Reklama

Nie jestem osobą, która lubi dramaty. Naprawdę. Zawsze wolałam spokój, unikanie konfliktów, chodzenie na kompromisy. Może dlatego wszyscy myślą, że jestem „tą spokojną”, tą, która się zgadza, nie narzeka, rozumie. Ale czasem mam wrażenie, że to właśnie przez to jestem traktowana jak powietrze. Jak ktoś, kogo można zignorować, bo przecież się „nie obrazi”. I dlatego to wszystko boli mnie jeszcze bardziej. Od roku jestem żoną Marka, chłopaka, którego pokochałam od pierwszego wspólnego spaceru. Marek jest dobry, czuły, umie mnie rozbawić, kiedy mam zły dzień. Ale... nigdy nie potrafił stanąć w mojej obronie. Zwłaszcza wobec swoich rodziców.

Reklama

Problem zaczął się, zanim jeszcze się zaręczyliśmy. Pamiętam, jak powiedziałam rodzicom, że Marek chce się oświadczyć. Mama się popłakała ze wzruszenia, tata nalał po kieliszku nalewki, którą sam zrobił. A potem była ta nieszczęsna kolacja zaręczynowa, zorganizowana przez rodziców Marka. Niby wspólna, ale moi rodzice dowiedzieli się o niej dwa dni wcześniej. I siedzieli na końcu stołu. Tak jakby... przypadkiem się tam znaleźli.

Na ślubie było podobnie, bo rodzice Marka w loży obok nas, a moi przy głośnikach, obok kuchni. Wtedy jeszcze udawałam, że tego nie widzę. Że może to nie było specjalnie. Ale ile razy można udawać? Z każdą kolejną uroczystością robiło się coraz gorzej. Urodziny, wigilia, teraz chrzest naszego synka i znowu to samo. Anna i Zbigniew, moi teściowie, zadzierają nosa, jakby moi rodzice byli kimś gorszym. Jakby ich prostota i życzliwość ich raziła. A Marek? Zawsze: „Julia, nie rób scen”, „oni po prostu tak mają”, „spróbuj ich zrozumieć”. A ja nie wiem już, kogo mam rozumieć. Mama ostatnio znowu płakała. Powiedziała tylko:

– Wiesz, Julka, ja nie chcę się narzucać. Jak nie pasujemy do tego towarzystwa, to po prostu daj nam znać.

A tata? Nawet nie skomentował. Uśmiechnął się tylko tak... z wysiłkiem. Widziałam, że go to bolało. Coraz częściej zastanawiam się, czy można zbudować noą rodzinę, jeśli ta stara, jedna i druga, się wzajemnie nienawidzi...

Powiedziałam mu coś, co rani

– Nie przyjdą? – zapytałam, nie dowierzając.

– Mówili, że czują się... niezręcznie – Marek unikał mojego wzroku.

– Niezręcznie?! Na chrzcie własnego wnuka?! Bo co, bo moi rodzice też będą?

– Julia, proszę cię... – westchnął. – To nie takie proste.

– A jakie?! – podniosłam głos, czując, jak narasta we mnie wściekłość. – Od początku robią wszystko, żeby ich wykluczyć. Na zaręczynach zepchnęli ich na koniec stołu, na ślubie siedzieli przy kuchni, a teraz... teraz mają problem, żeby podać im rękę?!

– Oni po prostu... nie czują się swobodnie.

– Marek, przestań ich tłumaczyć! Wiesz, co mówiła mama? Że już więcej nie przyjdzie na żadne uroczystości, skoro ma być traktowana jak intruz. A tata... tata tylko się uśmiechnął, jakby chciał ukryć, jak bardzo to jest nie w porządku wobec nich.

Marek milczał. Patrzył w podłogę, jakby tam szukał słów.

– Czasem... czasem żałuję, że za ciebie wyszłam – powiedziałam nagle. I od razu tego pożałowałam.

– Serio? – jego głos był cichy, ale pełen rozczarowania.

