„Nie pomogłem facetowi w potrzebie, bo miałem muchy w nosie. Biję się w pierś, bo mogłem uchronić go przed tragedią”
„Gdyby nie moja niechęć do tego człowieka, zapewne wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale nie mogę mieć do siebie żalu, damskiego boksera nic nie usprawiedliwia”.

- Jacek, 46 lat
Uwielbiam góry. Na wędrówki po nieznanych szlakach chodziłem jeszcze z ojcem. To on zawsze mi powtarzał, że podczas takich wypraw najważniejsze to odpowiedni strój i rozwaga. Mówił mi także, że góry są najlepszym nauczycielem pokory...
Nasze wycieczki przypominały trochę wizytę w kościele. Mój tata twierdził, że na szczycie jest bliżej Boga niż w niejednej świątyni. Widziałem czasami, jak milczy zamyślony i dawałem mu wtedy chwilę wytchnienia. Wiedziałem, że zadaje wtedy ważne pytania i ma nadzieję uzyskać na nie odpowiedzi, a do tego potrzeba dużego skupienia.
To skupienie towarzyszyło nam już w schronisku, do którego zajeżdżaliśmy zwykle wieczorem – na tyle wcześnie, aby spokojnie zjeść kolację i spokojnie się położyć. Musieliśmy dobrze wypocząć przed porankiem, gdyż na szlak wyruszaliśmy bladym świtem. Zaopatrzeni w ciepłą odzież, herbatę w termosie, kanapki i czekoladę.
W górach potrafiłem nabrać dystansu
Kiedy mojego tatę dopadła starość i nie mógł już chodzić, wyruszałem na szlak samotnie. Połkniętego w dzieciństwie bakcyla nic bowiem nie było w stanie ze mnie wykorzenić. Lubiłem te samotne wyprawy, bo pozwalały mi nabrać dystansu do wielu spraw. Moje małżeństwo przetrwało kryzys właśnie dlatego, że w górach przemyślałem sobie wszystko, poprosiłem żonę o wybaczenie i sam potrafiłem wybaczyć.
Tamtej zimy znowu potrzebowałem kilku dni samotności, bo sprawy w pracy nie szły za dobrze. Zapytałem więc żonę, czy wyjedzie ze mną na weekend w góry. Wyczuła mój nastrój i powiedziała, żebym jechał sam.
Kiedy dotarłem do ulubionego schroniska, marzyłem tylko o talerzu gorącej zupy i poduszce. Niestety, ledwie przyłożyłem do niej głowę, na równe nogi poderwały mnie wrzaski dobiegające z drugiego pokoju. Jakiś facet awanturował się i wyzywał swoją kobietę takimi słowami, że nie powstydziłby się ich najgorszy bandyta.
Leżałem chwilę, zastanawiając się, co robić. Wtrącić się? Biec tej kobiecie na pomoc? Wiadomo, jak to jest, gdy się człowiek wmiesza w rodzinną awanturę… Czasami można oberwać za to także od poszkodowanej. Ale tutaj, gdy najwyraźniej w ruch poszły meble, już dłużej nie mogłem pozostawać tylko słuchaczem.
Kiedy podniosłem się z łóżka i wyjrzałem na korytarz, okazało się, że nie tylko ja interweniuję. Pod drzwiami sąsiedniego pokoju stało już kilku schroniskowych gości. Właściciel pobiegł po zapasowy klucz i… dopiero wtedy się zaczęło!
Awanturnik, oczywiście pijany, rzucił się na nas do bicia. Trzeba go było spacyfikować (przy milczącym przyzwoleniu żony), a potem postraszyć policją i aresztem. Dopiero wtedy się uspokoił i padł na łóżko.
Rano, kiedy wychodziłem na szlak, z jego pokoju dochodziło donośne chrapanie. Żona delikwenta piła kawę w jadalni.
– Bardzo przepraszam za męża, ostatnio jest taki nerwowy… – chciała chyba rozwinąć opowieść, ale jej przerwałem.
– A kto nie jest? – mruknąłem niechętnie i szybko poszedłem w swoją stronę. Niepotrzebne mi były cudze problemy.
Alkohol w górach to fatalny pomysł
Kiedy kilka godzin później wracałem z gór do schroniska po udanej wyprawie, minąłem samotnego taternika. Poznałem go od razu: to był ten facet ze schroniska. Ubrany porządnie, niósł plecak, ale spod czapki patrzyły na mnie oczy czerwone z przepicia.
– Dzień dobry! Nie za późno na wspinaczkę? – zagadałem niby lekkim tonem.
Było wczesne popołudnie, a w górach zmrok zapada szybko. Tymczasem on tylko zbył mnie machnięciem ręki i powędrował dalej. Zaniepokojony dostrzegłem, że z bocznej kieszeni plecaka wystaje mu piwo… Alkohol w górach to fatalny pomysł, zwłaszcza gdy poprzedniej nocy także się sporo wypiło. Czy powinienem był zatrzymać faceta? Zrobić wszystko, żeby wrócił do schroniska? Pogadać o jego problemach? Możliwe, ale nie zrobiłem tego.
Stwierdziłem, że facet jest dorosły i pewnie sobie poradzi, a poza tym… nie czułem do niego sympatii. Moim zdaniem damskiego boksera nic nie usprawiedliwia. Dlaczego miałbym mu jakkolwiek pomagać? I chyba właśnie ta niechęć do niego zaważyła i sprawiła, że każdy z nas poszedł w swoją stronę. Ja w dół, on ku szczytowi.
Jednak gdy dwie godziny później dotarłem do schroniska, ruszyło mnie sumienie. Porozmawiałem z właścicielem, a ten powiedział mi, że żona tego faceta nadal się o niego zamartwia, więc razem zawiadomiliśmy GOPR, że mogą być z nim kłopoty. I były, tylko tragiczniejsze w skutkach, niż się spodziewałem. Bo facet spadł w przepaść i zginął na miejscu…
A ja do dziś się zastanawiam: czy mogłem temu zapobiec, jakoś go powstrzymać? Gdybym chociaż spróbował, pewnie miałbym teraz czyste sumienie. A tak – chociaż ksiądz, do którego poszedłem kilka dni po tamtych wydarzeniach, dał mi rozgrzeszenie, to ja sam nie umiem go sobie udzielić.