Reklama

Sala widzeń prezentowała się paskudnie. Obskurne ściany z szaroburą lamperią i stoliki pamiętające głęboki PRL. Kilku strażników uważnie przyglądało się więźniom i odwiedzającym. W drzwiach pokazał się mój brat Rafał. Wyglądał fatalnie. Był wychudzony, miał ziemistą cerę i przestraszony wzrok. Byłem przerażony tym, co zobaczyłem, ale bardzo się starałem, żeby tego nie zauważył.

Reklama

– Jak sobie radzisz? – spytałem na powitanie.

– Sam widzisz – odpowiedział ze złością. – Wiesz dobrze, że nie powinienem tu siedzieć, że to nie było przestępstwo, tylko głupi żart, że miałem do dupy adwokata. Ten palant, który mnie bronił z urzędu, gówno zrobił. Nie chciał się narażać… Włamaliśmy się do tego biura dla jaj. No, kur…, czy to tak trudno zrozumieć?

– Ja cię rozumiem – starałem się uspokoić brata. – Ale wiesz, jaka jest sytuacja, nie mamy kasy. Mama znowu jest w szpitalu. Nikt nie przypuszczał, że ten gość tak się uprze. Ojciec nawet chodził do niego i prosił, żeby ci darował, ale go wyśmiał i upokorzył. Wytrzymasz?

– Nie wiem – Rafał trochę się opanował. – Ale …

Zobacz także

Widziałem, że bardzo się stara trzymać fason. Przez chwilę rozmawialiśmy o dupie Maryni, jakbyśmy spotkali się kawiarni, a nie w więzieniu, ale to trwało bardzo krótko. W pewnym momencie Rafał pękł.

– Tomek, ja nie dam rady! – złapał mnie za rękę i pochylił się nad stolikiem.

– Daj spokój – próbowałem go pocieszyć. – Może nie będzie tak źle. Silny jesteś, przyzwyczaisz się, dasz radę… – zdałem sobie sprawę, że pieprzę strasznie głupio, ale co miałem robić.

– Nie masz pojęcia, tu jest… – szeptał mój brat. – Tu jest strasznie, gorzej, niż możesz sobie wyobrazić… Boję się, że nie będę miał siły, by przetrwać.

– Rafał, musisz! Rodzicie się o ciebie martwią – palnąłem.

Nie wiedziałem, jakich użyć argumentów, by podtrzymać brata na duchu.

– Pozdrów mamę i powiedz, że u mnie wszystko w porządku. Ona nie może się dowiedzieć. Ojciec też nie.

Na tym zakończyło się widzenie. Wyszedłem z więzienia w koszmarnym nastroju. W żaden sposób nie mogłem pomóc bratu. Beznadziejna sytuacja. Wyrok był prawomocny, nic nie można było zrobić, nie było nas stać na prawników.

To był głupi żart

Rafał miał wyjątkowego pecha. Za miesiąc miał przystąpić do matury. Wracał z grupą kolegów z imprezy. Było po północy, a chłopcy byli w doskonałych nastrojach. Przechodząc obok urzędu miasta, zauważyli na parterze niedomknięte okno.

– Nie może tak być, żeby urzędnicy zostawiali otwarte okna – wspólnie stwierdzili przyszli maturzyści. – Tam są ważne dokumenty dotyczące mieszkańców. To jest skandal!

– Panowie, w imię naszego wspólnego interesu powinniśmy tam wejść i pokazać urzędasom, że mieszkańcy czuwają! – nie wiadomo, kto wpadł na ten pomysł. – To nasz obywatelski obowiązek!

– No to który jest odważny i wchodzi? – miał spytać Kacper, przyjaciel mojego brata.

– Ten, kto pyta – odpowiedzieli radośnie koledzy. – Czyli najodważniejszy – podpuszczali.

To było wyzwanie, Kacper nie mógł się wycofać. I wtedy mój niezbyt mądry, acz lojalny brat solidarnie stanął u boku swego przyjaciela.

– Idziemy razem! – stwierdził.

Jak zapowiedzieli, tak zrobili. Podsadzeni przez kolegów weszli do urzędu. Z pokoju dostali się na korytarz. Dla żartu pozdejmowali portrety włodarzy miasta wiszące w głównym holu. Weszli na piętro, gdzie mieścił się gabinet burmistrza. Dochodziły stamtąd dziwne odgłosy. Przez szparę pod drzwiami widać było światło. Byli przekonani, że trafili na włamywaczy, których złapią, i zostaną bohaterami.

