Reklama

Nie pamiętam już dokładnie, kiedy po raz pierwszy pomyślałem, że warto by było zabrać Michała do lasu. Może wtedy, gdy zobaczyłem go zgarbionego nad telefonem, stukającego w ekran tak zawzięcie, jakby od tego zależało jego życie. Może wtedy, gdy w jego oczach zamiast ciekawości świata zobaczyłem tylko odbicie migającego ekranu. W każdym razie – któregoś ranka wziąłem koszyk, naostrzyłem scyzoryk i zadzwoniłem do córki: „Przyślę ci go zmęczonego i dotlenionego” – powiedziałem. Tylko że wtedy jeszcze nie wiedziałem, jakie to będzie trudne zadanie. Michał miał piętnaście lat i cały jego świat mieścił się w prostokącie telefonu. Las dla niego nie znaczył nic. Dla mnie – wszystko. Tu uczyłem się życia, tu przeżywałem przygody, tu układałem sobie w głowie sprawy, które nie dawały spać. A dla niego? Tylko nuda.

Reklama

– Dziadku, po co my tam idziemy? – marudził, kiedy wsiadaliśmy do auta. – Grzyby można kupić w markecie, wiesz?

– Wiem, ale tych z marketu nie będziesz pamiętał do końca życia – odparłem z lekkim uśmiechem, choć w środku już kipiałem.

Przez całą drogę do lasu milczał, stukając palcami w ekran. Tylko od czasu do czasu rzucał ironiczne komentarze, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że zabieram go w podróż w najnudniejsze miejsce na świecie.

A ja… Czułem smutek. Bo jak to możliwe, że wnuk, moje własne dziecko z krwi, nie potrafi zachwycić się tym, co kiedyś było dla mnie całym światem?

Dla wnuka to była nuda

Las powitał nas ciszą i zapachem wilgotnej ściółki. Dla mnie – jak zawsze – była to muzyka. Dla Michała – najwyraźniej kara.

– I co, mamy się tu włóczyć godzinami? – mruknął, wpatrując się w telefon, jakby próbował złapać ostatnie promienie zasięgu.

– A co byś wolał? – zapytałem, starając się brzmieć lekko. – Siedzieć cały dzień w domu i gapić się w ekran?

– Przynajmniej coś się dzieje – odciął się. – Tu nie ma nic. Drzewa, krzaki, komary. Super atrakcja, dziadku.

Zacisnąłem zęby. Przypomniałem sobie siebie sprzed sześćdziesięciu lat – chłopaka, który biegał po tym samym lesie z kolegami, szukał kurek i borowików, a potem wracał do domu z kolanami podrapanymi od jeżyn. To była przygoda. A teraz słuchałem własnego wnuka, który mówił o tym samym miejscu jak o więzieniu. Próbowałem zagadywać – o grzybach, o tym, jak można odróżnić jadalne od trujących, o tym, że las to apteka i spiżarnia w jednym. On tylko kiwał głową, mrucząc: „Mhm”, nie podnosząc wzroku znad ekranu. I wtedy stało się coś, na co czekałem, choć nie miałem odwagi się do tego przyznać. Telefon zapiszczał, zamrugał i zgasł. Michał naciskał przycisk raz, drugi, trzeci. Jakby nie rozumiał, co się stało.

– No nie! – krzyknął z rozpaczą. – Rozładował się!

– No widzisz – powiedziałem powoli, z lekką ironią. – Teraz będziesz musiał wytrzymać sam na sam… ze mną i z tym nudnym lasem.

Spojrzał na mnie spode łba, wściekły. Ale ja w środku poczułem nagłe ukłucie nadziei. Bo wiedziałem, że właśnie zaczyna się nasza prawdziwa rozmowa.

Spojrzał na mnie uważniej

Michał szedł obok mnie naburmuszony, co chwilę potrząsając bezużytecznym już telefonem, jakby od tego miała się cudownie pojawić bateria. Milczenie między nami ciążyło coraz bardziej, aż w końcu odezwał się z nudów:

– To co ty właściwie w tym lesie robiłeś, jak nie było telefonów?

Uśmiechnąłem się pod nosem. Pierwszy raz od rana sam zadał mi pytanie.

– Oj, chłopcze… – westchnąłem. – Wtedy las był naszą największą przygodą. Chodziliśmy z kolegami na jagody. Zawody robiliśmy, kto szybciej napełni kubek. A języki mieliśmy całe sine, tak że matki od razu wiedziały, że połowę zjadaliśmy.

Michał parsknął cicho. To już było coś – zainteresowanie, choć zamaskowane.

– A co jakbyście spotkali dzika? – zapytał z przekąsem. – Przecież tu się pałętają.

– Spotkaliśmy raz – przyznałem. – I uciekaliśmy tak, że buty zostawiliśmy w błocie. Ale wiesz, najgorsze było nie to, że gonił nas dzik, tylko że potem trzeba było wracać boso do wsi. I ojcowie śmiali się z nas całą zimę.

Michał uniósł brwi.

– Serio się zgubiłeś kiedyś?

Zacisnąłem dłonie na rączce koszyka. To wspomnienie wróciło nagle, jak żywe.

– Tak. Miałem może dziesięć lat. Las wyglądał inaczej niż teraz. Poszedłem za jagodami i nie zauważyłem, kiedy zgubiłem drogę. Pamiętam strach… ale też pamiętam, jak usiadłem na pniu i spojrzałem w niebo. Zobaczyłem gwiazdy i przypomniałem sobie, co mówił mój dziadek – że północ znajdę, patrząc na Wielką Niedźwiedzicę. I tak znalazłem drogę do domu.

Michał spojrzał na mnie uważniej. Już nie ironicznie. Jakby pierwszy raz zobaczył we mnie nie tylko starego człowieka, ale chłopaka, który kiedyś przeżywał przygody. A ja poczułem coś, czego dawno nie czułem – radość, że mogę mu to opowiedzieć.

Już nie było w nim ironii

Las gęstniał, a my szliśmy coraz wolniej. Michał nie marudził już jak wcześniej. Milczał, ale patrzył na mnie, jakby czekał na dalszy ciąg. W końcu odezwał się sam:

– A miałeś kiedyś… no wiesz, naprawdę niebezpieczną przygodę? Taką, że mogłeś nie wrócić?

Zatrzymałem się. To pytanie trafiło we wspomnienie, które długo trzymałem głęboko w sobie. Spojrzałem na chłopaka, który stał przede mną i po raz pierwszy pomyślałem, że może powinien to usłyszeć.

– Miałem, Michaś… – odezwałem się powoli. – Były czasy, kiedy w lesie nie chodziło się tylko po grzyby.

– To znaczy? – dopytywał, nagle ożywiony.

– Kiedy miałem dwadzieścia lat, nastał taki okres, że trzeba było ukrywać się przed milicją. Nie wszyscy się zgadzali z tym, jak wtedy wyglądała Polska. Raz z kolegą uciekaliśmy przez las całą noc. Wpadliśmy w bagno, a on ugrzązł tak, że nie mógł się ruszyć. Krzyczał, a ja trzymałem go za ręce i modliłem się, żeby nie puścić. Myślałem, że obaj tam zostaniemy.

Michał wstrzymał oddech.

– I co było dalej?

– W końcu złapałem gałąź, podałem mu i jakoś wyciągnąłem. Do rana byliśmy cali w błocie, drżeliśmy z zimna. Ale wiesz… żyliśmy. I wtedy zrozumiałem, że las potrafi być przyjacielem, ale też potrafi sprawdzić człowieka jak nikt inny.

Michał patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. Już nie było w nim ironii. Była ciekawość. A w mojej piersi zakłuło – wzruszenie. Bo nagle poczułem, że dla niego nie jestem tylko „starym dziadkiem”, ale kimś, kto przeżył coś, co warto by zapamiętać.

Rozpierała mnie duma

Szliśmy jeszcze kawałek, ale rozmowa jakby sama się urwała. Nie dlatego, że zabrakło słów, tylko… jakby obaj potrzebowaliśmy ciszy. Las otulił nas dźwiękami: śpiewem ptaków, szelestem liści, trzaskiem gałęzi pod nogami. Michał nie narzekał. Nie pytał, kiedy wracamy. Po prostu szedł obok, z rękami w kieszeniach, a jego twarz nie była już naburmuszona. Zatrzymaliśmy się na małej polanie. Usiadłem na starym pniu, a on obok mnie, w milczeniu. Przez chwilę patrzyliśmy, jak w powietrzu unoszą się drobinki pyłu, tańczące w promieniach słońca.

– Wiesz, dziadku… – odezwał się w końcu cicho. – Nigdy nie myślałem, że… miałeś takie życie.

Spojrzałem na niego z boku. W jego głosie nie było kpiny, tylko szczerość.

Bo nigdy nie pytałeś – odpowiedziałem spokojnie. – A ja głupi myślałem, że cię to nie interesuje.

Chłopak spuścił wzrok.

– Może… powinienem wcześniej.

Te słowa uderzyły mnie mocniej, niż bym chciał. Bo nagle poczułem żal – że dopiero awaria telefonu zmusiła go do rozmowy, że wcześniej byłem dla niego tłem, staruszkiem w kapciach, co nudzi historiami.

Ale jednocześnie czułem dumę. Bo po raz pierwszy zobaczyłem w jego oczach coś, czego tak bardzo pragnąłem – szacunek. Siedzieliśmy jeszcze długo, nie potrzebując słów. Cisza lasu była naszym językiem. A ja w myślach powtarzałem: „Niech on zapamięta tę chwilę. Niech zostanie w nim na dłużej niż jakikolwiek filmik z internetu”.

Miałem nadzieję, że może zdążę

Zbieraliśmy się do powrotu powoli, jakby żaden z nas nie chciał przerywać tej ciszy. Koszyk miałem pełen podgrzybków i kurek, Michał niósł kilka dorodnych prawdziwków, które sam znalazł. Był z tego dumny, choć starał się nie okazywać. Droga powrotna była już inna niż ta, którą tu przyszliśmy. Michał nie szedł zgarbiony nad telefonem, bo i tak nie miał już na czym się skupić – tylko rozglądał się, jakby pierwszy raz widział ten las naprawdę.

– Wiesz, dziadku… – odezwał się nagle. – Możemy jeszcze kiedyś tak wyjść?

Spojrzałem na niego uważnie.

– Myślałem, że się nudziłeś.

– No… na początku tak. Ale potem… – wzruszył ramionami. – Nie wiem, jakoś inaczej się to czuje. Lepiej.

Uśmiechnąłem się.

– To następnym razem zostaw telefon w domu.

Michał zaśmiał się krótko, trochę zawstydzony.

– Dobra, obiecuję.

Szliśmy dalej. W jego głosie brzmiała szczerość. I wtedy poczułem coś, co dawno mnie nie nawiedziło – nadzieję. Że może jeszcze zdążę. Że nie wszystko stracone między nami. Ale zaraz potem przyszedł też inny głos, cichszy, bardziej gorzki: czas. On zawsze biegnie szybciej, niż człowiek by chciał. Nie wiem, ile jeszcze takich spacerów przede mną. Nie wiem, czy zdążę przekazać mu wszystko, co bym chciał. Patrzyłem na wnuka i myślałem: „Oby to nie była tylko chwilowa obietnica. Oby naprawdę zapamiętał ten dzień”. Bo wiedziałem jedno – takich chwil może nam już nie zostać wiele.

To spotkanie było darem

Wieczorem, kiedy siedziałem już w fotelu z kubkiem herbaty, myślałem o tym dniu. Z pozoru – zwyczajnym. Ot, wypad do lasu, trochę grzybów, kilka godzin chodzenia po mchu i liściach. A jednak wydarzyło się coś niezwykłego. Mój wnuk – ten sam, który na początku warknął, że to strata czasu – usiadł obok mnie i słuchał. Naprawdę słuchał. To było coś więcej niż rozmowa. To było spotkanie.

Patrzyłem na niego ukradkiem, kiedy w samochodzie wracaliśmy do domu. Drzemał oparty o szybę, a ja zastanawiałem się, ile jeszcze takich chwil będziemy mieli. Bo życie jest jak grzyby – pojawiają się nagle, rosną szybko, ale jeśli nie zbierzesz ich na czas, znikają. Moje historie są właśnie takie. Jeśli ich nie opowiem, przepadną. A wtedy zostanie tylko cisza.

Dziś miałem szczęście. Michał usłyszał mnie naprawdę. Może jutro znów zatopi się w ekranie, może zapomni, a może… coś jednak zostanie. Może kiedyś, idąc sam przez las, przypomni sobie moje słowa i poczuje, że nie idzie samotnie. Nie wiem, jak długo jeszcze będę mógł być jego przewodnikiem. Ale wiem, że dzisiejszy dzień był darem. I że będę go nosił w sercu, dopóki starczy mi sił. Bo kiedy w lesie rozładował się telefon, mój wnuk w końcu usłyszał mnie i to było więcej warte, niż tysiąc baterii naładowanych do pełna.

Stanisław, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama