drogę.
Wściekł się
Piłem spokojnie w pokoju, a że nie miałem towarzystwa do rozmowy, sięgnąłem po stojący na kredensie album ze zdjęciami. I wtedy omal nie wylałem na siebie gorącej herbaty! Przeglądając fotografie, rozpoznałem tę samą osobę, która niedawno podwoziłem. Na zdjęciu wtulała się w ramiona matki – a więc to była jedna z córek tych państwa.
Zastanawiało mnie, czemu po przyjeździe do miasta nie widuje się jej wśród ludzi. Może pojawiła się z nieplanowanym niemowlakiem? Usłyszałem wołanie leśniczego, że możemy ruszać, więc opuściłem dom i zająłem miejsce na wozie. Pokonaliśmy jakieś pięćset metrów. Leśniczy nie odzywał się ani słowem, a ja nie mogłem dłużej trzymać języka za zębami – musiałem poruszyć temat tej dziewczyny. Wreszcie odezwałem się:
– Czy córka już dotarła do domu? – zapytałem.
On gwałtownie poderwał się z miejsca!
– Córka? Nie rozumiem, o czym pan mówi.
– Parę dni temu wieczorem była właśnie tutaj – wskazałem ręką na wolne miejsce pomiędzy nami. – Wybierała się do domu, wysiadła na rozjeździe przy drodze.
Wtedy leśniczy złapał mnie i zaczął szarpać na wszystkie strony. Oskarżał mnie o to, że po pijanemu widzę rzeczy, których nie ma i rozpuszczam niestworzone historie. Odgryzłem się, mówiąc, że jego córka nigdy by nie uciekła z domu, gdyby lepiej się nią zajmował.
Pogodziliśmy się
To był początek ostrej wymiany zdań, która o mało nie skończyła się bijatyką. W efekcie przestaliśmy utrzymywać jakiekolwiek kontakty. Dopiero straszny wypadek na przerzuconym nad potokiem moście zmienił tę sytuację.
Na prostej jak stół drodze nic nie zapowiadało nieszczęścia. Owszem, auto poruszało się z nadmierną prędkością. Ekspertyza techniczna potwierdziła jednak, że ze skodą było wszystko w porządku. Pozostaje więc zagadką, dlaczego pojazd nagle skręcił na moście, wyłamał zabezpieczenia i runął z dwudziestometrowej wysokości, roztrzaskując się o kamienie w korycie potoku.
Z auta i jego właściciela praktycznie nic nie zostało. Wieść o tym, że mężczyzna z pobliskiej osady miał fatalnego pecha natychmiast obiegła okolicę. Zaledwie rok wcześniej rozpoczął studia. Jeździł nowym samochodem – prezentem od rodziców za świetne wyniki na maturze.
Minął miesiąc, kiedy to siedząc w swoich czterech ścianach usłyszałem pukanie. Za drzwiami stał leśniczy. Zaprosiłem go do środka.
– Przyniosłem coś na zgodę – powiedział, pokazując flaszkę.
– Przecież między nami nie było żadnej wielkiej wojny – odrzekłem, choć oczywiście nie zamierzałem odmawiać takiego prezentu.
Zemściła się
Wkrótce wyszło na jaw, dlaczego tak naprawdę mnie odwiedził.
– Aż się wstydzę o tym wspominać, ale… No trudno. Może uzna pan, że to śmieszne. W ostatnich dniach śni mi się moja córka. Jest zapłakana. Przekazała mi, żebym przyszedł do pana i poprosił o wskazanie miejsca, w którym stała podczas tego wieczoru. Poprosiła, żebym tam wykopał dół.
Musieliśmy tam pójść. Wskazałem dokładną lokalizację całego zdarzenia. Obaj przyszliśmy uzbrojeni w łopaty. W pewnym momencie wykopałem kawałek zniszczonej tkaniny. To był dokładnie ten sam materiał, z którego zrobiono sukienkę dziewczyny. Od razu powiadomiliśmy policje. Po kilku godzinach pracy znaleziono przedmioty należące do niej.
W torebce znajdowały się listy zaadresowane do chłopaka z pobliskiej miejscowości – tego samego, który rozbił się niedawno autem. Dziewczyna pisała, że jest w ciąży. List zawierał też groźbę – jeśli mężczyzna nie zdecyduje się na ślub, ona złoży zawiadomienie przeciw niemu. W drugim liście była propozycja schadzki, która okazała się dla Moniki ostatnią. Rok przygotowywała się, by w końcu się z nim rozliczyć.
Bartłomiej, 41 lat