Reklama

Związałam się z Romanem, choć mogłabym być jego córką. On miał 54 lata, ja dopiero 27. Ale to nigdy nie był dla mnie problem. Dla niego chyba też nie. Ja zyskałam wygodne życie, luksusy, na które sama nie mogłabym sobie pozwolić. On – kobietę, której zazdrościli mu znajomi. Nigdy nie udawaliśmy, że to wielka miłość. Miałam wyglądać dobrze, być z nim na bankietach i nie zadawać zbyt wielu pytań. W zamian płacił moje rachunki, fundował wakacje, biżuterię i samochód. Dla mnie układ idealny. Przynajmniej na początku. Bo potem zaczęło się sypać. I to szybciej, niż przypuszczałam.

Reklama

Złoty strzał w klubie VIP

To był czwartek, który zupełnie nie zapowiadał się wyjątkowo. Poszłam z Olą i Magdą do baru na dachu jednego z warszawskich hoteli – nie dlatego, że miałyśmy na to kasę, raczej dlatego, że znałyśmy barmana i obiecał nam darmowe prosecco. Usiadłyśmy przy barze, wystrojone jak na sesję zdjęciową – w sukienkach, które ledwo zakrywały pośladki i butach na obcasie, które szybko zaczęły mnie obcierać. I wtedy go zobaczyłam.

Roman siedział przy stoliku obok, sam, z drinkiem w ręku, w błękitnej koszuli i drogiej marynarce. Mógłby być ojcem każdej z nas, ale coś w nim przyciągało uwagę – może to, że nie szukał towarzystwa, może spokój, z jakim sączył alkohol. Albo po prostu jego zegarek, który kosztował więcej niż moje roczne zarobki.

– Widzisz tego? – szturchnęła mnie Ola. – Stary, ale bogaty. Dajesz, podbij.

Zaśmiałam się, ale podeszłam. Sama nie wiem, co mnie wtedy podkusiło. Może ciekawość. Może chęć wyrwania się z życia, które kręciło się wokół czynszu, spłacanych na raty sukienek i kolacji z zupek chińskich. Usiadłam obok niego i zapytałam, co pije.

– Whisky z lodem. Chcesz spróbować?

Nie był wylewny, ale miał w sobie coś hipnotyzującego. Nie flirtował jak typowy facet z tinderowych randek. Był spokojny, pewny siebie. A po pół godzinie rozmowy zapytał:

Masz jakieś plany na weekend? Mam dom nad jeziorem. Z kucharzem i sauną.

Zgodziłam się bez wahania.

Luksus zamiast miłości

Dom nad jeziorem okazał się willą większą niż pensjonat, w którym spędziłam ostatnie wakacje z byłym. Marmurowe podłogi, przeszklony salon, łódź na prywatnym pomoście. Kucharz rzeczywiście był – młody, uśmiechnięty chłopak, który od razu zaproponował kolację z owocami morza. Czułam się jak ktoś inny, jakbym nagle grała rolę w czyimś filmie. I ta rola bardzo mi się podobała.

Roman traktował mnie uprzejmie, ale z dystansem. Nie był czuły, nie zadawał wielu pytań. Za to miał gest. Już drugiego dnia zawiózł mnie do butiku, gdzie bez mrugnięcia okiem zapłacił za torebkę, którą dotąd mogłam podziwiać tylko przez szybę. Gdy zapytałam, dlaczego to robi, wzruszył ramionami.

– Ładnie wyglądasz. Lubisz to, ja mogę to dać. Tyle.

Nie mówił o uczuciach. Nie próbował mnie uwieść. I to właśnie działało. Nie miałam poczucia, że coś udaję. Nie obiecywałam mu miłości, on nie oczekiwał deklaracji. Wiedzieliśmy, że to nie jest bajka. To był układ. Ja za to dostałam coś więcej niż luksusy – dostałam poczucie kontroli. Wcześniej czułam się zależna od chłopaków, którzy nie mieli nawet porządnego planu na życie. Teraz wszystko było jasne.

– Fajnie tu – powiedziałam któregoś wieczoru, wpatrując się w taflę jeziora.

– Możesz przyjeżdżać, kiedy chcesz – odpowiedział. – Ale lepiej, jak będziesz ze mną.

Poczułam lekki dreszcz. Nie wiedziałam jeszcze, czy to było z ekscytacji, czy raczej z niepokoju.

Życie nie jest bajką

Na zdjęciach wyglądało to idealnie. Ja w bikini na tle basenu, w ręku kieliszek prosecco, w tle palmy i szklana balustrada willi. Komentarze sypały się jak szalone. „Bogini!”, „Zazdroszczę życia”, „Ktoś tu dobrze trafił!”. Lubiłam tę wersję siebie – elegancką, beztroską, żyjącą ponad stan. Ale zdjęcia nie pokazywały wszystkiego. Roman zaczął bywać... drażliwy. Nie lubił, kiedy wychodziłam sama. Nie lubił, kiedy zbyt długo siedziałam z telefonem, śmiejąc się z wiadomości od Oli. Raz, gdy wspomniałam, że spotkam się z Magdą na lunchu, zapytał tylko:

– A po co ci one jeszcze?

Zamrugałam zaskoczona.

– No jak to? To moje przyjaciółki.

– Przyjaciółki czy zazdrosne panny, które liczą twoje torebki?

Zamiast dyskutować, uśmiechnęłam się i odwołałam spotkanie. Może miał trochę racji. Może rzeczywiście patrzyły na mnie z zazdrością. Ale to był pierwszy raz, kiedy poczułam, że coś jest nie tak. Z czasem przestałam mówić mu o tym, co robię. O tym, że tęsknię za swoją pracą, chociaż była kiepsko płatna. O tym, że czasem czuję się głupia, nie mając nic do powiedzenia w rozmowie z jego znajomymi. Milczałam, bo tak było łatwiej.

Wieczorami siedziałam w łazience, przeglądając stare zdjęcia. Ja na uczelni. Ja z mamą. Ja w tanim swetrze, ale uśmiechnięta. Teraz miałam szafę pełną ubrań i... coraz mniej siebie. Ale przecież wiedziałam, na co się piszę. Prawda?

Kiedy ciało przestaje wystarczać

Zaczęłam zauważać, że Roman patrzy na mnie inaczej. Nie z podziwem – z oceną. Jakby coś porównywał. Jakby szukał zmian. A przecież starałam się. Codziennie dbanie o ciało, włosy, paznokcie, zabiegi u kosmetyczki. Każdy krem, każdy masaż – wszystko, żeby wyglądać jak najlepiej. Bo wiedziałam, że jego oczy lubią młodość. Gładką skórę. Pośladki bez cellulitu. A czas płynął, nawet jeśli nie pozwalałam mu tego pokazać.

– Zmieniłaś się – rzucił kiedyś, oglądając mnie w nowej sukience.

– Na lepsze, mam nadzieję?

Wzruszył ramionami. Nie odpowiedział. Ale wystarczyło. Zaczął więcej czasu spędzać w pracy. Częściej jeździł sam na wyjazdy służbowe. A ja siedziałam w jego apartamencie i czułam się jak drogocenna rzecz, którą ktoś postawił na półce i zapomniał. Wiedziałam, że nie zdradzał mnie z kobietą w moim wieku. Jeśli już – z kimś młodszym. Młodszym ode mnie.

Pewnego dnia wrócił późno. Pachniał innymi perfumami. Kobiecymi. Zapytałam, nie bez ironii:

– Fajna kolacja?

– Biznesowa – odpowiedział bez wahania, nawet na mnie nie patrząc.

– A deser?

Spojrzał. Tylko przez chwilę.

– Nie zaczynaj. Nie jesteś od zadawania pytań. Wiesz, jak to działa.

Zamilkłam. Wiedziałam. Ale wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że może ten układ już się dla niego kończy. Że moje ciało przestało mu wystarczać. Że szuka nowego modelu – młodszego, jędrniejszego, cichszego. A ja? Ja zostałam z milczeniem i rachunkiem za wszystko, co sobie wmówiłam.

Na dnie kieliszka

Wieczorami coraz częściej otwierałam wino. Nie dla smaku. Dla ciszy w głowie. Z każdym łykiem łatwiej było mi wmówić sobie, że to jeszcze się da uratować. Że Roman wróci, pocałuje mnie w czoło i powie: „Jesteś dla mnie najważniejsza”. Ale nie wracał wcześniej. Nie całował. I na pewno tego nie mówił.

Z jego kartą mogłam kupić wszystko – tylko nie uwagę. Zaczęłam robić zakupy kompulsywnie. Torebki, buty, biżuteria. Nie potrzebowałam ich. Potrzebowałam złudzenia, że mam jakąś wartość. Że skoro już nie jestem kochana, to chociaż wyglądam jak ktoś, kogo się kocha. Kiedyś zapytałam go, czy nadal mnie chce. Uśmiechnął się z politowaniem.

– Nie bądź naiwna. Wszystko ma termin przydatności. My też.

Nie było krzyków, nie było scen. Spakował moje rzeczy i wsunął mi do ręki kartę, na której zostawił „coś na start”.

– Zacznij coś nowego. Może jakiś młodszy chłopak? Wiesz już, jak to się robi.

Zostałam sama, z walizką w jednej ręce i tym symbolicznym pożegnaniem w drugiej. Konto z pieniędzmi zamknęło się szybciej, niż się otworzyło. A ja musiałam spojrzeć w lustro i przyznać – nie mam nic. Ani jego. Ani siebie. Tylko kilka zdjęć, których już nie mogłam oglądać bez wstydu. I wtedy zadzwoniła Ola.

– Żyjesz?

– Ledwo – przyznałam. – Ale może to dobry moment, żeby się wreszcie obudzić.

I po raz pierwszy od dawna, poczułam się... prawdziwa.

Nienawidziłam go za wszystko

Przez długi czas myślałam, że go kochałam. Dziś wiem, że byłam po prostu uzależniona – od jego uwagi, od prezentów, od stylu życia, który z nim prowadziłam. Ale nie jego. Jego tak naprawdę nigdy nie znałam. On też nie znał mnie. Interesował go mój wygląd, nie moje wnętrze. Moje ciało, nie moje zdanie. Byłam dodatkiem, ozdobą, statusem. I z czasem dokładnie tak zaczęłam siebie traktować.

Kiedy ostatecznie odszedł, zniszczył mnie zupełnie. Ale nie dlatego, że złamał mi serce. On złamał mi złudzenie, że mam jakąkolwiek wartość bez jego pieniędzy. Musiałam się tego oduczyć. Zacząć od nowa – z nową pracą, z długami na karcie, z wątpliwościami, czy kiedykolwiek jeszcze komuś zaufam.

Nie odbudowałam się szybko. To nie było jak w filmach – żadnego wielkiego powrotu, spektakularnego sukcesu. Było za to powolne stawanie na nogi. Kursy online. Praca w butiku. Potem w agencji marketingowej. Nocne płacze. I w końcu, pewnego dnia, uśmiech – szczery. Nie przed lustrem. Do siebie.

Nie mam już jego kart. Mam swoją. Z limitem, którego pilnuję. Mam też nowe torebki – kupione za własne pieniądze. I jedną, która przypomina mi o tamtym czasie. Trzymam ją w szafie jak relikt. Nie dla wspomnień. Dla przestrogi. Roman dał mi wszystko, co mogłam chcieć. I zabrał wszystko, czego potrzebowałam. Dlatego dziś nienawidzę go za każdą złotówkę, którą mi dał. Bo każda z nich kosztowała mnie kawałek siebie.

Karolina, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama