„Mój brat sprzedał w tajemnicy działkę, którą dostaliśmy w spadku po dziadku. I teraz nie mam już ani ziemi, ani brata”
„– Dziadek przewraca się w grobie, jak słyszy twoje wywody. On tu całe życie spędził, a ty byś to oddał byle komu dla kasy? – Dziadek był wspaniałym człowiekiem, ale czasy się zmieniły. Nie zamierzam kisić pieniędzy w ziemi. Jeśli chcesz się bawić w sadzenie jabłoni, rób to na swojej części”.

- Redakcja
Jestem młodszym z dwóch braci – tym spokojniejszym, bardziej rodzinnym. Z zawodu jestem nauczycielem historii, z zamiłowania – człowiekiem przywiązanym do wspomnień, do ludzi, do miejsc, które mają dla mnie znaczenie. Mam żonę i dwójkę dzieci, które często zabieram na długie spacery po lesie. Ale jest jedno miejsce, które zawsze było dla mnie czymś więcej niż tylko miejscem – działka dziadka, położona na skraju lasu, z małą altanką i drzewami, które sadziliśmy razem, kiedy byłem jeszcze dzieckiem.
Z Adamem, moim starszym bratem, różnimy się prawie we wszystkim. On – przebojowy, wygadany, z głową do interesów. Ja – sentymentalny, czasem zbyt łagodny, jak twierdzi moja żona. Gdy byliśmy dziećmi, działka dziadków była naszym światem. Biegaliśmy boso po trawie, piekliśmy kiełbaski na ognisku, słuchaliśmy opowieści dziadka o tym, jak sadził każdy orzech, każdą wiśnię. I choć z wiekiem każdy poszedł w swoją stronę, myślałem, że ten kawałek ziemi wciąż nas łączy.
Po śmierci dziadka, na pogrzebie, stałem obok Adama i patrzyłem, jak spuszczają trumnę do ziemi. Wtedy pomyślałem – teraz my musimy dbać o to, co po nim zostało. Może postawimy mały domek letniskowy, może zrobimy sad, żeby dzieci miały gdzie się bawić i uczyć natury. Adam skinął wtedy głową, a ja naprawdę wierzyłem, że czuje podobnie.
Ale wszystko zaczęło się psuć, gdy tylko zaczęliśmy rozmawiać o działce na poważnie. Pojawiły się inne słowa – „złoty kawałek ziemi”, „potencjał inwestycyjny”. Adam patrzył na to miejsce jak na metry kwadratowe, ja widziałem w nim dzieciństwo, zapach ogniska i dziadka siedzącego na starej ławce z pękniętym oparciem. I wtedy zaczęła się nasza droga w przeciwnych kierunkach.
Czułem, że tracę brata
Spotkaliśmy się na działce w sobotę rano. Zabrałem dzieci, żeby się przewietrzyły, ale wiedziałem, że rozmowa z Adamem nie będzie spacerem po lesie. Chciałem wierzyć, że da się jeszcze coś uzgodnić, ale czułem napięcie już od momentu, gdy wysiadł z auta – w białej koszuli, jakby przyjechał na spotkanie biznesowe, nie na ziemię po dziadku.
– Dobra, Piotrek, pogadajmy konkretnie – zaczął, nawet nie spojrzał na dzieci bawiące się pod jabłonią. – Ten teren to potencjał. Poważny. Rozmawiałem już z kimś, kto byłby zainteresowany zakupem.
– Jak to, z kim? – zapytałem ostrożnie. – Przecież mieliśmy coś tu razem zrobić. Dla rodziny. Pamiętasz? Mówiłeś, że domek dla dzieciaków to dobry pomysł.
Adam skrzywił się lekko.
– Mówiłem, bo wtedy myślałem, że masz jakiś plan. A ty tylko sadzisz drzewa i wspominasz ogniska. To nie jest inwestycja, tylko sentymenty. Sentymentami się nie płaci rachunków.
Zacisnąłem szczękę.
– To nie są tylko sentymenty, Adam. To miejsce to historia naszej rodziny. Dziadek tu pracował własnymi rękami. Chcesz to sprzedać jakby to był jakiś pusty kawałek pola?
– Właśnie, że to nie jest pusty kawałek pola, tylko złoty grunt. Widziałeś, co tu się dzieje? Dookoła powstają osiedla, ceny rosną z miesiąca na miesiąc. Tylko głupi by to trzymał.
Zrobiło mi się gorąco. Spojrzałem na niego, jakby był mi obcy.
– Dziadek przewraca się w grobie, jak słyszy te twoje wywody. On tu całe życie spędził, a ty byś to oddał byle komu, żeby tylko coś zyskać? Naprawdę nic ci nie zostało z tego, co cię uczył?
– Dziadek był wspaniałym człowiekiem, ale czasy się zmieniły. Ja nie zamierzam kisić pieniędzy w ziemi. Jeśli chcesz się tu bawić w sadzenie jabłoni, rób to na swojej części.
Zaniemówiłem. Poczułem, jak coś we mnie się zaciska. Przecież nie chodziło mi o pieniądze. Chciałem, żeby nasze dzieci znały to miejsce tak, jak my je znaliśmy. Chciałem, żebyśmy mieli coś wspólnego. A on patrzył na działkę jak na cyfrę w tabelce.
– Jesteś bez serca, Adam – powiedziałem w końcu. – I chyba nigdy ci nie zależało na tej rodzinie tak jak mi.
Nie odpowiedział. Wzruszył ramionami i odwrócił się, ruszając w stronę samochodu. Dzieciaki patrzyły na nas z daleka, nie rozumiejąc, czemu tata mówi podniesionym tonem. Zostałem na działce, patrząc na jabłoń, pod którą bawiłem się z bratem, kiedy mieliśmy po sześć, może siedem lat. Teraz stałem tu sam i miałem wrażenie, że tracę nie tylko działkę, ale i brata.
Przeszedł mnie dreszcz
Po tamtym spotkaniu nie rozmawialiśmy przez kilka miesięcy. Nie dzwoniłem, on też się nie odzywał. Może nawet lepiej – nie wiedziałem, co mógłbym mu powiedzieć, żeby nie skończyło się kolejną awanturą. Tyle że działka nie przestawała istnieć. Nadal tam była. Nadal przyciągała mnie bardziej niż jakiekolwiek miejsce na świecie.
Zacząłem jeździć tam sam, czasem z dziećmi. W soboty braliśmy kanapki, grabie, czasem młotek i gwoździe. Sprzątaliśmy altankę, wyrywałem chwasty wokół starych grządek. Posadziłem nowe drzewa – wiśnie, dwie grusze i czereśnię, którą Hania wybrała sama z katalogu. Chciałem, żeby dzieci widziały, że coś rośnie. Że to miejsce żyje, nawet jeśli brat uważał je za martwe.
Któregoś dnia zauważyłem coś przy wejściu. Ktoś zostawił ulotkę. A właściwie kilka. „Szybko kupimy twoją działkę”, „Agencja nieruchomości – natychmiastowa wycena”, „Nie trać czasu, zarób już dziś”. Przeszedł mnie dreszcz. Schowałem te papiery do kieszeni i spojrzałem w stronę drogi. Nikt nie był widoczny, ale czułem, że to nie przypadek. Zadzwoniłem do Adama. Włączyła się poczta głosowa. Nie zamierzałem się rozgadywać, nagrałem tylko jedno zdanie, z trudem panując nad tonem:
– Adam, jeśli to twoja sprawka, to przynajmniej miej odwagę ze mną porozmawiać. Piotr.
Nie oddzwonił. Nie napisał. Przez kolejne tygodnie robiłem wszystko, żeby nie myśleć, że coś za moimi plecami się dzieje. Ale czułem się tak, jakby ktoś powoli usuwał mi grunt spod nóg. Jakby braterskie milczenie było bardziej wymowne niż krzyki z naszej ostatniej kłótni. Dzieci pytały, czemu wujek Adam już nie przyjeżdża. Tłumaczyłem się, że jest bardzo zajęty, że pewnie wyjechał. Nie miałem odwagi powiedzieć im, że nie umiem już z nim rozmawiać. Że najpewniej nie chcę. Czasem wieczorem siadałem na ławce przy altance i patrzyłem na młode drzewka. Wyobrażałem sobie, że za kilka lat Hania i Franek będą zbierać z nich owoce, że będą wspominać to miejsce jako coś dobrego. Może wtedy zrozumieją, dlaczego tak bardzo nie chciałem tego oddać.
Wszystko się skończyło
Zadzwoniła do mnie sąsiadka dziadków, pani Helena. Zawsze wszystko wiedziała pierwsza, ale tym razem nie miałem pojęcia, co może mi powiedzieć nowego. A jednak – zaskoczyła mnie.
– Piotrze, jakaś ekipa dzisiaj była na działce. W kamizelkach, z geodetą. Weszli od strony lasu, mierzyli coś, robili zdjęcia. Myślałam, że wiesz o tym?
Poczułem, jak ciśnienie uderza mi do głowy. Bez słowa podziękowałem i niemal natychmiast pojechałem tam. Działka wyglądała tak jak zwykle, ale w ziemi były wbite czerwone znaczniki, a w rogu stała biała tablica z napisem „Inwestycja – teren prywatny. