„Miesiąc po śmierci męża poczułam się wreszcie wolna. Poznałam boskiego Wojtka i nie mogłam już tłumić swoich potrzeb”
„Mój mąż był starszy o 9 lat, już pracował, miał auto i wydawał się taki dojrzały. Moim rodzicom się podobał, a ja, no cóż, chciałam miłości, stabilizacji. Szybko się pobraliśmy, a niedługo potem urodziłam naszego jedynego syna, Adama. Edward pracował dużo, ale w domu nie robił nic”.

- Redakcja
Przez ponad trzydzieści lat byłam żoną Edwarda. Oddałam mu całą siebie – opiekowałam się nim, domem, dbałam, żeby wszystko grało. Nigdy nie miałam czasu ani siły na własne pasje, wyjazdy czy spotkania z koleżankami. Mąż był wymagający, często chory, a ja po prostu robiłam to, co uważałam za słuszne – byłam mu oddana. Kiedy zmarł, nagle w moim życiu zrobiło się pusto… ale też dziwnie lekko. Poczułam, że mogę zacząć żyć dla siebie. Że mam jeszcze szansę na radość, przygodę, może nawet na flirt. Ale nie spodziewałam się, że moja szwagierka stanie mi na drodze.
Trwałam przy nim do końca
Z Edwardem poznałam się na zabawie wiejskiej, miałam wtedy dziewiętnaście lat i więcej marzeń niż rozsądku. On był starszy o dziewięć lat, już pracował, miał auto i wydawał się taki dojrzały. Moim rodzicom się podobał, a ja... no cóż, chciałam miłości, stabilizacji. Szybko się pobraliśmy, a niedługo potem urodziłam naszego jedynego syna, Adama. Od początku naszego małżeństwa to ja byłam tą, która dbała o wszystko. Edward pracował dużo, ale w domu nie robił nic. Gdy wracał, obiad miał być na stole, koszule wyprasowane, a dzieciak wykąpany. Kiedy chorował – a chorował często – to ja go opatulałam, karmiłam, jeździłam z nim po lekarzach, gotowałam rosoły i znosiłam jego humory.
Nigdy nie pojechałam z koleżankami do spa, chociaż kilka razy zapraszały. Zawsze tłumaczyłam, że „Edward sobie nie poradzi”. A kiedy Adam dorósł i wyjechał na studia, miałam nadzieję, że coś się zmieni, że może wreszcie spędzimy razem czas jak para – kino, wycieczka, kolacja na mieście. Ale Edward już wtedy miał poważniejsze problemy zdrowotne. Był coraz bardziej zrzędliwy, a ja coraz bardziej zmęczona. Ale nie odpuszczałam. Trwałam przy nim, bo tak mnie wychowano. Bo „w zdrowiu i w chorobie”. I kiedy zmarł… płakałam. Oczywiście, że płakałam. Ale potem, po kilku tygodniach, poczułam coś, co mnie zaskoczyło. Ulgę. Cichą, nieśmiałą, ale prawdziwą.
Zaczynałam inaczej oddychać
Pierwsze dni po pogrzebie były jak zawieszenie. Chodziłam po domu, w którym nagle zrobiło się dziwnie cicho. Nikt nie krzyczał z salonu, że kawa za słaba. Nikt nie pytał, gdzie skarpetki. Nawet telewizor grał inaczej, jakby ciszej. Przerażała mnie ta cisza… ale jednocześnie czułam, że zaczynam oddychać inaczej – głębiej. Syn wrócił do siebie, do pracy. Przez kilka dni przychodziła do mnie Grażyna – moja szwagierka, siostra Edwarda. Trochę sprzątała, trochę gotowała, ale więcej gadała. O tym, jak bardzo Edward był cudownym człowiekiem, jak jej będzie go brakować, jak ja sobie teraz poradzę. Kiwałam głową, choć miałam wrażenie, że nie mówi do mnie, tylko do jakiegoś swojego wyobrażenia naszego małżeństwa.
– Masz teraz wszystko. Dom, pieniądze po nim, wolność – powiedziała kiedyś i spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakby już mnie oceniała.
– Wolność? – powtórzyłam i uśmiechnęłam się gorzko. – Po trzydziestu latach? Nie wiem jeszcze, co z nią zrobię.
Grażyna prychnęła, niby żartobliwie, ale w tym pryśnięciu było coś nieprzyjemnego. Coś, co mnie ubodło. Z czasem przestała przychodzić. I dobrze. Miałam ochotę na samotność, ale nie taką pełną żalu, tylko pełną... nowych możliwości. Zaczęłam chodzić na spacery, kupiłam nowe sukienki, które wcześniej uważałam za „niepraktyczne”. A pewnego dnia, przy kawie w nowo otwartej kawiarni, zaczepił mnie mężczyzna. I to nie byle jaki.
Serce biło mi jak nastolatce
Miał na imię Wojciech. Starszy ode mnie o kilka lat, zadbany, z takim spokojnym spojrzeniem, które nie ocenia, tylko słucha. Usiadł stolik obok, zamówił czarną kawę i ciastko z kremem. Uśmiechnął się, kiedy zauważył, że patrzę na jego talerz.
– Proszę spróbować. Dobre, choć kaloryczne – powiedział z tym błyskiem w oku, który sprawia, że kobieta czuje się widziana.
Zaczęliśmy rozmawiać. O pogodzie, o książkach, o filmach. O rzeczach, które z Edwardem były nieistotne, zbyt błahe. Z Wojciechem nic nie musiałam – nie musiałam być opiekunką, kucharką, żoną na dyżurze. Byłam po prostu sobą. I pierwszy raz od lat ktoś chciał poznać właśnie tę wersję mnie – nie żonę chorego mężczyzny, nie matkę dorosłego syna, tylko kobietę, która też ma swoje pragnienia. Po kilku spotkaniach zaprosił mnie na kolację. Zgodziłam się bez wahania. Założyłam nową sukienkę w kolorze wina, pomalowałam usta i serce biło mi jak nastolatce. Śmialiśmy się przy winie, a potem tańczyliśmy, choć restauracja wcale nie miała parkietu. Nie przeszkadzało nam to. Wróciłam do domu lekka. Położyłam się do łóżka i długo patrzyłam w sufit, czując, że wracam do życia, które kiedyś odłożyłam na później. A potem zadzwoniła Grażyna.
– Słyszałam, że się stroisz i latasz po mieście. Miesiąc po śmierci mojego brata! – Jej głos był jak żyletka.
Nie odpowiedziałam. Jeszcze nie.
Nie chciałam już żyć jak kiedyś
Grażyna nie odpuściła. Najpierw były kąśliwe komentarze przez telefon. Potem zaczęła rozpuszczać plotki wśród znajomych i rodziny. Dowiedziałam się od sąsiadki, że podobno „hulam po barach” i „przyciągam facetów jak nastolatka”. Najgorsze było to, że niektórzy w to wierzyli. Zamiast zapytać, po prostu zaczęli się odsuwać.
– Nie sądzisz, że trochę za wcześnie na takie zabawy? – spytała mnie sąsiadka Danusia, zerkając wymownie na moje pomalowane usta.
– A ile to jest „za wcześnie”? – odpowiedziałam spokojnie. – Trzy miesiące? Rok? Może całe życie?
Grażyna przyszła do mnie bez zapowiedzi. Stała w drzwiach z tą swoją miną męczennicy, jakby przyszła mnie nawracać.
– Myślałam, że byłaś mu wierna. Że go kochałaś. A ty co? Facet i sukienki? To niegodne!
– Niegodne to jest ocenianie cudzych wyborów – rzuciłam i nie zaprosiłam jej do środka.
Ale ona nie dała za wygraną. Zaczęła wydzwaniać do Adama, próbując nastawić go przeciwko mnie. Twierdziła, że przynoszę wstyd rodzinie. Syn był zdezorientowany. Zadzwonił do mnie mocno zaniepokojony.
– Mamo, czy ty naprawdę spotykasz się z jakimś obcym facetem?
– Tak, Adam. I jestem z tego powodu szczęśliwa. Po raz pierwszy od dawna.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Tato by tego nie chciał – powiedział w końcu cicho.
– A ja nie chcę już żyć tak, jak kiedyś. Nie prosiłam o twoją zgodę. Ale chcę, żebyś wiedział, że nie robię nic złego.
Wojna w rodzinie
Nie spodziewałam się, że największy bunt wobec mojego „nowego życia” przyjdzie właśnie od bliskich. Grażyna rozpętała prawdziwą burzę. Zaczęła wydzwaniać do rodziny Edwarda – kuzynów, ciotek, nawet do jego chrzestnej, z którą nie miałam kontaktu od lat. Twierdziła, że pluję na jego grób, że sprowadzam do domu „obcych mężczyzn”, że wstyd jej być ze mną spokrewnioną. Z dnia na dzień straciłam kontakt z połową rodziny męża. Nagle nikt nie odbierał telefonu, nikt nie przysyłał życzeń imieninowych. Nawet te kilka koleżanek, które jeszcze się odzywały, zaczęły mówić do mnie z jakimś dziwnym dystansem. Najgorsze było to, że Adam zaczął się ode mnie oddalać. Nie odbierał telefonów, nie odpowiadał na wiadomości. Kiedy w końcu się spotkaliśmy, był chłodny i spięty.
– Mamo, nie rozumiem, co się z tobą dzieje. Zawsze byłaś taka spokojna, rozsądna. A teraz? Zachowujesz się, jakbyś chciała udowodnić wszystkim, że możesz wszystko.
– Może właśnie chcę. Może po trzydziestu latach rezygnacji zasłużyłam, żeby wreszcie móc – odpowiedziałam ostrożnie.
Wojciech to wszystko widział i próbował mnie wspierać. Ale czułam, że nawet on zaczyna się wycofywać. Nikt nie chce być częścią dramatu rodzinnego, który rozgrywa się jak opera mydlana. Zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście przesadziłam. Czy może Grażyna miała rację, choćby odrobinę? Czy żałoba ma jakiś ustalony harmonogram? Ale z drugiej strony… czyja to w ogóle sprawa, jak żyję?
Wybieram po prostu siebie
Pewnego poranka usiadłam przy stole z kubkiem kawy i uświadomiłam sobie, że przez większość dorosłego życia byłam zawsze dla kogoś – dla Edwarda, dla Adama, nawet dla Grażyny. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby być po prostu dla siebie. A przecież życie nie kończy się po śmierci męża. Czasem dopiero wtedy się zaczyna. Nie szukałam przygód. Szukałam siebie. I znalazłam. W spacerach bez celu, w kolacjach z Wojciechem, w sukienkach, które czekały latami na swój moment. Zrozumiałam, że nie muszę nikomu nic udowadniać. Nie jestem złą wdową ani niewdzięczną matką. Jestem kobietą, która postanowiła żyć, zamiast tylko przetrwać.
Z Wojciechem się rozstaliśmy. Nie wytrzymał presji, nie miał siły walczyć z moją rodziną. Rozumiem to. Ale nie płakałam długo. Bo dzięki niemu przypomniałam sobie, jak to jest czuć się ważną. Teraz wiem, że mogę to dać sobie sama. Adam z czasem zmiękł. Przyjechał na moje urodziny z bukietem kwiatów i spojrzeniem przepraszającym. Usiedliśmy razem przy stole tak jak kiedyś. Ale już jako dwoje dorosłych ludzi.
– Mamo, przepraszam. Chyba musiałem sam się z tym pogodzić.
Uśmiechnęłam się tylko i ścisnęłam jego dłoń. Nie jestem już tą samą kobietą, co kiedyś. I dobrze. Nie chcę już być cicha i niewidzialna. Wybieram siebie. I to najlepsza decyzja, jaką w życiu podjęłam.
Renata, 62 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na pogrzebie mojej matki wszyscy odgrywali żałobę na pokaz. Gdy zaczęło się wywlekanie brudów, maski opadły z hukiem”
- „Pożyczyłem siostrze 10 tys. i pogrzebałem swój spokój. Gdy spotkaliśmy się nad grobem ojca, nie mogłem dłużej udawać”
- „Chciałam być wierna mężowi, ale gdy patrzyłam na teścia, miałam niegrzeczne myśli. Obudził we mnie ukryte pragnienia”