Najciszej, jak mogli, otworzyli drzwi gabinetu. W środku zastali burmistrza w niedwuznacznej sytuacji z sekretarką. Burmistrz Leopold A. znany był w miasteczku ze swojej słabości do płci pięknej. Jego sekretarką była żona dyrektora liceum. Gdyby ich romans wyszedł na jaw, obojgu groziła kompromitacja i wielka afera na całe miasto.

Chłopcy zamiast cicho i dyskretnie wycofać się z gabinetu i jak najszybciej zwiać, postanowili zrobić burmistrzowi kawał. Narobili wrzasku na cały budynek i rzucili się do ucieczki. Hałas obudził drzemiącego przy głównym wejściu ochroniarza. Facet przestraszył się, że dokonano włamania, i pobiegł na piętro, skąd dochodził wrzask. Chłopaki zaś zamierzali uciec tą samą drogą, którą dostali się do budynku. Wpadli na ochroniarza na półpiętrze. Strażnik złapał Kacpra za kurtkę. Kacper wyrwał się mężczyźnie, ale potknął się i spadł ze schodów.

Rafał pomógł wstać kumplowi i pobiegli do pokoju, w którym było otwarte okno. Niestety, nie zapamiętali, który to był pokój, w efekcie ochroniarz dorwał obu. Ochroniarz zawiadomił policję. Funkcjonariusze przyjechali po kilku minutach. Ku ich zdziwieniu i zaskoczeniu ochroniarza pojawił się burmistrz. Gdy policjanci rozmawiali ze strażnikiem, podszedł do chłopaków i powiedział krótko:

– Morda w kubeł, bo nie zdacie matury!

Kacper i Rafał zrozumieli, o co chodzi, i nie pisnęli ani słowa z tego, co widzieli w gabinecie. Powiedzieli policji, że dla żartu weszli przez otwarte okno, zobaczyli, że ochroniarz drzemie, więc narobili hałasu i zamierzali uciec. Po przesłuchaniu zwolniono ich do domu. Obaj myśleli, że sprawa przycichnie i nie będzie dalszego ciągu. Okazało się, że bardzo się mylili.

Fałszywe oskarżenia

Niespełna tydzień po tych wydarzeniach obaj zostali zatrzymani. Zarzucano im kradzież i włamanie. Podobno z kasy znajdującej się w pokoju, przez który weszli do budynku, zginęło kilkadziesiąt tysięcy złotych oraz trzy laptopy. U żadnego z „włamywaczy” nie znaleziono ani pieniędzy, ani komputerów, co nie przeszkodziło prokuratorowi w postawieniu im zarzutu kradzieży z włamaniem. Stwierdzono, że okno było na sto procent zamknięte i to oni je otworzyli.

Dowodami były ich odciski palców. Mało tego, pod budynkiem znaleziono dwa banknoty pochodzące z kradzieży. Dla oskarżonych było jasne, że burmistrz za wszelką cenę chce wsadzić chłopaków do więzienia. Wymyślił oskarżenie, gdyż uznał, że „złodziejom” nikt nie uwierzy, że widzieli burmistrza z żoną dyrektora. Chłopcy byli ugotowani.

Nasza rodzina była w tarapatach. Mama ciężko chorowała i wszystkie pieniądze, jakie zarabiał ojciec, szły na lekarstwa, jedzenie, podstawowe sprawy. Na adwokata już nie starczyło. Mama chciała nawet przerwać leczenie, ale ojciec się nie zgodził. Zrozpaczony poszedł do burmistrza i poprosił o łaskę dla Rafała. Tata nie był dyplomatą. Mówił, że syn dotrzymał danego słowa i nie powiedział, co widział w gabinecie… Ten go zrugał i wyrzucił za drzwi.

Rafał otrzymał obrońcę z urzędu. To był facet, który strasznie bał się burmistrza. Właściwie tylko udawał, że broni mojego brata. Rafał i jego kolega Kacper dostali po trzy lata. W naszym miasteczku nawet sędzia słuchał burmistrza.

Byłem na czwartym roku medycyny, gdy ogłoszono wyrok. Proces był dla naszej rodziny wielką tragedią. Leczenie mamy nie dawało rezultatów. Ojciec miał straszne wyrzuty sumienia, że nie mógł pomóc synowi. Gdy drugi raz wystąpiłem o widzenie, dowiedziałem się, że Rafał ma zakaz. To była kara za to, że pobił się ze współwięźniem.

Przeżywał katorgę

Minął rok od wyroku, kiedy wreszcie mogłem zobaczyć brata. To był inny człowiek. Miał niespełna dwadzieścia lat i był prawie całkiem siwy. Ręce mu się trzęsły, miał w oczach strach.

– Jak się czujesz? – spytałem przerażony tym widokiem.

– Wszystko jest dobrze – odpowiedział. – To tylko nerwy.

– Byłeś u lekarza? – dopytywałem.

– Byłem, dał mi proszki na uspokojenie, jest dobrze – zapewniał Rafał.

– Rafał – wiedziałem, że kłamie. – Mów, co się dzieje, biłeś się kimś, co się stało? Dlaczego?

– Jak ty nic nie rozumiesz – Rafał nie przebierał w słowach.

Wiedziałem, że Rafał przeżywa katorgę, ale nie wiedziałem, jak mu pomóc. Dwa lata po procesie zmarła nasza mama. Lekarz, który prowadził ją przez cały czas choroby, powiedział, że bardzo duży wpływ na jej stan zdrowia miał proces i wyrok Rafała. Nie powiedziałem o tym bratu.

Po ukończeniu studiów dostałem się na staż w naszym szpitalu. Miałem szczęście, bo bardzo chciałem pracować w naszym mieście. Po śmierci mamy tata mocno podupadł na zdrowiu. Pewnego dnia poprosił, żebym spytał Rafała, czy może do niego przyjść. Nie widział go od procesu. Mój brat nie chciał, by ojciec widział go za kratami. Jednak tym razem się zgodził.

Do więzienia przyjechałem razem z tatą. Ojciec rozpłakał się, gdy zobaczył Rafała wchodzącego do sali widzeń. To było ogromne wzruszenie. Musiałem go przytrzymać, żeby nie upadł. Odsunąłem się, gdy obaj usiedli przy stoliku. Sam, za zgodą strażnika, usiadłem dalej. Nie chciałem im przeszkadzać. Obaj płakali. Wiedziałem, że ojciec od lat przeżywał straszną traumę, że nie mógł zapewnić synowi należytej opieki prawnej. Wiedziałem, że chce, żeby Rafał mu wybaczył.

Po godzinie ojciec pożegnał się z Rafałem. Chyba przeczuwał, że widzą się ostatni raz. Podczas kolejnych wyborów samorządowych burmistrz przegrał z kretesem. Mieszkańcy mieli dość jego rządów. Przy okazji wyszły na jaw najróżniejsze przekręty. Okazało się, że miał udziały we wszystkich firmach, które pracowały na rzecz miasta. On zarabiał na wywozie śmieci, firma, której był udziałowcem, dbała o oświetlenie ulic, inna łatała jezdnie. Jakimś cudem udało mu się zniknąć. Mówiło się, że wyjechał za granicę do syna. Podczas kolejnej wizyty w więzieniu opowiedziałem o tym Rafałowi.

– Zawsze był oszustem. Mam nadzieję, że kiedyś za to wszystko odpowie – stwierdził brat.

To jest więzienie. Tu nie ma aniołów

Trzy miesiące później zmarł ojciec. Rafał dostał przepustkę na pogrzeb. Natychmiast po uroczystości został odwieziony do więzienia. Kilka tygodni później dostałem informację, że mam się zgłosić do naczelnika zakładu karnego, tam, gdzie siedział Rafał. Nie miałem pojęcia, o co chodzi, zwolniłem się z pracy i pojechałem.

– Pański brat odmawia jedzenia, jest skrajnie wyczerpany. Musi pan jakoś na niego wpłynąć – poinformował mnie funkcjonariusz. – Żyje. Jest w szpitalu.

– Jak to? A to nie macie więziennego psychologa? – zarzuciłem go pytaniami.

– Mamy, ale jest zajęty. Ma ważniejsze sprawy na głowie – odpowiedział bezczelnie klawisz.– Pana brat ewidentnie chce zwrócić na siebie uwagę.

– I nikt wcześniej niczego nie zauważył?! – pytałem.

– Proszę pana, to jest więzienie, a nie wczasy pod gruszą! – strażnik spojrzał na mnie drwiąco. – Tu nie ma aniołów. Każdy z osadzonych popełnił przestępstwo, pana brat także. Więc nie będziemy im zaglądać do michy, czy wylizali talerz do czysta. Nie chciał, nie jadł. Pewnie kolegom oddawał. Ale takie niedożywienie zagraża jego życiu, a tego tolerować nie będziemy.

Wiedziałem, że od tego klawisza niczego więcej się nie dowiem. Rafał musiał być załamany, skoro nawet przestał jeść. To jest chłop, który po wszystkich zawsze dojadał, nie ważne co. A tu takie coś? Nie mogłem w to uwierzyć. Lekarz w więziennym szpitalu powiedział, że życie Rafała nie jest zagrożone, ale potrzebne są konsultacje psychiatryczne i psychologiczne.

– Trzeba cierpliwości – stwierdził lekarz.

Do końca wyroku został niespełna rok. Musiałem stanąć na głowie, by wyciągnąć Rafała z tego piekła. Ktoś mi powiedział, że można zawiesić karę ze względu na stan zdrowia. Nie miałem kasy, ale udało się znaleźć prawnika, który zgodził się pomóc pro bono. Pół roku później Rafał był wolny i wrócił do mieszkania rodziców. Był wrakiem człowieka zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Opiekowałem się nim, jak mogłem. Miałem nadzieję, że dojdzie do siebie.

Chciałbym się zemścić

Niestety, tak się nie stało. Przeżycia więzienne wracały do niego każdej nocy. Budził się z krzykiem, biegał po mieszkaniu, jakby przed kimś uciekał, a potem padał na podłogę i zasypiał. To było straszne. Rafał nie przetrwał i wkrótce po wyjściu z więzienia, miał wypadek samochodowy. Czy specjalnie go spowodował, tego nigdy się nie dowiem.

Od tamtej pory minęło dwadzieścia pięć lat. Nadal pracuję w naszym szpitalu. Jestem ordynatorem oddziału kardiochirurgii. Przez kilka lat praktykowałem w USA. Zdobyłem tam wiedzę i niezbędne doświadczenie. Specjalizuję się w operacjach na otwartym sercu. Mogłem pracować w bardziej prestiżowych szpitalach, ale nie chciałem. Mam satysfakcję, że nasz szpital ma doskonałych kardiochirurgów.

Nie zapomniałem o Rafale. Wciąż pamiętam nasze widzenia w więzieniu. Pamiętam, jak tam cierpiał, odbywając karę za przestępstwa, których nie popełnił…Nie zapomniałem rodziców, których niesprawiedliwość i los syna wpędziły do grobu. Widuję w mieście byłego burmistrza, który nigdy nie odpowiedział za swoje czyny. Ten facet jest już na emeryturze i żyje sobie jak pączek w maśle.

Tego wieczora wypoczywałem w domu po trudnej operacji. Było już po dwudziestej trzeciej, gdy otrzymałem pilne wezwanie do szpitala. Przywieziono pacjenta kwalifikującego się do pilnej operacji. Dyżurny chirurg prosił o pomoc. Natychmiast pojechałem do szpitala. Na tym polega mój zawód i to właśnie najbardziej mi się podoba.

Zespół operacyjny już czekał. Błyskawicznie się przebrałem. Gdy się myłem, dyżurny lekarz informował mnie o stanie pacjenta.

– Mężczyzna lat siedemdziesiąt cztery, przywieziony po trzecim zawale… – relacjonował,

– Pacjent gotowy? – spytałem, wchodząc do sali.

Podszedłem do stołu, spojrzałem na twarz pacjenta i zachwiałem się.

– Panie profesorze, wszystko w porządku? – spytał lekarz, który miał mi asystować.

Reklama

Nie odpowiedziałem. Nic w tej sytuacji nie było w porządku – chciałem wywrzeszczeć swoją wściekłość, ale się powstrzymałem.
Na stole leżał gotowy do operacji były burmistrz. Pędziłem na złamanie karku, by ratować życie sukinsynowi, który był winien śmierci mojego brata. Moim obowiązkiem jest ratowanie ludzkiego życia, ale czy ten drań zasługiwał na miano człowieka?

Reklama
Reklama
Reklama