Reklama

Nie wiem, czy to strach, czy wstyd kazał mi od początku kłamać. Ale z jakiegoś powodu łatwiej było mi powiedzieć dzieciom, że wychodzę z „koleżanką z uniwersytetu”, niż przyznać się, że po raz pierwszy od lat czuję motyle w brzuchu. Że zakochałam się w kimś młodszym o piętnaście lat. A one? One są dorosłe, mają swoje życie i pewnie nie obchodzą ich moje randki, ale... coś mnie powstrzymywało.

Reklama

– Mama, znowu wychodzisz z tą Anką? – spytała z uśmiechem moja najstarsza córka, Magda, podczas naszej cotygodniowej wideokonferencji.

– Aha, dawno się nie widziałyśmy – rzuciłam od niechcenia, kręcąc łyżeczką w herbacie, choć w brzuchu miałam już lekkie dreszcze na myśl o spotkaniu z Tomkiem.

Nie tak to sobie wyobrażałam. Ale nie sądziłam też, że całe moje skrzętnie budowane kłamstwo rozpadnie się w jednej chwili. I to w najbardziej absurdalny sposób.

Kryłam się przed dziećmi

– Cześć, piękna – usłyszałam w słuchawce głos Tomka. – Mam dzisiaj dla ciebie niespodziankę.

Przysunęłam telefon do ucha, odwracając się plecami do kuchni, gdzie moje wnuki biegały jak szalone. Magda, która przyjechała z dziećmi na weekend, akurat nalewała zupę. Czułam się, jakbym miała dwadzieścia lat i próbowała ukrywać rozmowy z chłopakiem przed rodzicami. Tyle że teraz to moje dzieci mogłyby coś podejrzewać.

– O której się widzimy? – spytałam półgłosem.

– Siedemnasta. I ubierz coś czerwonego. Pasuje do ciebie. I do wina – dodał z tym swoim zawadiackim śmiechem.

Tomek był zupełnie inny niż Andrzej, mój były mąż. Młodszy, spontaniczny, z iskrą w oku. Miał w sobie luz, który czasem mnie onieśmielał. Ale też był delikatny, cierpliwy i wyrozumiały. Nikt od lat nie patrzył na mnie w taki sposób.

Zakończyłam rozmowę szybko, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Magda zerknęła na mnie spod oka.

– Znowu ta Anka?

– Mhm – przytaknęłam, czując znajome ukłucie w żołądku.

Nie wiedziałam, jak zareagowałaby, gdybym powiedziała prawdę. Że ta „Anka” ma sześćdziesiąt centymetrów wzrostu więcej, ciemną brodę i oczy, które palą się do życia. Że zamiast plotek o starych wykładowcach z uniwersytetu, rozmawiam z nim o tym, jak to jest mieć trzydzieści lat i wiązać się z kobietą, która ma dzieci w jego wieku.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten mój misternie zbudowany plan runie z hukiem.

Miałam ochotę zniknąć

Rodzinne spotkania wideo były naszym rytuałem. W niedzielne wieczory łączyliśmy się z różnych miast – ja z mieszkania w Gdyni, Magda z Warszawy, a Kuba z Wrocławia. Czasem dołączały wnuki, czasem ktoś się spóźniał, czasem wszyscy narzekali, że nic nie słychać. Ale zawsze byliśmy razem, choćby na ekranie.

Tego dnia kompletnie o tym zapomniałam. Przysięgam. Może przez emocje, może przez ten cholerny dreszcz ekscytacji, który mam zawsze przed spotkaniem z Tomkiem. Albo przez to, że przygotowywałam się jak na randkę życia.

Byłam już po makijażu, w tej czerwonej bluzce, o której wspominał, i z kieliszkiem wina w dłoni, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam. Tomek stał z bukietem tulipanów i butelką wina.

– Wow – powiedział, zerkając na mnie od góry do dołu. – Wyglądasz… zabójczo.

Zaśmiałam się, nieco zawstydzona, i zaprosiłam go do środka.

W tym samym momencie ekran laptopa rozbłysnął znajomym dźwiękiem z aplikacji do telekonferencji. Kliknęłam automatycznie. I wtedy wszystko się wydarzyło. Kamera się włączyła. Tomek wszedł do kuchni z bukietem i winem, rzucił na głos:

– Podasz kieliszki?

Na ekranie – przerażona twarz Magdy. I Kuba, który parsknął herbatą.

A ja? Chciałam zniknąć.

Mój świat się zawalił

W jednej sekundzie całe moje życie się zatrzymało. Tomek z kwiatami, ja w czerwonej bluzce, otwarta aplikacja. Dzieci patrzące na nas z mieszaniną szoku, konsternacji i – co chyba najgorsze – niedowierzania.

Kto to jest? – zapytała Magda. Głos miała ostry jak brzytwa.

Tomek spojrzał na mnie niepewnie, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że mówił nie do mnie, tylko do całej mojej rodziny.

– To chyba nie Anka z uniwersytetu, co, mamo? – dorzucił Kuba z ironią, której nie potrafił powstrzymać.

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego odruchowo kliknęłam „opuść spotkanie”. Ekran zgasł. W kuchni zapadła cisza.

– Przepraszam – powiedział Tomek, odkładając kwiaty na stół. – Nie wiedziałem, że masz dzisiaj coś rodzinnego...

– Nie, to nie twoja wina. To moja... To wszystko moja wina – usiadłam na krześle i schowałam twarz w dłoniach.

Chciałam być szczera. Ale nie potrafiłam. Od miesięcy odkładałam tę rozmowę. Bo jak mam powiedzieć dzieciom, że spotykam się z kimś, kto mógłby być ich kolegą z pracy? Kto ma więcej życia w oczach niż ich ojciec przez ostatnie dziesięć lat?

– Chcesz, żebym wyszedł? – spytał cicho Tomek.

Pokręciłam głową. Nie chciałam, żeby wychodził. Ale jeszcze bardziej nie chciałam, żeby musiał oglądać, jak zawala się mój świat.

Musiałam wyznać prawdę

Magda zadzwoniła pół godziny później. Nie odebrałam. Potem napisała wiadomość: „Musimy pogadać. Dzisiaj. Serio”.

Tomek siedział cicho na kanapie, dłubiąc korkociągiem w butelce wina, która nagle straciła swój romantyczny charakter. W końcu spojrzał na mnie.

– Jeśli to koniec… – zaczął niepewnie. – Zrozumiem. Wiem, że to może wyglądać dziwnie.

– To nie twoja wina – przerwałam mu. – Tylko moja.

Wypowiedzenie tych słów bolało. Bo to ja siebie rozczarowałam. Mogłam być szczera. Mogłam nie robić z dorosłych dzieci strażników własnego życia. Ale przecież to nie takie proste, prawda?

Odebrałam w końcu telefon.

– Mamo, co to było? Kim on jest? – Magda waliła pytaniami jak z karabinu.

– Nazywa się Tomek. Jest… moim partnerem.

– Partnerem? On ma jakieś trzydzieści lat! Kuba jest prawie w jego wieku!

– Wiem.

– I ty naprawdę myślałaś, że my się nie zorientujemy? Że będziemy udawać, że nic się nie dzieje?

– Myślałam, że potrzebuję jeszcze trochę czasu. Żeby wam to powiedzieć. Żeby się nie wstydzić. Żeby… żeby was nie stracić.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Długa. Niepokojąca.

– Mamo… My się nie obraziliśmy. Jesteśmy po prostu zaskoczeni. Ale serio, co ty z nim robisz?

– Śmiejemy się. Dużo. I czuję się przy nim… żywa.

– Tylko nie rób z siebie idiotki, proszę cię. Kocham cię, ale… nie bądź naiwna.

– Już za późno – szepnęłam.

Nie pozwalałam sobie na szczęście

Kolejne dni mijały w dziwnym zawieszeniu. Tomek się nie odzywał. Ja też nie. Magda przysłała link do artykułu o „nierównych związkach” i emoji z uniesioną brwią. Kuba zadzwonił i powiedział, że „spoko, ale dziwnie”. Tyle. Nikt nie chciał rozmawiać naprawdę. A ja... ja po prostu zaczęłam się wycofywać. Jak zawsze, kiedy coś mnie przerastało.

Wyrzuciłam czerwony lakier do paznokci, który kupiłam pod wpływem Tomka. Otworzyłam szafę i zaczęłam pakować jego rzeczy, które przez te kilka miesięcy „niechcący” zostawił – bluzę, szczoteczkę, książkę. Wkładałam wszystko do torby jak kobieta, która chce odzyskać kontrolę.

I wtedy – jakby na złość – zadzwonił dzwonek do drzwi.

Tomek.

– Mogę? – spytał cicho.

– Właściwie nie – odparłam, ale się nie ruszyłam.

Wszedł. Spojrzał na torbę.

– Okej. Rozumiem. Ale zanim pójdę... chcę tylko wiedzieć jedno. Czy to naprawdę chodzi o nas, czy tylko o to, co pomyślą inni?

Nie odpowiedziałam od razu. Moje gardło zacisnęło się jak w imadle.

– Tu nie chodzi o innych – wyszeptałam w końcu. – Tylko o mnie. Że nie wierzę, że mogę jeszcze zasługiwać na coś dobrego.

– A może właśnie na to zasługujesz najbardziej – powiedział. – I tylko boisz się, że jak to dostaniesz, nie będziesz wiedziała, co z tym zrobić.

Usiadł. A ja się rozpłakałam. W końcu.

Dobrze mi z tym

Zamiast od niego uciekać, pozwoliłam mu zostać. Zamiast torby – podałam mu kieliszek. Wino już nie było symbolem wstydu, tylko gestem zgody. Zgody na to, że nie wszystko musi być jasne, poukładane i „jak trzeba”.

– Nie wiem, co dalej – przyznałam. – Ale nie chcę już więcej udawać. Ani przed dziećmi, ani przed sobą.

Tomek tylko skinął głową. Nie musiał nic mówić. Siedzieliśmy razem w ciszy, która nie była już ciężarem.

Kilka dni później zorganizowałam kolację. Magda i Kuba przyjechali z dziećmi. Tomek też był. Siedział między moimi wnuczkami, tłumacząc im coś o dinozaurach, a ja patrzyłam na to wszystko z niedowierzaniem. Na twarzy Magdy malowała się rezerwa, ale już nie było pogardy. Kuba żartował, choć w jego spojrzeniu było to coś, co mówi: „Uważaj, mamo. Jeśli on cię skrzywdzi, to mu nie daruję”.

I wiecie co? Dobrze mi z tym. Z tym wszystkim. Z ich ostrożnością, z moją niepewnością, z tą absurdalną różnicą wieku. Bo mam coś, czego nie miałam od dawna – poczucie, że jeszcze mogę być kobietą. Nie tylko mamą, babcią, czy wdową po facecie, który zawsze miał wszystko pod kontrolą.

Teraz mam własny plan na życie, a właściwie brak planu. Bo to właśnie w tej całej nieprzewidywalności – wpadce z rozmową wideo, w tym winie i tulipanach – wydarzyło się coś, co przypomniało mi, że życie wciąż potrafi zaskoczyć.

I nie trzeba mieć na to planu.

Marzena, 52 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama