„Moi rodzice to patologia i w ogóle nie nadają się na dziadków. Córka jest smutna, bo nie okazują jej miłości”
„– Przyjechałam tylko sprawdzić, jak się macie i zapytać, czy chcecie kiedyś odwiedzić Paulinkę. Nie widzieliście jej już od pięciu lat. – Pięć lat – matka skinęła głową, a następnie zaczęła uważnie przeglądać puste puszki, szukając w nich jakichś resztek. Tylko to ją interesowało”.
- Klaudia, 35 lat
Paulinka była smutna już od kilku dni. Nie pytałam jej, co się dzieje, ponieważ miałam pewne przypuszczenia. Nadchodził Dzień Babci i jak to zwykle bywa, uczniowie w szkole przygotowywali specjalne przedstawienie. Czułam, że w jej plecaku znajduje się zaproszenie, którego nie ma komu dać. Rodzice mojego męża nie żyją. Moja matka odeszła, kiedy Hubert był jeszcze małym chłopcem, a jego ojciec zmarł dwa lata po naszym weselu. Umarł na raka – na szczęście nie cierpiał zbyt długo.
Mama i tata są wciąż przy życiu, ale nie mam z nimi żadnej relacji. Obydwoje mają problem z alkoholem. Ja zdecydowałam się na ślub w młodym wieku. Chyba po prostu pragnęłam uciec z rodzinnego domu. Teraz mam cudownego męża, piękny dom i bystrą córeczkę. Ale córeczka bardzo się niepokoi...
Dawniej rzeczywiście nie zauważałam problemu. Na wsi dzieci zazwyczaj nie uczęszczają do przedszkola i brak babci czy dziadka mimo wszystko nie przeszkadzał jej aż tak bardzo. Rzeczywiście, zadawała pytania, dlaczego babcia odwiedza Zuzię czy Karolkę, a jej nie, ale dopiero gdy poszła do szkoły zdała sobie sprawę, że jej sytuacja jest inna niż u reszty dzieci. Każde z nich mogło zaprosić kogoś na to ważne wydarzenie. Niektóre dzieci miały nawet czterech gości. A u niej nikt...
To był obraz nędzy i rozpaczy
Dwa lata temu, kiedy Paulinka była pierwszoklasistką, zdecydowałam się odwiedzić moich rodziców, by zobaczyć, jak wygląda ich sytuacja. Mieszkają 50 kilometrów od nas, w innej miejscowości. Liczyłam na to, że coś się zmieniło, ale już po przekroczeniu bramy wiedziałam, że moja podróż była bez sensu.
Podwórze prezentowało się tragicznie. Było zaniedbane i pełne śmieci. Dach w stodole się zawalił i teraz budynek wyglądał strasznie. Miał wystające belki i zniszczone drzwi. Od dawna już nie było tam żadnych krów ani kur. Zostały sprzedane jeszcze wtedy, kiedy tam mieszkałam. Nawet psia buda była pusta. Łańcuch również zniknął – zapewne sprzedali go na złom, przecież zawsze to dodatkowy grosz. Drzwi otworzyła moja mama. Przez moment przyglądała mi się, jakby nieobecna.
– O, zobacz kto wpadł – w końcu mnie zauważyła. – No, wejdź, wejdź.
Mieszkanie było nieposprzątane. Zobaczyłam rozrzucone wszędzie butelki. Na stole i w zlewie widać było sterty nieumytych talerzy i kubków. Mieszkanie wypełniał zapach papierosów, alkoholu i zaniedbania. Tata spał na kanapie i chrapał. Myślę, że większość dni spędzał właśnie w ten sposób. Mama usiadła przy stole, wzięła butelkę i przelała z niej pozostałość wina do kubka.
– Więc co sprawiło, że nagle zaczęłaś myśleć o swoich rodzicach? – spytała. – Mężczyzna cię wyrzucił z domu?
– Nie, mój mąż jest wspaniały – odpowiedziałam zdenerwowana. – Jestem tutaj, ponieważ Paulinka pyta o swoją babcię i dziadka.
– Paulinka? – zapytała, jakby starała się przypomnieć, o kim mówię. Mrugnęła i spojrzała na mnie. – Co u niej słychać? Rośnie?
– Jak wszystkie dzieci – odpowiedziałam z nutą ironii. – Jest jej smutno, bo macie ją gdzieś.
Pozbyłam się złudzeń
Moja matka rzuciła okiem na okno, nie mówiła nic, była widocznie wzruszona. Przyszło mi do głowy, że może dla niej jeszcze jest szansa, że może do niej dotrę. Spojrzałam dookoła i nagle poczułam smutek za nich. Jakie to jest życie? Jak wygląda ich starość? Co się stanie za kilka lat? Ich dom już teraz wyglądał jak ruina...
– Masz ochotę na herbatę? – zapytała matka, spoglądając dookoła z niepewnością.
– Nie, dziękuję, zaraz będę musiała iść – odpowiedziałam, nieco zrezygnowana. – Przyjechałam tylko sprawdzić, jak się macie i zapytać, czy chcecie kiedyś odwiedzić Paulinkę. Nie widzieliście jej już od pięciu lat.
– Pięć lat – matka skinęła głową, a następnie zaczęła uważnie przeglądać puste puszki, szukając w nich jakichś resztek. Tylko to ją interesowało.
Nie widziałam sensu w tej rozmowie. Odeszłam od stołu.
– Spóźnię się na autobus. Znacie nasz adres. Więc... Do zobaczenia.
Oczywiście moi rodzice nie odwiedzili nas, a ja przestałam ich przekonywać. Po co? Paulinka nie potrzebuje takich dziadków. Problem tylko w tym, że zbliża się uroczystość szkolna, a moja córka jest przygnębiona. Nawet nie chciała wystąpić w szkolnym przedstawieniu, ale jej nauczycielka ją przekonała. Paulinka pięknie deklamuje i – jak to określiła nauczycielka – jest filarem szkolnego teatru.
Sąsiadka była jak babcia
Spektakl miał mieć miejsce za trzy dni. Podczas przygotowywania obiadu w kuchni, słyszałam, jak moje dziecko ćwiczyło recytację. Westchnęłam. Usmażyłam schabowe i jeden kotlet odłożyłam na później. Wkładałam je do pojemnika, dodałam do tego sałatkę kartoflaną, po czym zawołałam Paulę.
– Kochanie, zaniesiesz obiad naszej sąsiadce? – zapytałam.
– Pani Michalinie? Oczywiście! Tylko daj mi chwilę, bo obiecałam jej pokazać mój zeszyt ze szkicami, muszę tylko jeszcze jeden skończyć.
Kobieta, która mieszka trzy domy od nas, jest naszą sąsiadką. Żyje sama, ponieważ jej mąż zmarł, a córki wyjechały za granicę. Jest to zasłużona emerytka, która była nauczycielką. Mimo że sama radzi sobie doskonale, zdarza się, że jej pomagam. Kiedy jest chora, troszczę się o nią, a czasami przygotowuję dla niej obiad. Paulina, nasza córka, uwielbia do niej biegać – nasza sąsiadka zawsze ma dla niej domowe ciasteczka lub coś interesującego do przeczytania.
Paulinka jest najbardziej związana właśnie z nią! Kiedy moja dziewczynka była jeszcze malutka, sąsiadka opiekowała się nią, kiedy ja musiałam coś załatwić w mieście. To ona zaszczepiła w Paulince miłość do czytania. Nawet teraz, gdy moja córka jest już duża, zawsze z uśmiechem na twarzy odwiedza babcię Michalinkę.
Babcia Michalinka... Naprawdę jestem roztargniona! To nie jest nasza rodzina, ale dla mojej córki jest ważniejsza niż jej biologiczna babcia! Ta dobra kobieta zastępuje mojej Paulince prawdziwą babcię!
Pani Michalina była poruszona
Przetarłam dłonie, zdjąłem fartuch kuchenny i zawołałam do swojej córki:
– Właśnie przypomniało mi się, że muszę coś załatwić, więc zostawiam ci ten obiad.
– Ale chciałam pokazać babci swoje rysunki! – Paulinka była rozczarowana.
– Zaczekaj na mnie, wrócę i wtedy mi je pokażesz. Ktoś musi przecież pilnować zupy, zostawiam ją na kuchence.
Wzięłam pod pachę menażkę i pędziłam do sąsiadki. Liczyłam na to, że mój plan ją zaciekawi. Musi!
– Pani Michalinko, mam sprawę – rzuciłam, kiedy starsza kobieta skończyła już wyrażać swoje podziękowania za ugotowany obiad i uparcie powtarzać, że to tylko zmartwienie i kłopot. – Otóż, Paulinka ma w szkole uroczystość. Z okazji dnia babci i dziadka, w piątek. A wie pani, rodzice Huberta nie żyją, a moi...
– Tak, pamiętam, jak mi pani opowiadała – sąsiadka pokazała swoje zrozumienie, kiwając głową. – Naprawdę mi pani i Paulinki szkoda. Ma dziadków, ale jakby ich wcale nie miała.
– Dokładnie! – zgodziłam się. – A przecież zawsze mówi do pani "babciu".
– Dla mnie jest jak moja wnuczka, a może nawet bliżej – starsza kobieta uśmiechnęła się promiennie. – W końcu moich prawdziwych wnucząt prawie nie widuję. Moje córki nie odwiedzają mnie, nie piszą do mnie. A Paulinka to takie dobre dziecko... Czy to pani przeszkadza? – nagle się zaniepokoiła.
– No wie pani co? Wprost przeciwnie! Mam do pani prośbę. Czy chciałaby pani przyjść na akademię? W roli babci...
– Ja? Przyjść do szkoły? Na akademię?
– Dokładnie... To prawda, że jeszcze nie poruszałem tego tematu z Paulinką, ale ona bardzo panią polubiła, na pewno się ucieszy.
Córka się ucieszyła
Pani z sąsiedztwa, wyraźnie poruszona, przytaknęła, ale nie mogła przestać się zastanawiać, czy małej Paulince na pewno przyjdzie do głowy ją zaprosić. Szczerze mówiąc, kiedy wracałam do domu, też zaczęłam się zastanawiać. Czy postąpiłam słusznie? Może moja córka widzi to inaczej, niż mi się początkowo wydawało? Paulinka natomiast, nie mogła się już doczekać.
– Czemu tak długo ci to zajęło? – warknęła na mnie, pędząc do przedpokoju i ubierając się.
– Obrazek już skończony, zupę wyłączyłam, spadam do babci.
– A może zabierzesz jeszcze zaproszenie? – spytałam spokojnie.
– Jakie zaproszenie? – Paulinka zamarła z jedną nogą w powietrzu, kiedy właśnie wkładała buty.
– Na uroczystość. Dla babci Michaliny.
Córka na moment zamilkła, potem z niepewnym tonem zadała pytanie:
– Czy ona na pewno się zgodzi?
– Na pewno, rozmawiałam z nią na ten temat. Jest naprawdę zadowolona, kochanie.
To jest smutne, że tylko ja zauważyłam ten błysk szczęścia w oczach mojego dziecka. Pognała do swojego pokoju na jednym butku, chwyciła zaproszenie, uściskała mnie i już nie było po niej śladu. Podczas oczyszczania zaschniętego błota z jej butów na śniegu, zaczęłam się zastanawiać, czemu nie wpadłam na to wcześniej? W końcu Paulinka zawsze miała swoją babcię tuż obok! Wystarczyło to tylko „oficjalnie zatwierdzić”.