Reklama

Śniadania jadłam sama. Kolacje też. Mikołaj zwykle wpadał tylko po rzeczy, coś w biegu przegryzał, wychodził. Jego życie przypominało sprint – praca, trening, kursy, delegacje. Moje – ciche i poukładane: zdalna praca, joga, książki, kawa z Basią raz w tygodniu. Kiedyś byliśmy zsynchronizowani. Teraz miałam wrażenie, że nasz związek nie miał dla niego znaczenia. Rozmowy zamieniły się w komunikaty. Spojrzenia – w szybkie zerknięcia. Fizycznie był. Emocjonalnie? Nie. I coraz częściej nachodziła mnie myśl: czy to jest związek, w którym naprawdę jestem szczęśliwa?

Reklama

Podjęłam decyzję

Wrócił późnym popołudniem. Mignął w drzwiach ze sportową torbą i telefonem przy uchu.

– Jasne, za pół godziny będę – rzucił do słuchawki i zdjął buty. – Kochanie, jestem tylko na chwilę, muszę się przebrać, zaraz lecę na siłkę.

Patrzyłam na niego z kuchni, jakby był kimś obcym. Miał zmęczone oczy, a jego ramiona pachniały potem i dezodorantem.

– Naprawdę? Nawet nie zapytasz, jak mi minął dzień?

Zatrzymał się w pół kroku.

– No weź… Przecież widzisz, że się spieszę. Pogadamy wieczorem, okej?

– Wieczorem? Wrócisz o dwudziestej drugiej, wykąpiesz się i zaśniesz. Tak wygląda nasza codzienność!

Przesadzasz. Wszystko ogarniam.

– A ja? Mnie też ogarniasz?

Zamilkł. Spojrzał na mnie, jakby próbował ocenić, czy to już prawdziwa awantura, czy tylko foch. Wiedziałam, że i tak zaraz pójdzie. I poszedł. Usiadłam przy stole i przez chwilę gapiłam się w kubek z zimn herbatą. Może to ze mną było coś nie tak? Może powinnam się dostosować? Ale przecież nie tego chciałam od życia. Chciałam partnera, a nie współlokatora. Wtedy właśnie postanowiłam – musimy porozmawiać.

Próbowałam coś zmienić

Postawiłam na coś prostego – makaron z pesto, które kiedyś tak lubił. Zapaliłam świece, żeby było choć trochę uroczyściej. Chciałam, żeby ta rozmowa nie zaczęła się od spięcia. Usiadł naprzeciwko, zmęczony, ale z telefonem w dłoni.

Odłożysz telefon? – zapytałam spokojnie.

– Jasne, przepraszam – schował telefon do kieszeni i westchnął. – Dobre to.

Zjadł dwa kęsy. Ja tylko patrzyłam.

– Chciałabym z tobą pogadać...

Spojrzał na mnie uważniej. Odłożył widelec.

Co się dzieje?

– Mam wrażenie, że żyjemy obok siebie. Nie razem.

Przesadzasz. Przecież właśnie wróciłem, chcę pobyć w domu.

– Ale zaraz znów lecisz. Kurs, wyjazd, trening…

Zacisnął usta. Długo nic nie mówił. W końcu wzruszył ramionami.

– Pracuję. Robię coś z życiem. Nie rozumiem, dlaczego to jest problem.

– Bo ja już nie wiem, czy jestem jego częścią.

Milczeliśmy przez resztę kolacji. Makaron zrobił się chłodny, a świeczka wypaliła się do połowy. Nie wiem, czego się spodziewałam. Może łagodności. Może zainteresowania. Ale dostałam tylko obojętność. Znów. Wtedy zrozumiałam – on nie widzi problemu i może… Może to już nie jest związek.

Było mi słabo

Zaczęło się od zwykłego szukania długopisu. Zajrzałam do jego torby, bo zawsze miał ich pełno. I wtedy zobaczyłam – zakreślony czerwonym markerem dzień w kalendarzu: „Start – Sztokholm, 7:10”. Kolejny wyjazd. Bez słowa. Bez uprzedzenia. Usiadłam na łóżku, kalendarz trzymałam na kolanach jak dowód rzeczowy. Zrobiło mi słabo i poczułam pustkę. Jakbym zobaczyła w lustrze kobietę, której już jej nie poznaję. Złapałam pustą kartkę, usiadłam do stołu i zaczęłam pisać. To nie był list z pretensjami. Nie wyrzucałam mu wszystkiego. Po prostu... napisałam, że czuję się samotna. Że nie chcę już żyć obok kogoś, kto nawet nie zauważa, że od dawna znikam. Że boli mnie bardziej jego obojętność niż jakikolwiek brak czasu. I że nie wiem, czy chcę tak dalej. Zostawiłam list na stole. Wyszłam. Bez planu. Szłam przed siebie, byle dalej od tego mieszkania, od tej ciszy, która przytłaczała bardziej niż kłótnia.

Mikołaj wrócił szybciej, niż myślałam. Siedziałam u Basi, gdy zadzwonił, ale nie odebrałam. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Po raz pierwszy coś zrozumiał. A może tylko się przestraszył, że naprawdę mnie traci?

Chciał mnie odzyskać

Siedziałam z Basią w kuchni, piłyśmy herbatę z miodem, a ja wpatrywałam się w swój telefon. Zero nowych powiadomień. Cisza dźwięczała mi w głowie. Chciałam, żeby zadzwonił. Żebym mogła… nie wiem, co. Usłyszeć jego głos? Przerwać tę nieznośną niewiedzę? A gdy zadzwonił domofon, aż podskoczyłam.

– Mikołaj przyszedł – powiedziała Basia bez przekonania.

– Co mam teraz zrobić?

– Otwórz – powiedziała Basia. – Albo uciekaj przez balkon. Jeśli nie porozmawiacie teraz, to już chyba nigdy.

Stał w drzwiach z cieniami pod oczami, w kurtce, którą zwykle zakładał na dłuższe wyprawy. Wyglądał, jakby wcale nie spał.

– Przeczytałem. I nie chcę cię stracić – powiedział od razu.

– To nie pierwszy raz, kiedy tak mówisz.

– Ale pierwszy, kiedy coś zrobię. Już odwołałem wyjazd. Treningi też będą później. Chcę być tu. Z tobą. Naprawdę.

Spojrzałam na niego długo. Te słowa... brzmiały dobrze, ale znałam go. Wiedziałam, że łatwo rzuca obietnice, które trudno mu potem utrzymać.

– A jeśli to tylko na chwilę?

– Wiem, że muszę ci to pokazać, nie tylko mówić. Daj mi szansę.

Chciałam powiedzieć, że nie wiem, czy potrafię, ale tylko skinęłam głową.

Nie miałam złudzeń

Minęły trzy tygodnie. Niewiele, a jednak wystarczająco, żeby zauważyć różnicę. Mikołaj wstawał później. Zostawał na śniadania. Nie biegł nigdzie w pośpiechu. Razem gotowaliśmy, spacerowaliśmy, oglądaliśmy głupie seriale. Powoli odzwyczajałam się od czekania. Od odliczania godzin do jego powrotu.

– Nie poznałabym cię pół roku temu – powiedziałam przy śniadaniu.

– Bo dopiero teraz naprawdę jestem. Z tobą – odpowiedział, nie przerywając krojenia chleba.

Wieczorami przytulał mnie na kanapie, tak po prostu. Jakby przypominał sobie, że ciało drugiego człowieka może być domem, nie tylko obowiązkiem. Pamiętał, jaką kawę lubię. Nie miałam złudzeń, że teraz będzie idealnie. Że nagle wszystko się zmieni. Nadal bałam się, że wróci stary rytm, ale nie byłam już sama w tym lęku. On też się bał. Że mnie straci. I to było nowe. W sercu czułam niepokój i coś jeszcze – cień nadziei. Może naprawdę można żyć razem. Nie tylko być obok.

Miałam nadzieję

Nie było jednej rozmowy, która zmieniła wszystko. Nie było deklaracji wypowiedzianej z rozdzierającym serce dramatyzmem. Nie było łez wzruszenia ani wielkiego przebaczenia. Była jego ręka na moim ramieniu, kiedy miałam zły sen. Jego spojrzenie, kiedy słuchał mnie z zainteresowaniem. Czy się bałam? Wciąż. Bałam się, że znowu zniknie, że wróci tamten Mikołaj – wiecznie zajęty, wiecznie gdzieś indziej. Bałam się, że to, co teraz budujemy, jest kruche, że wystarczy jeden zły dzień, by się rozpadło. Zrozumiałam, że nie chodzi o zmienianie siebie nawzajem. Ani o poświęcenia. Chodzi o przestrzeń. O to, by być naprawdę obecnym, nie tylko fizycznie. Chodzi o te wszystkie „tu jestem” wypowiadane nie słowami, a gestami, obecnością, wyborem.

Równowaga nie oznacza, że zawsze będzie po równo. Że wszystko się zgadza. Oznacza, że oboje staramy się iść w tę samą stronę, nawet jeśli czasem potykamy się po drodze. I że kiedy jedno się zachwieje – drugie przytrzyma. Zaczęłam znowu wierzyć, że warto było walczyć o nasz związek. Nie po to, żeby wygrać. Ale żeby nie zgadzać się na samotność w związku. Może to właśnie tu, w tej ciszy po burzy, zaczyna się prawdziwe „my”.

Julka, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama