„Miłe spotkanie przy grillu zmieniło się w spowiedź mojej żony. To, co od niej usłyszałem, zwaliło mnie z nóg”
„A jednak czułem, że grunt mi się osuwa spod stóp. Każde jej słowo, każda nieodpowiedziana pauza – to było jak kolejna rysa na idealnym obrazie naszego małżeństwa. Przez moment siedzieliśmy w ciszy. Nie miałem już więcej pytań. Ale też nie miałem żadnych odpowiedzi. Patrzyłem na kobietę, którą kochałem, i nie wiedziałem, czy ją jeszcze znam”.

- Redakcja
Nie byliśmy idealni, ale myślałem, że jesteśmy szczęśliwi. Ja i Iwona – ponad dziesięć lat razem, zgrani, w miarę ustabilizowani, bez dramatów i wielkich wzlotów. Czasem mówiłem sobie, że to właśnie jest dojrzała miłość – bez fajerwerków, ale też bez wielkich ciosów. Kochaliśmy się, wierzyłem w to. Może trochę za ślepo.
Iwona zawsze była niezależna. Pracowała w agencji reklamowej, miała swój świat, swoje pasje. Nie zaglądałem jej do kalendarza ani telefonu – zaufanie to dla mnie fundament. A jednak czasami czułem lekkie ukłucie niepokoju. Taka wewnętrzna intuicja, jakby między nami było coś niedopowiedzianego. Ale spychałem to na bok. „Nie przesadzaj, Mateusz, nie każdy związek musi być jak z filmu”.
Weekendy były dla nas ważne. Szczególnie takie jak ten – grill u znajomych, śmiechy, stare piosenki w tle, rozmowy o wszystkim i o niczym. Znałem tych ludzi od lat. Większość znajomych z pracy, kilku naszych wspólnych przyjaciół, Maciek – mój kumpel jeszcze z liceum, dusza towarzystwa. Tego dnia wszystko szło zgodnie z planem: mięso się dopiekało, dzieciaki biegały po ogrodzie, sączyłem zimne piwo, zadowolony, że Iwona zgodziła się na to wyjście, choć ostatnio często odmawiała takich wypadów.
– Mateusz, co z tobą, stary, uśmiechnij się, przecież żyjesz! – zawołał mój dobry kolega.
– Jeszcze jak! – odpowiedziałem, stukając z nim szkłem. I naprawdę, w tamtej chwili czułem się dobrze. Nie miałem pojęcia, że za kilka minut mój świat zacznie się sypać.
Staliśmy przy grillu, dyskutowaliśmy o nowym serialu i kosztach remontu łazienki. Nic nie zapowiadało katastrofy.
Myślałem, że to żart
Maciek przyszedł później niż reszta, jak to on – spóźniony, ale z uśmiechem. Wszedł jak do siebie, przybił piątkę z połową osób i od razu wbił się w środek rozmowy, która i tak nie miała konkretnego tematu. Lubiłem jego luz, chociaż czasami bywał nieprzewidywalny, zwłaszcza po czymś mocniejszym. Tego dnia tak właśnie było.
Siedzieliśmy przy stole, ktoś donosił kolejne dania, ktoś opowiadał anegdotę o wakacjach w Chorwacji. Śmialiśmy się, naprawdę, głośno, szczerze, do momentu, kiedy Maciek nagle wtrącił się z tym swoim charakterystycznym śmiechem:
– No, ta twoja to się zna na dyskrecji… z tym szefem i tak nikt jej nie przyłapał!
W pierwszej sekundzie nikt nie zareagował. Dopiero po chwili dotarło do nas, co właściwie powiedział. Przestałem się śmiać, choć wciąż udawałem, że to zabawne. Myślałem, że to taki jego głupi żart. Spojrzałem na Iwonę, żeby jej też pokazać, że nie traktuję tego poważnie.
Ale ona nie patrzyła na mnie. Zamarła. Dosłownie. Jej twarz stężała, usta się zacisnęły, jakby z trudem powstrzymywała oddech. Widziałem, jak blednie. Nie powiedziała nic. Wstała powoli, nie odzywając się do nikogo, i odeszła w stronę domu. Bez słowa. Bez kontaktu wzrokowego. Po prostu zniknęła.
Przy stole zapadła cisza. Krępująca, pełna napięcia. Ktoś chrząknął, ktoś próbował zażartować, ale to już nie było to samo. Tylko Maciek, zdezorientowany, spojrzał na mnie i rzucił:
– Ej, stary, nie gniewaj się. Przecież to był tylko taki głupi tekst...
Patrzyłem za Iwoną, jak znika za drzwiami, i wtedy to do mnie dotarło. Wiedziałem, że to nie był tylko tekst. Coś w jej reakcji było zbyt... prawdziwe. Zbyt emocjonalne.
Przecież to absurd… prawda?
Moje wątpliwości rosły z każdą chwilą
Zostawiłem wszystkich przy grillu, nie czekając na kolejne tłumaczenia Maćka czy niezdarne próby rozładowania sytuacji. Wszedłem do domu. Panował tam chłód i cisza, która uderzyła mnie bardziej niż ten idiotyczny tekst przy stole. Wołałem Iwonę raz, drugi – bez odpowiedzi. Zauważyłem uchylone drzwi łazienki i tam ją znalazłem.
Siedziała na podłodze, skulona, z ramionami owiniętymi wokół kolan. Wyglądała jak dziecko, które zrobiło coś złego i nie wiedziało, co teraz. W jej oczach była panika. Może nawet bardziej strach niż żal.
– Iwona – powiedziałem cicho, siadając na skraju wanny. – Co to miało być? Co to za tekst Maćka?
Nie patrzyła na mnie. Przez chwilę milczała, potem tylko pokręciła głową.
– Nie wiem, skąd on to wziął – powiedziała w końcu, ledwo słyszalnie.
– Ale to nie było wyssane z palca, prawda? – Moje serce biło jak oszalałe. – Powiedz mi tylko jedno. Czy to prawda?
Zacisnęła powieki. Widziałem, jak drżą jej palce, kiedy poprawiała włosy, choć nie było w tym żadnego sensu. Unikała mojego wzroku. W końcu spojrzała na mnie na ułamek sekundy.
– Dlaczego słuchasz tych bzdur? Naprawdę mnie o to podejrzewasz?
– Nie podejrzewam. Ale mam wrażenie, że nie mówisz mi wszystkiego.
Usłyszałem, jak drżał mój własny głos. Próbowałem się nie rozpaść. Nie przy niej, nie w tym momencie. A jednak czułem, że grunt mi się osuwa spod stóp. Każde jej słowo, każda nieodpowiedziana pauza – to było jak kolejna rysa na idealnym obrazie naszego małżeństwa.
Przez moment siedzieliśmy w ciszy. Nie miałem już więcej pytań. Ale też nie miałem żadnych odpowiedzi. Patrzyłem na kobietę, którą kochałem, i nie wiedziałem, czy ją jeszcze znam.
Prawda mnie uderzyła
Zacisnęła dłonie na ręczniku, który leżał obok niej. Jej wzrok znów uciekł gdzieś w bok, jakby próbowała znaleźć coś na kafelkach, co uratuje sytuację. Ale w tej ciszy, która wisiała między nami, nie było już miejsca na kłamstwa.
– To był tylko raz… – powiedziała nagle, cicho, niemal bezbarwnie. – To nie miało znaczenia.
Poczułem, jak prawda ścina mnie z nóg. Słowa, które jeszcze przed chwilą istniały tylko w sferze domysłów, nagle stały się rzeczywistością. Jedno zdanie, wypowiedziane niemal szeptem, a brzmiało jak wyrok.
– Ale miało. Dla mnie miało.
Nie podniosłem głosu. Nie potrzebowałem krzyczeć. Czułem ból tak fizyczny, że przez chwilę myślałem, że zwymiotuję. Patrzyłem na nią, jakby była kimś obcym. Kimś, kogo znałem tylko z widzenia. Jej oczy... były puste. Nie było w nich ani walki, ani żalu. Po prostu pusto. Jakby już się ze wszystkim pogodziła. Albo jakby nie miała już czego ratować.
– Kiedy? – zapytałem po chwili.
– W listopadzie. – Odpowiedziała niemal automatycznie. – Byłam wtedy dłużej w pracy. Mieliśmy ten projekt dla banku. Wyszedł z prezentacją, zaprosił mnie na drinka. Potem... jakoś się stało. I już.
„Jakoś się stało”. Te słowa chodziły mi po głowie jak echo. Jakby zdrada mogła się przydarzyć przypadkiem, bez decyzji, bez winy.
Wstałem. Musiałem. Czułem, że jeśli zostanę tam jeszcze minutę, jeśli jeszcze raz usłyszę ten obojętny ton, to coś we mnie pęknie na dobre.
– To chyba koniec imprezy.
To zdanie przyszło samo, bez planu. Po prostu... wypłynęło z tego, co czułem. I wtedy to się stało – ona nie zaprotestowała. Nie powiedziała „nie odchodź”, „będziemy walczyć”. Tylko siedziała, jakby jej to nie dotyczyło.
I to bolało najbardziej.
To było jak przebudzenie
Wyszedłem z domu. Nie wiem, czy Iwona mnie wołała. Jeśli tak, nie usłyszałem. Albo nie chciałem słyszeć. Zostawiłem za sobą stół pełen niedojedzonych kiełbasek, niedopitych napojów, pustych słów. Szedłem przed siebie, bez celu. Najpierw do parku, potem przez osiedle, którego uliczki znałem na pamięć. Ale tego wieczoru wszystko wydawało się inne, jakby zdeformowane, obce.
W uszach miałem szum krwi. Myśli mi się plątały, a jednak jedna była wyraźna: jak mogłem tego nie widzieć?
Zatrzymałem się na ławce pod klonem, tym samym, na którym kiedyś siedzieliśmy razem z Iwoną, jedząc lody z pobliskiej lodziarni. To było w czerwcu. Słońce wtedy świeciło, a ona mówiła, że lubi te momenty, kiedy nic nie trzeba. I ja przyznałem jej rację. To były nasze momenty. A może tylko ja tak myślałem.
Zacząłem sobie przypominać. Drobiazgi. Wieczory, kiedy mówiła, że zostaje dłużej w pracy. Te dni, kiedy była dziwnie zamyślona, ale mówiła, że to przez stres. Gdy w Sylwestra zniknęła na dłużej w łazience i wróciła z mokrymi oczami. Twierdziła, że rozmawiała z mamą i się wzruszyła.
To wszystko składało się w jedną całość. Taką, której wcześniej nie chciałem widzieć. Bo byłem ślepy? Naiwny? Albo po prostu nie dopuszczałem myśli, że ona mogłaby...
Miłość nie wystarczy. To myślałem, siedząc tam na tej zimnej ławce. Można kochać, oddawać serce, być wiernym, gotowym nosić zakupy, robić herbatę z cytryną, słuchać o złym dniu w pracy... a i tak dostać w twarz zdradą. Bo lojalność to wybór. Codzienny. Tak samo jak miłość. I trzeba mieć cholerne szczęście, żeby druga strona wybierała cię tak samo.
Może dałem się oszukać. Może sam siebie oszukałem. Chciałem wierzyć, że jesteśmy silni. Że Iwona mnie kocha. Że wszystko, co mamy, jest prawdziwe. Ale teraz czułem, jakbym całe życie spał. A ktoś właśnie mnie brutalnie obudził.
Nie mogłem tak żyć
Wróciłem nad ranem. Było jeszcze ciemno, ale niebo powoli jaśniało, jakby świat nie miał pojęcia, że dla mnie właśnie się skończył. Klucz zgrzytnął w zamku. Wszedłem do środka cicho, prawie na palcach, choć przecież nie miałem już przed kim się skradać.
Iwona spała na kanapie. Z podciągniętym kocem, w bluzie, której nie znosiłem, bo była znoszona i rozciągnięta, ale której ona uparcie nie chciała wyrzucić. Spała, jakby nic się nie stało. Jakby nasze życie nie zawaliło się kilkanaście godzin wcześniej. Przez moment stałem bez ruchu. Patrzyłem na nią i czułem tylko pustkę. Żadnej złości. Nawet żalu nie umiałem już poczuć.
Poszedłem do sypialni. Spakowałem kilka rzeczy – najpotrzebniejsze. Dwie koszule, kilka t-shirtów, ładowarkę, pastę do zębów. Torba była mała, ale wystarczająca. Przecież nie miałem gdzie jechać. Ale wiedziałem, że muszę wyjść. Z tego domu, z tego powietrza, z tego „nas”, które już nie istniało.
Na stole w kuchni znalazłem czystą kartkę. Napisałem kilka słów.
„Potrzebuję czasu. Nie wiem, co dalej”.
Położyłem długopis obok, jeszcze raz spojrzałem w stronę salonu. Nic nie powiedziałem. Nawet nie zamknąłem drzwi mocniej, tylko pociągnąłem za klamkę i wyszedłem.
Nie wiedziałem, gdzie idę. Ale wiedziałem, że muszę iść sam.
Mateusz, 36 lat
Czytaj także:
- „W konfesjonale wyznałam swoje grzeszne myśli. Ksiądz wysłuchał całej spowiedzi i zrobił coś niewyobrażalnego”
- „Mam 65 lat i chciałam ten ostatni raz pójść w tango. Dzieci mnie ostrzegały, ale mleko się rozlało”
- „Wyszłam za bogatego prawnika z Warszawy. Ludzie gadają, że jestem wyrachowana i pazerna, ale prawda jest zupełnie inna”