„Mój balsam o zapachu francuskich perfum wsiąkł jak kamfora. Synowa grała niewiniątko, ale czułam, że coś tu śmierdzi”
„I mnie zamurowało. Na półeczce, obok jakiegoś serum i tuszu do rzęs, stał mój balsam. Z tej samej serii, tej samej firmy, w tej samej tubce z różowo-złotą nakrętką. Ten, który kupiłam na przecenie w drogerii pod dworcem. Którego zapach był tak nietypowy, że ludzie pytali, co to za perfumy”.

- Redakcja
Są rzeczy, których kobieta nie powinna dzielić z inną. Mąż, kosmetyczka i... ulubiony balsam. Nie wiem, może to tylko ja mam taką zasadę, ale lubię mieć coś swojego. Coś, co mnie wyróżnia. Dlatego od kiedy Ewa – moja synowa – pojawiła się w naszej rodzinie, żyję trochę jak na czujce. Bo ona, choć udaje niewinną, potrafi ściągać ode mnie wszystko. Najpierw kolor włosów. Potem podobne buty. Kiedyś nawet kupiła identyczny płaszcz, a później wmawiała mi, że „zupełnie przypadkiem”. Śmieszne. Ale sprawa zrobiła się poważna, gdy wyczułam w ich łazience zapach, który znałam aż za dobrze. Balsam. Mój. Ten, który kiedyś wygrzebałam z dna kosza wyprzedażowego i w którym się zakochałam. Wiedziałam, że nikt inny go nie ma. A teraz pachnie nim... ona. Przypadek? A niech mnie drzwi ścisnął! Prędzej śnieg spadnie w lipcu.
Coś mi tu nie pasowało
Wpadłam do nich tylko na chwilę. Miałam zanieść Tomkowi kilka słoików ogórków i kiszonej kapusty, bo mówił ostatnio, że tylko moje mu smakują najbardziej. Ewa, jak to ona, uśmiechnięta, przemiła, zaraz herbatką częstuje, ciastko proponuje. Ale ja nie z tych, co się dają omamić byle jakim lukrem. Poszłam do łazienki umyć ręce. I wtedy mnie zamurowało. Na półeczce, obok jakiegoś serum i tuszu do rzęs, stał mój balsam. Z tej samej serii, tej samej firmy, w tej samej tubce z różowo-złotą nakrętką. Ten, który kupiłam rok temu na przecenie w drogerii pod dworcem. Którego zapach był tak nietypowy, że ludzie pytali, co to za perfumy. Ten, który zawsze trzymam u siebie, w sypialni, w drugiej szufladzie pod koronkową bielizną. Wystrzeliłam z łazienki jak z procy.
– Ciekawe… Skąd masz ten balsam? – spytałam niby mimochodem.
– Kupiłam w drogerii. Ładnie pachnie, nie? – odparła Ewa, zadowolona jakby wygrała los na loterii.
– No właśnie tak samo jak mój. Tylko ja taki mam.
– Może trafiłyśmy na ten sam zapach? – rzuciła z uśmiechem. – Jest popularny, przecież...
– Popularny? Ten balsam? Przez trzy lata nikt go nie znał. A teraz nagle ty na niego trafiłaś? Sama z siebie?
Zamilkła. Upiła łyczek herbaty. Udawała, że nic się nie stało. Ale ja już wiedziałam. Coś mi tu nie pasowało. I czułam to w kościach. Musiała grzebać w moich rzeczach.
Czułam się okradziona
Kiedy wróciłam do siebie, nie mogłam przestać o tym myśleć. Ten balsam nie dawał mi spokoju. Cały wieczór tłukłam się po mieszkaniu jak osa w słoiku, mrucząc pod nosem. Zajrzałam do komody, tam, gdzie zwykle trzymam zapasy. Drugiej tubki nie było. No dobrze, mogłam ją zużyć, mogłam wyrzucić. Ale przecież nie wyrzuciłabym tak po prostu pustego opakowania, skoro jeszcze można by z niego coś wycisnąć. Przecinałam jeszcze zawsze opakowanie. Jestem oszczędna. I byłam pewna, miałam tylko jedną sztukę. Więc skąd Ewa go ma? Zadzwoniłam do Grażyny. Ona zawsze wie, jak mnie uspokoić.
– No wyobraź sobie, Grażynko, że ona ma dokładnie mój balsam. Mój! I jeszcze twierdzi, że sama go wybrała.
– Może faktycznie? Może teraz taki modny?
– Modny? Przez co najmniej 3 lata nikt go nie znał, a teraz nagle Ewa „sama kupiła”? Prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie.
– Oj, Bogna, może to rzeczywiście przypadek?
– Przypadek? Przypadkiem to można trafić w kałużę. A nie kupić coś, co było taką unikatową perełką.
Grażyna parsknęła śmiechem, ale mnie wcale nie było do śmiechu. Czułam się, jakby mnie okradziono. Nie z rzeczy, ale z indywidualności. Z czegoś, co było tylko moje. Każda kobieta ma swój sekret, ja miałam ten wyjątkowy zapach. A teraz pachnie nim Ewa. I jeszcze udaje, że nie wie, o co mi chodzi. Od tamtej wizyty nie mogłam jej patrzeć w oczy bez cienia podejrzliwości. I przysięgłam sobie jedno, że dowiem się, skąd go wzięła. Nawet jeśli miałabym przekopać całą łazienkę w ich mieszkaniu.
I tak się nie przyznam
Tydzień później Tomek wpadł do mnie z jakąś lampą do naprawy. Twierdził, że „mama to może wie, gdzie przewody trzymamy, bo tata zawsze miał porządek”. Z grzeczności zaproponowałam herbatę, ale od razu poleciał do komody w sypialni.
– Tylko mi tam nie nabałagań! – rzuciłam ostrzegawczo, siedząc w fotelu z gazetą.
– Spokojnie, przecież tylko szukam... O, a co to?
Zamruczał coś pod nosem, po czym wszedł do pokoju z dwoma tubkami balsamu w ręku. Zafoliowane. Takie same jak ten u Ewy.
– Mamo, ty miałaś zapas tego balsamu?
Podniosłam głowę. Przez chwilę nie mogłam wykrztusić słowa. Bo tak, faktycznie, wyglądało na to, że miałam. Dwa identyczne opakowania, starannie schowane na dnie szuflady pod jakimiś kablami i starą apaszką. Coś mi się już musiało na starość pomieszać.
– O matko... zapomniałam, że kupiłam dwa na promocji – mruknęłam, bardziej do siebie niż do niego.
Tomek tylko uniósł brwi i nic nie powiedział. A ja siedziałam jak zamurowana. No i masz babo balsam! Czyli Ewa mogła go sobie wziąć. Z szuflady. Albo... zobaczyć, że mam. Albo ja sama jej dałam i zapomniałam. Albo może naprawdę go kupiła. Ale co z tego? Ja się i tak nie przyznam. Bo niby co mam powiedzieć? „Przepraszam, Ewo, podejrzewałam cię bezpodstawnie o kradzież balsamu”? Jeszcze pomyśli, że można mnie łatwo ugłaskać. A ja nie jestem z tych, co miękną po pierwszym zgrzycie. Zresztą mogła go i tak zabrać, skoro miałam więcej.
Nie zamierzałam przeprosić
Całą noc przewracałam się z boku na bok. Te dwa balsamy leżały teraz w szufladzie, jak dwa wyrzuty sumienia, błyszczące i nieme. Mogłabym po prostu zadzwonić do Ewy, wyjaśnić sytuację. Ale nie byłam aż taką masochistką.
– No i co teraz, mądra babo? – mówiłam sama do siebie w kuchni, mieszając herbatę tak energicznie, że łyżeczka dzwoniła o kubek.
Grażynie nie powiedziałam. Za bardzo się cieszyła, jak tylko miała okazję powiedzieć „a nie mówiłam”. Nie. Musiałam to przetrawić sama. Mogłam udawać, że nic się nie stało. Balsamy? Jakie balsamy? Ale wtedy wyglądałabym na roztrzepaną. Albo, ta myśl zaczęła mi się coraz bardziej podobać, mogłam pociągnąć sprawę dalej. No dobrze, załóżmy, że ona go rzeczywiście sama kupiła, ale przecież musiała wiedzieć, że go używam. No, nie oszukujmy się.
I tak oto, zamiast przyznać się do własnego błędu, zaczęłam budować nową teorię. Że Ewa widziała balsam u mnie. Że pewnie jej się spodobał. Że może nawet specjalnie go kupiła, żeby pachnieć jak ja.
– A może... może ona się na mnie wzoruje? – wyszeptałam, nagle na głos, zaintrygowana.
Podświadomie. Może jestem dla niej... inspiracją? Ta myśl była jak miód na moje zbolałe ego. Bo przecież nikt nie kopiuje kogoś, kto nie wzbudza podziwu. A jeśli już, to znaczy, że ja wciąż mam styl. Więc nie przeproszę. Nie ma mowy. Za dobrze się czuję z myślą, że to ja ustalam trendy.
Podobało mi się to
Następnego dnia, z czystej przekory, upiekłam sernik i zaniosłam go do Tomka i Ewy. Cóż, trzeba było odzyskać kontrolę nad sytuacją. Poza tym wiedziałam, że Ewa nigdy nie potrafiła zrobić ciasta bez zakalca. Chociaż mówiła, że „woli wytrawne smaki”.
– O, dzień dobry, ale pachnie! – ucieszyła się Ewa, otwierając drzwi. – Co za okazja?
– Bez okazji. Po prostu miałam wenę – uśmiechnęłam się niewinnie, wchodząc do środka.
Usiedliśmy w kuchni. Ewa kroiła sernik, a ja udawałam, że nie gapię się na drzwi łazienki, choć cała aż się gotowałam w środku. W końcu nie wytrzymałam.
– Ten balsam... używasz go codziennie? – zapytałam jakby mimochodem, mieszając herbatę.
– Mmm, uwielbiam go. Długo pachnie, fajnie się wchłania. Zresztą, sama pani wie – uśmiechnęła się do mnie ciepło. – To pani go miała pierwsza. Zainspirowała mnie.
Zainspirowała. No proszę. Słowo, które ukoiło moje zszargane nerwy. Nie „podejrzałam”, nie „skopiowałam”. Zainspirowała.
– No tak, ja mam do takich rzeczy nosa – rzuciłam z dumą. – Od razu wiedziałam, że to perełka.
– W sumie... chciałam jeszcze kupić jeden na zapas, ale już nigdzie nie ma – dodała, wzdychając.
A ja tylko skinęłam głową. W domu czekały dwie tubki. I nie zamierzałam się nimi dzielić. Siedząc przy stole i patrząc, jak Ewa dokładnie oblizuje łyżeczkę z sernikiem, czułam satysfakcję. Może i przesadziłam, ale jednak to ja jestem tą, na którą patrzy się z uznaniem. A ona? Niech się wzoruje. Byle bez przesady.
Ale i tak muszę być czujna
Nie przeprosiłam. I nie zamierzam. Bo nawet jeśli się myliłam, to co z tego? Przecież nikt mi nie udowodni, że to było celowe. Mogłam zapomnieć, mogłam się pomylić, mogłam mieć słabszy dzień, wolno mi. Mam swoje lata. Ale przyznawać się? Przed nią? Tego by jeszcze brakowało. Zresztą... patrząc na to z boku, czy to nie jest w gruncie rzeczy komplement? Że młoda kobieta, niby niezależna i nowoczesna, a jednak robi wszystko, jak ja? Pachnie jak ja, ubiera się podobnie, nawet zaczyna piec serniki. Choć, powiedzmy sobie szczerze, do moich jej daleko. To chyba znaczy, że coś jednak sobą reprezentuję.
Może i jestem złośliwa, może czasem za bardzo podejrzliwa. Ale jedno wiem na pewno. Jak się chce mieć coś wyjątkowego, trzeba tego pilnować. Bo są tacy, co się uśmiechają słodko, a potem cichaczem zaglądają ci do szuflady. A Ewa? Niech sobie myśli, że mi zaimponowała. Niech kupuje te moje balsamy i patrzy, jak ja się ubieram. Byle nie zaczęła też mówić tak jak ja. Bo wtedy... wtedy już nie wytrzymam!
Bogna, 66 lat
Czytaj także:
- „Umawiałam się z nim, bo miał drogie auto i zabierał mnie na wycieczki do Włoch. Zakochałam się w jego karcie kredytowej”
- „Mąż od zawsze był na każde zawołanie mamusi. Pękłam, gdy dowiedziałam się od szwagierki, co wyczyniał za moimi plecami”
- „Teściowa panoszy się w naszym domu, a mąż się boi pisnąć słowem. Czuję, że muszę wziąć sprawy we własne ręce”