„Mój 30-letni brat nie pracuje, ale ciągle dostaje prezenty od rodziców. Ja mogę liczyć na ochłapy z pańskiego stołu”
„Z jednej strony czułam ulgę, bo wszystko zaczynało mieć sens. Z drugiej – pustkę. Jakby coś, co mnie przez lata trzymało przy życiu, właśnie się rozpadło. I nie zostało nic”.

- Redakcja
Moje życie przypominało niekończący się sprint przez błoto. Codziennie wstawałam o szóstej rano, łapałam autobus do biura, przebijałam się przez setki maili. Wracałam po osiemnastej, robiłam szybki makaron albo jadłam na stojąco jogurt z musli, bo na więcej nie było siły. A potem dzwoniła mama.
– Widziałaś nowy telefon, który Tomek dostał? – mówiła z radością w głosie, jakby rozmawiała o pierwszym kroku na Księżycu.
Tomek, mój starszy brat. Złote dziecko. Trzydzieści lat, wiecznie na etapie szukania siebie. Aktualnie „próbuje swoich sił w muzyce”. Co oznaczało mniej więcej tyle, że przez pół dnia spał, potem dłubał coś na komputerze, a wieczorem scrollował media społecznościowe. I w nagrodę dostawał nowy telefon „bo mu się należało, skoro tak się stara”. A ja? W zeszłym miesiącu odłożyłam trzy stówki. Po siedmiu latach pracy w korpo. Bo chciałam w końcu kupić nową pralkę.
– Ciekawe, czy jak rzucę robotę, też dostanę nowy telefon – powiedziałam do mamy przez zęby. –
Mama zaśmiała się cicho.
– Nie bądź zazdrosna. Tomek ma teraz trudniejszy czas…
Tak, trudniejszy czas. Chyba trudność polegała na wyborze koloru słuchawek, które też od nich dostał. Wyciszyłam telefon i rzuciłam go na kanapę. I coś mi w środku zgrzytnęło. Nie byłam zazdrosna. Byłam... zmęczona. Niewidzialna. I chyba gotowa w końcu coś z tym zrobić.
Nie żałowałam
– No i patrz, jaki aparat – Tomek obrócił w dłoni nowy telefon. – Ma tryb nocny, filtry portretowe, wszystko.
– Super – powiedziałam, próbując nie zakrztusić się rosołem. – A co z twoim starym telefonem? Miałeś go chyba pół roku?
– Ten? Oddałem Karolinie. Mówiła, że jej się zawiesza.
– Karolinie? – uniosłam brew. – Tej, co zerwała z tobą trzy tygodnie temu, bo „nie byłeś gotowy na poważny związek”?
Tomek wzruszył ramionami i zanurzył łyżkę w talerzu. Mama spojrzała na mnie z dezaprobatą.
– Kasiu, proszę cię...
– Nie, mamo. Chcę tylko zrozumieć – odłożyłam sztućce. – Pracuję jak wół, płacę kredyt, odkładam na wszystko. A Tomek... dostaje nowy telefon, bo jego eks się poskarżyła?
– Przesadzasz – burknął brat.
– Nie, nie przesadzam! – głos mi się załamał. – Może ja też powinnam rzucić robotę i wrócić do was? Będziecie mi kupować kosmetyki, sprzęty, może fryzjera mi opłacicie?
– Kasia... – zaczęła mama, ale jej ton był błagalny.
– Nie! Po prostu powiedzcie mi: czemu Tomek zawsze dostaje wszystko? Zasłużył czym? Tym, że potrafi wzdychać artystycznie?
W jadalni zapadła cisza. Tata wbił wzrok w ścianę. Mama odsunęła talerz. Tomek spojrzał na mnie jak na furiatkę.
– Wiesz co? Może tobie nie chodzi o telefon. Może po prostu jesteś zgorzkniała. Może zazdrościsz, że ktoś ma w życiu trochę luzu.
– Może po prostu jestem zmęczona byciem waszym planem awaryjnym, kiedy Tomek zawodzi.
Powietrze zgęstniało. Czułam, że poszłam za daleko. Nie żałowałam. Nie tym razem.
Byłam wściekła
Zadzwoniłam do drzwi w niedzielę po południu. Mama otworzyła niemal natychmiast. W kuchni pachniało ciastem, a na stole stały dwie filiżanki. Wiedziała, że przyjdę.
– Kasiu... – zaczęła, ale uniosłam dłoń.
– Nie chcę herbaty. Nie przyszłam na pogaduszki.
– Rozumiem – usiadła. – Myślę, że obie powiedziałyśmy wczoraj za dużo.
– Powiedziałam za dużo, czy po prostu powiedziałam to, czego nikt nie miał odwagi powiedzieć?
Mama zamilkła.
– Tomek potrzebuje pomocy. Nie każdy radzi sobie tak, jak ty.
– Nie, mamo. Mylisz pomoc z rozpieszczaniem. Ty nie pomagasz Tomkowi, tylko utrwalasz w nim przekonanie, że świat będzie się kręcił wokół niego. I że zawsze go uratujecie. I zawsze kosztem mnie.
Spojrzała na mnie ostro, po raz pierwszy od lat nie jak na córkę, tylko jak na rozmówczynię.
– To nie tak. Tomek... on...
– Co? Co, mamo? Choruje na chroniczne lenistwo? – prychnęłam. – Albo to ja się w tej rodzinie urodziłam po to, żeby nikt się o nic nie martwił?
– Ty... zawsze sobie radziłaś.
– Bo nie miałam wyjścia. Zawsze musiałam być ta silna, odpowiedzialna, zorganizowana. A Tomek mógł się przewracać, błądzić, szukać siebie.
Milczała długo. W końcu westchnęła cicho:
– Nie wszystko jest takie proste, jak ci się wydaje.
Poczułam, jakby ktoś chlusnął mi zimną wodą w twarz.
– Co to znaczy?
– To znaczy... że nie znasz całej historii.
– To powiedz mi ją. Teraz.
Mama tylko pokręciła głową.
– Nie teraz. Jeszcze nie.
Serce waliło mi jak oszalałe
Przyszłam po swoją starą książkę kucharską. Tak to przynajmniej tłumaczyłam sobie w głowie. W rzeczywistości coś mnie ciągnęło z powrotem do domu rodziców. Może instynkt, może niepokój, a może zwykła ciekawość. Weszłam bez dzwonienia – przecież wciąż miałam klucz. Z kuchni dobiegały głosy.
– Myślisz, że długo jeszcze nie zauważy? – to był tata.
Mówił cicho, jakby rozmawiali o czymś, co powinno zostać zakopane w ogródku i nie wracać więcej.
– Kasia nie jest głupia – odparła mama. – Zawsze była bystra. Myślę, że już czuje, że coś jest nie tak.
Zamarłam na korytarzu. Serce waliło mi jak oszalałe.
– A co mamy jej powiedzieć? Że przez całe życie miała brata, który... Że to owoc mojego błędu?
– To nie był błąd – westchnął tata. – Miałaś wtedy dwadzieścia dwa lata i byłaś sama. Wiedziałem, z kim się wiążę. Tyle że nikt nie przewidział, że będziemy udawać przez ćwierć wieku.
– Bo chciałam ją chronić. Chciałam, żeby nie musiała dorastać w cieniu cudzego dramatu.
Wszystko zaczęło mi się układać w głowie. Weszłam do kuchni. Drzwi zatrzeszczały, a rodzice podskoczyli jak dzieci przyłapane na kradzieży cukierków.
– Chcę wiedzieć wszystko. Teraz – powiedziałam twardo. – Albo już nigdy się do was nie odezwę.
Mama wstała. Przez chwilę patrzyła mi w oczy. A potem tylko szepnęła:
– Tomek jest twoim przyrodni bratem.
