„Żaden narzeczony nie mógł dotrwać do ślubu. Myślałam, że to ze mną coś nie tak, ale istniało inne wytłumaczenie”
„Jeden złamał nogę, drugi miał wypadek, trzeci się poparzył, każdemu działo się coś złego. Mój najlepszy przyjaciel twierdził, że dopadło mnie fatum”.

- Karolina, 28 lat
– Karola, błagam wybacz mi. Nie chciałem zepsuć uroczystości, nie mam pojęcia, dlaczego przewróciłem tę świecę – szłam szpitalnym korytarzem, a Rafał zabiegał mi drogę i przepraszał, jakby to coś mogło zmienić.
Był moim najlepszym kumplem, nasze mamy też się przyjaźniły. Miał być świadkiem na moim ślubie. I był. Stał wiernie za mną, dopóki nie przyszło mu do łba poleźć pod ołtarz. Zaczepił butem o wielką świecę, jedną z dwóch stojących po obu stronach stołu pańskiego. Przewróciła się, wypadła z lichtarza, sturlała z trzech schodków i spoczęła na moim welonie, który, tak jak zawsze o tym marzyłam, ciągnął się po ziemi. Tiul natychmiast zajął się ogniem, czego z początku nie zauważyłam. Rafał stał pod ołtarzem jak idiota i tylko patrzył, za to Alek rzucił mi się na ratunek. Ugasił płomienie gołymi rękami.
– Karola, to nie miało prawa się wydarzyć. Ja byłem tylko katalizatorem, to nie moja wina – dyszał mi w ucho pełen skruchy Rafał, podczas gdy ja szukałam sali, w której leżał poparzony Alek.
Nagle opuściła mnie cała energia, siadłam na krześle…
Zatrzymałam się gwałtownie.
– Co masz na myśli?
– Dobrze wiesz, Alek nie jest pierwszą ofiarą. Każdy chłopak, którego pokochasz, wcześniej czy później ma pecha. Karola, ściga cię fatum.
– Zastanów się, co mówisz. Uważasz, że jestem przeklęta? Niezłe usprawiedliwienie głupiego czynu, nie chcę tego dłużej słuchać. Dlaczego nie stałeś na miejscu świadka, tylko poszedłeś pod ołtarz?
– Chyba chciałem porozmawiać z księdzem – powiedział Rafał.
– Nie jesteś pewien? Dorosły i przytomny facet, a opowiada brednie.
– Masz prawo być na mnie wściekła, zepsułem ślub. Ale posłuchaj…
– No? – stanęłam i spojrzałam na niego wrogo.
– Tiul jest łatwopalny, ale nie płonie jak pochodnia, tylko się topi. W każdym razie ten, z którego zrobiony był twój welon. Chyba materiał jest dla bezpieczeństwa nasączony substancją gaszącą ogień. Udowodnić ci? – ruchem magika wyciągnął z kieszeni kawałek białej szmatki.
– Odciąłeś ją z mojego welonu?! Kto ci pozwolił?!
– Welon i tak do niczego się nie nadawał, spłonął prawie do końca. Powinnaś być poparzona.
– A nie jestem.
– Właśnie, czy to nie dziwne?
Rafał otworzył jakieś drzwi i wepchnął mnie do środka.
– Zwariowałeś? To damska toaleta!
– Ale pusta i mam nadzieję, bez czujników przeciwpożarowych. Zrobimy doświadczenie, musisz to zobaczyć.
Patrzyłam oniemiała, jak podpala białą szmatkę i przez chwilę trzyma ją nad umywalką.
– Widzisz? Szybko się zajęła i stopiła, ale nie cała. Nawet nie poczułem gorąca. Coś tu nie gra.
– Stanowczo masz rację. Nie gra. Mój narzeczony leczy poparzenia, a ślub został odłożony, o ile nie anulowany – otrząsnęłam się ze spiskowej teorii, w którą próbował mnie wkręcić Rafał, żeby się wybielić.
– Myślisz, że Alek się wycofa? Nie zrobiłby tego, ten facet ma jaja, w odróżnieniu od jego poprzedników, co stwierdzam z prawdziwą przykrością. Chętnie bym go oczernił, bo nie lubię jak wychodzisz za mąż, ale jeśli już musisz zostać czyjąś żoną, to rekomenduję tego gościa. Jest w porządku i można się z nim dogadać.
– Ty możesz – uśmiechnęłam się.
– Czy to nie jest najważniejsze? – spytał bezczelnie Rafał. – Oni odchodzą, a ja trwam. Nie imają się mnie wypadki i przypadki, które nie oszczędzały twoich chłopaków.
Nagle opuściła mnie cała energia, przysiadłam na kulawym krzesełku, które jakaś litościwa ręka ustawiła na szpitalnym korytarzu. Rafał wywołał z niepamięci zdarzenia, o których chciałam zapomnieć.
Mój pierwszy chłopak złamał nogę tuż przed wspólnym wyjazdem na narty, po którym sobie wiele obiecywałam. Po cichu liczyłam, że w pięknej górskiej scenerii usłyszę najważniejsze słowo: „kocham cię”. Tymczasem, figa z makiem. O ironio, chłopak nie połamał się na stoku, co byłoby zrozumiałe, tylko poślizgnął na ulicy, tuż przed moim domem. Gips i przymusowy pobyt w mieszkaniu znacznie ochłodziły jego zapały, i nasz ledwo pączkujący związek zaczął więdnąć. Chciałabym powiedzieć, że niewiele mnie to obeszło, ale to nieprawda. Cierpiałam i nie rozumiałam, dlaczego mnie porzuca.
Rafał nie zostawił suchej nitki na wycofującym się absztyfikancie, ale wyglądał na zadowolonego.
– Nigdy go nie lubiłem. Ciesz się Karola, że pokazał prawdziwą twarz, zanim się naprawdę zaangażowałaś.
– Skąd wiesz? Może mi na nim bardzo zależy – odparowałam, bo nie lubiłam, jak wtrącał się w moje prywatne sprawy. Ja mu dziewczyn nie obrzydzałam, najwyżej mówiłam, co o nich myślę.
Żadna zresztą nie zagrzała długo miejsca u jego boku, czemu specjalnie się nie dziwiłam, znając Rafała jak własne pięć palców. Trzeba było przywyknąć do jego niespodziewanych zamyśleń i szanować osobistą przestrzeń, w którą nie każdemu pozwalał wkraczać. Dziewczyny odkrywały te cechy dopiero po pewnym czasie i brały je za brak zainteresowania. Znały Rafała jako brylującego w towarzystwie chłopaka, a tu taka niespodzianka. Żadnej nie przyszło do głowy, że właśnie poznały jego drugą, równie interesującą twarz. Mój przyjaciel miał dwie osobowości, za rozrywkowym, dowcipnym gwiazdorem towarzystwa, krył się milczek, który w zaciszu, wśród najbliższych, musiał naładować akumulatory przed kolejnym występem.
– Co tak zamilkłaś? Słabo ci? – Rafał bębnił palcami o ścianę, wpatrując się we mnie z niepokojem.
Byłam pewna, że mówi śmiertelnie poważnie
Przypomniałam sobie, jak gapił się na płonący welon, w jego oczach odbijał się blask ognia a on stał bez ruchu, nie próbując mi pomóc. Czy tak postępuje przyjaciel?
– Nie powiedziałeś mi, po co poszedłeś pod ołtarz ani jak to się stało, że kopnąłeś świecę.
– Bo nie wiem, niewiele pamiętam. Nagle odczułem przymus porozmawiania z księdzem i wysforowałem się, by go dopaść, zanim zacznie swoją przemowę.
– Co chciałeś mu powiedzieć?
– Tak mi chodzi po głowie, że usiłowałem go powstrzymać – przyznał bezwstydnie Rafał.
Podniosłam głowę i zobaczyłam, że jest śmiertelnie poważny.
– Chodziło ci o mnie? – spytałam cicho.
Nie, to nie była scena, w której dwoje znających się od zawsze ludzi odkrywa, że darzy się uczuciem, to było coś więcej.
– Zastanawiałem się nad tym uczciwie, przeanalizowałem wszystko, i przepraszam, ale nie. Kąpaliśmy się w jednej wannie i widziałem, jak wyglądasz obsypana trądzikiem, a to zabija romantyzm.
– To było dawno temu – zaśmiałam się z ulgą. Niepotrzebne mi były komplikacje uczuciowe. – Jeśli nie kierowała tobą zazdrość, to dlaczego próbowałeś nie dopuścić do ślubu?
– Już ci mówiłem, nie wiem. To był impuls, coś mnie pchnęło do przodu, a potem jeszcze raz, jak przechodziłem koło świecy. Mam wrażenie, że ją kopnąłem, noga sama poleciała do przodu.
– Trudno w to uwierzyć.
– Mnie też, ale innego wyjaśnienia nie usłyszysz. Sam się głowię, co zaszło w kościele.
– I wymyśliłeś, że ściga mnie fatum.
– Nie ciebie, tylko twoich wybranków, mężczyzn, na których ci zależy.
– Gdyby tak było, pierwszy padłbyś trupem, i to dawno temu.
– Może chodzi tylko o mężczyzn, których kochasz i zamierzasz poślubić? To by miało sens, tobie nie dzieje się krzywda, a oni lądują w szpitalu. Pamiętasz Mateusza? Biedny chłopak. Wtedy nie odczytaliśmy właściwie znaku, a mieliśmy go przed nosem.
– Masz na myśli pierścionek zaręczynowy od niego?
– Ciepło, ciepło. Mateusz chciał ci się oświadczyć, to miała być niespodzianka. Samochód potrącił go na pasach i chłopak wylądował w gipsie, caluteńki. Jeszcze jeden połamaniec do twojej kolekcji. No i do ślubu nie doszło.
– Jakiego ślubu?
– Tego, który nieuchronnie następuje po zaręczynach. Karola, ogarnij się i zacznij myśleć – objechał mnie Rafał. – Czasem zupełnie nie rozumiem, co ci faceci w tobie widzą.
– Karola? Co tu robisz? Dlaczego do mnie nie zajrzałaś? – na korytarzu pojawił się niedoszły pan młody, ciągnąc za sobą stojak z kroplówką.
Rzuciłam się do niego.
– Pozwolili ci wstać z łóżka? Co mówią lekarze?
– Nic mi nie jest, pojutrze wychodzę – syknął Alek, bo niebacznie dotknęłam obandażowanej do łokcia ręki.
– I dlaczego w ogóle rozmawiasz z tym podpalaczem?
– On twierdzi, że był tylko katalizatorem wydarzeń, mówi, że ściga mnie fatum.
– Twoich facetów ściga, nie ciebie – podpowiedział usłużnie Rafał.
– Co ty gadasz?! – Alek podtoczył bliżej stojak i stanął nos w nos z Rafałem. Był wkurzony, znacznie wyższy i lepiej umięśniony.
– Karola, musimy mu wszystko opowiedzieć, nie chcę oberwać. To nie ja poluję na twoich ukochanych – Rafał spojrzał na mnie zezem.
– Jakich ukochanych?! – rozzłościł się Alek. – Co tu się dzieje?!
Z trudem posadziłam Alka na moim krzesełku i streściłam fakty, które udało nam się zebrać do kupy. Rafał przezornie nie wtrącał się do rozmowy.
– Może coś w tym jest – zgodził się Alek. – Tylko jak to odkręcić?
– Popytam tu i ówdzie, może ktoś zna się na takich nieczystych sprawach – obiecał Rafał.
Zrobiło mi się zimno, oni poważnie rozważali możliwość, że ściga mnie fatum. Za co? Przecież nie wyrządziłam nikomu żadnej krzywdy!
Czułam się winna i bałam się o niego jednocześnie
Kilka dni później Alek wyszedł ze szpitala, z zaleceniem częstej zmiany opatrunku. Oparzenia goiły się, ale powoli, i miały zostawić na jego rękach trwały ślad w postaci blizn. Czułam się winna i jednocześnie bałam o niego. A jeśli to nie koniec przykrych niespodzianek? Jak mam go ochronić, skoro nie wiem, co się wydarzy? Rafał miał rację, za dużo było w moim życiu nieszczęśliwych przypadków, i wszystkie spotykały chłopaków, których darzyłam uczuciem.
Coś trzeba było przedsięwziąć, dlatego nie protestowałam, kiedy Rafał zaczął nastawać na wizytę u człowieka, który widzi aurę, chociaż nie wiedziałam, do czego może nam się przydać.
– To ojciec jednego takiego, nie znam ich, ale kumpel załatwił nam wejście. Facet jest zwyczajnym inżynierem mechanikiem, lecz ma dziwne uzdolnienia. Widzi kolory pola magnetycznego, aurę która otacza człowieka, i na tej podstawie potrafi sporo o nim powiedzieć. Spróbujmy, co nam szkodzi.
Pan inżynier podjął nas kawą, ciasteczkami i miłą rozmową. Od razu też poprosił, by nie mówić, z czym przychodzimy.
– Nie chcę się zasugerować – wyjaśnił i odstawił filiżankę.
Spojrzał na nas, jak mi się wydało, nieuważnie, uciekał wzrokiem na boki, wyglądał jakby coś go rozpraszało. Byłam rozczarowana.
– Spodziewała się pani czegoś bardziej teatralnego? – spytał, uśmiechając się nieznacznie. – Nie patrząc wprost, lepiej widzę, aura to nie krajobraz za oknem, wymaga specjalnego postrzegania.
– Zobaczył pan coś szczególnego?
– Na pani aurę wpływa inny czynnik, być może inny człowiek.
– Nie bardzo rozumiem.
– To wygląda jak wlewanie farby do wody. Kolorowe macki rozchodzą się, przenikają substancję, brudząc ją.
Wzdrygnęłam się.
– Według pana to „coś” mnie przenika? Czym jest?
– Mogę się tylko domyślać na podstawie koloru, że to nic dobrego. Złe słowa pozostawiają taki ślad. Zaryzykuję twierdzenie, że nie były skierowane do pani, barwa byłaby wtedy intensywniejsza.
– A do kogo?
– Zwykle to sprawa rodzinna. Często jest tak, że powodów przejętych po przodkach obciążeń trzeba szukać na cmentarzu. Zmarli nie lubią dzielić się tajemnicami, ale jeśli będzie miała pani szczęście, dotrze do źródła kłopotów. Proszę zapytać matki albo babki, może one wiedzą, komu się naraziły, obciążenia się dziedziczy do siódmego pokolenia.
– To niezbyt sprawiedliwe, Karola nikomu nie zawiniła, dlaczego ściga ją fatum? – odezwał się Alek. – Ma do końca życia pozostać sama, czy jak?
– Tak jak moja mama – szepnęłam.
– Tata zginął w wypadku, mama ocalała. Miała tylko lekkie zadrapania! Samochód uderzył w drzewo od strony kierowcy, zawsze uważałam, że ojciec do końca chronił mamę.
– O ja cię przepraszam, rzeczywiście. Zapomniałem o tym – szepnął Rafał. – No to mamy ślad, musisz ją wypytać, komu się naraziła.
– To nie fatum, tylko złe słowa – powtórzył gospodarz – Ta osoba miała wielką moc, płynącą ze złości i niegojących się ran duszy, uwolniła zło. Powiedziała coś, co nadal żyje, kieruje ludzkimi losami. Trzeba to wygasić.
Jak tylko ręce Alka się zagoiły, ustaliliśmy datę ślubu
Jeszcze tego samego dnia powtórzyłam mamie jego słowa. Myślałam, że wyśmieje moje obawy, ale tak się nie stało.
– Przecież to niemożliwe, żeby ciebie to dotknęło. To sprawa między mną i Teresą – powiedziała i usiadła jakby nagle zabrakło jej sił. – Ona chciała, żebym trawiła życie w samotności, tęskniąc za Bogdanem.
– Ciocia nie jest taka… – zaprotestowałam niepewnie.
– Nie wiesz wszystkiego. To ona przyprowadziła Bogdana do domu, żeby przedstawić go rodzicom, a ja…
– Poderwałaś go własnej siostrze?
– Nie musiałam. Wy teraz nazywacie to przyciąganie chemią, my mówiliśmy o miłości od pierwszego wejrzenia. Tak było. Spojrzeliśmy na siebie i Teresa przestała istnieć. Oczywiście bardzo przeżywała zdradę Bogdana, było nam z tego powodu okropnie przykro, ale co mogliśmy poradzić? Rodzice wysłali Teresę w Karkonosze, do krewnych, żeby przebolała stratę, nie musząc patrzeć na nasze szczęście. Kiedy wróciła, zachowywała się zwyczajnie, znowu była dawną Teresą. Myślałam, że wszystko jest na dobrej drodze, ale któregoś dnia wściekła się o jakiś drobiazg i znów do tego wróciła. Wykrzyczała, że nasze szczęście niedługo się skończy, a ja odpowiem za wszystko, co zrobiłam i poznam smak samotności. – Dopiero wtedy zrozumiesz, jak się czułam, kiedy mnie zostawił – wysyczała do mnie. Wyglądała przy tym tak, że się przestraszyłam. Miała w oczach szaleństwo. Kilka dni później przeprosiła, a ja starałam się zapomnieć o tym co zaszło, przecież to moja siostra, nie chciałam jej utracić. A potem… Był wypadek. Długo nie kojarzyłam faktów, dopiero kiedy zobaczyłam triumfujący uśmiech Teresy, domyśliłam się. Cieszyła się, że zostałam ukarana.
– Ze śmierci taty też? Przecież go kiedyś kochała.
– Wyrządziliśmy jej z Bogdanem ogromną krzywdę, ale to na mnie chciała się zemścić, jego śmierć była tylko narzędziem kary.
– Wiedziałaś, że tak myśli i nie zerwałaś z nią? Dlaczego pozwoliłaś, żeby u nas bywała?
– To moja siostra, kocham ją. A poza tym czułam się wobec niej winna, nie byłam pewna, co myśleć. Po śmierci Bogdana Teresa bardzo mi pomagała, zawsze mogłam na nią liczyć. Czasem budziłam się w nocy z koszmarnego snu, którego nie pamiętałam, dręczyło mnie wrażenie, że dotyczył siostry. Nie miałam dowodów, nie mogłam przypisać jej winy na podstawie przeczuć, wolałam myśleć, że chlapnęła coś w złości i wykrakała katastrofę. Tak było, śmierć twojego ojca to czysty przypadek.
– Nie ma przypadków – mruknęłam.
– Uważasz, że przypadkiem wszyscy moi mężczyźni łamią nogi, wpadają pod samochód, ulegają poparzeniom, a potem odchodzą ode mnie? Alek dotrwał do ślubu i złe słowa ciotki dosięgnęły go pod ołtarzem. Aż się boję myśleć, co będzie dalej, czy nie podzieli losu taty.
– Nawet tak nie myśl! – zawołała mama.
– Nie dopuszczę do najgorszego. Ona musi wszystko odwołać.
– Nie sadzę, żeby była świadoma tego, co się dzieje. Na pewno nie łączy twoich kłopotów z tym, czego mi życzyła przed laty.
– To się dopiero okaże. Zamierzam z nią porozmawiać od serca, zmuszę ją, żeby zdjęła klątwę czy cokolwiek, co udało jej się na nas rzucić.
– Wątpię, żeby to tak działało, córeczko – szepnęła mama. – Zło zostało uwolnione w dniu, kiedy poznałam Bogdana. To ja powinnam wyjechać, zostawić ich w spokoju.
– I zmusić ojca, żeby o tobie zapomniał i został z Teresą? – spytałam zgryźliwie.
Mama spojrzała na mnie bezradnie i nie odpowiedziała.
Teresa też nie miała mi za dużo do wyznania. Była urażona zarzutami, nie przyznawała się do zazdrości ani złych intencji. W końcu obraziła się na mnie i wyprosiła z domu. Nie upierałam się przy przeciąganiu wizyty, szczerze mówiąc, bałam się jej gniewu. Kto wie, co mogłaby w złości powiedzieć…
Jak tylko ręce Alka się zagoiły, ustaliliśmy datę ślubu. Zrezygnowałam z welonu, żeby nie kusić losu, a Rafał przysiągł, że tym razem niczego nie przewróci. Trochę się baliśmy, że tajemnicze „coś” może pokrzyżować plany i znów zapolować na Alka. Nie spuszczaliśmy z Rafałem z niego oka, co doskonale widać na nakręconym filmie. To, że ja się w niego wpatruję, można wytłumaczyć uczuciem, ale Rafał wypadł w roli ochroniarza co najmniej dziwnie.
Teresa zdążyła ochłonąć z gniewu i wystąpiła w roli dobrej cioci. Wycałowała mnie podczas składania życzeń i podeszła do Alka. Mój świeżo poślubiony maż ujął jej dłoń, a wtedy Teresa skamieniała.
– Co to jest? – spytała, patrząc na głębokie, świeże blizny po oparzeniu.
Nagle zaczęła płakać. Mama odprowadziła ją na bok, co niewiele pomogło, bo chlipanie nadal zagłuszało słowa weselnych gości.
– Co oznaczają łzy na ślubie? – spytał stojący za mną Rafał.
– Że państwo młodzi będą żyli długo i szczęśliwie – odparł ktoś, podchodząc do mnie z kwiatami. Człowiek widzący aurę! Zapomniałam, że go zaprosiliśmy. – Pięknie pani wygląda – powiedział, omiatając mnie spojrzeniem.
– Ślad po złych słowach zniknął? – ucieszyłam się.
– Nie do końca, ale wygląda jak spłukany przez wodę, a może przez łzy? – obejrzał się nieznacznie na łkającą Teresę.
Mam nadzieję, że fatum osłabło. Jesteśmy już rok po ślubie i nic się nie dzieje. Alek wciąż ma się dobrze, jeśli nie liczyć skręconej na weselu nogi, która zresztą szybko wydobrzała. Nie ma o czym mówić, nie takie rzeczy zdarzają się podczas przyjęć ślubnych.