– Przepraszam... Nie powinnam tak mówić. Ale już nie daję rady, rozumiesz?

Wieczorem długo siedziałam sama w kuchni. Patrzyłam na zdjęcia z naszego ślubu. Wszyscy uśmiechnięci. Tylko ja pamiętałam, że mama płakała tego dnia w łazience, a tata wychodził zapalić, żeby robić dobrą minę do złej gry przy gościach. Miłość to za mało. Czasem potrzeba też odwagi, żeby zawalczyć o szacunek.

Czułam, że ogarnia mnie wstyd

– Cześć, córeczko. Weszłaś coś zjeść? – moja mama Helenka uśmiechnęła się, choć jej oczy były zaczerwienione. Wiedziałam, że płakała.

– Mamo, mogę chwilę z tobą pogadać?

Usiadłyśmy w kuchni. Zapach rosołu unosił się w powietrzu. Mama przykrywała garnek, jakby potrzebowała czymś zająć ręce.

– Słucham, Julka.

– Marek mówił, że jego rodzice nie przyjdą na chrzest.

Mama westchnęła głęboko. Po raz pierwszy nie próbowała się uśmiechać.

– Julka, ja nie chcę się wpychać na siłę. Ale wiesz, jak się człowiek czuje, kiedy go traktują jak... jak powietrze?

– Mamo, oni są... trudni. Tacy byli od zawsze. To nie wasza wina.

– Nie chodzi o to, że są trudni. Chodzi o to, że są wredni. Gdyby tylko mnie nie lubili, ale tata? Co on komu zrobił? Bo jest „złotą rączką z PRL-u”? Bo nie mówi po angielsku przy stole?

Zamilkła. W końcu usiadła obok mnie i ścisnęła moją dłoń.

– Ja nie dam już rady udawać. Jak oni patrzą na nas, to czuję się jakaś... brudna. Jakbym przyszła nieproszona. Jakbyśmy byli gorsi. A ja... ja nie jestem w stanie już więcej przełykać tej pogardy.

Poczułam, że ogarnia mnie wstyd. Za Marka. Za jego rodziców. Za siebie, że przez tyle czasu milczałam. Wieczorem leżałam w łóżku i myślałam o tym, jak bardzo zawiodłam. Nie ich, a właściwie siebie. Chciałam, żeby wszyscy się dogadali, a teraz? Teraz coraz mocniej czułam, że każda próba pojednania kończy się jeszcze większym upokorzeniem. Dla nich. I dla mnie. Może powinnam wcześniej powiedzieć "dość"?

Teściowa obrażała moich rodziców

Wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Chciałam po prostu położyć się i nie myśleć. Ale gdy otworzyłam drzwi, usłyszałam rozmowę w salonie. Cichy głos Anny, mojej teściowej i bardziej stanowczy mojego Marka.

– Przecież nie możemy tego zaakceptować – mówiła Anna. – Oni nigdy nie byli na naszym poziomie. Jak ta twoja teściowa... mierna nauczycielka z podstawówki. I ten jej mąż, złota rączka z PRL-u. To ma być rodzina?

– Mamo, proszę...

– Synku, my ci tylko chcemy pomóc. Nie mieszaj naszego nazwiska z taką... tandetą.

Zamarłam. Stałam w korytarzu z kluczem w dłoni, czując, jak wali mi serce. Nie mogłam się ruszyć. A potem nagle coś we mnie pękło. Weszłam z impetem do salonu.

– Dzień dobry – powiedziałam chłodno. – Mam jedno pytanie. Naprawdę pani uważa, że moi rodzice to „tandeta”?

Zbigniew podniósł się z fotela. – Julio, spokojnie. Twoja teściowa nie miała nic złego na myśli...

– Naprawdę? Bo usłyszałam co innego.

Anna milczała. Pierwszy raz zobaczyłam, jak traci rezon.

