„Mój 24-leni syn kocha tylko moje pieniądze. Gdy powiedziałam dość, zapomniał, że istnieję”
„Nie wiem, czy mu jeszcze ufam. Ale wiem, że nadal go kocham. Czasem budzę się w nocy i zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy za dużo dawałam? A może za mało wymagałam? Może wszystko naraz”.

- Redakcja
Codziennie wstawałam o szóstej, zakładałam fartuch i szłam do sklepu. Układałam bułki, szynki, mleko, warzywa. Kasowałam ludzi przy kasie. Słuchałam, jak narzekają na ceny, na pogodę, na rząd. I też się czasem przyłączałam – bo co miałam robić? Ale prawdziwe narzekanie, to dopiero zaczynało się wieczorem. Kiedy siadałam w kuchni, otwierałam starego laptopa i sprawdzałam konto bankowe syna. Serce mi się ściskało na samą myśl, bo wiedziałam, co tam znajdę. Patryk znowu wydał wszystkie pieniądze na głupoty. A potem znowu będzie telefon z prośbą o przelew. I ja… znowu ulegnę.
– Ty to chyba jesteś matką roku, co? – rzuciła ostatnio z przekąsem Kaśka, moja koleżanka z pracy, kiedy po raz trzeci w miesiącu pożyczyłam stówę z kasy, zanim jeszcze przyszedł przelew.
– Nie wiesz, jak to jest – burknęłam. – To moje dziecko…
– Dziecko? Przecież on ma dwadzieścia cztery lata, a ty mu matkujesz, jakby miał pięć! – Kaśka pokręciła głową.
Nie odpowiedziałam. Bo może ona miała rację. Może naprawdę powinnam postawić granicę. Może robię z siebie idiotkę. Ale kiedy on dzwoni, ja nie potrafię. Po prostu nie potrafię. Za każdym razem obiecuję sobie, że to ostatni raz. A potem zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd.
Znałam odpowiedź
Telefon zadzwonił o 22:17. Aż podskoczyłam na krześle. Znałam ten numer na pamięć. Patryk.
– Mamo, błagam cię… – zaczął od razu bez przywitania, z tym charakterystycznym drżeniem w głosie.
Zacisnęłam powieki. Wiedziałam. Znowu to samo.
– Co się stało? – spytałam, choć znałam odpowiedź.
– No… Trochę mi nie wyszło. Musiałem oddać, wiesz, te zaległe… I nie mam na czynsz. Ani na żarcie. Telefon mi odetną. Nie mam już od kogo pożyczyć…
– Przecież ja ci przelałam w zeszłym tygodniu dwa tysiące. Co ty robisz z tymi pieniędzmi?
– No, to skomplikowane. Ale przysięgam, ogarnę się. Jeszcze tylko ten raz, dobra? Ten ostatni.
Ostatni raz. Słyszałam to już co najmniej osiem razy.
–Już nie mam z czego… Ja sama w tym miesiącu...
Zamilkłam. Nie umiałam powiedzieć mu, że sama pożyczyłam na rachunki.
– Błagam. Proszę cię. Nie chcę spać na ulicy. Jesteś jedyną osobą, której zależy...
Te słowa mnie złamały. Otworzyłam aplikację banku i drżącymi palcami wpisałam kwotę. Czterysta. Tyle miałam. Wystarczy na kilka dni.
– Przelałam ci. Ale to naprawdę ostatni raz.
– Kocham cię, mamo. Jesteś najlepsza… – rozłączył się.
Siedziałam potem długo w ciemnej kuchni. Patrzyłam na lampkę nad zlewem, która się lekko kiwała. I czułam, że z każdym przelewem coś się we mnie wypala.
Nie poznawałam siebie
– Ty go kiedyś doprowadzisz do grobu. Albo siebie. – powiedziała Marta i spojrzała na mnie spod zmarszczonych brwi.
Siedziałyśmy u niej w kuchni, piłyśmy herbatę.
– On potrzebuje pomocy, nie kopniaka – mruknęłam, bawiąc się łyżeczką.
– Nie. On potrzebuje się w końcu o coś potknąć. Bo ty stawiasz mu materac pod nogi za każdym razem, gdy ma upaść. I co? Dalej się przewraca, tylko bezboleśnie.
Spojrzałam w bok. Nie chciałam tego słuchać. Miała rację, wiedziałam. Ale kiedy słyszę jego głos, kiedy mówi „mamo, błagam”… to nie jestem w stanie odmówić.
– Przez ciebie się nie nauczy odpowiedzialności. Ty myślisz, że go chronisz, ale to jest zwykłe uzależnienie – powiedziała Marta, cedząc słowa. – On uzależnił się od twojej pomocy. Jak od narkotyku.
– Przestań! – wyrwało mi się. – Ty nie masz dzieci, nie wiesz, co to znaczy…
– Nie, nie mam dzieci. Ale mam rozum. I widzę, jak się wyniszczyłaś. Tylko ty tego nie chcesz zobaczyć.
Zamilkłyśmy. Marta poszła po ciastka, ja wpatrywałam się w ścianę. Każde jej słowo dźwięczało mi w głowie. Zostawiła mnie ciężarem, którego nie mogłam już dłużej nieść. Po powrocie do domu długo siedziałam w fotelu. W końcu podeszłam do lustra. Spojrzałam na siebie. I naprawdę nie poznałam tej kobiety.
Nie mogłam w to uwierzyć
Zaczęło się niewinnie. Przesuwałam rzeczy w szafce nad lodówką, szukając notatki z numerem do hydraulika. W ręce wpadła mi koperta. Była otwarta. W środku – przypomnienie o nieuregulowanym rachunku za telefon, termin minął miesiąc temu. Westchnęłam. I rachunki. Nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam je przeglądać. Bluza za 419 zł, nowy smartwatch, dostawa z restauracji z drugim burgerem gratis, jakiś gadżet elektroniczny z zagranicznego sklepu. Przeglądałam dalej. Kolejne zamówienia, kolejne bzdury. A wszystko z ostatnich dwóch tygodni. Nie wiedziałam, czy mam płakać, czy śmiać się przez łzy. Przecież dopiero co mówił, że nie ma na bilet miesięczny. Kiedy wrócił, czekałam przy kuchennym stole. Próbował mnie obejść w drodze do łazienki, ale zatrzymałam go jednym spojrzeniem.
– Co to wszystko ma znaczyć?
– Co?
– Paragony. Zamówienia. Naprawdę myślisz, że pieniądze spadają z nieba?
Wzruszył ramionami.
– No coś trzeba jeść. A jak człowiek całymi dniami pracuje, to chce się jakoś nagrodzić.
– Nagrodzić?! – warknęłam. – Ty nawet nie umiesz przeżyć tygodnia bez paczki z modnego sklepu!
Spojrzał na mnie zdziwiony. Może nawet trochę urażony. Jakbym właśnie podważyła jego godność, nie jego odpowiedzialność.
Łzy napłynęły mi do oczu
– Nie rozumiesz, o co mi chodzi, prawda?
Patryk wzruszył ramionami i opadł ciężko na krzesło. Jakby to on był zmęczony tą rozmową. Jakby to jego ktoś rozczarowywał.
– Nie dramatyzuj. Ja wiem, co robię. Mam wypłatę, mam pracę. Wydaję na swoje rzeczy. Nie kradnę przecież.
– Nie kradniesz. Ale też nie myślisz. Dwa dni temu mówiłeś, że nie masz na rachunki. A dziś? Nowy głośnik i bluza za pół mojej pensji.
– Bo akurat była promocja.
– Promocja?! – zerwałam się na nogi. – Ty naprawdę jesteś dzieckiem. Impulsywnym, rozpuszczonym dzieckiem. A ja jestem tą, która za to wszystko płaci.
Zamilkł. Potarł twarz. Jakby dopiero teraz naprawdę usłyszał moje słowa.
– Może czasem przeginam. Ale ja… nie wiem, jak to zatrzymać. To zawsze było szybkie. Coś mnie cieszy, klikam. Zamawiam. A potem się boję. I piszę do ciebie.
Usiadłam ciężko. Łzy same napłynęły mi do oczu.
– Patryk. Ja cię kocham. Ale nie mogę być twoją poduszką ratunkową. Jeśli chcesz coś zmienić, musisz zacząć od siebie. Ja ci już nie będę ułatwiać.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Pierwszy raz nie było w nim oburzenia. Tylko coś jak… wstyd.
Serce mi podchodziło do gardła
Cisza. Dzień, drugi, trzeci. Patryk zniknął jak kamień w wodę. Żadnego „mamo, przepraszam”, żadnego głupiego żartu, żadnego „pożyczysz?” z trzema serduszkami na końcu. Nic. Jakby go w ogóle nie było. Przyznaję – sprawdzałam telefon. Za każdym razem, gdy wyświetlał się powiadomienie, serce mi podchodziło do gardła. A potem tylko SMS z apteki, informacja z banku, reklama z pizzerii. Pustka bolała bardziej niż kłótnia. W pracy byłam rozkojarzona. Pomieszałam kody na kasie, dwa razy dałam resztę źle. Kaśka spojrzała na mnie z boku, ale nie komentowała. Chyba widziała, że jestem bliska płaczu. Dopiero w magazynie, przy uzupełnianiu pieczywa, cicho powiedziała:
– On się odezwie. Jak nie dzisiaj, to za tydzień. Ale się odezwie.
Wieczorem wróciłam do pustego mieszkania. Włączyłam czajnik i usiadłam w kuchni. Patrzyłam na swoje ręce, na szklankę z herbatą, która stygnie. I wtedy telefon zawibrował. Krótka wiadomość:
„Cześć. Jestem. Mam co jeść. Opłaciłem prąd. I... po prostu chciałem, żebyś wiedziała”.
Nie odpisałam od razu. Przez kilka minut tylko patrzyłam na ekran. A potem westchnęłam, wstałam i otworzyłam okno. Chłodne powietrze przyniosło ulgę. Czasem tyle wystarczy – jedno zdanie. Nie „przepraszam”. Nie „pomóż”. Tylko „jestem”. Czasem myślę, że gdyby życie było filmem, to teraz pojawiłby się happy end. Patryk wróciłby, uśmiechnięty, dojrzały, z kwiatami i przeprosinami. A ja przytuliłabym go jak za dawnych lat i wszystko byłoby dobrze. Ale to nie film. On nie wrócił. Czasem tylko napisze krótką wiadomość. Bez próśb, bez dramatów. I ja... uczę się to przyjmować. Bez pretensji. Bez oczekiwań. Nie wiem, czy mu jeszcze ufam. Ale wiem, że nadal go kocham. Czasem budzę się w nocy i zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy za dużo dawałam? A może za mało wymagałam? Może wszystko naraz. Ale nie mam już siły rozgrzebywać przeszłości. Jedyne, co mogę, to pilnować siebie – by znów nie zgubić się w jego potrzebach.
Justyna, 49 lat
Czytaj także:
- „Moja żona zaczęła się dziwnie zachowywać. Zasiała ziarenko niepewności, którego nie mogłem się pozbyć”
- „Biurowa koleżanka myślała, że może mną pomiatać. Szybko się nauczyła, że cicha nie równa się potulna”
- „Wiosenna burza przegoniła mnie z deszczu pod rynnę. Przypadkowe spotkanie w altance zmieniło moje życie na zawsze”