Reklama

Każdy radzi sobie z żałobą na własny sposób, ale gdy zobaczyłam, co wyczynia moja bratowa, po prostu nie mogłam nie skomentować jej zachowania. Chciałam tylko służyć jej radą, a ona posłała mnie do wszystkich diabłów. Co mogłam zrobić? Nie narzucałam się ze swoją pomocą. Żyła po swojemu, a ja tylko czekałam, aż zapuka do moich drzwi. Minęło zaledwie kilka miesięcy, a już przyszła koza do woza.

Reklama

Nie zdążyłam pożegnać się z bratem

Nikt nie powinien odchodzić w młodym wieku. Wiadomość o śmierci Marcina była dla mnie prawdziwym szokiem. Pamiętam to, jakby wydarzyło się wczoraj. Był chłodny październikowy wieczór. Za oknem deszcz lał jak z cebra, a ja siedziałam opatulona kocem i piłam ciepłą herbatę z miodem i cytryną. Nagle usłyszałam dźwięk telefonu. Dzwoniła Ilona, moja bratowa. Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale gdy tylko zobaczyłam na ekranie jej imię, od razu poczułam, że coś jest nie tak.

– Sylwia, mu... musisz szybko je... jechać do szpitala – mówiła przez łzy. – Ma... Marcin...

– Ilona, spróbuj się uspokoić i powiedz, co się stało.

Marcin miał wypadek – wyłkała i zaczęła jeszcze głośniej płakać.

Zobacz także

– Gdzie jesteś?

– W taksówce. Już tam jadę.

– Spotkamy się na miejscu – powiedziałam i poderwałam się z kanapy jak poparzona.

Do szpitala miałam jakieś pół godziny drogi. Daję słowo, to było najdłuższe 30 minut mojego życia. Po drodze wyobrażałam sobie różne scenariusze, ale w żadnym nawet nie brałam pod uwagę, że mogę stracić mojego młodszego braciszka. Niestety stało się najgorsze. Gdy dojechałam na miejsce, Marcina nie było już wśród nas. Nawet nie zdążyłam się z nim pożegnać.

Marcin nie miał żadnych szans

Ilona siedziała w poczekalni i płakała w chusteczkę, a nad nią stał lekarz.

– Pani jest z rodziny pana Marcina? – zapytał, gdy do nich podeszłam, a raczej podbiegłam.

– Jestem jego siostrą. Co się stało, panie doktorze?

Pani brat uczestniczył w wypadku. Nie znam wszystkich szczegółów zajścia, ale jego obrażenia okazały się bardzo poważne.

– Ale wyjdzie z tego, prawda?

On nie żyje! – odezwała się zrozpaczona Ilona, a ja spojrzałam na lekarza.

– Przykro mi, to prawda. Nie mogliśmy nic dla niego zrobić – oznajmił służbowym tonem, a pode mną ugięły się nogi.

Na policji dowiedziałam się, co się wydarzyło. Samochód mojego brata uległ awarii, gdy jechał wąską drogą wiodącą wśród lasów. Nie było tam pobocza ani chodnika. „Pani brat stał przed swoim samochodem i robił coś pod maską. Z naszych ustaleń wynika, że włączył światła awaryjne i wystawił trójkąt ostrzegawczy, ale to nie wystarczyło. Kierowca nadjeżdżającej ciężarówki za późno zorientował się w sytuacji drogowej i uderzył w pojazd pani brata z pełnym impetem” – wyjaśnił policjant.

Sprawca został oskarżony o spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym, ale to nie przyniosło mi ukojenia. Przecież to nie przywróci życia mojemu braciszkowi.

Martwiłam się o bratową

Starałam się jakoś trzymać, ale Ilona była w znacznie gorszym stanie. Czy mogłam się jej dziwić? Oczywiście, że nie. Byli małżeństwem dopiero od dwóch lat i nie zdążyli się jeszcze sobą nacieszyć. Nawet nie doczekali się dzieci. Całe szczęście, że Marcin zabezpieczył ją finansowo. Byłam tego pewna. Nie znałam rozsądniejszego człowieka. Dobrze zarabiał i nie trwonił pieniędzy na głupoty, więc musiał odłożyć okrągłą sumkę. Wiedziałam też, że miał ubezpieczenie na życie, bo sam namawiał mnie do wykupienia polisy.

Na pogrzebie Ilona wylała morze łez. Tak bardzo jej współczułam. Nie chciałam, żeby była sama w tym trudnym czasie, więc poprosiłam, by zamieszkała ze mną.

– Na jakiś czas. Aż pogodzisz się ze stratą – nalegałam.

– Dziękuję ci, ale nie. Nie chcę być dla ciebie ciężarem. Poza tym, gdzie niby miałabym spać? Ala i Wiktor zajmują dwa pokoje, a ty trzeci.

– O to się nie martw, wszyscy się zmieścimy. Oddam ci swoją sypialnię, a sama będę spać na kanapie.

– Miło z twojej strony, ale muszę odmówić. Powinnam przejść przez to sama.

– Zrobisz, jak zechcesz, ale pamiętaj, że moje drzwi zawsze są dla ciebie otwarte.

Zakupy najwyraźniej poprawiały jej nastrój

Potrafiłam uszanować jej decyzję, ale nie mogłam zostawić jej samej. Dziesięć lat temu sama musiałam pochować męża i doskonale wiem, jak trudno pogodzić się z tak bolesną stratą. Ja miałam to szczęście, że obok mnie były dzieci. Musiałam być silna, jeżeli nie dla siebie, to dla nich. Ona natomiast została sama jak palec.

W sobotę, trzy dni po pogrzebie, ugotowałam zupę i drugie danie, i nakryłam do stołu.

– Zjedzcie wszystko, a ja w tym czasie zawiozę obiad cioci Ilonie – powiedziałam.

– Mamo, przecież ty też jesteś głodna. Zjedz najpierw i dopiero później pojedź do cioci – poprosiła Ala.

– Skarbie, zjem od razu, jak wrócę. Będę za pół godziny.

Pojechałam do mieszkania Ilony, ale jej nie zastałam. Zadzwoniłam na jej numer, ale odpowiedziała mi poczta głosowa. Czekałam pod drzwiami dobre 20 minut. Już miałam zawiesić reklamówkę z jedzeniem na klamce i zostawić jej kartkę, gdy moja bratowa wyszła z windy, obładowana torbami z markowych butików.

– Sylwia, miło cię widzieć – przywitała mnie wesołym głosem. – Co cię do mnie sprowadza?

– Wpadłam z obiadem i żeby sprawdzić, co u ciebie.

– Jesteś kochana, ale jadłam na mieście. Poszłam do tej nowej włoskiej restauracji. Karmią tam jak w niebie. Koniecznie musisz spróbować. Wejdziesz do środka?

– Na chwilę. W domu czekają na mnie dzieci.

– Wchodź, zaraz napijemy się kawy. Mam nowy ekspres. Mówię ci, takiego espresso jeszcze nie piłaś.

– Jak się czujesz, kochana?

– Wiesz, staram się jakoś trzymać. Już jest lepiej. Naprawdę.

I rzeczywiście, wyglądała lepiej. Uśmiechała się i miała dobry nastrój. Torby z butików i ten wielki kombajn, który ona nazwała ekspresem, wyraźnie sugerowały, że poprawia sobie nastrój zakupami, ale niech tam. Przecież miała prawo radzić sobie ze stratą po swojemu.

Próbowałam przemówić jej do rozsądku

Nie mogłam odwiedzać jej codziennie, ale dzwoniłam każdego dnia. Musiałam mieć pewność, że u niej wszystko w porządku, o ile w ogóle można tak powiedzieć w tej sytuacji. Ilona trzymała się zaskakująco dobrze. Zawsze, gdy dzwoniłam do niej, była na zakupach albo w jakimś modnym lokalu, serwującym nowoczesną kuchnię.

W następną sobotę zaprosiłam ją na obiad. „Jasne, będę za godzinę” – odpowiedziała. Później zadzwoniła domofonem i poprosiła, żebym razem z dziećmi zeszła na dół.

I jak wam się podoba? – zapytała uśmiechnięta, prezentując nam fioletową toyotę. To nie był żaden luksusowy model, tylko małe auto miejskie, ale folia na fotelach sugerowała, że była nowiutka, prosto z salonu.

– To twoja? – zapytałam zdziwiona.

– Dzisiaj odebrałam – powiedziała z dumą. – Niezłe cacko, co nie?

– Śliczna – przytaknęłam i zaprosiłam ją na górę.

Po obiedzie poprosiłam dzieci, żeby poszły do siebie. Musiałam poważnie porozmawiać z moją bratową o jej zakupowym hobby.

– Mówię ci, gdy zobaczyłam ją w salonie, po prostu nie mogłam się powstrzymać.

– No właśnie, chciałabym porozmawiać z tobą na ten temat.

– Nie rozumiem.

– Wiem, że przeżywasz bardzo trudne chwili i radzisz sobie z tym, jak potrafisz. Ale nie powinnaś postępować tak lekkomyślnie. Konto bankowe to nie studnia bez dna. Nie wiem, ile zostawił ci Marcin, to nie moja sprawa. Ale każde pieniądze kiedyś się kończą. Nie zapominaj, że pracujesz na pół etatu i później może być ci ciężko.

– Masz rację. To nie twoja sprawa – powiedziała lekceważąco.

– Ilona, ja tylko...

– Idź do diabła! – rzuciła i wyszła.

Wiedziałam, że tak się to skończy

Przestała odbierać telefony ode mnie. Nie rozumiem, dlaczego. Przecież chciałam tylko coś jej podpowiedzieć i doradzić. Żyję na tym świecie dłużej niż ona i wiem, że życie potrafi zaskoczyć. A ona obraziła się na mnie. Skoro tak, przestałam się narzucać, bo najwyraźniej tak odbierała moją pomoc.

Pół roku później sama do mnie przyszła.

– Sylwia, muszę cię prosić o pomoc.

– Co się stało?

– Skończyły mi się pieniądze i mam trochę niezapłaconych rachunków. No i chciałam prosić cię o pożyczkę. Tylko...

– Przykro mi, Ilona. Nie mam z czego ci pożyczyć.

– Przecież pracujesz i to na pełnym etacie.

Tak, ale życie kosztuje, zwłaszcza gdy ma się na utrzymaniu dwójkę dzieci. A jako nauczycielka nie zarabiam kokosów.

– I co? Zostawisz mnie na pastwę losu?

– Ilona, przecież jakiś czas temu mówiłam ci, żebyś przystopowała z wydatkami. Posłałaś mnie wtedy do wszystkich diabłów, pamiętasz? A teraz zjawiasz się nagle i wymagasz, bym własnym dzieciom odjęła od ust, bo wszystko roztrwoniłaś. Przykro mi, nie pomogę ci. Gdybym miała jakieś oszczędności, nie zastanawiałabym się, ale niestety nie mam.

– No to co ja mam zrobić?

– Nie wiem. Może po prostu sprzedaj samochód i ten fikuśny ekspres i znajdź pracę, z której będziesz mogła się utrzymać.

Reklama

Sylwia, 44 lata

Reklama
Reklama
Reklama