„Leśna integracja i detoks od internetu miały nas zbliżyć. Przy wieczornym ognisku każdy pokazał swoją prawdziwą twarz”
„Ognisko już tylko żarzyło się cicho. Większość wróciła do domków, a my zostaliśmy we czwórkę. Ktoś powiedział, że w pracy każdy coś udaje – i wtedy zrobiło się dziwnie cicho. Może naprawdę boimy się być sobą, bo wtedy wszystko widać? Patrzyłam na twarze ludzi, z którymi spędzam codziennie osiem godzin, i pierwszy raz zobaczyłam w nich coś prawdziwego”.

- Redakcja
W pracy wszyscy jesteśmy uprzejmi. Aż za bardzo. Uśmiechy, small talk, kurtuazja. Niby zgrany zespół, ale każdy trzyma się swojego kąta. Kiedy szef ogłosił „wyjazd integracyjny do lasu”, nikt nie skakał z radości. Natura, cisza, brak zasięgu – miało nas to zbliżyć. Już sama podróż busem była niezręczna. Kilka sarkastycznych uwag, reszta w milczeniu. A potem – szok. Telefony do koszyka, zero internetu, żadnych ucieczek. Byłam zła. A może… wystraszona?
Słabe żarty
– No to rozpalamy ten ogień, żeby te kiełbaski w końcu nie były tylko metaforą team buildingu – zażartował Adam, nasz szef, klaszcząc w dłonie z przesadnym entuzjazmem.
Zebrała się nasza ekipa – dwanaście osób, większość z działu marketingu i sprzedaży. Siedzieliśmy na drewnianych ławkach, ściśnięci jak na koloniach. Dym z ogniska gryzł w oczy, ale i tak było lepsze to niż patrzenie sobie w twarz.
Adam rozkręcał „luźną atmosferę”, jak to nazwał. – Kasia, opowiedz nam, jak to było z tą prezentacją dla klienta z Niemiec? Przecież ci się slajdy zawiesiły i improwizowałaś z pamięci? – rzucił w jej stronę, śmiejąc się.
Kasia zbladła. Przez ułamek sekundy jej uśmiech się zawahał.
– No, tak było. Ale jakoś poszło – odpowiedziała z pozoru swobodnie, ale ja siedziałam naprzeciwko i widziałam, jak zaciska palce na kubku z grzanym winem.
Adam to zauważył? Wątpię. Roześmiał się głośno, jakby sam był królem tego wieczoru. Reszta przytaknęła śmiechem, ale czułam, że nikt nie jest naprawdę rozbawiony. W biurze Kasia zawsze była twarda – pewna siebie, szybka w ripostach. Tutaj wyglądała na kogoś, kto chciałby być gdzie indziej. Patrzyłam na ludzi dookoła. Każdy jakiś spięty, choć udawał, że dobrze się bawi. Może wszyscy tylko gramy te swoje role, żeby przetrwać – pomyślałam. Po godzinie wino zaczęło robić swoje. Śmiechy były głośniejsze, ktoś zaczął nucić piosenkę Dżemu. Ale pod tym wszystkim czułam coś innego. Zaczynało się dziać.
Szczere rozmowy przy ognisku
Ognisko już tylko żarzyło się cicho. Większość wróciła do domków – pod pretekstem zimna albo bólu głowy. Zostaliśmy we czwórkę: ja, Kasia, Adam i Marek – programista z drugiego końca biura, ten, co nigdy nie brał udziału w small talku przy ekspresie.
– Wiesz co? – zaczął Adam, upijając łyk resztki wina. – W pracy każdy coś udaje. I to nie jest zła rzecz. To jak… filtr ochronny.
Kasia nie odpowiedziała od razu. Oparła brodę na kolanach, patrząc w żar.
– Może. Albo po prostu boimy się być sobą. Bo wtedy wszystko widać.
– Albo jesteśmy tchórzami – odezwał się nagle Marek. Spojrzał na Adama. – Udawanie to tchórzostwo. I wygoda.
Zrobiło się cicho.
– Ja też udaję – powiedziałam po chwili. Głos miałam spokojny, choć czułam, że zaraz mi się będzie trząść ręka. – Że jestem spokojna, profesjonalna, opanowana. A prawda jest taka, że czasem mam ochotę się wydrzeć. Albo po prostu zniknąć.
Adam spojrzał na mnie zaskoczony. Może nie wiedział, że potrafię mówić tak wprost.
– A ja – odezwała się Kasia, bez cienia uśmiechu – miałam ochotę odejść z pracy przez twoje „żarty”, Adam. Przez twoje oczekiwania, że zawsze będę błyszczeć.
Wtedy nikt się nie odezwał. Przez dłuższą chwilę słychać było tylko trzask tlącego się drewna.
Jedna z najważniejszych rozmów od lat
Adam wstał bez słowa i odszedł w stronę domków. Zostaliśmy we trójkę. Kasia otuliła się kocem, Marek dorzucił gałąź do ognia. Nikt z nas się nie śpieszył.
– Wiesz – powiedział cicho – przez dwa lata nie widziałem sensu w niczym. Ale w pracy nie powiedziałem o tym nikomu. Bo tam nie mówi się o słabościach. Tylko o KPI i deadline’ach.
Pokiwałam głową, czując narastającą gulę w gardle.
– Chciałam iść do specjalisty – odezwała się Kasia – ale wtedy myślałam, że będę tą jedną, która sobie nie radzi. Więc zrezygnowałam.
Siedzieliśmy w ciszy. Żadne z nas nie umiało powiedzieć, co teraz powinno paść. Ale chyba właśnie to milczenie było najważniejsze.
– A może właśnie to jest normalne – że nie dajemy rady? – zapytałam.
– Tylko bez zasięgu można się połączyć naprawdę – odpowiedział Marek i spojrzał na mnie z uśmiechem, który wcale nie był smutny.
I wtedy wrócił Adam. Bez butów, z rękami w kieszeniach. Usiadł obok nas, przez chwilę tylko patrząc w ogień.
– Kasiu… – zaczął. – Przepraszam. Naprawdę. Nie wiedziałem. Może nie chciałem wiedzieć.
Kasia skinęła głową, bez słowa.
– Ja też udaję. Codziennie. Że wszystko ogarniam, że mam kontrolę. A tak naprawdę boję się, że jak przestanę kontrolować, to się wszystko posypie.
Po raz pierwszy usłyszałam w jego głosie coś, co nie było pewnością siebie.
To był wieczór bez telefonów. Ale jedna z najważniejszych rozmów, jaką odbyłam od lat.
Propozycja Marka była potrzebna
Ranek był chłodny i cichy. Mgła snuła się nad łąką, a światło przeciskało się przez zasłony domku. Obudziłam się wcześniej niż zwykle, nie z budzika, tylko z jakiegoś wewnętrznego niepokoju, który jednak nie był już nieprzyjemny. Raczej… nowy.
Wyszłam na zewnątrz w polarze i z kubkiem herbaty. Marek siedział już na werandzie. Milczeliśmy, ale to nie było krępujące. Tylko spokojne. Potem dołączyła Kasia, a po chwili – Adam. Usiedliśmy obok siebie jak starzy znajomi, choć przecież przed tym wyjazdem ledwie zamienialiśmy dwa zdania dziennie.
– Co teraz? – spytała cicho Kasia.
– Teraz? Chyba po prostu jemy śniadanie – odpowiedział Adam, a Kasia się zaśmiała. Prawdziwie, cicho, bez napięcia.
Marek zaproponował spacer po lesie. Zgodziliśmy się wszyscy. Szliśmy ścieżką wśród drzew, powoli, bez słów, ale każde z nas chyba myślało to samo.
Nie potrzebowałam zasięgu, żeby się z kimś połączyć. Wystarczyło, że wreszcie przestaliśmy grać swoje role.
Zatrzymaliśmy się na skraju polany. Słońce wychodziło zza chmur.
Adam odwrócił się do nas, spojrzał na wszystkich po kolei.
– Dziękuję wam. Za wczoraj. Serio.
Było ciche: „my też”.
Było warto?
Po śniadaniu każdy wrócił do swoich spraw. Jedni zabrali się za pakowanie, inni przysiedli z książką przy kominku. Ale coś się zmieniło – czułam to w spojrzeniach, w drobnych gestach. Jakby między nami pojawiło się coś prawdziwego. Nawet ci, którzy nie byli z nami przy ognisku, jakby czuli inną atmosferę. Lżejszą.
Kasia rozmawiała z dziewczynami z HR, z którymi wcześniej trzymała dystans. Marek podał dłoń Tomkowi, którego wcześniej unikał. Adam… Adam siedział z notatnikiem i pisał coś sam dla siebie. Może to był początek jego własnej zmiany.
Siedziałam na ławce, patrząc, jak świat wraca do normy – ale nie tej starej normy. Do nowej, może jeszcze niepewnej, ale prawdziwszej.
Miałam wrażenie, że ten las, to ognisko, ten brak zasięgu... wszystko to nas odarło z wymówek. Nie mogliśmy uciekać w maile, w spotkania, w „zaraz oddzwonię”. Zostaliśmy ze sobą. I może pierwszy raz naprawdę to wystarczyło.
Kiedy pakowaliśmy busa, Adam wszedł jeszcze raz do głównego domku i wrócił z koszykiem, w którym od pierwszego dnia leżały nasze telefony.
– Wybaczcie za ten numer – mruknął. – Ale... chyba było warto?
Nikt nie odpowiedział, ale prawie wszyscy się uśmiechnęli.
Wróciliśmy do miasta zmęczeni, ale w dziwny sposób spokojniejsi. Zniknął ciężar tej sztucznej atmosfery, którą wcześniej codziennie oddychaliśmy.
I mimo że każdy powoli znów zakładał swoje maski, coś we mnie szeptało: nie jesteś już sama.
Nie wszystko wróciło do normy
W poniedziałek w biurze wszystko wyglądało, jakby nic się nie wydarzyło. Te same ekrany, te same kawy z automatu, te same uśmiechy na „cześć” i „co tam”. Ale ja widziałam drobiazgi. I te drobiazgi mówiły więcej niż cały weekend.
Kasia śmiała się częściej – nie tym nerwowym śmiechem, który znam z zebrań, ale szczerze, z brzucha. Marek, który wcześniej unikał ludzi, teraz zatrzymywał się przy kuchence, żeby pogadać. I nie tylko o kodzie. Nawet Adam… Na porannym spotkaniu przyznał, że źle zarządził pewnym projektem i że trzeba go przemyśleć od nowa. Nikt nie skomentował, ale wszyscy spojrzeli po sobie. On to zauważył. Ale nie uciekł wzrokiem.
Usiadłam przy biurku, zalogowałam się do systemu i zaczęłam czytać maile. Rytuał. Ale teraz już wiedziałam, że to tylko część mojego dnia, nie całość.
Nie wiem, ile to potrwa. Może za tydzień znów wszyscy wrócimy do swoich ról. Może znów będziemy udawać, że wszystko gra. Ale teraz wiem, że pod tym wszystkim są ludzie. Prawdziwi. Z lękami, słabościami, wątpliwościami. I że ja też mam prawo taka być. I że żeby się połączyć, nie trzeba mieć zasięgu. Trzeba mieć odwagę.
Zamknęłam skrzynkę mailową. I po raz pierwszy od dawna – odetchnęłam naprawdę głęboko.
Natalia, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy z kieszeni wypadły mu lśniące kasztany, już czułam, co jest grane. Stary grzyb przygruchał sobie młodą jesieniarę”
- „Moja matka zawsze musi postawić na swoim, dlatego zaaranżowała mój romans. Żona i córka mi tego nie wybaczą”
- „Gdy sprzedałam rodzinny dom, mój ojciec przestał się odzywać. Dostałam od niego list, w którym wyjawił mi prawdę”