Reklama

Nie jestem z tych matek, które z dumą opowiadają, że wychowały dziecko w zgodzie z jego potrzebami. Wychowałam Filipa po swojemu – tak, jak uważałam za słuszne. Mąż? Andrzej był zawsze gdzieś z boku. Cichy, spokojny, bierny. Kochał nas, ale jego miłość była bezczynna. Cały ciężar wychowania spoczywał na mnie. I nie narzekałam. Filip był moim oczkiem w głowie. Moją dumą. Moim życiem. Jedynym sensem. Kiedy inne matki marzyły o podróżach czy nowej torebce, ja marzyłam, żeby mój syn miał wszystko, czego potrzebuje. A może i więcej.

Reklama

Dlatego kiedy powiedział mi, że chce się ożenić, coś we mnie pękło. Miał osiemnaście lat. Mój mały chłopiec chciał założyć rodzinę. Ze swoją dziewczyną, Oliwią. Zaledwie dziewiętnastoletnią. Dziewczyną, która moim zdaniem nie miała nic szczególnego do zaoferowania. Ambitna? Być może. Ale cwana. I niepokorna. Widziałam, jak patrzyła na mnie spod rzęs – z wyższością. Z przekonaniem, że wygrała.

Ale nie znała mnie. Nie wiedziała, do czego jestem zdolna. A ja nie zamierzałam oddać mojego syna tak łatwo. Miałam plan. Plan doskonały.

– Mamo, chcemy z Oliwią wziąć ślub. To nie impuls. Jesteśmy pewni – powiedział pewnego wieczoru, z tym spokojem, który wcześniej był moją domeną.

– Wy? Pewni? Ty masz osiemnaście lat, Filip. Osiemnaście – odpowiedziałam chłodno, ale w głowie już buzowało.

Gdy wyszedł, spojrzałam na męża.

Niech robią, co chcą. I tak go nie zatrzymasz – burknął Andrzej znad gazety.

Nie zatrzymam? Ja?

„Mylisz się, ja go zatrzymam. Nawet jeśli to będzie oznaczało wojnę” – pomyślałam. Bo matka nie zawsze musi być miła. Czasem musi być skuteczna.

Zaczęłam od małych kroków

Nie powiedziałam nic. Ani słowa. Filip był pewien, że się z tym pogodziłam. Że może i nie jestem zachwycona, ale „z czasem mi przejdzie”. Naiwny. W jego wieku też byłam naiwna. Właśnie dlatego wiedziałam, jak to się skończy, jeśli nie wezmę sprawy w swoje ręce.

Zaczęłam ją obserwować. Oliwię. Przychodziła do nas często – śmiała się zbyt głośno, zbyt pewnie rozkładała się na kanapie, jakby to był jej dom. Przynosiła sałatki, opowiadała o uczelni, o tym, jak bardzo zależy jej na rozwoju. Filip patrzył na nią jak na boginię. A ja widziałam coś więcej.

Temperamentna, prawda? – rzuciłam do Bożeny, mojej przyjaciółki, kiedy spotkałyśmy się na kawie, a ja opowiedziałam jej, co się dzieje.

– Młoda, energiczna… Coś ci nie pasuje?

– Właśnie to mi nie pasuje. Ona nie będzie dla niego podporą. Ona będzie go prowadzić za nos. A Filip tego nie widzi.

– Dorota, to już nie dziecko…

Właśnie dlatego muszę działać – ucięłam. – On nie zna takich dziewczyn. Wystarczy, że pokażę mu, z kim naprawdę ma do czynienia.

I zaczęłam działać. Nie frontalnie – nie jestem idiotką. Wiedziałam, że jak tylko powiem coś przeciwko niej, stanie za nią murem. Więc zamiast tego słuchałam. Wciągałam ją w rozmowy. Wypytywałam niby mimochodem. A potem analizowałam każde słowo.

Zauważyłam, jak łatwo traci panowanie nad sobą, gdy coś idzie nie po jej myśli. Jak robi się nieprzyjemna, gdy tylko ktoś ją skrytykuje. I jak bardzo zależy jej na tym, żeby „udowodnić” mi, że się mylę.

Idealnie. Czekałam na okazję.

– Nie powiem mu, co ma robić. Ale sprawię, że sam uzna, że to zły pomysł – powtarzałam sobie każdego wieczoru. – A wtedy, kiedy on się rozmyśli… będę po prostu tą dobrą matką, która wspierała, ale niczego nie narzucała.

Gra się rozpoczęła. I wiedziałam, że wygram. Bo znałam swojego syna lepiej niż ktokolwiek inny.

Zasiałam w nim ziarno niepewności

Zaczęłam łagodnie. Od rozmów przy śniadaniu, od anegdotek o „znajomych”, których Filip nie znał, ale którzy w magiczny sposób przypominali jego i Oliwię. Był Bartek – chłopak, który zakochał się na zabój, a potem został tatusiem, zanim zdążył skończyć technikum. Była też Marta – dziewczyna, która „planowała dziecko”, żeby zatrzymać chłopaka.

– I co zrobiła? – spytał Filip, nieco zaniepokojony, choć próbował udawać obojętność.

– Wpadli. On musiał rzucić studia, poszedł na budowę, a ona... wiesz, siedzi w domu i robi sobie paznokcie, bo przecież „ma dziecko, więc nie ma czasu”. A on zasuwa, wraca do domu o osiemnastej, a tam foch, bo zapomniał kupić mleka. No, żyć nie umierać – uśmiechnęłam się pod nosem, jakby to była tylko pogadanka.

– Oliwia nie jest taka. Nie mów tak – odburknął.

– Synku, ty jej nie znasz. Spędziliście razem ile? Rok? Nawet nie cały. Ona cię już ustawiła. Ty będziesz zasuwał, a ona będzie mówiła, że to twoja odpowiedzialność.

Widziałam w jego oczach pierwszy cień niepewności. Nie odezwał się więcej. Wyszedł z kuchni, a ja usłyszałam, jak zamyka się w swoim pokoju. Dobrze. Myśli.

Kiedy Bożena przyszła na kawę, czułam potrzebę się pochwalić.

– Zasiałam ziarno. Nie od razu, ale ono wykiełkuje. On nie przyzna się od razu, że się waha. Ale widzę, jak patrzy, jak słucha. W końcu sam dojdzie do wniosku, że to nie jest dobra decyzja.

– Dorota… Ty naprawdę chcesz ich rozdzielić?

Chcę mu pomóc. On jest młody. Głupi jeszcze. Myśli, że jak ktoś się uśmiecha i powie „kocham cię”, to już wystarczy. A to nie wystarczy. Życie to nie bajka. A ja nie pozwolę, żeby zmarnował sobie życie z powodu kaprysu.

Bożena spojrzała na mnie jak na kogoś, kogo trochę się boi. Ale ja byłam spokojna. Filip był moim synem. I nie pozwolę, by jakaś dziewczynka z ambicjami i zapałem do manipulacji odebrała mi go tylko dlatego, że umiała robić maślane oczy.

To był dopiero początek. A ja miałam cały czas świata.

Wyszło szydło z worka

Nie chciałam, żeby tak wyszło. Naprawdę. Przynajmniej nie w ten sposób. Bo Filip usłyszał rozmowę, której nie miał prawa słyszeć. Ale może to i lepiej?

– Jeszcze tydzień, Bożena. Może dwa. I sam powie, że to był błąd. Już widzę, jak mu wątpliwości rosną w oczach. Ona tego nie wytrzyma. I wtedy… wtedy wszystko się rozpadnie – mówiłam przy winie, z tym cieniem satysfakcji, który zawsze próbowałam ukryć.

A nie boisz się, że on to kiedyś odkryje? – zapytała Bożena z nutą niepokoju. – Że zobaczy, co zrobiłaś?

– Najważniejsze, żeby nie zobaczył, że to ja to zrobiłam.

Ale zobaczył. Stał w drzwiach, blady jak ściana. Nie wiem, ile słyszał. Wystarczająco.

Słyszałem. Wszystko – powiedział głucho. – Chciałaś mnie zmanipulować. Jesteś dumna z tego?

Zamarłam. Bo na jego twarzy nie było już tylko złości. Był tam zawód. I coś, czego nigdy się po nim nie spodziewałam – obcość.

– Bo chcę cię chronić! Myślisz, że mnie to bawi? Myślisz, że mi zależy na twoim nieszczęściu? To wszystko robiłam dla ciebie! – zaczęłam, zbyt głośno, zbyt emocjonalnie. – Ja cię znam lepiej niż ty siebie. Wiem, co będzie, kiedy się z nią ożenisz. Nie widzisz tego teraz, ale...

– Nie chcę cię więcej słuchać. Nie chcę, żebyś była częścią mojego życia – przerwał mi lodowato. – Chciałem, żebyś mnie wspierała. A ty... Ty grasz w jakieś gierki za moimi plecami.

Zostawił mnie w salonie. Drzwi jego pokoju zamknęły się z takim trzaskiem, że zatrzęsły się ramki na ścianie.

Usiadłam. Wpatrywałam się w kieliszek wina, który jeszcze godzinę temu wydawał się zwiastunem triumfu.

„On mówił to wszystko… ale ja widziałam ból w jego oczach” – pomyślałam. – „Jeszcze go odzyskam. Jeszcze nie koniec”.

Bo syn to nie zabawka, którą można oddać komuś innemu. To część mnie. I on to zrozumie. Kiedyś.

Kto tu gra nieczysto?

Postanowiłam zmienić taktykę. Filip przestał ze mną rozmawiać, omijał kuchnię, znikał z domu na całe dni. Ale wiedziałam jedno – związek, który opiera się tylko na buncie, nie przetrwa. Zwłaszcza jeśli w tym związku jest Oliwia. Dziewczyna z charakterkiem. Z takimi najłatwiej.

Zaprosiłam ją. Oficjalnie – na herbatę. Tylko we dwie. Ucieszyła się. Naiwnie.

– Miło z pani strony – powiedziała z uśmiechem, który pachniał fałszem. – Myślałam, że mnie pani nienawidzi.

– Skądże. Jesteś ważna dla Filipa. A on – wiadomo – najważniejszy dla mnie.

Usiadłyśmy w salonie, między nami filiżanki i talerzyk z domowym sernikiem. Ciepła atmosfera, uśmiechy. Czekałam, aż zacznie się wiercić.

– Wiesz, Oliwio, widzę, że masz temperament. Filip taki nie jest. On potrzebuje spokoju. Ty jesteś... bardziej ogniem niż wodą, nie sądzisz?

– Filip jest silniejszy, niż pani sądzi – powiedziała z lekkim drżeniem w głosie.

– Może. Ale związek to nie tylko uczucie, to też kompromisy. A ty... no cóż, nie sprawiasz wrażenia osoby, która lubi się cofać.

Jej dłonie zacisnęły się na filiżance. Czekałam. Milczała.

– Ale to nie moja sprawa. Jesteście młodzi. Zakochani. Zobaczymy, czy starczy wam sił.

Wtedy drzwi otworzyły się. Filip. Nie wiedziałam, że wrócił. Stał w progu i patrzył. A Oliwia wstała gwałtownie, twarz miała czerwoną jak burak, nie widziała go.

Pani jest toksyczna. Niszczy ludzi. Pani syn nigdy nie będzie wolny – wybuchnęła. – A pani się tylko uśmiecha, jakby nic się nie działo. Wszystko pani kontroluje!

– Nie jestem twoją wrogiem, Oliwio – powiedziałam spokojnie. – Ale jeśli to, co widzi Filip, jest prawdą... Może sam powinien się zastanowić.

Co się tu dzieje...? – spytał zdezorientowany Filip. Patrzył raz na nią, raz na mnie. Ja – spokojna. Oliwia – roztrzęsiona, agresywna. Idealna scena.

– Nic, kochanie. Po prostu rozmawiałyśmy.

Oliwia wybiegła z salonu. Drzwi trzasnęły. A Filip został. Nie powiedział ani słowa. Ale widziałam jego twarz. Mieszanina złości i... zwątpienia. Dokładnie tego chciałam.

„Zasiać wątpliwość. To zawsze wystarczy” – pomyślałam, idąc po kolejną herbatę.

Musiał podjąć decyzję

Cisza była jak ciężka, mokra kołdra. Leżała na domu, na mnie, na Filipie. Nie rozmawialiśmy. Nie krzyczał. Nie wyrzucał mi niczego więcej. Ale też nie patrzył mi w oczy.

Wyprowadził się tydzień później. Do kolegi, jak powiedział Andrzejowi. Nie do Oliwii. Albo nie chciał przyznać, albo naprawdę nie wiedział, dokąd pójść. Zabrał tylko najpotrzebniejsze rzeczy i zostawił na biurku zgnieciony paragon z drogerii. Jakby chciał mi coś powiedzieć, ale zapomniał słów.

Nie pytałam. Nie zatrzymywałam go.

Andrzej milczał przez kilka dni. Potem, pewnego wieczoru, usiadł naprzeciwko mnie przy stole i powiedział cicho:

Przegrałaś wojnę, której nie musiałaś zaczynać.

– Zrobiłam, co musiałam. I jeszcze zobaczysz – miałam rację – odpowiedziałam, jak automat. Choć głos mi drżał. – On wróci. Zobaczy, że to wszystko było iluzją. Że to, co czuł, to nie była miłość. To było złudzenie.

– A nawet jeśli to była prawdziwa miłość? To i tak ją zniszczyłaś.

Popatrzyłam na niego. Nie mówił tego z gniewem. Raczej z bezradnością. Ale nie miał prawa mnie oceniać. Nie on. Nie ten, który nigdy nie był obecny. Który zawsze tylko kiwał głową i znikał za gazetą.

Filip nie dzwonił. Nie pisał. Nawet na święta nie przysłał wiadomości. W domu było cicho. Nawet za cicho.

On wróci – powtarzałam sobie. – Jeszcze nie teraz. Ale wróci. Bo nie da się tak odciąć od matki. Nie od takiej, która poświęciła wszystko.

A jednak kiedy któregoś dnia przeszłam obok jego pokoju i zobaczyłam, że zostawił na półce swój stary notes – ten, w którym rysował samochody, jak miał dwanaście lat – coś ścisnęło mnie w gardle.

Czy zapomniał? Czy zostawił to celowo? Może jeszcze nie przegrałam. Może to tylko pauza. Ale dom był cichy. I ten spokój... bolał bardziej niż krzyk.

Jeszcze do mnie wróci

Mijały tygodnie. Potem miesiące. Ślub – jeśli był – odbył się bez naszej wiedzy. Jeśli go nie było – nikt nas nie poinformował. Właściwie… nie wiedzieliśmy nic. Andrzej przestał pytać, a ja – udawałam, że mnie to nie obchodzi. Ale codziennie sprawdzałam skrzynkę mailową. Codziennie zerkałam na telefon. Nic.

W pracy mówiłam, że „Filip wyprowadził się, żeby poczuć dorosłość na własnej skórze”. Z uśmiechem. Z kontrolą. Jak zawsze.

Ale w środku czułam, że coś się zmieniło. Czasem, kiedy siadałam w jego pustym pokoju, mówiłam do niego na głos. Tak, jakby miał zaraz wejść, z torbą na ramieniu i tym swoim ironicznym uśmiechem.

A potem przyszedł wieczór, który wszystko zmienił. Zwykły dzień. Deszcz bębnił o parapet, telewizor mruczał coś w tle. I wtedy zabrzęczał telefon. Wiadomość.

„Mamo, wszystko w porządku w domu?”.

Przez dłuższą chwilę patrzyłam na te słowa, nie wierząc, że naprawdę je widzę. Serce mi stanęło. Palce zadrżały. Wzięłam telefon, już miałam dzwonić… Ale nie zadzwoniłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Więc tylko odpisałam: „Tak, wszystko dobrze. Czekam na ciebie”.

Odłożyłam telefon. Usiadłam na kanapie. I płakałam. Cicho. Tak, żeby Andrzej nie słyszał. Łzy płynęły mi po policzkach, a ja nie potrafiłam zdecydować – czy to łzy ulgi, czy strachu.

Może mnie znienawidził. Może napisał tylko z obowiązku. Może już nigdy nie wróci. Ale jedno wiedziałam na pewno. Nie wziął z nią ślubu. Nie założył tej rodziny. Czyli… może zrozumiał. Może.

Dorota, 49 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama