Reklama

Zawsze powtarzałam moim wiecznie narzekającym na swoje matki koleżankom, że mnie ten problem nie dotyczy. Moja mama jest super, w nic się nie wtrąca i niczego ode mnie nie chce. Ale ostatnio okazało się, że ponowne zamieszkanie pod jednym dachem może być trudne.

Reklama

Z domu wyprowadziłam się zaraz po maturze, do mojego chłopaka. Potem jeszcze kilka razy wracałam, ale na krótko. Czasem mieszkałam z koleżankami, czasem z kolejnym chłopakiem, czasem pilnowałam czyjegoś mieszkania. Do rodziców wpadałam rzadko, raz na kilka tygodni. Tata nigdy nie zwracał na mnie uwagi (bo nie byłam synem).

Mama po prostu dostawiała dodatkowy talerz i pytała, co słychać. Nigdy nie robiła mi uwag, że już zapomniałam, że mam rodziców, albo że nawet nie będę wiedziała, jak umrą (to cytaty z mam moich koleżanek). Zdarzało się, że po jakiejś kłótni z chłopakiem, albo kiedy po imprezie miałam bliżej do domu, w nocy wślizgiwałam się do swojego pokoju. Rano na szafce stała szklanka wody i aspiryna. Mama o nic się nie dopytywała. Wiedziała, że jak będę chciała, to jej wszystko powiem.

Swój pokój u rodziców przestałam mieć dopiero wtedy, gdy już na stałe zamieszkałam z Filipem. Zabrałam resztkę swoich rzeczy. Wtedy mama z ulgą wyrzuciła do tego pokoju z sypialni tatę z jego gratami…

Koleżanki mówiły, że mają ciężko

Do moich rodziców wpadaliśmy z Filipem dość rzadko. Byli jeszcze teściowie, a od czasu od czasu w weekend lubiliśmy gdzieś wyjechać. Mama nie robiła mi jednak żadnych wymówek. Jak dzwoniłam, to mówiła „miło cię słyszeć”. A nie – jak opowiadały mi przyjaciółki: – „No, raczyłaś sobie przypomnieć!”. Dlatego zawsze na babskich spotkaniach, gdy koleżanki narzekały na swoje mamy, które ciągle próbują układać im życie i wszystko wiedzą lepiej, ja powtarzałam, że mnie to nie dotyczy.

Zobacz także

– Moja mama jest super. Chyba musiałam na nią zasłużyć w poprzednim wcieleniu – mówiłam.

Częściej zaczęłam się widywać z mamą znowu, kiedy urodziłam Kubę. Mama, z zawodu nauczycielka, uznała, że to dobry moment na przejście na emeryturę.

Zajmowała się wnukiem, kiedy wróciłam do pracy, potem odbierała go z przedszkola, szkoły. I nawet do jego wychowania się bardzo nie wtrącała. No, może czasem, jak odrabiała z Kubą lekcje, to przewracała oczami i mruczała pod nosem: „Czego oni ich tam uczą…”.

Pamiętam też, że nie podobało jej się, że Kuba poszedł do społecznego liceum. Uważała, że tam się niczego nie nauczy, bo w takich szkołach chodzi tylko o to, żeby się „dobrze bawić”.

Ale kiedy Kuba dostał się na prawo na Uniwersytecie Warszawskim, przyznała, że się myliła.

Pięć lat temu mama owdowiała. Musiałam jej poświęcać trochę więcej czasu, bo choć z ojcem prawie nie rozmawiali, to źle znosiła samotność.

A potem jeszcze przyszła pandemia. Mama i jej koleżanki przestały wychodzić z domu. Odwiedzałam ją czasem, częściej rozmawiałyśmy przez telefon. Dopiero jak mama i jej koleżanki się poszczepiły i znowu zaczęły się spotykać, mogłam się nią zajmować trochę mniej.

Dwa miesiące temu mama zaczęła mieć kłopoty z układem pokarmowym. Zmusiłam ją, żeby się przebadała. Wyniki nie były dobre… Guz na jelicie, może nawet złośliwy.

Mama w szpitalu spędziła tydzień. Wszystko poszło dobrze. Ale nie mogłam się zgodzić, żeby wróciła do siebie i mieszkała sama.

Bardzo chciała czuć się potrzebna

Szybka narada rodzinna i decyzja: Kuba będzie spał na kanapie w salonie, mama zajmie jego pokój. A na dzień będą się zamieniać, bo Kuba studiuje zaocznie.

Przez pierwsze dwa dni mama była zmęczona, jeszcze na silnych lekach przeciwbólowych. Dużo spała, przenosiła się tylko z łóżka na kanapę. Ja pracowałam zdalnie z sypialni, na szczęście Filip wychodził, bo dla niego zostawała już tylko kuchnia.

Zmieniałam jej opatrunki, robiłam zastrzyki, szykowałam lekkostrawne posiłki.

Trzeciego dnia mama zaczęła odzyskiwać siły. I poczuła chęć bycia przydatną.

– To ja pozmywam – wołała z kuchni.

Nie chciałam jej psuć poczucia, że nie jest pasożytem, więc przez jakiś czas nie reagowałam. Ale szybko się okazało, że mama zmywa na okrągło. Mokre naczynia rozkłada po całej kuchni. Chcesz sobie zrobić kanapkę? Ale nie ma ani kawałka blatu…

– Mamuś, zwolnij, bo już nie ma gdzie kłaść tych naczyń – prosiłam.

– No nie ma, bo nawet porządnej suszarki nie macie.

– Bo mamy zmywarkę. Może po prostu zacznij do niej wstawiać naczynia? Bardzo pomożesz, bo Filip i Kuba jakoś ciągle nie mogą się nauczyć – próbowałam po dobroci.

– Zmywarka – prychnęła mama. – Też mi coś. Napiję się wody ze szklanki i mam ją od razu pchać do zmywarki? To nie ma sensu.

Mama dalej robiła swoje. Starałam się jakoś wytrzymać.

Na routerze stał wazonik…

Raz musiałam pojechać do pracy, nie było mnie może trzy godziny. Mama w tym czasie „upiększyła” nam salon.

– Zobacz, Basia, co znalazłam. Te serwetki, które ci kupiłam dwa lata temu pod choinkę. Mówiłaś, że się gdzieś zapodziały. A wiesz, gdzie były? W szafce pod telewizorem. No zobacz, jakie ładne.

Pamiętałam te serwetki. Płócienne, wyhaftowane w jakieś kwiatki. No w ogóle nie w moim guście i nie w stylu naszego mieszkania. Pożałowałam, że ich nie wyrzuciłam, bo teraz leżały rozłożone po całym pokoju. Na szafce, na stoliku, na oparciu kanapy.

– No zobacz, od razu przytulniej, prawda? – mama stała uśmiechnięta i cała dumna z siebie, a we mnie zaczęło się gotować. Ale nie zdążyłam nic powiedzieć, bo do pokoju wpadł Kuba.

– Mama, internet nie działa, a ja mam kolokwium! – krzyczał.

Rzucił się w stronę routera i wpadł w szał.

– Babciu, to ty? No błagam… Nie zaliczę prawa handlowego…

Router miał złożone antenki i był starannie nakryty serwetką. A na wierzchu stał wazonik.

Kuba zrzucił wazonik i serwetkę na ziemię, poprawił router i wypadł z pokoju.

– Mamo, prosiłam, żebyś nie dotykała sama dekodera, routera, nic nie przestawiała. No wiem, nic nie mówiłam o dekorowaniu pokoju, ale mówię teraz. Mamy tu wszystko tak, jak lubimy. Nie trzeba tego ulepszać. A te serwetki są po prostu ohydne – powiedziałam, ale po chwili zrobiło mi się głupio. Mama była chora, a jej jeszcze dokładałam… – Mamuś, przepraszam. Nie płacz, proszę. Źle się wyraziłam, nie pomyślałam. Serwetki są bardzo ładne, ale nie w stylu tego wnętrza. No i jak tak będą leżeć, to się pobrudzą. Szkoda – próbowałam ratować sytuację.

Mama pozbierała serwetki i schowała je do swojej torebki.

– Trzeba było od razu powiedzieć, że ci się nie podobają. A nie udawać. W porządku, zabiorę je do siebie – oświadczyła obrażonym tonem.

W weekend cała nasza trójka lubi sobie pospać. A przynajmniej poleniuchować w łóżku. Jednak nie tym razem. W sobotę mama wstała o 8.30. Poczłapała do kuchni, zrobiła sobie herbatę. Tak głośno stukała naczyniami, że martwego by obudziła. Nikt nie zareagował. Więc zaczęła tłuc szafkami. Dalej nic.

W końcu wtargnęła do naszej sypialni.

– Hej, Baśka, pamiętasz, co mówił lekarz? Mam się regularnie odżywiać. Muszę zjeść śniadanie, ale nic nie macie jadalnego. No sama do sklepu nie pójdę.

Zwlekłam się z łóżka i poszłam do kuchni. Otworzyłam lodówkę i zaczęłam wyliczać:

– No to co byś zjadła? Owsiankę, tosty, jajko, kanapkę, jogurt, parówkę… Mogę też usmażyć omleta. No raczej jedzenia u nas nie brakuje.

– Ale ja bym chciał płatki kukurydziane, takie zwyczajne.

Poddałam się, włożyłam kurtkę i kozaki i podreptałam do sklepu. Jak już byłam prawie z powrotem, zadzwoniła mama.

– Kochanie, a wiesz, to jeszcze może szyneczkę drobiową. I jakąś bułeczkę, bo ja mogę tylko pszenne pieczywo.

Rozłączyłam się i dopiero szpetnie przeklęłam. Lał deszcz i wiało. Na myśl, że muszę wracać do sklepu, robiło mi się słabo. A w domu czekało ciepłe łóżko. I jeszcze cieplejszy Filip…

Poszłam. Przecież mama jest chora. Może mieć swoje dziwactwa

– Jezu, dziewczyny. Wreszcie was rozumiem. Mama zamieniła się w potwora – przyznałam na spotkaniu z koleżankami. – Czy człowiek może się tak zmienić po wycięciu kawałka jelita?

Dziewczyny tylko kiwały głowami i dolewały mi wina.

Zdarzało mi się marzyć o chwili, kiedy mama wróci do siebie. A chwilę później zaczynałam się za to nienawidzić. Mama była sama, chora, może nawet ciężko, a ja knułam, jak się jej pozbyć z mojego domu. Obiecałam sobie, że będę dla niej miła i wszystko zniosę.

Niestety, mama nie ułatwiała mi wytrwania w moim postanowieniu. Codziennie było coś nowego

– Gdzie masz garnek do jajek? Co? Ten czerwony? W tym gotujesz jajka? Przecież to garnek do mleka…

– Od kiedy to pęknięcie w umywalce? Od pięciu lat? Baśka, nie wstyd ci przed znajomymi? Jak to wygląda?

– Kuba, zjedz tę kanapkę jak człowiek, przy stole, na talerzyku. Kanapa nie jest od tego, żeby jeść na niej śniadanie!

Filip coraz później wracał z pracy. Wiedziałam, że robi to po to, żeby nie komentować zachowania mamy. Dawał radę i kochałam go za to.

Ale Kubie było coraz trudniej. Aż pewnego dni nie wytrzymał.

Przecież miała tam nie wchodzić!

Byłam w sypialni i dobrze słyszałam, że Kuba trzy razy przypominał babci, że ma debatę online.

– Proszę, nie wchodź do mnie, bo muszę mieć włączoną kamerę i mikrofon, To bardzo ważne. Dobrze? Babciu? Jak czegoś potrzebujesz, to weź teraz. Proszę.

– Jasne, Kubuś, nic się nie martw – zapewniała mama. Też trzy razy.

Akurat robiłam sobie w kuchni herbatę, kiedy mama po raz pierwszy wślizgnęła się do pokoju Kuby.

– Pssst, mnie tu nie ma. Ja tylko po skarpetki i znikam.

Kuba nie zareagował.

Dziesięć minut później dostałam wiadomość od syna: „Mamo, ratuj… Babcia teraz szuka jakichś leków, strasznie szeleści. Wyłączyłem mikrofon, ale zaraz muszę włączyć. Ratuj”.

Poszłam do Kuby. Na czworaka przedostałam się za komputer. Złapałam mamę za rękę i choć protestowała, wyciągnęłam ją z pokoju. Kuba tak manewrował laptopem, żeby nie było nas widać.

– Mamo, przecież Kuba prosił. A ty obiecałaś. On tam ma ważne spotkanie. Bardzo ważne dla niego. Wytrzymaj jeszcze chwilę – próbowałam jej przemówić do rozsądku na korytarzu.

– Ale Basia, ja się tylko wślizgnęłam na momencik. Przecież muszę brać lekarstwa! – tłumaczyła mama z niewinną miną. – No dobrze, już dobrze, po co tyle szumu…

Myślałam, że to koniec problemu. Niestety, chwilę później usłyszałam krzyk syna.

– Babciu! Zwariowałaś? Dlaczego to robisz? O co ci chodzi? Całymi dniami nie wchodzisz do tego pokoju, a akurat dziś, kiedy specjalnie cię prosiłem, to musisz trzy razy? Przegramy przez ciebie… – Kuba najpierw krzyczał, ale na koniec już prawie szeptał. – O co chodzi?

Mama opadła na kanapę. Zrobiła się nagle taka malutka. Po policzkach pociekły jej łzy.

– Kubuś. Ja nie wiem. Po prostu jak miałam nie wchodzić, to cały czas o tym myślałam i nagle się okazywało, że muszę. Ja nie wiem…

Po raz pierwszy do mnie dotarło, że mama ma 80 lat, jest już starszą panią, po poważnej operacji. I że może mieć swoje dziwactwa, słabości, gorsze dni. I że pewnie się po prostu boi, bo ciągle czekamy na wynik badania wycinka. Wyrok może zapaść w każdej chwili. Zupełnie o tym zapomniałam.

– Mamuś, nie płacz. Będzie dobrze. Lekarz mówił, że zagrożenie, że ten guz jest złośliwy, jest minimalne. A nawet jak będzie, to na pewno wystarczy chemia. Musisz jeszcze pożyć, poznać prawnuki – zażartowałam, a Kuba dramatycznym gestem ukrył twarz w dłoniach.

Mama się nawet lekko uśmiechnęła.

– Ale pamiętasz, że jutro idziemy na kontrolę i zdjęcie szwów?

Nie pamiętałam. Ale skłamałam. Wzięłam w pracy wolne.

Gdzie ten konował? Już ja mu wygarnę!

– Rana goi się wyśmienicie, wszystko wygląda dobrze. To ode mnie tyle! Do widzenia – lekarka dyżurna pomachała nam na pożegnanie.

Zostawiłam mamę na krzesełku na korytarzu i poszłam do łazienki. Gdy wyszłam, mama płakała.

– Jezu, mamuś, coś się boli, źle się czujesz? Co się stało?

– Nic, Basia, nic, tylko że… – mama płakała i nie mogła wydusić z siebie słowa.

Byłam przerażona. Nie miałam pojęcia, co się mogło stać.

– Bo widzisz, spotkałam lekarza, tego mojego. Ucieszył się na mój widok, bo… bo miał właśnie dzwonić, bo są już te wyniki. A wiesz, powiedział… że takie wiadomości to lepiej przekazywać osobiście. No i wiesz…

Nogi się pode mną ugięły.

– Mamo, ale jak to tak, tutaj, na korytarzu, pod kiblem?! – zaczęła we mnie rosnąć wściekłość. – Gdzie ten konował?

Zerwałam się, gotowa biegać po korytarzach i zaglądać do każdego gabinetu, aż go znajdę. Mama złapała mnie za rękaw.

– Basia, zaczekaj. Jest dobrze. Nie jest złośliwy. Rozumiesz? To koniec. Lekka dieta jeszcze przez miesiąc i tyle. Mogę spokojnie czekać na prawnuki – mama zaczęła się śmiać przez łzy. A potem złapała mnie za ręce i zaczęła podskakiwać. – Szwy mi nie popękają, bo już mi je wyjęli – zawołała.

Miała rację. Zaczęłam więc skakać razem z nią.

Reklama

– A, jest jeszcze jedno. Jutro wracam do domu. Jasne, możesz poprotestować dla zasady przez trzy minuty. A potem możesz zacząć się cieszyć – mrugnęła do mnie łobuzersko.

Reklama
Reklama
Reklama