Reklama

To było pięć lat temu. Straciłam pracę. Okazało się, że firma przeinwestowała i musieli zwolnić dziesięć procent załogi. Miałam pecha. Nie zarabiałam dużo, ale starczało na przeżycie. Oszczędności nie miałam. Tak jak i rodziny, która by mnie mogła wesprzeć. Następnego dnia wśród przyjaciół i znajomych rozpuściłam wici, że szukam pracy. Wkrótce zadzwoniła dawna koleżanka ze studiów, Renata.

Reklama

– Żadna robota nie hańbi, więc sobie pomyślałam, czy nie chciałabyś sobie dorobić u mnie. Za dzień płacę dwie stówy.

– Porządkujesz bankowe skrytki?

Roześmiała się.

– Wtedy pewnie tyle nie mogłabym ci płacić. Nie, prowadzę firmę sprzątającą. Między innymi na życzenie rodziny ogarniam mieszkania po zmarłych – wyjaśniła. Nie ukrywam, że trochę mnie przytkało, stąd na moment zaniemówiłam. – Napisałaś maila, że szukasz pracy, a ja pilnie kogoś potrzebuję, bo pani Jola rozłożyła się na grypę. No więc zadzwoniłam.

Zobacz także

– W porządku, co mam robić?

Posegregować rzeczy po zmarłej. Rodzina zabrała z mieszkania wszystkie cenne przedmioty. Twoim zadaniem będzie powkładanie do różnych pudeł tego, co zostało. Do jednego pudła ubrania zimowe, do drugiego letnie, do jeszcze innego zdjęcia i dokumenty, do kolejnego pościel… Rozumiesz. Chodzi o to, żeby przed wywiezieniem tych rzeczy bliscy jeszcze raz mogli wszystko przejrzeć i ewentualnie zatrzymać sobie coś, na czym im zależy. Nic nie dźwigasz, od tego mamy tragarzy. Po uprzątnięciu mieszkania robimy jego dezynsekcję, czyścimy i odmalowujemy, żeby wyglądało, jakby wczoraj oddano je do użytku.

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że są firmy, które zajmują się takimi sprawami. Kiedyś widziałam film o ludziach sprzątających miejsca po zbrodniach – usuwających krew i kawałki mózgów… Na szczęście ta praca była o niebo mniej straszna. Oczywiście zgodziłam się. Miałam pracować cztery dni, za osiemset złotych brutto. Jak dla mnie – bomba.

Następnego dnia rano pojechałam do firmy. Renata dała mi klucze, kartkę z adresem i maseczkę na twarz, którą miałam nosić zgodnie z przepisami BHP. Powiedziała, że będę pracować sama, bo na razie nic więcej nie ma tam do roboty.

W jednej chwili strach uleciał – to był człowiek, a nie duch!

Godzinę później przekręciłam klucz i weszłam do środka. Postanowiłam zacząć pracę od dużego pokoju. Ponieważ jestem osobą dobrze zorganizowaną, robota szła mi dosyć składnie. Koło południa postanowiłam chwilę odsapnąć. Usiadłam w dużym skórzanym fotelu, który był ustawiony tyłem do drzwi wejściowych, a frontem do okna balkonowego, za którym widać było rozłożyste korony drzew. Oparcie było bardzo wysokie, a ponieważ jestem dość drobnej postury, całkowicie utonęłam w wielkim wnętrzu fotela.

Kiedy stojący w pokoju stary zegar, na który miałam doskonały widok, wydzwaniał dwunastą w południe, na chwilę przymknęłam oczy i najprawdopodobniej przysnęłam. To musiała być krótka drzemka, bo gdy otworzyłam oczy, cyferblat zegara wskazywał dwie minuty po dwunastej.

Już miałam wstać, gdy nieoczekiwanie usłyszałam skrzypienie podłogi w przedpokoju, jakby ktoś po niej stąpał. A przecież zamknęłam za sobą drzwi na klucz! Obleciał mnie strach. A co, jak to duch staruszki właśnie pojawił się w mieszkaniu? Że było południe, a nie północ? I to dwunasta, i to dwunasta. Może się tam w zaświatach komuś pomyliło. Zastygłam w fotelu, udając, że wcale mnie nie ma. Sekundę później usłyszałam za plecami, jak drzwi do pokoju się otwierają. Zimny dreszcz przebiegł mi po krzyżu. Przerażona, skuliłam się i zamknęłam mocno powieki, pewna, że za sekundę na mojej szyi zaciśnie się lodowata dłoń.

Po chwili ktoś odsunął od stołu krzesło i usiadł na nim – skrzypienie mebla nie pozostawiało wątpliwości. Czy duchy mają ciężar?

– I co ja teraz zrobię, babciu? – westchnął jakiś męski głos.

W jednej sekundzie cały strach uleciał. Więc miałam do czynienia z żywym człowiekiem, który w dodatku nie miał pojęcia o mojej obecności. Jak się poruszę albo coś powiem, biedak gotów się mnie wystraszyć. Zejdzie na serce i będę odpowiadać za nieumyślne spowodowanie śmierci. Siedziałam więc cicho jak mysz pod miotłą.

– Obiecałaś mnie wyswatać, ale chyba już nic z twojej obietnicy nie będzie. Cóż, najwyżej zostanę starym kawalerem. Bez ciebie będzie trudno. Nie umiem sobie poradzić z moją nieśmiałością. Po prostu… boję się. Nic na to nie poradzę. Ale jakoś to będzie. Zwłaszcza że teraz bycie samemu jest w modzie. Zamiast smętnym, godnym pożałowania starym kawalerem będę odważnym singlem – w głosie mężczyzny brzmiał smutek podbity ironią. – Mam znajomych, ludzie mnie lubią, bo jestem dobrym przyjacielem, więc może nie będę czuł się tak strasznie samotny…

Mężczyzna mówił, a ja uświadomiłam sobie, że jakby opowiadał o mnie. Ja również byłam dobrą przyjaciółką i koleżanką. Miałam wielu znajomych, którzy uważali mnie za inteligentną i interesującą. Kiedy jednak miałam ochotę nawiązać bliższą znajomość, bo jakiś facet mi się spodobał, pętał mnie strach. Język zaraz mi się plątał, czerwieniłam się, bladłam i zawsze wychodziłam na niepełnosprawną umysłowo. I też jakiś czas temu doszłam do wniosku, że trzeba dać sobie spokój ze znalezieniem tego jedynego. Szczególnie że żałosna stara panna kiedyś, to teraz modna singielka. A że moje samotne serce płacze, tego nikt nie widzi.

Kiedy nieznajomy się wreszcie wyżalił, głośno westchnął i wyszedł z mieszkania. Usłyszałam, jak zamyka za sobą drzwi na klucz. Wróciłam wieczorem do domu porządnie zmęczona. Zdjęłam płaszcz, buty i weszłam do kuchni zrobić sobie herbaty. Włożyłam dłoń do kieszeni swetra, żeby wyjąć chusteczkę do nosa i nieoczekiwanie trafiłam na coś dłonią. Wyciągnęłam to „coś” i zobaczyłam, że w ręku trzymam stary, piękny pierścionek. Zdecydowanie nie mój. Pewnie przy porządkowaniu ubrań zmarłej wypadł skądś prosto do kieszeni…

Patrzył się na mnie jak głodomór na marcepan

Następnego dnia zamierzałam oddać pierścionek Renacie, żeby przekazała go rodzinie zmarłej. Okazało się jednak, że ona też rozłożyła się na grypę. W rozmowie telefonicznej powiedziała, żebym pojechała do pana Tomasza, wnuka starszej pani, który jest teraz właścicielem mieszkania, i oddała cenną pamiątkę do rąk własnych. Wzięłam więc od sekretarki adres i pojechałam.

Mieszkał w starej kamienicy na drugim piętrze. Zadzwoniłam do drzwi. Otworzył mi około czterdziestoletni mężczyzna. Wysoki, o interesującej, wrażliwej twarzy, piwnych oczach i ustach, jakby je ukradł Hugh Jackmanowi, mojemu ulubionemu aktorowi. Inaczej mówiąc – od razu wpadł mi w oko. I to z przytupem, jak nikt nigdy wcześniej. Katastrofa! Serce zaczęło mi kołatać, pot wystąpił na dłoniach, a mózg dostał pląsawicy. Zamiast wyciągnąć pierścionek z kieszeni i podać go facetowi, zaczęłam się tłumaczyć, że pracuję dla Renaty. A pracuję, bo straciłam etat, a w ogóle to tamta firma była do kitu, a tu mam zlecenie…

Zorientowałam się, że plotę straszne głupoty, i zamilkłam. A facet tylko stał i gapił się na mnie, jak głodomór na leżącego na sklepowej wystawie marcepana.

W końcu odchrząknął i wydusił z siebie:

– To znaczy, pani przyszła do mnie, bo…

No właśnie, po co tu przyszłam? To było coś ważnego… Wsunęłam dłoń do kieszeni i trafiłam dłonią na pierścionek. Wyjmując go, w jakiś sposób wsunęłam go – albo on sam się wsunął, bo ja nic nie zrobiłam! – na serdeczny palec. W jednej sekundzie przyszło uspokojenie. Myśli przestały w głowie galopować z szybkością spłoszonych na prerii mustangów. Język znalazł swoje miejsce między zębami.

– Przyniosłam panu pierścionek, który znalazłam, porządkując mieszkanie po pańskiej babci – wyciągnęłam dłoń z pierścionkiem, żeby pokazać, i zaczęłam go ściągać. To okazało się nadspodziewanie trudne. – Przepraszam, ale nie wiem, jak wsunął mi się na palec. I nie chce zejść

– Na pewno pomoże trochę mydła – podpowiedział gospodarz i zaprowadził mnie do kuchni.

Nie pomogło.

– Palec mi spuchł. To chyba z nerwów – uśmiechnęłam się niepewnie. – Nigdy nie noszę obcych pierścionków na palcu, daje słowo.

Tomasz kazał mi się zrelaksować i poczekać, aż zrobi herbatę. Może wtedy palec „schudnie”. Spędziliśmy ze sobą cudowne dwie godziny, coraz mniej się jąkając. Na koniec się pożegnaliśmy. Kiedy znalazłam się na dworze, zorientowałam się, że przecież nadal mam pierścionek na palcu, o którym w ferworze rozmowy zupełnie zapomnieliśmy. Wyjęłam komórkę i zadzwoniłam do Tomasza. Miałam wrażenie, że się ucieszył. Zaproponował spotkanie następnego dnia. Kino.

Reklama

I tak zaczęła się nasza miłość. Jeśli zaś chodzi o pierścionek, udało się go zdjąć dopiero po ślubie. Dziwne, prawda?

Reklama
Reklama
Reklama