„Teściowie kazali mi zapłacić 3 tysiące za wakacje wnuków z dziadkami. Już ja im pokażę, co mogą zrobić z tą propozycją”
„Zgodziłam się, żeby zabrali dzieci na wakacje, bo potrzebowałam oddechu. Tygodnia bez krzyków, śniadań na czas i gaszenia pożarów. Michał twierdził, że jego rodzice tylko chcą pomóc. Że trzeba im zaufać. A ja, choć miałam wewnętrzny opór, uległam. I tak, przez moment było cudownie. A potem koniec”.

- Redakcja
Nie powiem, że moje życie jest jak z bajki. Zresztą, kto dziś tak mówi? Mam trzydzieści pięć lat, męża, dwójkę dzieci i etat w urzędzie miasta. Dni są do siebie podobne. Praca, dom, zakupy, obowiązki. Czasem, jak dzieci już śpią, zdarza mi się usiąść na kanapie z kieliszkiem wina i zapomnieć, że rano znowu pobudka o szóstej. Tylko że te chwile są jak mgnienie. Takie... ulotne. Michał, mój mąż, jest człowiekiem spokojnym. Aż za bardzo. Potrafiłby przejść obok wybuchu wulkanu i skwitować to słowami: „Trzeba poczekać, aż przestanie”. Wiele razy podziwiałam go za tę cierpliwość, ale ostatnio coraz częściej mnie to w nim drażni. Zwłaszcza gdy chodzi o jego rodziców.
Barbara i Henryk – moi teściowie. O, tu można by książkę napisać. Ona to wieczna nauczycielka z emeryturą i misją wychowywania wszystkich dookoła. On – milczący obserwator, który kiwa głową tylko wtedy, gdy żona coś mówi. Dla nich wszystko powinno być „jak trzeba”, czyli dzieci grzeczne, matka zadbana, dom błyszczący. A jak nie jest, to zaraz się zaczyna: „Anito, może za rzadko prasujesz te ubrania?”, „Franek znowu z katarem, pewnie nie ubierasz go ciepło”, „Lena za dużo siedzi przy telefonie...”
Zgodziłam się, żeby zabrali dzieci na wakacje, bo... potrzebowałam oddechu. Tak po prostu. Tygodnia bez krzyków, śniadań na czas, pakowania tornistrów i walki z lękami szkolnymi. Michał twierdził, że jego rodzice tylko chcą pomóc. Że trzeba im zaufać. A ja, choć miałam wewnętrzny opór, uległam. I tak, przez moment było cudownie. Puste mieszkanie, cisza, kolacje na spokojnie, zero bajzlu w łazience.
A potem przyszedł mail. A za nim drugi. I trzeci. Z fakturami. Hotel, bilety wstępu do fokarium, kolacje w restauracjach. A pod spodem tylko jedno zdanie: „Rozliczenie kosztów wakacji wnuków – prosimy o przelew do końca tygodnia”. Zaparzyłam sobie wtedy herbaty i usiadłam przy stole. Patrzyłam w ekran, nie wierząc. Aż w końcu krzyknęłam:
– Michał! Chodź tu natychmiast! Co to, do cholery, ma znaczyć?!
Potraktowali nas jak bankomat
Mój mąż włożył głowę do kuchni z tym swoim spokojnym, lekko zdezorientowanym wyrazem twarzy.
– Co się stało?
Odwróciłam laptopa w jego stronę.
– Rachunki. Od twoich rodziców. Za hotel, jedzenie, atrakcje. Wiesz, ile tego jest?
– No... może uznali, że to oczywiste – powiedział, marszcząc brwi.
– Oczywiste?! Że mamy im oddać ponad trzy tysiące złotych za wakacje, na które sami zaprosili dzieci?!
Usiadł przy stole, ale zamiast się zdenerwować, tylko westchnął.
– Anitka, przecież to nasze dzieci. Może po prostu myśleli, że...
– Że co? Że jesteśmy bankomatem? Michał, to się w głowie nie mieści! Nikt z nimi nic nie ustalał. Nie padło ani słowo o tym, że mamy to finansować. A teraz wysyłają rachunki jak faktury do firmy!
Zaczęłam chodzić po kuchni. Wiedziałam, że zaraz wybuchnę. Ręce mi się trzęsły.
– Zawsze tak jest. Twoja mama się nie pyta, ona zakłada, że wie lepiej. Że jej się należy. A ty... ty się nigdy nie odezwiesz. Jakbyś się ich bał.
Michał spuścił wzrok. Milczał.
– Nie jesteśmy dziećmi! Mamy własny dom, własne zasady! A oni dalej nami sterują jak pacynkami. Mam dość, rozumiesz?
Spojrzał na mnie bezradnie.
– Nie chciałem cię denerwować. Myślałem, że...
– Że przemilczysz i jakoś się rozejdzie, jak zawsze. No to nie tym razem, mój drogi! Albo w końcu postawisz im granice, albo ja to zrobię. Ale uprzedzam, że jak ja to zrobię, to nie będzie ładnie.
Zrobili nam przysługę
Zadzwoniłam do Barbary jeszcze tego samego dnia. Głos miałam spokojny, aż nienaturalnie. Wiedziałam, że jeśli od razu dam upust emocjom, zignoruje mnie jak histeryczkę.
– Dzień dobry, mamo. Czy mogłybyśmy porozmawiać o rachunkach z wakacji?
– Oczywiście, Anitko. Właśnie miałam do was pisać przypomnienie, bo termin przelewu mija w piątek – odpowiedziała takim tonem, jakby omawiała rachunek za prąd.
– Mamo, a kiedy dokładnie padło ustalenie, że to my mamy za wszystko zapłacić?
Z drugiej strony słuchawki nastała chwila ciszy.
– No jak to kiedy? Przecież to... logiczne. W końcu to są wasze dzieci.
Zamknęłam oczy. Oddychałam głęboko. Ale nie pomogło.
– Czyli zaprosiliście je na wakacje, a teraz wystawiacie nam rachunek? Bez uprzedzenia. Bez pytania.
– Anito, nie przesadzaj. Zrobiliśmy wam przysługę. Tydzień wolnego, bez dzieci – mówiła słodko, jakby to ona była ofiarą. – Ty to zawsze umiesz znaleźć dziurę w całym.
– Nie, mamo. Ja tylko nie lubię, jak się mnie stawia pod ścianą. A właśnie tak się teraz czuję.
– Oj, naprawdę? Bo jak Michał był mały, to ja sama wszystko finansowałam. Nikt mi grosza nie dawał. Ale ja nie narzekałam.
– To był mamy wybór. Ja chciałabym mieć przynajmniej szansę podjąć własną decyzję.
Barbara prychnęła.
– Dobrze, Anitko. Skoro to aż taki problem, to może powinniście przemyśleć, czy w ogóle chcecie, byśmy się angażowali w życie waszych dzieci. Bo chyba tylko nam zależy.
Rozłączyła się bez pożegnania. Stałam w kuchni z telefonem w dłoni i nie wiedziałam, czy mam płakać, czy śmiać się z absurdu tej rozmowy.
Opluwali mnie za plecami
Michał wrócił z pracy później niż zwykle. Zmęczony, nieobecny, ale coś w jego zachowaniu nie dawało mi spokoju. Zaszył się w pokoju, niby dzwonił do klienta, ale głos miał zbyt cichy, zbyt ostrożny. Podeszłam cicho pod drzwi. Nie chciałam słuchać, naprawdę. Ale coś mnie tknęło.
– Mamo, nie powinnaś była tego robić – szeptał. – Anita się wściekła. Wyszło... niezręcznie.
– Michaś, ty zawsze byłeś miękki. A ta twoja żona to tylko patrzy, żeby się stawiać – odpowiedziała Barbara chłodnym tonem. – Uważa, że wszystko jej się należy, ale wdzięczności zero.
– Mamo, proszę cię...
– Nie. Dość tego. Zrobiłam to dla was. A jeśli ona tego nie docenia, to mi przykro. Może jakbyś był z kimś, kto ma trochę więcej... ogłady, nie byłoby problemów.
Usłyszałam, jak Henryk się wtrąca:
– Zawsze mówiłem, że powinieneś się związać z kimś, kto zna swoje miejsce. Nie z taką, co się rządzi.
Otworzyłam drzwi bez pukania. Michał zamarł z telefonem przy uchu.
– Wszystko słyszałam – powiedziałam spokojnie, choć w środku wszystko we mnie wrzało. – Naprawdę nie wierzę, że tak o mnie mówicie.
W słuchawce zapadła cisza. Michał próbował coś powiedzieć, ale uciekł wzrokiem. Milczenie rozlało się po pokoju jak grzmot przed burzą.
– Nie musisz ich bronić. Już wystarczająco dużo usłyszałam.
Wyszłam z pokoju. Po raz pierwszy w życiu nie chciałam, by za mną szedł.
Nie będę już tego znosić
Wyszłam z domu bez słowa. Buty założyłam na schodach, kurtkę narzuciłam ledwo w biegu. Nie wiedziałam, dokąd idę, ale po prostu musiałam się ruszyć, uciec, zostawić za sobą ten dom, w którym nagle zrobiło się duszno jak w szklanym słoju. Szłam przed siebie, mijając znajome sklepy, przystanek, osiedlowy warzywniak. Nagle poczułam, jak coś zaciska mi gardło. Zatrzymałam się na ławce przy placu zabaw, gdzie kiedyś Lena huśtała się do upadłego, a Franek biegał z lodami po całej alejce. Teraz było pusto. Tak samo jak we mnie. Zadrżałam, choć nie było zimno.
– Jak ja do tego dopuściłam? – wyszeptałam do siebie.
Przez lata próbowałam być tą „rozsądną”, „wyrozumiałą”, „dla dobra rodziny”. Tylko że nikt się mnie nie pytał, co czuję. Czy chcę, by ktoś wtrącał się w moje życie. Czy potrzebuję, żeby ktoś nazywał mnie niewdzięcznicą, bo miałam czelność nie kiwać głową na każde polecenie Barbary. A Michał? Zawsze pomiędzy. Między mną a nimi. Zawsze „może nie róbmy z tego afery”, zawsze „oni nie mieli nic złego na myśli”. A przecież jego milczenie zabolało mnie bardziej niż te cholerne słowa teściowej. Spojrzałam na swoje dłonie. Właśnie tak wyglądały – spracowane, zmęczone, jak moje życie. I nagle dotarło do mnie coś oczywistego. Nie chcę już być osobą, która wszystko znosi.
To było straszniejsze niż kłótnia
Gdy wróciłam, było już ciemno. Drzwi były uchylone, a z kuchni dobiegały ciche brzęknięcia naczyń. Michał siedział przy stole z herbatą. Na mój widok drgnął, jakby nie był pewien, czy w ogóle wrócę.
– Nie wiedziałem, że oni to powiedzą – zaczął cicho, patrząc gdzieś obok mnie.
Usiadłam naprzeciwko. Nie chciałam krzyczeć. Nie miałam już siły.
– Ale nie zaprzeczyłeś. Milczenie to też wybór.
Pokręcił głową. Przez chwilę myślałam, że coś powie, że się przyzna, przeprosi, może chociaż złapie mnie za rękę. Ale on tylko westchnął.
– Ja... jestem między młotem a kowadłem. To moi rodzice, Anitko. Staram się jakoś to... pogodzić.
– A ja? Gdzie ja jestem w tym wszystkim? – spytałam ostro. – Nie da się pogodzić ludzi, którzy przekraczają nasze granice i jeszcze mają do nas pretensje, że się nie uśmiechamy.
Zapanowała cisza. Tylko zegar w kuchni tykał, jakby odliczał czas do wybuchu.
– Michał, ja ci coś powiem. Albo zaczniesz stawiać im granice, jasno i głośno, albo...
Zawahałam się. Sama możliwość wypowiedzenia tego na głos naprawdę mnie zabolała.
– Albo nasze małżeństwo nie przetrwa.
Zbladł. A potem skinął głową. Bez słów. I to mnie przeraziło jeszcze bardziej niż kłótnia.
Poczułam ukłucie żalu
Minęły trzy dni, odkąd postawiłam ultimatum. W domu panował chłód. Nie taki fizyczny, bo grzejniki działały. Ale między nami było cicho. Zbyt cicho. Michał próbował się starać – wyniósł śmieci bez przypominania, kupił moje ulubione bułki, nawet sam zaproponował, że odbierze dzieci ze szkoły. Ale nie powiedział ani słowa o swoich rodzicach. Nie zapytał, jak się czuję. Nie powiedział, że rozmawiał z matką. Nic. Siedziałam przy stole z kubkiem zimnej kawy i patrzyłam na rachunki leżące obok. Nie zapłaciłam ich. Leżały jak wyrzut sumienia. Albo jak znak, że to już koniec udawania. Lena wbiegła do kuchni z plecakiem.
– Mamo, możemy pojechać na rowery w weekend?
– Zobaczymy, kochanie – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się słabo. – Jak pogoda pozwoli.
Popatrzyła na mnie dłużej, jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała. A ja znowu poczułam to ukłucie żalu, że moje dzieci wszystko widzą. Może nie rozumieją, ale czują. Że mama chodzi zgaszona, a tata mówi mniej niż zwykle. I że coś się dzieje.
Anita, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka całą pensję błyskawicznie wydaje na bzdety, a potem dzwoni do mnie z płaczem. Nie będę jej bankomatem”
- „Przygarnęłam siostrę pod swój dach, ale nie sądziłam, że zrobi coś takiego. Żałuję, że okazałam jej serce”
- „Przez sąsiadkę nie mogę w spokoju odpocząć na balkonie. Puszcza muzykę na cały regulator, a mi powoli puszczają nerwy”