Reklama

W mojej miejscowości jest coraz więcej ludzi, których nie znam, starzy mieszkańcy sprzedają domy, a wprowadzają się inni, tacy, którym nie udało się gdzie indziej. Ich dzieci są niegrzeczne i nie chodzi tylko o to, że nie mówią „dzień dobry”.

Reklama

Widywałam takie, góra dziesięcioletnie, które tłukły butelki, śmieciły i bezczelnie odpowiadały, kiedy zwracałam im uwagę. Czy ludzie już naprawdę nie potrafią wychować swojego potomstwa w szacunku do starszych i poszanowaniu jakichś podstawowych zasad współżycia społecznego?

Nie lubili mnie, ale to mnie mało obchodziło

Oczywiście, wiedziałam, że miejscowe nastolatki mnie nie lubią. Pewnie młodsza dziatwa też za mną nie przepadała, ale jakoś ciągle miałam do czynienia z tymi starszymi – takie wczesne gimnazjum, bo wtedy jeszcze taki był system.

– Hej, gdzie to rzucasz?! – krzyczałam na chłopaków ciskających niedopałki prosto pod nogi.

– Możecie to ściszyć? Tu ludzie mieszkają! – zwracałam uwagę nastoletnim dziewczynom puszczającym muzykę z przenośnego głośnika.

Zobacz także

– Ej, ty! Może byś posprzątał po swoim psie? – napominałam chłopaka, którego wielki labrador sadził kupę tuż przy chodniku, a młodziak po prostu oddalał się z miejsca zdarzenia, jakby w ogóle nic nie zauważył. Ślepy?

Nie dziwiłam się więc, że mnie nie lubili, ale to mnie mało obchodziło. Chciałam, żeby chociaż szanowali, jeśli już nie mnie, to chociażby innych ludzi.

Wiedziałam na przykład, że hałasy i głośna muzyka przeszkadzają ciężko chorującej sąsiadce, która nie wstawała z łóżka i często zapadała w drzemki; z kolei niedopałki, śmieci i psie kupy irytowały chyba wszystkich.
Ale to, co było najgorsze, to nie dzieciaki. To ich rodzice! Te matki, które nie umiały nauczyć swoich dzieci mówienia „dzień dobry”, a które potrafiły mi w sklepie czy pekaesie zwrócić uwagę, żebym mówiła do nich, a nie do ich potomstwa, kiedy mam jakiś problem. Dokładnie tak to ujęła jedna z nich, taka, co się sprowadziła na naszą wieś ledwie dwa lata wcześniej.

– Jak ma pani jakiś problem do mojej córki, to niech pani to powie mnie. Ja sobie nie życzę, żeby pani do niej mówiła! – oznajmiła z wojowniczą miną, kiedy zbeształam jej małą, bo kopała w moje siedzenie w autobusie.

Znałam ją. Miała dwie córki, w fotel akurat kopała ta młodsza, może z pięcioletnia. Starsza miała ze dwanaście, może trzynaście lat i widywałam ją często w towarzystwie koleżanek, jak wracały ze szkoły. Wszystkie wyglądały jak z metra cięte: długie, rozpuszczone włosy, obcisłe spodnie, białe adidasy i rozpięte kurtki, choćby nie wiem, jak było chłodno. Trochę mi się z nich chciało śmiać, bo wyraźnie pozowały na starsze, niż były, ale z drugiej strony, to akurat rozumiałam. Sama byłam taka sama – plułam w maminy tusz do rzęs w kamieniu i malowałam oczy. I to nawet nie po to, żeby chłopcy zwracali na mnie uwagę; po prostu chciałam przestać być traktowana jak dziecko, również przez obcych ludzi.

Te dziewczyny były takie same. Chciały uchodzić za dorosłe, uważały, że znają się na życiu i pozjadały wszystkie rozumy. Siostra tej małej, co mnie kopała w autobusie, raz mi nawet arogancko odpowiedziała, jak im zwróciłam uwagę, że nie są na drodze same i mogłyby trochę zejść na bok, jak ktoś idzie z naprzeciwka. Słyszałam wtedy ich złośliwe chichoty za plecami, w powietrzu świsnęły słowa „stara wariatka”. Może to wiek, a może po prostu miałam już dosyć tamtego dnia, ale poczułam, że zbiera mi się na płacz. Naprawdę nie chciałam być taką starą kobietą, z której młodzież się nabija, przezywa od wariatek czy czarownic. Wolałabym być miłą starszą panią, którą wszyscy lubią, trochę jak w tych amerykańskich serialach, które pokazują rzeczywistość kompletnie inną niż na naszej, polskiej prowincji. Tam wszyscy się uśmiechają, są dla siebie uprzejmi i się szanują. Lubię te seriale, bo to taka miła odmiana od tego, co mam tutaj, ledwie wyjdę za próg domu…

Zobaczyłam ten sam samochód

Tamtego dnia byłam zła, że w ogóle musiałam wychodzić, i to jeszcze po zmroku, chociaż ledwie minęła siedemnasta. Pogoda była okropna, mżyło, w powietrzu wisiał ten okropny zapach smogu, bo sąsiedzi palili, czym się da, a ja miałam do kupienia mąkę i jajka, bo następnego dnia przyjeżdżał syn z córkami i obiecałam im szarlotkę. Szłam więc poboczem jezdni, klnąc w duchu na kalosze, w których było mi jednocześnie zimno w stopy i miałam je całe spocone.

Zauważyłam dziewczynki po drugiej stronie drogi, były we dwie – ta pyskata siostra kopiącej małej i jej koleżanka. Pewnie wracały z jakichś zajęć pozalekcyjnych. Oczywiście obie z rozpuszczonymi włosami i gołymi głowami, mimo mżawki i chłodu, w tych swoich białych adidasach.

– Cholera! – zaklęłam, kiedy przejechał koło mnie czerwony samochód i ochlapał mi płaszcz błotem.

Te dwie minęły się ze mną i przez chwilę na drodze było pusto. Ale może minutę później zobaczyłam ten sam samochód, czerwony, niski, ryczący jak startujący odrzutowiec. Wracał tą samą drogą. Zaciekawiło mnie, dlaczego zawrócił i dlaczego hamuje z piskiem opon. Odwróciłam się i zobaczyłam, że zatrzymał się koło dziewczynek. Coś mnie tknęło i stałam tam, nie przestając na nich patrzeć. Po chwili miałam już pewność, że kierowca rozmawia z nastolatkami.

Jego nie widziałam, ale ich mowa ciała była jasna – nad czymś się zastanawiały, patrzyły jedna na drugą. Zaczęłam rozumieć, co się działo, i miałam bardzo złe przeczucia. Niewiele myśląc, zaczęłam iść w stronę samochodu i dziewcząt.

– Dobry wieczór! – zawołałam, podchodząc od strony kierowcy.

Zauważyłam, że nie był sam. W samochodzie siedział on, na oko trzydziestoletni mężczyzna z bródką, oraz jeszcze jeden, gładko ogolony, w modnych okularach.

– Mogę wiedzieć, czego panowie potrzebują? – zapytałam pozornie spokojnie, chociaż serce biło mi jak szalone. Coś mi się bardzo nie podobało w tych niby eleganckich mężczyznach. – Mogę pomóc?

– Nie, dzięki.

Kierowca otaksował mnie wzrokiem i ostentacyjnie zignorował. A potem krzyknął w stronę dziewczynek.

– No? Podrzucić was? Decydujcie się!

– Pan zna te dzieci? – nie odpuściłam mu, mimo że odwrócił głowę.

Udał, że nie słyszy, więc przeszłam przed maską samochodu i zwróciłam się bezpośrednio do mojej młodej sąsiadki z pytaniem, czy zna tych mężczyzn. Jednak nie ona mi odpowiedziała, tylko ten drugi z auta.

– O co pani chodzi? Znam mamę Nikoli – wskazał brodą na niższą z dziewczyn. – Chcemy je podwieźć do domu, bo pada.

– Naprawdę znasz tego pana? – zapytałam koleżankę mojej sąsiadki.

– Nooo… Moja mama pracuje w mieście… – odpowiedziała, jakby to cokolwiek wyjaśniało.

Nie pozwolę im wsiąść do tego samochodu

Zrozumiałam. Facet skądś ją kojarzył. Może naprawdę znał jej matkę i może wcale nie było w tym wszystkim niczego podejrzanego. Jechał z kolegą i zobaczył córkę znajomej przy drodze, chciał być pomocny, uprzejmy.
Może obaj chcieli tylko podwieźć dziewczynki do domu. A może wcale nie. Wiedziałam tylko, że są dorośli, a te siksy mają po trzynaście, czternaście lat i są śmiertelnie naiwne. Czego dorośli faceci chcą od dziewczyn, które nawet ich nie znają? Dlaczego zawrócili na trasie? Dlaczego tak im zależało, żeby małolaty wsiadły do samochodu?

– One z wami nie pojadą! – oznajmiłam stanowczo. – Zabierajcie się stąd albo zadzwonię po policję, że nagabujecie nieletnie! To dzieci!

– Ej, no! Ale co pani sugeruje?! – pasażer wyraźnie się zdenerwował. – Znam jej matkę! Pracowałem z nią! Nikola była u nas w sklepie kilka lat temu! Chcemy tylko im pomóc, żeby nie mokły na tym deszczu!

– Tak? Świetnie! – zrobiłam się nagle jadowita. – To może i mnie podwieziecie? Mieszkam naprzeciwko Julii – nagle przypomniałam sobie imię młodej sąsiadki.

Chciał mi coś odpowiedzieć, ale kierowca nagle się zirytował, rzucił przekleństwem i dodał gazu. Po chwili czerwone auto zawróciło z wizgiem i pojechało w przeciwnym kierunku. Dziewczynki stały przede mną z minami ni to oszołomionymi, ni to obrażonymi.

– Chciałyście z nimi wsiąść? Oszalałyście? – zaczęłam je besztać. – Nigdy tego nie róbcie! Kiedy jakiś obcy mężczyzna zaprasza was do samochodu, od razu wyciągajcie komórkę i mówcie, że dzwonicie na policję. Przecież oni mogli was porwać!

– Byli mili… – mruknęła Nikola.

– Nikt pani nie prosił, żeby się pani wtrącała! – dodała butnie Julka. – Same wiemy, co robić!

No, w to akurat wątpiłam.

Może dzięki nam, te sarenki są trochę bardziej bezpieczne

Poszły w swoją stronę, ja w swoją. Jakieś dwie godziny później ktoś zadzwonił do furtki. Zobaczyłam, że to matka Julii z obiema córkami, i miałam ochotę schować się za firanką i udawać, że mnie nie ma. Czy to bezczelne babsko naprawę przyszło robić mi wymówki, że zwróciłam uwagę jej córce na to, jak ryzykownie się zachowuje?! Wyszłam z ostrą reprymendą dla matki, że nie nauczyła córki zasad bezpieczeństwa, ale nim się odezwałam, usłyszałam:

– Dobry wieczór, sąsiadko, ja przyszłam pani podziękować. I Julia też. Opowiedziała mi, że pani przegoniła tych dwóch… tfu… zboczeńców.

– Mamo! – Julia przewróciła oczami, ale matka kontynuowała.

– Tak pani dziękuję, że pani zareagowała! Te dwie głupie pewnie by wsiadły do tego auta. Boże drogi, nawet nie chcę myśleć, co by się stało… Dziękuję pani. Julia! – trąciła łokciem córkę.

– Ja też dziękuję – mruknęła z wysiłkiem nastolatka.

Uśmiechnęłam się.

– Nic nie zrobiłam. Po prostu byłam czujna – odpowiedziałam, wzruszając ramionami. – Nie wiem, może oni naprawdę chcieli tylko je podwieźć, ale chyba lepiej zareagować, niż potem żałować, tak sobie myślę…

Reklama

Kobieta z córkami poszła, a ja zostałam z poczuciem, że pewnie Julka w rozmowach z koleżankami nazwie mnie znowu starą wariatką, może będą się śmiać ze starej baby, która wszędzie węszy niebezpieczeństwo i wszystkiego się czepia, ale przynajmniej są całe i zdrowe. Nikt ich nie porwał, nie wykorzystał, nie molestował. Bo ja do tego nie dopuściłam. Jeśli taka jest rola starych wariatek, to trudno. Może jednak to właśnie dzięki nam, naszemu doświadczeniu, mądrości i ostrożności, te młode, naiwne sarenki są chociaż trochę bardziej bezpieczne?

Reklama
Reklama
Reklama