Reklama

Jestem rozwiedziona, mam dobrą pracę w biurze rachunkowym i własne, spokojne życie, które kiedyś uważałam za całkiem uporządkowane. Od kilku lat byłam w związku z Darkiem, młodszym ode mnie o dziesięć lat mężczyzną, którego poznałam w zupełnie banalny sposób. Był kelnerem w restauracji, do której chodziłam z koleżankami na lunch. Uśmiechał się do mnie jakoś tak inaczej. Byłam po rozwodzie, samotna, głodna bliskości, więc nie opierałam się długo, gdy zaprosił mnie na drinka po pracy.

Reklama

Wszyscy od początku mówili, że to nie ma sensu. Że on jest za młody, że szuka kogoś, kto go utrzyma. Że ja, kobieta po przejściach, z mieszkaniem, samochodem i stabilnym dochodem, nie powinnam się pakować w romans z chłopakiem, który nie miał nawet planów na życie. Ale ja nie chciałam ich słuchać. Mówiłam, że miłość nie zna wieku. Że mam prawo być szczęśliwa.

– On po prostu potrzebuje czasu. Nie miał takich szans jak my – mówiłam do Iwony, mojej najbliższej przyjaciółki, kiedy po raz kolejny sugerowała, że Darek mnie wykorzystuje.

Renata, on cię doi. I ty to wiesz – odpowiedziała wtedy spokojnie, ale z tą swoją nieustępliwą szczerością, której czasem nie znosiłam.

Byłam zakochana. Chciałam wierzyć, że wszystko, co mówi, te obietnice, pomysły na biznesy, które „jeszcze się rozkręcą”, to nie były tylko słowa. Na początku byłam nawet szczęśliwa. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało. Ale z czasem coś zaczęło we mnie zgrzytać. Zauważyłam, że moje konto topnieje, że to ja płacę rachunki, ja robię zakupy, ja podtrzymuję ten związek przy życiu. A on? On miał zawsze tylko „pomysł” albo „chwilowy zastój”. Tyle że serce nie zna logiki. Przez długi czas wierzyłam, że jeśli tylko wystarczająco się postaram, to on się ogarnie. Dziś wiem, że czasem najgorsze, co można zrobić dla siebie, to kurczowo trzymać się czegoś, co od początku nie miało prawa się udać.

Moje 20 tysięcy zniknęło z konta

Wróciłam z pracy zmęczona. Na korytarzu unosił się zapach pizzy, znów zamówił jedzenie, zamiast zrobić obiad. Weszłam do salonu i od razu rzuciłam torbę na podłogę.

– Darek, co się dzieje z pieniędzmi na koncie remontowym? Miały być na łazienkę. Zniknęły. Sprawdzałam dzisiaj rano.

Zamrugał, jakby nie rozumiał pytania.

– Jakie pieniądze?

– Te, które przelałam specjalnie na osobne konto. Dwadzieścia tysięcy. Miały zostać tam do remontu. I już ich nie ma. Gdzie są?

Wzruszył ramionami.

– Nie wiem… może coś się tam komuś pomyliło. Może jakiś przelew nie przeszedł. Spokojnie, no.

– Nie mów mi „spokojnie”! – podniosłam głos. – Ja haruję po dziesięć godzin dziennie, a ty… Co ty właściwie robisz?

– Co się tak rzucasz? To był mój błąd, no.

– Rzucam się, bo ty nie masz szacunku do mojej pracy. Do moich pieniędzy. Do mnie!

Oparł się o framugę, z założonymi rękami, z tym swoim znudzonym wyrazem twarzy.

– Nie dramatyzuj. Wszystko się ułoży.

– Ale tylko jak ja za to zapłacę, prawda?

Przez chwilę patrzył na mnie tak, jakby był zupełnie gdzie indziej. Obcy. Jakby nie chodziło o nas, tylko o jakiś film, który ogląda z dystansu. Zobaczyłam wtedy w jego oczach coś, czego wcześniej nie chciałam widzieć – pustkę. Jakby moja złość nic dla niego nie znaczyła. Jakbym mówiła do ściany.

– Wiesz co? – powiedziałam cicho. – Chyba naprawdę zaczynam rozumieć, o co Iwonie chodziło.

Wmawiał mi, że mam paranoję

W sobotę obudziłam się wcześniej niż zwykle. Leżałam w łóżku wpatrzona w sufit, a Darek chrapał obok, zawinięty w kołdrę jak w kokon. Pomyślałam wtedy: „Ile razy już coś miało się ułożyć?” Ile razy słyszałam, że „jeszcze chwila”, że „wszystko mam w głowie”? Ile razy robiłam zakupy na dwie osoby, opłacałam rachunki i udawałam przed sobą, że to normalne?

Wstałam cicho i podeszłam do biurka. Otworzyłam laptopa, zalogowałam się do banku, potem przeszłam przez stare wiadomości i przelewy. Zaczęłam też przekopywać segregatory z fakturami. I wtedy coś przykuło moją uwagę: faktura za laptopa na jego nazwisko. Data sprzed dwóch tygodni. A przecież mówił, że to prezent... dla mnie.

Wciągnęło mnie. Znalazłam też przelewy na nieznane mi konta, drobne kwoty, ale regularne. Kto to był? Po co? Czy wiedział, że to wszystko widać? Czekałam, aż się obudzi. Kiedy w końcu wlazł do kuchni w dresach i bez słowa zrobił sobie kawę, wyciągnęłam kartkę z fakturą.

– Zacznij mi w końcu mówić prawdę. Ile mi jeszcze nie powiedziałeś?

– Przesadzasz. Znowu. Masz jakąś paranoję.

– Mam rozumieć, że ta faktura za laptopa to też mój chory wymysł?

Spojrzał na nią i uniósł brwi.

– Pożyczyłem. Chciałem ci kupić prezent. Ale jak zwykle nie dajesz mi szansy. Na nic. Traktujesz mnie jak kogoś gorszego.

Nie miałam dowodu, ale miałam przeczucie. A ten wrzeszczał, że coś jest ze mną nie tak. Że nie jestem kobietą, którą kocha, tylko kimś, kto wystawia rachunki za wspólne życie. I że całe to życie to teatr z fałszywymi aktorami...

Zrobił ze mnie starą idiotkę

Stałam w przedpokoju z jego telefonem w ręku. Zostawił go na stole, poszedł do łazienki, ale coś mnie tknęło. Nie zrobiłam tego nigdy wcześniej. Ale dziś… dziś coś we mnie pękło. Palce same wpisywały kod. Trzy powtórzenia tej samej cyfry. Pierwsza wiadomość była od „Karo”. „Tęsknię za twoim ciałem. Kiedy znowu się zobaczymy?” Zdjęcie. Młoda, w bieliźnie, z tym uśmiechem na półgębku. Kolejna wiadomość: „Powiedz tylko, że zostawisz ją wreszcie. Obiecałeś mi”. Zamarłam. Kiedy wyszedł z łazienki, stałam tam z jego telefonem w dłoni.

– Kto to jest Karolina?

Zbladł.

– Koleżanka z siłowni. Coś ci się nie podoba?

– Mam czytać dalej? Czy sam powiesz, że jej też obiecywałeś wspólne życie?

Milczał. Wzrok wbity w podłogę. I nagle… roześmiał się. Ale nie z rozbawienia. Z goryczy.

Nie jesteś ideałem, Renata. Ty miałaś wszystko, ja nic. Wiesz, jak to boli?

– Boli cię, że musiałam cię utrzymywać? Że byłam za dobra dla ciebie?

– Trzymałem się ciebie tylko przez kasę. Przecież wiesz.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Czułam, jak kolana się uginają, jak coś się w środku łamie. Jakaś resztka wiary w to, że to miało jakikolwiek sens.

– Wynoś się. Natychmiast. – głos miałam spokojny, aż nienaturalnie.

Nie protestował. Spakował plecak i wyszedł. Drzwi trzasnęły. Potem była cisza. Nie wstałam z łóżka przez trzy dni. Telefon dzwonił, Iwona pukała, ale ja leżałam. Wpatrzona w sufit. Jak idiotka, która dała się nabrać.

Uczę się być dobra dla siebie

Przez kilka pierwszych dni po jego wyprowadzce nie byłam sobą. Wstawałam tylko po to, żeby wziąć prysznic i wypić kawę. Siadałam w fotelu i wpatrywałam się w pustą ścianę. Cisza, która kiedyś była luksusem, teraz brzmiała jak wyrok. Dopiero któregoś wieczoru, gdy Iwona zadzwoniła po raz piąty tego samego dnia, odebrałam.

– Otwórz balkon. Będę za dziesięć minut – powiedziała bez pytania.

Przyniosła czerwone wino i plastikowy pojemnik z domowym makaronem. Pachniał jak nasze licealne wagary.

– Tylko nie mów, że cię skrzywdził, bo wiem. Chcę, żebyś mi powiedziała, czego ty teraz chcesz – rzuciła, nalewając wino do szklanek, bo kieliszków nie miałam ochoty myć.

Siedziałyśmy na balkonie, owinięte kocem, jak dwie nastolatki uciekające przed światem. Długo milczałam.

– Wiesz, co jest najgorsze? – powiedziałam w końcu. – Że nie chodzi tylko o stratę pieniędzy. Tylko o to, że sama siebie tak bardzo oszukiwałam.

– Bo chciałaś wierzyć, że miłość coś znaczy – powiedziała Iwona. – A on tylko liczył kasę.

– Wszyscy mówili, że jestem dla niego za dobra – westchnęłam.

– Bo byłaś. Ale wiesz co? Może czas przestać być dobrą dla wszystkich. I zacząć być dobrą dla siebie.

To zdanie we mnie zostało. Jak mantra. Nie rzuciłam pracy. Nie zaczęłam uprawiać jogi, ani nie wyjechałam w Bieszczady. Ale wzięłam tydzień wolnego i pojechałam do swojej matki. Odwiedziłam miejsce, gdzie spędziłam dzieciństwo. I po raz pierwszy od dawna pomyślałam, że może jeszcze coś mnie dobrego w życiu spotka.

Renata, 45 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama