„Moi bracia mają rodziny i własne życie. Ja jestem sama i czuję, że nie ma już dla mnie miejsca przy wspólnym stole”
„Nie mam dzieci. Nie mam męża. Nie mam nawet osobnego pokoju, choć jest gabinet ojca, którego nie używa. Mam za to uśmiech na pokaz, kiedy podaję kompot. Nie mam nawet podziękowania, gdy przez pół dnia gotowałam. Jestem tylko jakimś zbędnym dodatkiem. Ale nikt mnie chyba nie kocha naprawdę”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie poczułam, że jestem tylko dodatkiem. Może to było wtedy, gdy na wigilii zabrakło dla mnie miejsca przy stole i mama przyniosła dodatkowy talerz z kuchni, mówiąc:
– Postaw tu, Anetka, na tym stołeczku. Przysuniesz sobie bliżej.
Może wcześniej, kiedy Mateusz z Tomkiem zaczęli przychodzić z rodzinami, a ja siedziałam z boku jak widz w teatrze, obserwując ich rozmowy o pieluchach, kredytach i przedszkolach. Mam 28 lat i mieszkam z mamą. Tak, wiem, jak to brzmi. Dorosła kobieta, która nie wyprowadziła się z domu. Ale po prostu… nie było kiedy. Studia, praca, potem opieka nad tatą po udarze. A teraz? Teraz to już pewnie nawet nie wypada.
Co tydzień w niedzielę mamy rodzinny obiad. Przychodzi Mateusz z żoną i dwójką dzieci. Tomek z rodziną rzadziej, bo mieszka pod Poznaniem, ale jak już jest, to cała uwaga krąży wokół jego najmłodszej córeczki, która właśnie zaczęła chodzić. Siedzę wtedy przy stole, słucham, jak Magda przechwala się nową kuchnią, jak mama wstawia się za nią w każdej kłótni z Mateuszem.
– A ty, Anetko, kiedy nas w końcu czymś zaskoczysz? – pyta mama, z uśmiechem, ale w tym uśmiechu kryje się całe „nadal jesteś nikim”.
– Może znajdziesz sobie kogoś w końcu, co? – dorzuca Tomek z pełnymi ustami, jakby komentował pogodę.
– A może nie mam ochoty – odpowiadam, siląc się na obojętność, ale czuję, jak pali mnie w uszach.
Znowu to samo. Znowu to „nic się u ciebie nie dzieje”, znowu te spojrzenia, które mówią: „tylko się nie rozbecz teraz przy dzieciach”. Kiedyś zapytałam mamę, dlaczego nie pyta Tomka, czemu jego żona nie pracuje.
– Magda zajmuje się dziećmi – odpowiedziała bez chwili namysłu. – Ty nie masz dzieci, więc co ty takiego robisz całe dnie?
Nie mam dzieci. Nie mam męża. Nie mam nawet osobnego pokoju, choć jest gabinet ojca, którego nie używa, ale nie wolno go ruszać. Mam za to uśmiech na pokaz, kiedy podaję kompot. Mam ciche „dziękuję”, gdy ktoś wstaje od stołu, nie zauważając, że to ja przez pół dnia gotowałam. Jestem tylko dodatkiem. Dekoracją do rodzinnych zdjęć.
Zrobiło się niezręcznie
– Mateusz, weź te buty z korytarza, dzieci się o nie potykają! – wrzasnęła Magda już od progu. – I przypilnuj następnym razem Tymka, bo znowu rzuca mi maskotkami po samochodzie!
Stałam w kuchni, z łyżką w sałatce jarzynowej. Zza ściany dochodziły odgłosy śmiechu, tupotu i przekrzykiwania się dzieciaków. Magda zdążyła już wejść, rozebrać się i skomentować firanki w jadalni. Tomek miał przyjechać za chwilę. Mama krzątała się przy piekarniku, znowu z tą nerwową dokładnością, jakby nie robiła tego od czterdziestu lat.
– Anetka, a ty przypilnuj rosołu, bo się przegotuje – rzuciła i wyszła, jakby jej córka nie miała innych funkcji niż „przypilnuj”. Pilnuję wszystkiego. Stołu, piekarnika, nastrojów.
Weszłam do salonu z półmiskami. Magda akurat opowiadała, jak Zuzia zrobiła siku na nocnik.
– Taka bystra! – zachwycała się mama. – Nasza mała księżniczka!
Usiadłam z boku, z pustym talerzem. Ojciec wpatrywał się w telewizor, mimo że był wyłączony. Mateusz zerkał w telefon. A potem Magda spojrzała na mnie i, jakby od niechcenia, powiedziała:
– Aneta, a ty? Nadal sama?
Rozmowa ucichła. Nawet dzieci zamilkły. Poczułam, jak coś twardego zaciska mi się w gardle.
– Tak – odpowiedziałam. – Aż dziwne, co?
Mateusz parsknął. Mama przewróciła oczami. Nikt się nie zaśmiał, bo nie wiedzieli, czy mogą. Zrobiło się niezręcznie, ale Magda nie odpuszczała.
– No bo wiesz, czas leci, a nie będziesz przecież wiecznie siedzieć u mamy...
Wtedy wstałam. Wzięłam swój talerz, jeszcze pusty, i powiedziałam tylko:
– Może nie powinnam wcale siadać z wami do stołu.
Cisza była tak głęboka, że usłyszałam bulgot rosołu w garnku. Nawet mama nie zdążyła powiedzieć swojego „Anetka, nie teraz”. Bo właśnie „teraz” się wszystko zaczęło.
Byłam trudna do kochania
Nie odezwała się do mnie aż do środy. Zero „czemu wyszłaś”, zero „wszystko w porządku, Aneta?”, zero wyrzutów. Ale też zero kolacji, zero wspólnego picia herbaty, tylko cichy stukot sztućców i zasłonięte drzwi do jej pokoju. Jakby mnie nie było. Jak wtedy, gdy byłam nastolatką i wracałam do domu zapłakana. Tylko że wtedy jeszcze się łudziłam, że zapyta, co się stało. W czwartek wieczorem sama weszłam do jej pokoju. Siedziała na łóżku, czytając jakąś gazetę.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam, próbując nie brzmieć jak petentka.
– Jeśli musisz – odpowiedziała, nie odrywając wzroku.
Usiadłam na brzegu łóżka. Serce waliło mi jak przed egzaminem.
– Dlaczego tak zareagowaliście w niedzielę? Jak powiedziałam, że może nie powinnam z wami siadać… Zrobiło się dziwnie. Jakby… jakbyście coś wiedzieli, a ja nie.
Złożyła gazetę. Usta jej zadrżały.
– Nie wymyślaj teorii. To był po prostu niezręczny moment. Sama rozpętałaś burzę przy obiedzie.
– Magda mnie sprowokowała. A ty nie zareagowałaś.
– Bo ile razy mam reagować? – uniosła głos. – Aneta, ty zawsze coś. Albo siedzisz cicho jak mysz pod miotłą, albo robisz dramat.
Patrzyłam na nią w osłupieniu.
– Wiesz co? Ty zawsze byłaś trudna do kochania – powiedziała nagle. – Nie wiedziałam, jak do ciebie dotrzeć. Z chłopakami było łatwiej. A ty? Cicho, zamknięta w sobie, wiecznie z książkami, wiecznie z fochem.
– Może dlatego, że nikt nawet nie próbował – powiedziałam szeptem.
Zamilkła. Spojrzała w bok.
– Nie chciałam cię ranić.
– Ale to zrobiłaś. I robisz nadal – wstałam. – Może faktycznie lepiej, żebym się wyprowadziła.
Nie odpowiedziała. Tylko znów sięgnęła po gazetę. Wyszłam z jej pokoju ze ściśniętym gardłem. Ale po raz pierwszy od dawna poczułam, że coś się we mnie przestawiło.
Czułam, że coś jest nie tak
To była sobota. Wyszłam wcześniej z pracy, bo bolała mnie głowa. W domu panowała cisza – ojciec na ogródku, mama w kuchni, Magda oczywiście przyjechała wcześniej, bo miała „sporo na głowie” i potrzebowała „pomocy w pieczeniu”. Usłyszałam ich głosy, zanim weszłam do przedpokoju.
– I znowu obrażona – mówiła Magda z kpiną. – No ile można? Całe życie coś jej nie pasuje.
– Aneta jest... wrażliwa – odparła mama, cicho. – Ale tak, masz rację. Czasem mam dość. Nic jej nie pasuje, wiecznie czuje się niedoceniona.
– Przecież wszystko miała! Dach nad głową, jedzenie, ubrania...
– To nie o to chodzi – westchnęła mama. – Z nią od początku było... inaczej. Nie była planowanym dzieckiem.
Zapadła cisza. Poczułam, że kolana uginają mi się pod ciężarem tych słów. Z trudem utrzymałam równowagę, łapiąc się futryny.
– Jak to, nie planowaliście?
– Aneta była, no, wpadką można powiedzieć. Po Tomku mieliśmy już nie mieć dzieci. A Andrzej... – tu mama zawiesiła głos – ...on chciał odejść, jak się dowiedział, że jestem znowu w ciąży. Musiałam się mocno postarać, żeby został.
Magda westchnęła.
– No to teraz masz. Trzydzieści lat męki za ten wybór.
Nie wiem, kiedy weszłam do kuchni. Serce waliło mi jak oszalałe. Magda pobladła. Mama odwróciła się powoli.
– Słyszałam. Wszystko – powiedziałam. Głos miałam cichy, ale ostry jak brzytwa.
– Aneta, to nie...
– Cicho – przerwałam. – Ty... Nie planowaliście mnie? On chciał odejść? A ty co, łaskawie mnie urodziłaś?
– Nie mów tak...
– A jak? Jak mam mówić, skoro właśnie dowiedziałam się, że jestem błędem? Że całe życie byłam dla was ciężarem?
– Nie dramatyzuj – odezwała się Magda. – Każdy ma swoje problemy.
– A ty się zamknij – warknęłam, patrząc jej prosto w oczy.
Odwróciłam się i wybiegłam z domu. Na klatce schodowej już nie widziałam nic, tylko łzy. Całe życie czułam, że coś jest nie tak. Ale teraz wiedziałam. Byłam niechciana.
Nie muszę być ich częścią
Włóczyłam się bez celu przez dwie godziny. Najpierw w parku, potem między blokami, w których nie znałam nikogo. Jesień malowała liście na pomarańczowo, a ja szłam z głową schowaną w kapturze, jakbym chciała zniknąć. W końcu usiadłam na ławce przy stawie. Dzieci biegały z patykami, starsza kobieta karmiła gołębie. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Zosi.
– Hej – powiedziałam, próbując zabrzmieć normalnie, ale głos mi się łamał. – Możesz przyjść?
– Gdzie jesteś?
– Park, przy stawie. Tam, gdzie kiedyś piłyśmy wino z kartonu.
– Będę za piętnaście minut – odpowiedziała bez pytania o powód.
Przyszła szybciej. Usiadła obok, objęła mnie ramieniem.
– Aneta, co się stało?
– Wszystko – wyszeptałam. – Dowiedziałam się, że nie byłam planowana. Że ojciec chciał odejść, jak się dowiedział, że mama jest w ciąży. I że... że mama musiała go „przekonywać”, żeby został.
Zosia zamilkła na chwilę. Potem wyjęła chusteczkę i podała mi.
– Nie wiedziałaś?
– Czułam. Zawsze czułam, że coś jest nie tak. Ale teraz to już wiem. Nie jestem częścią tej rodziny. Jestem... przypadkiem. Błędem. Śmieciem.
– Przestań – powiedziała cicho. – Nie jesteś żadnym odpadem. Nie musisz być częścią tej rodziny, jeśli ona cię rani. Możesz zbudować własną. Swoją. Z ludzi, którzy cię kochają.
– Nikt mnie nie kocha.
– Ja cię kocham – odpowiedziała bez zawahania. – I nie mów mi, że to nie wystarczy na początek.
Popłakałam się na dobre. Zosia objęła mnie mocniej. W tym objęciu było więcej ciepła niż w całym moim domu rodzinnym przez ostatnie dwadzieścia lat.
– Zawsze czułam, że nosisz w sobie coś ciężkiego – szepnęła.
– Noszę. I nie wiem, czy to kiedykolwiek zrzucę.
– To ja ci pomogę. Krok po kroku.
Siedziałyśmy długo, aż zrobiło się zimno. Ale po raz pierwszy od wielu dni nie czułam się zupełnie sama.
Coś we mnie pękło
Ojciec siedział w fotelu, jak zwykle. W rękach trzymał gazetę, ale nie przewracał stron. Udawał, że czyta, odkąd tylko wróciłam do domu. Minęły dwa dni od tamtej rozmowy w kuchni. Dwa dni milczenia, omijania siebie w korytarzu i tego uczucia, że jestem powietrzem.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam, stając naprzeciwko niego.
Podniósł wzrok. Spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz mnie widział.
– Słyszałam, co mama powiedziała. Że mnie nie planowaliście. Że chciałeś odejść, jak się dowiedziałeś.
Nie odpowiedział od razu. Złożył gazetę na pół, odłożył ją obok i tylko westchnął. Nie było w tym westchnieniu ani żalu, ani wstydu. Tylko zmęczenie.
– To prawda? – zapytałam. – Naprawdę miałeś odejść?
– Nie byłem gotowy na trzecie dziecko – powiedział w końcu. – Byliśmy młodzi, było ciężko. Już wtedy bywało między nami źle.
– Ale mama powiedziała, że musiała się postarać, żebyś został.
Milczał. A potem skinął głową.
– Tak było.
– A ja? – poczułam, że drży mi głos. – Ja to co? Pomyłka? Niechciany błąd? Nieporozumienie?
– Aneta... Nie chcę cię ranić, ale... ja po prostu... nie umiałem ci dać tego, czego potrzebowałaś.
– Bo nie chciałeś?
– Może. Może się bałem. Może byłem wściekły, że wszystko się rozsypuje. A potem było już za późno. I nie wiedziałem, jak... jak się zbliżyć.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Jak można przeżyć z kimś 28 lat pod jednym dachem i nie wiedzieć, jak się zbliżyć?
– Całe życie byłam obok ciebie. I nie miałeś ani jednej chwili, żeby powiedzieć mi, że... że cieszysz się, że jestem?
Spojrzał gdzieś w bok. Znów to westchnienie.
– Może nie cieszyłem się tak, jak powinienem.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Nie krzyknęłam. Nie rzuciłam się z płaczem. Tylko odwróciłam się i wyszłam. Drzwi nie trzasnęły. Cisza w tym domu była zbyt gęsta, żeby dało się ją rozciąć hałasem.
Aneta, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po latach spotkałam pierwszego chłopaka z liceum. Wtedy nie zdał egzaminu dojrzałości, teraz pragnął poprawki z miłości”
- „Gdy mąż odszedł do innej, pocieszyłam się umięśnionym szwagrem. Nie jestem desperatką, tylko spryciulą”
- „Mąż poleciał za czekoladową spódniczką, bo go znudziłam. Matka wpiera mi, że zasłużyłam, bo chłopa trzeba pilnować”