Zrobiło mi się niedobrze
Zadzwoniłam do niego, bez słów wyjaśnienia. Po prostu:
– Przyjdź do mnie. Musimy pogadać.
Tomek zjawił się godzinę później. W spranej bluzie, z rozczochranymi włosami, jak zawsze lekko nieobecny. Tym razem, kiedy otworzyłam drzwi, spojrzał na mnie inaczej. Jakby... wiedział.
– Usłyszałam rozmowę. Wiem – powiedziałam od razu.
Skinął głową. Zdjął buty i wszedł do salonu, nie odzywając się ani słowem. Usiadł na kanapie, zapatrzony w dywan.
– Wiedziałeś?
– Od paru lat – rzucił cicho. – Mama powiedziała mi po liceum. Kiedy zacząłem mieć... kryzys.
Zrobiło mi się niedobrze. Czułam, jak coś we mnie pęka.
– Czemu mi nie powiedziałeś? Czemu udawałeś?
– A co miałem zrobić? Zniszczyć ci dzieciństwo? Odebrać ci ojca? Byłaś córką. Ja byłem... dodatkiem.
– Nigdy tak o tobie nie myślałam! – prawie krzyknęłam, choć nie byłam pewna, czy to prawda.
Tomek uśmiechnął się smutno.
– Może nie myślałaś, ale tak czułem. I dlatego się nie odzywałem, kiedy dostawałem kolejne „prezenty”. Wiesz, czasem czułem się jak ktoś na gościnnych występach. Przychodziłem, jadłem obiad, uśmiechałem się, ale...
Zamilkliśmy.
– To dlatego tak się boisz dorosłości? – spytałam po chwili.
– Może. A może po prostu się gubię. Ale ty... masz prawo się złościć. Bo żyłaś w iluzji.
Wstałam, podeszłam do niego i – ku własnemu zaskoczeniu – objęłam go. Nie wiem, czy to było przebaczenie. To był pierwszy raz, kiedy mój brat wydawał się... prawdziwy.
Czułam pustkę
Minęły dwa tygodnie. Wszystko się zmieniło, choć nikt nie powiedział tego na głos. Mama przysyłała mi wiadomości:
„Myślimy o tobie”,
„Tęsknimy”.
Odpowiadałam zdawkowo. Tata zadzwonił raz – zapytał, czy auto działa i czy potrzebuję pomocy z wymianą opon. Odmówiłam. A Tomek? Napisał mi w nocy, że zapisał się na terapię.
„Nie wiem, czy to coś da, ale czuję, że muszę spróbować. Może to pierwszy raz, kiedy coś robię dla siebie, a nie dla was”.
Uśmiechnęłam się. Pierwszy raz od dawna bez goryczy. Z jednej strony czułam ulgę, bo wszystko zaczynało mieć sens. Z drugiej – pustkę. Jakby coś, co mnie przez lata trzymało przy życiu – złość, żal, zazdrość – właśnie się rozpadło. I nie zostało nic. Nie umiałam jeszcze wybaczyć. Może kiedyś. Może jak przestanie boleć. Wiedziałam, że nie jestem już tą samą Kasią, która patrzyła na brata jak na pasożyta, a na rodziców jak na niesprawiedliwych sędziów. Teraz widziałam ludzi – niedoskonałych, pogubionych, ułomnych. Tylko że to nie zmieniało faktu, że byłam zmęczona. I że nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek będę chciała do nich wrócić.
Anna, 27 lat
Czytaj także:
- „Truskawki miały być gwoździem programu wesela, a stały się gwoździem do trumny mojego związku. Ślub diabli wzięli”
- „Syn zawalił studia, więc mąż nie zostawił na nim suchej nitki. Do dziś żałuję, że nie odważyłam się go bronić”
- „Chciałam wesele na własnych warunkach i postawiłam się teściowej. Pokazałam rogi, ale to ona zgotowała mi piekło”