Reklama

Nie zastanawiałam się ani chwili, kiedy znajoma poleciła mi swoją ciotkę jako opiekunkę do dziecka. Starsza pani, z doświadczeniem, cierpliwa i sympatyczna – strzał w dziesiątkę. Poza tym taka rekomendacja wiele dla mnie znaczyła. Skoro mam wpuścić kogoś do domu, to lepiej z polecenia niż zupełnie obcą osobę. Byłam jednocześnie zdenerwowana i podekscytowana, kiedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi.

Reklama

Dzień próbny dla wszystkich

– Wychodzę dziś tylko na cztery godziny – poinformowałam panią Zosię. – Jeśli wszystko będzie się dobrze układać, to od przyszłego miesiąca wracam na pełen etat.

– Niech się pani nie martwi, poradzimy sobie – odparła kobieta, czule głaszcząc Kacperka po główce.

Synek od razu chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę swojego pokoju, co uznałam za dobry znak. Pani Zosia sprawiała wrażenie czułej i opiekuńczej, a przy tym kompetentnej osoby. Poprzetykane siwizną włosy spięła w ciasny kok, a policzki musnęła różem. Miała na sobie kraciastą sukienkę do kolan. Wyglądała skromnie i schludnie, a z jej miłej twarzy spoglądały na mnie jasne oczy. Momentalnie jej zaufałam.

W trakcie pracy napisałam SMS-a do przyjaciółki z informacją, że pani Zosia jest sympatyczna. Zerkałam wprawdzie na wyświetlacz telefonu, sprawdzając, czy opiekunka nie zadzwoni z jakimś pytaniem czy wątpliwością, ale byłam spokojna. Czułam, że Kacperek jest pod dobrą opieką. Po wyjściu z pracy zrobiłam jeszcze szybkie zakupy, a potem wsiadłam do auta. Kacper był moim pierwszym dzieckiem, więc nie miałam wcześniej żadnego doświadczenia z opiekunkami. Wracając do domu, zastanawiałam się, czy synek polubił panią Zosię, czy nie sprawiał kłopotów, nie płakał i nie tęsknił za mną. Serce ścisnęło mi się ze wzruszenia, kiedy po otwarciu drzwi z głębi domu dobiegł tupot małych stópek.

Zobacz także

Synek był szczęśliwy

Rzuciłam torebkę na podłogę i kucnęłam, rozkładając ramiona. Synek wpadł w nie, zanosząc się radosnym śmiechem. Tuż za nim, jak cień, podążała pani Zosia.

– Ma pani wspaniałego synka – powiedziała, gdy udało mi się wyswobodzić z objęć Kacperka. – Był grzeczny jak aniołek.

– W to akurat nie uwierzę! Kacperek nie bywa grzeczny! – roześmiałam się, patrząc, jak mały nieporadnie poprawia skarpetkę.

Pani Zosia natychmiast zareagowała. Pochyliła się i jednym sprawnym ruchem podciągnęła skarpetkę, a potem wsunęła na nóżki Kacperka kapcie. Byłam pod wrażeniem i już wiedziałam, że pani Zosia zostanie z nami na stałe.

– To co, widzimy się jutro? – zapytałam, żeby przerwać nieco niezręczną ciszę, kiedy tak stałyśmy w korytarzu.

– Tak, oczywiście, bardzo się cieszę – opiekunka lekko się zarumieniła, jakby miło zaskoczona, a zarazem usatysfakcjonowana moją szybką decyzją. – Będzie pani zadowolona, obiecuję, że damy sobie radę.

Mąż miał wątpliwości

Taką właśnie miałam nadzieję. Wcześniej spodziewałam się, że wybór odpowiedniej osoby do opieki nad dzieckiem będzie istną drogą przez mękę, że czeka mnie odsiewanie ziaren od plew, że przyjdzie mi się spotykać z korowodem roszczeniowo nastawionych albo niekompetentnych kobiet, zanim wybiorę tę właściwą. Dobrze pamiętałam, jak narzekały koleżanki z pracy, opowiadając o castingu na nianię. Tymczasem wszystko poszło jak z płatka, tak gładko, że aż dziw.

Kolejne dni tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że podjęłam dobrą decyzję. Kacper polubił panią Zosię i nie protestował, kiedy cicho przemykałam do drzwi wyjściowych, zostawiając go pod jej opieką. Ona zaś zawsze była uśmiechnięta od ucha do ucha. Włosy zawsze miała ciasno związane tuż nad karkiem; odsłaniały rozpromienioną uśmiechem twarz.

– Kamila, posłuchaj… Nie wydaje ci się, że z nią jest coś nie tak? – zapytał pewnego popołudnia mój mąż, kiedy tylko za panią Zosią zamknęły się drzwi.

Kacperek wisiał u jego nogi, spragniony obecności taty.

– Niby co? – prychnęłam. – Kacper ją uwielbia!

– Nie wiem… – Artur się zamyślił. – Ten jej wyraz twarzy… Jakby ktoś przykleił jej ten uśmiech na stałe. Sorry, ale czasem aż mam ciarki, jak na to patrzę. Nie wydaje ci się, że jej twarz przypomina woskową maskę, którą uformowano właśnie w ten sposób?

– Czepiasz się – wzruszyłam ramionami. – To chyba dobrze, że ma radosne usposobienie. Jakby była ponura i smętna, dopiero byś marudził.

– Może, ale… No, nie wiem, po prostu nie ufam wiecznie uśmiechniętym ludziom.

Artur wstał i wziął synka na ręce, a ten położył główkę na ramieniu taty. Usypianie małego to była od początku działka Artura, więc się nie wtrącałam.

– Tak w ogóle to czemu tego ze mną nie ustaliłaś? Powinnaś chyba? – spytał nagle, wprawiając mnie w konsternację.

Fakt, nawet nie pomyślałam, żeby skonsultować się z mężem w sprawie opiekunki.

– Patrycja mówiła, że muszę się szybko decydować – zaczęłam się tłumaczyć. – Inna rodzina miała już panią Zosię na oku.

– Takie kwestie powinniśmy najpierw omówić – Artur nie dawał za wygraną – Po prostu coś mi w niej nie pasuje.

– OK – kiwnęłam głową z udawanym zrozumieniem.

Domyśliłam się, dlaczego Artur tak bardzo uczepił się pani Zosi. Po prostu wolałby, żebym Kacperkiem zajmowała się jego mama, ale na to nie mogłam się zgodzić.

I stale wiercił mi dziurę w brzuchu

Tej nocy naszemu synkowi musiały się śnić koszmary. Na ekranie elektronicznej niani widziałam, jak rzuca się przez sen. Kilka razy musieliśmy do niego wstawać.

– Dopóki ta kobieta się u nas nie pojawiła, Kacperek spał spokojnie – zauważył mój mąż, oczywiście za wszystko winiąc panią Zosię. – Sama wiesz, że przesypia noce, odkąd skończył trzy miesiące.

– Może po prostu boli go brzuszek? – odparłam, odrzucając kołdrę. – Irytują mnie już te twoje uprzedzenia. Uczepiłeś się kobiety jak rzep. Pomoże, jeśli powiem, że nie ma opcji, by twoja matka z nami zamieszkała?

Artur skrzywił się nieznacznie. To nie była pierwsza tego typu rozmowa na ten temat.

– No co poradzę, coś mi się w niej nie podoba i tyle – podjął, drapiąc się po nosie, jak zawsze, gdy się denerwował.

Oboje mieliśmy już nockę z głowy. Wiedziałam, że nie zasnę do rana i pójdę do pracy półprzytomna. Na dodatek Artur skorzystał z okazji i zaczął mnie urabiać.

– Nawet nie wiemy, co ona tutaj robi z naszym synem przez cały dzień. Nie boisz się?

– To tylko cztery godziny, nie cały dzień – sprostowałam.

– Widziałaś jej referencje?

– Boże, człowieku, a co może mu złego zrobić? To porządna kobieta i dobrze się nim zajmuje. Patrycja mi ją poleciła, to jej ciotka, a nie babka brana z łapanki. Nie będę więcej tego roztrząsać! – fuknęłam na Artura, a potem wyszłam, by ukołysać płaczącego synka do snu.

Mój mąż w swojej misji złamania mnie posuwał się za daleko. Ale nie dam się. Nie sprowadzi mi teściowej do chaty. Bez szans! Nie dam się tej kobiecie i koniec kropka.

– Pani Zosia zostaje i już – mamrotałam do siebie, spacerując po pokoju z synkiem w ramionach.

Zaczęłam się niepokoić

Następnego dnia naszą nianię czekał mały egzamin. Miała przyjść zaopiekować się Kacperkiem także wieczorem, ponieważ umówiliśmy się na kolację ze znajomymi.

– Zapłacę pani za to ekstra – zapewniłam opiekunkę, która patrzyła na podskakującego na jednej nodze Kacperka z tym swoim nieodłącznym uśmiechem.

Chyba wtedy uderzyło mnie, że od tego ciągłego rozciągania jej wargi były aż blade. Spostrzegłam też, że jest jakby nieobecna. Jakby na środku pokoju postawiono manekina we flanelowej sukience w kratkę. Pani Zosia wbiła wzrok w jakiś sobie wiadomy punkt, nie widząc ani Kacpra, ani mnie. Poczułam się nieswojo.

– Och, to nic takiego… – pani Zosia w końcu ocknęła się z letargu, ale prawda jest taka, że nawet nie spojrzała w moją stronę.

Pokręciła głową, wykonała jakiś dziwny gest i oblała się rumieńcem. Nie wiedziałam, jak mam na to zareagować i jak zinterpretować.

– I tak nie mam nic do roboty wieczorami – dodała, wreszcie kierując wzrok w moją stronę. – Bawcie się państwo dobrze. My tu sobie poradzimy.

– Może się pani zdrzemnąć, jak Kacperek zaśnie – poinstruowałam ją. – Wstawiliśmy leżankę do jego pokoju.

Wyszliśmy, ale byłam niespokojna. Nie przyznałam się mężowi, bo od razu zacząłby snuć swoje teorie spiskowe. Niemniej zamiast w pełni skupić się na przyjaciołach i cieszyć z wolnego wieczoru, ciągle wracałam myślami do pozostawionego z opiekunką synka. Ulżyło mi, gdy spotkanie dobiegło końca. Mój minorowy nastrój najwyraźniej udzielił się innym z towarzystwa i nikt nie chciał posiedzieć dłużej.

– Co jest? – spytał zmartwiony Artur, kiedy wsiadaliśmy do samochodu.

– Nic, po prostu źle się czuję – skłamałam.

– To pewnie po tej nieprzespanej nocy – mąż pogłaskał mnie czule po policzku, a ja mało się nie rozpłakałam, sama nie wiem czemu.

Kiedy podjeżdżaliśmy pod dom, światła we wszystkich pomieszczeniach były pogaszone. Budynek tonął w ciemności, tylko na piętrze, w pokoju Kacperka, tliło się ciepłe światełko. Zawsze miał włączoną lampkę do spania.

– Pewnie już zasnęli – zauważyłam.

Byłam na skraju paniki

W domu panowała głucha cisza, a przynajmniej tak mi się wydawało, kiedy przestąpiłam próg. Jakby wszystkie dźwięki zniknęły. Staraliśmy się nie zakłócić tej ciszy i nie zbudzić ani synka, ani jego opiekunki. Artur tylko przebrał się w piżamę, a potem runął na łóżko jak długi i zasnął kamiennym snem. Ja usiadłam na brzegu łóżka i włączyłam nianię elektroniczną, żeby dyskretnie sprawdzić, czy u Kacperka wszystko w porządku. Kamerka była skierowana na łóżeczko, więc powinnam go zobaczyć.

– Chryste! – jęknęłam, widząc skotłowaną pościel i porzuconą pośrodku łóżeczka maskotkę. Kacperka tam nie było!

Wiedziałam, że muszę zachować spokój. Chodziło o bezpieczeństwo mojego syna. Z cichym szczęknięciem zamknęłam za sobą drzwi od sypialni, a potem boso ruszyłam pogrążonym w mroku korytarzem. Kolana się pode mnę ugięły, kiedy usłyszałam płynące z piętra dźwięki. Układały się w jakąś upiorną kołysankę.

Ciche zawodzenie, z którego ciężko było cokolwiek zrozumieć. Miałam wrażenie, że ta przyprawiająca mnie o dreszcze melodia sączy się przez każdą szparę w podłodze. Serce waliło mi jak młotem, kiedy mocno zaciskając dłoń na drewnianej poręczy, wspinałam się po schodach na górę. Zaledwie kilka stopni dzieliło mnie od pokoiku mojego synka.

– La, la, laj… – zawodzenie było coraz głośniejsze, przechodziło w jęki i łkanie.

Powoli stawiałam stopy, nie chcąc skrzypnięciem zdradzić swojej obecności. Pomyślałam, że Artur miał rację. Wcale nie znałam kobiety, której powierzyłam mojego syna, mój największy skarb. Nie wiedziałam, czego mogę się po niej spodziewać. Co z tego, że poleciła mi ją Patrycja? Była tylko moją koleżanką ze studiów, z którą utrzymywałam sporadyczny kontakt i od czasu do czasu wyskoczyłam na drinka. Pani Zosia była jej ciotką, więc nie mogła ocenić jej w obiektywny sposób.

To jakaś wariatka!

To wszystko nie było jednak ważne w tamtym momencie, kiedy skradałam się korytarzem własnego domu jak złodziej. Byłam już na tyle blisko, że mogłam zajrzeć do wnętrza pokoiku. W ustawionym pod oknem fotelu siedziała pani Zosia. Zwykle gładko zaczesane włosy tym razem miała w nieładzie. W delikatnym blasku lampki dostrzegłam ciemne plamy rumieńców na jej policzkach.

– Jesteś mój, prawda? Mój malutki syneczek… – przyciskała główkę mojego dziecka do obfitej piersi i kołysała się z nim w przód i w tył, szepcząc mu te słowa do ucha.

Kacperek wydawał się spokojny, nie rozumiał tej sytuacji. Drzemał na kolanach opiekunki, z kciukiem w buzi i stópkami opartymi o jej kolana. Poczułam ukłucie w sercu. Chciałam podbiec do tej kobiety i wyrwać jej z rąk mojego syna. Zamiast tego cicho zapukałam we framugę drzwi.

– Wróciliśmy… – wydukałam, choć na usta cisnęły mi się najgorsze przekleństwa, jakie znałam.

Zachowaj spokój, bez histerii, nie wystrasz ich, ona nie zrobi mu krzywdy, powtarzałam sobie w duchu. Pani Zosia przytuliła Kacperka mocniej, zasłaniając go ramionami, i spojrzała na mnie wrogo. Jej wzrok już nie był pusty, jak wtedy w salonie. Oczy lśniły jej nienaturalnym blaskiem.

– Niech pani stąd idzie – burknęła, osłaniając głowę dziecka drżącą dłonią.

Strużka potu spłynęła mi po plecach. Modliłam się, żeby Artur się obudził i przybiegł nam na pomoc. Byłam jednak zdana na siebie w konfrontacji z kobietą, która miała nade mną przewagę, ponieważ trzymała moje dziecko.

– Zostaw nas w spokoju! – dodała ostrzejszym tonem. – On nie umarł. Nie widzisz, że oddycha? On żyje!

– Oczywiście, że żyje!

Nie wytrzymałam i rzuciłam się w stronę fotela. Chwyciłam Kacperka za ramiona i szarpnęłam, zataczając się w tył. Ale udało się, odzyskałam moje dziecko! Przyciskałam go tak mocno, że chyba sprawiało mu to ból, bo zaczął płakać. Cofałam się, nie spuszczając wzroku z tej wariatki, która siedziała bez ruchu i znów wyglądała jak woskowa kukła. Za progiem ruszyłam biegiem.

Mąż miał dobre przeczucie

– Artur! Artur! Chodź tutaj natychmiast! – krzyczałam, niemal sfruwając ze schodów.

Kacperek trzymał mnie mocno za szyję, a nóżki zacisnął mi wokół pasa. Nie przestawał płakać. Jego łkanie było jednak niczym w porównaniu z jękiem i szlochem, jakie nagle rozległy się u góry. Pani Zosia nie płakała. Ona wyła niczym zwierzę. Wpadłam do sypialni z dzieckiem uwieszonym na szyi. Byłam przerażona i wyczerpana tą upiorną sytuacją. Osunęłam się na podłogę.

– Jezus Maria, co tu się dzieje?! – Artur dopadł do nas i otoczył ramionami, instynktownie chroniąc przed nieznanym mu niebezpieczeństwem.

Wszystko działo się tak szybko, że dalszą część pamiętam poklatkowo, jak wycięte z taśmy filmowej kadry. Mój mąż był wściekły. Chciał wzywać policję. Kacper chlipał. Pani Zosia wybiegła w ciemną, zimną noc. Uciekła, zostawiając za sobą echo przeraźliwego skowytu.

– A nie mówiłem? Nie ostrzegałem? – powtarzał Artur, chodząc w tę i z powrotem po sypialni.

Ułożyłam Kacperka w naszym łóżku i sama położyłam się obok. Nie miałam pojęcia, czy będę umiała komukolwiek po tym wszystkim zaufać. Chciałam być obok Kacperka dniem i nocą, żeby nikt mi go nie odebrał. W końcu malutki się uspokoił. Zasnęliśmy, przytuleni do siebie i wyczerpani dramatycznymi wydarzeniami.

Byłam zła na koleżankę

Pani Zosia nie zjawiła się następnego ranka, więc wzięłam wolne w pracy. Nie miałabym zresztą siły, by gdziekolwiek pójść. Postanowiłam rozmówić się z Patrycją, która tak gorąco polecała mi swoją ciocię.

– Boże… ja… zapomniałam, że ona… że jej syn – dukała.

– Nie wyobrażasz sobie, jak się bałam! – robiłam jej wyrzuty, do czego miałam pełne prawo.

Patrycja opowiedziała mi smutną historię swojej ciotki. Kobieta przed laty straciła jedyne dziecko. Widok naszego dziecka, które nosiło to samo imię, musiał wywołać oczywiste skojarzenia z bolesną stratą. Wróciły dawne demony i psychika tego nie udźwignęła.

– Ona leczyła się psychiatrycznie – przyznała Patrycja. – Ale to było tak dawno, że nie myślałam…

– Właśnie, nie myślałaś. Powinnaś mi to powiedzieć.

– Ja… nie wiem, jak mam cię przeprosić – wyjąkała Patrycja, a potem po prostu odłożyła słuchawkę.

Reklama

Ta rozmowa mną wstrząsnęła. Żołądek mi się ściskał na myśl o zmarłym synu pani Zosi, którego dostrzegła w Kacperku. Serce bolało, kiedy próbowałam wyobrazić sobie bezmiar cierpienia, które ukryła pod maską uśmiechu. Ubłagałam Artura, żeby nie zgłaszał tej sprawy na policję. Patrycję poprosiłam zaś, żeby odnalazła swoją ciotkę i zadbała o jej leczenie. Przeżyłam przez nią koszmar, ale uznałam, że nie można zostawić jej na pastwę losu. Jeśli chodzi o opiekę nad Kacperkiem, to nie byłam w stanie zaufać już żadnej opiekunce. Artur także nie chciał o tym słyszeć. Oczywiście od razu zaproponował, że wezwie swoją mamę na pomoc. Ostatecznie stanęło na tym, że zapiszemy synka do żłobka.

Reklama
Reklama
Reklama