Reklama

Ogłoszenie przykuło moją uwagę

Wcale nie miałem ochoty kupować tego samochodu. Mój stary opel, mimo osiemnastu lat, sprawował się bez zarzutu. Aż do dnia, kiedy nasz syn postanowił zabrać nim koleżankę na przejażdżkę. Po trzech godzinach odebrałem telefon. Tomkowi i koleżance na szczęście nic się nie stało, ale mój poczciwy staruszek, po wyciągnięciu z rowu, nadawał się na złom.

Reklama

O kupnie nowego samochodu mogłem tylko pomarzyć. Nigdy też nie ufałem tym wygadanym handlarzom z komisów. Ich pięknie wyszykowane auta miały z reguły zbyt bogatą przeszłość. Postanowiłem kupić samochód od prywatnej osoby. Przez kilka dni przeglądałem ogłoszenia, ale dopiero to przykuło moją uwagę. Po danych technicznych następowała uwaga: „Jest stary, ale sprawny. Dla poważnego i odważnego kierowcy”.

Ośmioletniego forda wcale nie uważałem za starego. Cena była świetna, a ja miałem się za poważnego i odważnego faceta. Do sprzedawcy, niejakiego Deca, pojechałem z Witkiem, moim kolegą mechanikiem – żaden cwaniak nie wciśnie mu lewego auta. Drzwi otworzył mężczyzna koło sześćdziesiątki. Był uprzejmy, ale w ogóle się nie uśmiechał i w najmniejszym stopniu nie próbował zachęcać do kupna. Prawie w milczeniu zaprowadził nas do garażu na podwórku. Auto wyglądało zaskakująco dobrze, a Witek, po półgodzinie wpatrywania się w silnik, wycieczce na kanał i przejażdżce po mieście, szepnął:

– Bierz natychmiast! Rewelacja! Silnik jak nowy! Chłopie, to jest absolutna okazja!

Bez targowania się zapłaciłem cenę podaną w ogłoszeniu. Papiery były w porządku. Zdziwiła mnie tylko wysokość ubezpieczenia. Ten mało używany samochód był ubezpieczony jak auto rajdowego kierowcy. Żegnając się z nami, sprzedawca powiedział coś, na co wówczas nie zwróciłem uwagi.

Zobacz także

– To dobry samochód. Niech pan też będzie dla niego dobry. Nie pożałuje pan.

Już wcześniej wydawał mi się dziwakiem. Ale w końcu nie kupowałem psa, tylko maszynę. Zapewniłem, że jeżdżę ostrożnie, nie znoszę bałaganu w środku, nie toleruję palenia i jedzenia w aucie i regularnie zmieniam olej. Mężczyzna pokiwał głową, ale jeszcze raz, z naciskiem, powtórzył:

– Proszę o niego dbać. On się odwdzięczy.

Przecież to tylko samochód

Samochód polubiłem od razu. Świetnie się prowadził, a moja żona twierdziła, że jest ładny i ma piękny kolor. Nawet jakoś ten kolor specjalnie nazwała. Tomek miał wielką ochotę zostać drugim posiadaczem kluczyków, ale po historii z oplem miałem dobre argumenty, żeby się na to nie zgodzić. Postanowiliśmy tylko wymienić pokrowce na fotele – szare w prążki o wiele lepiej pasowały do koloru karoserii.

Kilka dni później jechałem do pracy. Spieszyłem się, tego dnia mieliśmy bardzo napięty plan a ja, zawsze punktualny, tym razem o kilka minut za długo siedziałem przy śniadaniu. Wiedziałem, że szef nie będzie zachwycony – w myślach powtarzałem już jakieś przekonujące usprawiedliwienie. Zatrzymałem się na światłach, tych samych, na których staję codziennie.

W chwili, kiedy światło zmieniło się na zielone, przycisnąłem pedał gazu. W tym samym momencie, z prawej strony, zobaczyłem młodą kobietę z wózkiem, która nie patrząc na sygnalizator, weszła mi wprost pod koła... Weszłaby, gdybym ruszył. Ale pedał gazu nie zareagował. Kobieta przeszła przed maską mojego forda, nie podejrzewając nawet, że właśnie otarła się o śmierć. Gdybym ruszył, zginęłaby na miejscu – ona, jej dziecko albo obydwoje.

Tyle lat spędzonych za kierownicą zaowocowało właściwym odruchem. Musiałem dostrzec tę kobietę kątem oka i po prostu nie wcisnąłem dość mocno pedału. Intuicja, jak twierdzą niektórzy, to nic innego jak doświadczenie, z którego nie zdajemy sobie sprawy.
Ktoś za mną niecierpliwe naciskał klakson. Pedał gazu zareagował normalnie. Dojechałem do pracy spóźniony. Szef spojrzał zdziwiony, ale nic nie powiedział. Rzuciłem się nadganiać plan i tylko co jakiś czas, na wspomnienie porannej sytuacji, przechodził mnie dreszcz. Byłem o krok od zabicia człowieka!

Tego dnia, pod koniec pracy, poprosiłem szefa, żeby dał mi „luźny kwadrans”.

– Chodzi o to, żebym mógł się czasem spóźnić o te kilka minut. Nie chcę, żeby mój pośpiech naraził kogoś na niebezpieczeństwo.

Szef przyjął to ze zrozumieniem.

– Jurek, daj spokój. Żadna robota nie jest warta tego, żeby zabić kogoś po drodze. Nie możesz zdążyć, zrobisz co trzeba później.

A potem wyjrzał przez okno, gdzie na parkingu stał mój nowy nabytek.

– Fajny ten twój samochód – pochwalił szef. – Cieszę się, że wreszcie kupiłeś
sobie wóz z salonu, a nie jakiegoś kolejnego starego grata.

Byłem pewien, że oszust wcisnął mi rzęcha

Nie prostowałem błędu. Ford rzeczywiście wyglądał, jakby dopiero zjechał z taśmy. Zwłaszcza od kiedy wypolerowałem mu karoserię, wcierając w nią specjalny kosmetyk. Żona nie była z tego zadowolona.

– Nie pamiętam już, kiedy mnie kupiłeś jakiś porządny krem, że nie wspomnę o perfumach – wygarnęła mi. – Założę się, że twoja woda po goleniu jest tańsza od tego cuda.

Nie chciałem się spierać. Jola nie była ostatnio w dobrej formie – skarżyła się na bóle brzucha, źle spała, nie miała apetytu. Oboje podejrzewaliśmy, że to nerwica – jej firma była w poważnych tarapatach, szykowały się zwolnienia, atmosfera była fatalna. Oczywiście od dawna rozmawialiśmy o tym, że powinna się przebadać, ale wciąż to odkładała. Chyba obawiała się, że ewentualne „chorobowe” może ją kosztować utratę pracy.

Postanowiłem pokazać żonie, że jednak jest dla mnie ważniejsza od samochodu
i że jestem dla niej gotów na największe poświęcenie.

– W sobotę jedziemy na zakupy do Galerii Centrum. Wybierzesz krem, jaki tylko chcesz, a twój mąż będzie czekał przed sklepem tak długo, jak długo będziesz go wybierała.

Galeria była po drugiej stronie miasta. W sobotę wsiedliśmy w samochód, jednak w połowie drogi coś dziwnego zaczęło dziać się z gaźnikiem. Silnik zaczął się dławić, gasł. W końcu musiałem się zatrzymać. Ford nie reagował na przekręcanie kluczyka w stacyjce.

– Pięknie – zasyczała Jolka. – No to sobie już wybrałam krem. Świetny samochód kupiłeś. Ile nim jeździłeś, miesiąc, tak?

Próbowałem coś szybko wymyślić, ale jestem z tych, którzy potrafią tylko sprawdzić poziom oleju. Zadzwoniłem do Witka. Obiecał, że przyjedzie, ale dopiero za godzinę.

– Dobrze. Skoro i tak musimy tu czekać, wpadnę do Iwony – powiedziała Jolka, wysiadając z samochodu. – Może akurat nie będzie kolejki i zrobię sobie w końcu badania. Wrócę, zanim Witek dojedzie.

Byłem tak zdenerwowany awarią, że dopiero teraz dotarło do mnie, gdzie stoimy. Wóz zatrzymał się niemal dokładnie przed wejściem do szpitala, w którym pracowała kuzynka Joli. Zbieg okoliczności.

To był znak!

Jola poszła odwiedzić Iwonę, a ja czekałem na Witka. Byłem bardzo rozczarowany. Wyglądało na to, że padłem ofiarą sprytnego oszusta. Facet wcisnął mi ładny samochód, rzekomo w świetnym stanie, którym pojeździłem zaledwie miesiąc. Ale jakim cudem Witek się nie zorientował?!

Kiedy pojawił się kumpel, samochód odpalił od pierwszego razu – jak gdyby nigdy nic. Silnik pracował idealnie, dławienie zniknęło bez śladu. Witek spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Coś ci się chyba wydawało.

Poczułem się jak idiota, ale odetchnąłem z ulgą. Przeprosiłem Witka i zadzwoniłem po Jolę, że może już wracać. Przyszła chwilę potem. Ale do galerii już nie pojechaliśmy. Kuzynka zdążyła zrobić jej badania, których wyniki były niepokojące. Joli zaproponowano pozostanie na oddziale. Kłopoty z gaźnikiem w jednej chwili przestały być ważne. U mojej żony wykryto nowotwór. Na szczęście we wczesnej fazie – natychmiastowa operacja całkowicie usunęła niebezpieczeństwo.

– Ale przyszła pani w ostatnim momencie – powiedział lekarz. – Jeszcze tydzień, dwa i mogłoby być za późno.

Kiedy odbierałem Jolę ze szpitala, z czułością poklepała kierownicę forda.

– Popatrz, co za niesamowity przypadek – powiedziała. – Gdyby nie zepsuł się wtedy przed szpitalem, dalej zwlekałabym z badaniami. Kto wie, jak by się to skończyło…

Pokiwałem głową, ale nic nie odpowiedziałem. Bo sam nie wiedziałem, co o tym myśleć. Rzecz w tym, że samochód wcale się tamtego dnia nie zepsuł. Po prostu nagle się zatrzymał. Przypadek? No pewnie. Bo cóż innego?

To szczęśliwe zrządzenie losu ucieszyło mnie na tyle, że zgodziłem się pożyczyć samochód Tomkowi. Tym razem miał zabrać koleżankę, która zdążyła już zostać jego dziewczyną, na wycieczkę za miasto. Ponieważ były to jej urodziny, młodzi zamierzali je świętować w jakimś modnym zajeździe. Zanim dałem synowi kluczyki, zrobiłem mu krótki egzamin z prawidłowego obchodzenia się z samochodem, tak na wszelki wypadek.

Tego popołudnia, w którym Tomek zabrał dziewczynę na wycieczkę, mieliśmy włączony telewizor. Najpierw ja oglądałem wyścigi żużlowe, a potem Jolka serial. Dlatego wiadomość na pasku w dole ekranu przeczytaliśmy natychmiast. Informowano o karambolu na autostradzie pod miastem. Trwała akcja ratunkowa, były ofiary. W informacji podano nazwę miejscowości, do której pojechał Tomek z dziewczyną. To tam właśnie mieli zatrzymać się na urodzinowy obiad. Kiedy policzyłem czas, ugięły się pode mną nogi. Wyszło mi, że Tomek dojeżdżał do celu dokładnie w momencie katastrofy.

Tomek cudem nie znalazł się w miejscu wypadku

Natychmiast wybrałem numer syna. Nie wiem, co by było, gdyby nie odebrał. Na szczęście zrobił to od razu. O karambolu nic nie wiedział, ale był zdenerwowany tym, co musi mi powiedzieć. Samochód zaczął się dławić jakieś pół godziny wcześniej, na szczęście akurat tuż przed zjazdem na parking. Tomek musiał tam skręcić. Przysięgał, że niczego nie zepsuł. Zwłaszcza że chwilę przed moim telefonem wszystko minęło. Ford odpalił i pracuje normalnie…

Kazałem Tomkowi zawrócić do miasta, droga i tak była zablokowana. Żonie powiedziałem, że są bezpieczni, o awarii samochodu nie wspomniałem. Stanęła mi przed oczami sytuacja ze szpitalem i badaniem Joli. I ta wcześniejsza – kiedy prawie przejechałem kobietę na pasach. A jeżeli jednak przycisnąłem wtedy pedał gazu? Nigdy nie byłem przesądny, nie wierzę w czary, ale tego było trochę za dużo.

Następnego dnia pojechałem do poprzedniego właściciela samochodu. Otworzył mi drzwi, ale tym razem odezwał się pierwszy.

– Wiedziałem, że pan przyjedzie.

Gestem zaprosił mnie do środka. Na stole w pokoju stała już zaparzona herbata w dzbanku i dwie czyste szklanki. Mężczyzna nalał herbaty i zaczął mówić:

– Tego forda kupił mój brat, sześć lat przed śmiercią. Dwa lata temu umarł i odziedziczyłem auto, ale mój wzrok bardzo się pogorszył i ostatnio nie mogłem już prowadzić. Dlatego go panu sprzedałem. Wahałem się, ale musiałem zapłacić za drogi zabieg. Rozumie pan, każdy grosz się liczy.

Milczałem, cierpliwie czekając aż mój rozmówca dojdzie do sedna. Nagle wstał i przyniósł z kredensu stare czarno-białe zdjęcie. Było na nim dwoje niemowląt.

– Będzie panu trudno uwierzyć w to, co teraz powiem. Mój brat był znanym jasnowidzem. Pomagał policji. Ja też mam ten dar, ale w znacznie mniejszym wymiarze. W końcu byliśmy bliźniętami, więc sporo nas łączyło. Czasem więc udaje mi się przewidzieć przyszłość. Jak dziś pańską wizytę. – westchnął i nabrał powietrza. – Niech mnie pan nie pyta, jak to możliwe, że ten samochód też przewiduje przyszłość. Obaj dobrze wiemy, że tak jest. Kiedy widziałem już bardzo słabo, uratował mnie od wypadku. Jak się domyślam, panu też się coś takiego przytrafiło, prawda?

Przecież maszyna nie może znać przyszłości!

Opowiedziałem mu, co się wydarzyło.

– Przyzna pan, że to były dobrze wydane pieniądze – uśmiechnął się.

Coś mi się przypomniało.

– Kiedy byłem tu poprzednio, radził pan, żebym dbał o ten samochód, to mi się odwdzięczy.

Co pan miał na myśli?

– Mój brat miał swoje słabości. Lubił być doceniany, dostawać prezenty. Trzeba się było starać o jego względy. Myślę, że samochód odziedziczył to po nim. Im bardziej się o niego dba, tym większa szansa, że nie zawiedzie. Nie chodzi o to, żeby się nie psuł, ale żeby się psuł w odpowiednich momentach, rozumie pan? – spytał.

Reklama

Wyszedłem z tego domu z postanowieniem sprzedania samochodu jasnowidza. Nie lubię nadprzyrodzonych zjawisk. Kiedy jednak przekręciłem kluczyk w stacyjce, pomyślałem o Joli, Tomku, matce z wózkiem… Zatrzymałem się na stacji benzynowej i kupiłem najdroższy szampon do mycia podwozia.

Reklama
Reklama
Reklama