Reklama

Patrzyłam na moje dzieci i czułam ciepło w środku, mimo że za oknem było mróz. 6-letni Kazik pracowicie uzupełniał coś w zeszycie, 5-letnia Ewunia karmiła lalkę niewidzialną zupką, a 8-miesięczny Mieszko podskakiwał w bujaczku. Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwi w pokoju na dole i aż podskoczyłam, a żołądek zwinął mi się w precel. Ale to na szczęście był tylko przeciąg.

Reklama

Nie było już zmory, która zatruwała nam życie jeszcze rok temu. Odetchnęłam głęboko. Ale zaraz potem złapałam zaniepokojone spojrzenie Kazika, który przestał rysować szlaczki i siedział na krzesełku, obejmując się szczupłymi ramionkami. Zrozumiałam z bólem, że musi minąć jeszcze sporo czasu, żeby starsze dzieci zapomniały. Bo wciąż reagowały na znajome dźwięki tak jak ja. Strachem.

Chwilę później do domu wrócił Borys. Otrząsnął się ze śniegu na kurtce, zdjął buty i już po chwili podrzucał Ewunię i czochrał po głowie Kazika, którzy się na niego rzucili. A ja zaczęłam myśleć… Tamta noc… Nie było go wtedy w domu. On pojechał do miasta, żeby zarobić ekstra kasę za odśnieżanie. Codziennie wyjeżdżał na ulice o piątej rano, więc zdecydował się spać u kolegi. Miasto płaciło nieźle, a my potrzebowaliśmy pieniędzy.

Nie lubiła mnie od początku

– Dasz sobie radę? – zapytał, wyjeżdżając. – Naprawdę nie chcę cię zostawiać, ale…

– Idź już! – ponagliłam. – Poradzimy sobie.

Ale to nie była prawda. Nie radziłam sobie. Byłam dopiero co po porodzie, Kazik i Ewunia nie chodzili jeszcze do szkoły, a przedszkola na wsi przecież nie było. Musiałam więc zajmować się nimi, maleństwem, domem i… nią. Bo nie mieszkaliśmy sami. Dom należał do babci Borysa i wprowadzając się tam z małym Kazikiem, kiedy Borys stracił pracę, a ja byłam w ciąży, wiedzieliśmy, że starsza pani będzie z nami mieszkać do końca swoich dni. Mąż mnie uprzedzał, że może być trudno, ale nie sądziłam, że mieszkanie z nią może być gorsze niż tułanie się po wynajętych pokojach. Ale było. Babcia Aniela znienawidziła mnie od pierwszego wejrzenia. Nie kiedy się tam wprowadziłam, tylko 3,5 roku wcześniej, kiedy przyjechaliśmy zaprosić ją na ślub.

– Pozwalasz jej się tak pindrzyć? – zapytała Borysa.

Zaniemówiłam wtedy. Kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować. Borys coś bąknął, że lubi, jak maluję sobie oczy, ale starsza kobieta nie zamierzała okazać mi życzliwości. Po tamtej wizycie płakałam przez całą drogę w samochodzie, bo podczas naszej krótkiej wizyty staruszka wbiła mi kilkanaście szpil, skrytykowała mój ubiór, makijaż, fryzurę oraz minę, a kiedy siedziałam kompletnie oszołomiona, nie mogąc wydusić słowa, zapytała Borysa z jadowitym uśmieszkiem, czy ja w ogóle potrafię mówić.

Wiedziałam, że nie popierała wyboru wnuka i usiłowała zniechęcić go do ślubu ze mną. Jej zdaniem byłam zepsuta, bo się malowałam i ładnie ubierałam. Przestrzegała go, że na pewno będę go zdradzać, bo „takie zawsze przyprawiają mężowi rogi z każdym”. Na naszym ślubie się nie pojawiła.

Musieliśmy z nią zamieszkać

Nie wiem, jak mogłam myśleć, że przez te niespełna cztery lata stosunek babci Anieli do mnie się zmienił. Może zwiodło mnie, że zgodziła się nas przyjąć pod swój dach? Pomyślałam, że nie jest w końcu taka zła, bo dzieli się z nami domem, co więcej, zapisała go w testamencie Borysowi. No i przyznaję, pomyślałam wtedy, że staruszka pożyje może jeszcze rok albo dwa. Przecież miała dziewięćdziesiąt dwa lata. Postanowiłam więc przetrwać mieszkanie z nią, choćby nie wiem co.

Byłam w ciąży, mieliśmy małe dziecko i żadnych dochodów. Jaki ja miałam wybór? A potem moje życie zamieniło się w koszmar. Babka przez całe życie ciężko pracowała na wsi i na starość była w niezłej formie. Również psychicznej. Po prostu była złośliwa z natury i używała sobie na mnie, ile wlezie.

Nie chodziło jednak tylko o obelgi, wydawanie mi poleceń tonem jak do psa czy sączenie Borysowi do ucha nieustannych podejrzeń i oskarżeń. Już po kilku tygodniach mieszkania z nią miałam wrażenie, że czasem chce mnie uderzyć, ale byłam ciężarna, więc pewnie to ją powstrzymywało. Płakałam, żaliłam się Borysowi, aż poszedł z nią porozmawiać i wrócił z informacją, że to się nie powtórzy.

Powtórzyło się, kiedy go nie było kilka tygodni później. Ale tym razem to ona naskarżyła na mnie. Zaczęła żalić się wnukowi, że jestem dla niej chamska i ona czuje się intruzem we własnym domu. Co najgorsze, on jej uwierzył.

– Kotek, ja wiem, że ona wtedy przegięła – mówił o tym, jak mnie spoliczkowała po raz pierwszy. – I rozumiem, że jej nie lubisz, ale musimy wytrzymać. Proszę cię.

Dalej było tylko gorzej. Ona mnie prześladowała, ale tylko kiedy Borys nie widział. Doprowadzała mnie do płaczu. Oskarżyła nawet o kradzież jej złotego pierścionka i chociaż wiem, że Borys nie wierzył, że go zabrałam, to miał dosyć całej sytuacji.

Babka całymi dniami siedziała w swoim pokoju i oglądała telewizję. Jedzenie musiałam jej zanosić, a była wybredna. Potrafiła zrzucić talerz z zupą ze stolika, a kiedy krzyczałam, że zrobiła to specjalnie, pytała: „I kto ci uwierzy?”. Czemu taka była? Borys powiedział mi, że w okolicy nikt jej nie lubił. Dawno temu jego mama się od niej odcięła.

– Powiedziała, że to najbardziej toksyczna osoba, jaką zna – wyznał. – Nie mają kontaktu od trzydziestu paru lat.

Kolejne lata były coraz cięższe

Borys raz coś zarabiał, potem znowu nie. Pieniądze z pomocy społecznej nie wystarczały na potrzeby dzieci. Babka nas praktycznie utrzymywała, nie mieliśmy kompletnie dokąd pójść. Traktowała mnie tak, że stałam się kłębkiem nerwów. Kiedy trzaskały drzwi od jej pokoju, wpadałam w panikę. Kazik zaczął już mówić, powtarzał to, co słyszał. Raz usłyszałam, jak mówi „Nie ruszaj tego, kretynko” do małej siostrzyczki, która wyciągnęła rączkę po jego zabawkę. Ewa się jej panicznie bała. Płakała na jej widok, podejrzewałam, że starucha jakoś ją skrzywdziła. Kazik kojarzył trzaśnięcia drzwiami z tym, że mama zamierała.

Nie planowaliśmy trzeciego dziecka, ale antykoncepcja zawiodła i zaszłam w ciążę. Nie obeszło się bez sugestii, że to na pewno nie jest dziecko Borysa. Mąż machał na to ręką, powtarzał, że przez babkę przemawia starcze otępienie, ale ja wiedziałam swoje. Ona doskonale wiedziała, co robi.

Czara goryczy przelała się tamtego wieczoru rok temu. Dzieci już spały, ja oglądałam telewizję w dużym pokoju. Nagle z pokoju babki dobiegł jej głos i cała się spięłam. Słyszałam, jak mnie wołała, ale nie wstałam. Czego mogła chcieć? Kanapki? Bo wodę jej zostawiłam przy łóżku. Może coś ją bolało? Było mi wszystko jedno. Podgłośniłam telewizor i nie reagowałam. Poszłam do niej dopiero, gdy skończył się film i znalazłam ją ledwo żywą. Wezwałam pogotowie. Zmarła w szpitalu jeszcze tej samej nocy. Nikt się nie zdziwił, kobieta miała prawie sto lat. A moje życie… Moje życie stało się znowu dobre. Za to wszystko, co nam zafundowała, nie było mi jej ani trochę żal.

Kilka miesięcy później przyznałam się mężowi, że słyszałam jej wołanie. Nie chciałam żyć z taką tajemnicą, chociaż nie miałam poczucia winy. Naprawdę cieszyłam się, że stara psychopatka wreszcie zniknęła z naszego życia. Bałam się reakcji Borysa, ale musiałam mu powiedzieć.

– Babcia zmarła ze starości. Miała 96 lat, a ty wspaniale się nią opiekowałaś do końca. I nigdy więcej do tego nie wracajmy.

Reklama

Otworzyłam usta i zaraz je zamknęłam. Już nigdy więcej o tym nie rozmawialiśmy.

Reklama
Reklama
Reklama