– W takim razie proszę posłuchać – powiedziałam stanowczo. – Jeśli moi rodzice nie są wystarczająco dobrzy, by usiąść z wami przy jednym stole, to znaczy, że i ja nie jestem wystarczająco dobra. I od dziś, żadnych wspólnych uroczystości. Albo wszyscy, albo nikt. Odwróciłam się i wyszłam do kuchni. Dopiero tam się rozpłakałam.

Nie będę im bić pokłonów

– Co ty najlepszego zrobiłaś?! – Marek wszedł do kuchni, ledwo jego rodzice zamknęli drzwi za sobą. – Musiałaś urządzać im scenę? Przy mnie?!

– A kiedy, twoim zdaniem, mam to robić? Jak nie ma ich w pobliżu, to mówisz, że przesadzam. A jak są, to mam trzymać fason?

– Julia... Postawiłaś mnie w koszmarnie trudnej sytuacji. To jednak moi rodzice.

– A ja? Kim ja jestem?! Matką twojego dziecka, żoną, partnerką? Od kiedy moje uczucia są mniej ważne niż ich duma?

Marek opadł na krzesło. W jego oczach była złość, ale i zmęczenie. Mówił cicho, zrezygnowany:

Nie chcę awantur. Chciałem spokoju. Nie mogę wybierać między wami.

– Ale ja już wybrałam, Marek – powiedziałam twardo. – Wybrałam siebie. I moją rodzinę. Nie będę się więcej zginać w pół, żeby twoim rodzicom było wygodnie.

Zamilkliśmy. Słychać było tylko dźwięk zegara i cichy płacz dziecka z pokoju obok.

– Więc co teraz? – zapytał.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale jeśli nadal nie potrafisz powiedzieć „mamo, tato, przestańcie traktować ich jak śmieci”, to chyba... to chyba nie jesteśmy tą drużyną, za którą nas uważałam.

Tamtej nocy nie spaliśmy razem. Ja czuwałam przy dziecku. Marek został na kanapie. Pierwszy raz od ślubu pomyślałam: a co jeśli... już się nie da tego naprawić?

Wreszcie powiedziałam dość

Zabrałam synka i pojechałam do rodziców. Nie mówiłam, że przyjadę. Mama otworzyła w fartuchu, z włosami w nieładzie.

– Julka? Co się stało?

– Muszę z wami porozmawiać.

W salonie było cicho. Ojciec siedział przy stole z gazetą, ale gdy mnie zobaczył, odłożył ją natychmiast.

– Tato... powiedzcie mi tylko jedno. Czy wy w ogóle macie jeszcze siłę? Czy chcecie próbować jeszcze z nimi cokolwiek budować?

Mama spuściła wzrok. Zaczęła nerwowo skubać rąbek bluzki.

– Córciu, ja już nie mam siły udawać, że mnie nie boli – wyszeptała. – Że te ich spojrzenia nie zostają ze mną na całe noce. Nie chcę chodzić na ich przedstawienia. Nie chcę już grać roli podnóżka.

Ojciec podszedł i położył mi rękę na ramieniu. Była ciepła, mocna.

– Julka... ja cię kocham. I twoje dziecko, i twojego męża też chciałem pokochać. Ale nie kosztem godności. Ja nie będę się uśmiechał do ludzi, którzy mnie nienawidzą tylko dlatego, że nie jestem jak oni.

Zacisnęłam powieki. Poczułam, jak rozrywa się we mnie coś, czego nie potrafię nazwać.

– Przepraszam – wyszeptałam. – Tyle lat was stawiałam niżej. Pozwalałam, żeby wami pomiatano. I nigdy nie powiedziałam „dość”.

Mama objęła mnie ramieniem.

– Ty po prostu chciałaś, żeby wszyscy się kochali. Ale nie każdy umie kochać.

Patrzyłam na nich, zmęczonych, pokornych, moich. I wiedziałam, że nie mogę już od nich wymagać więcej. Bo zrobili wszystko, co mogli.

Julia, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama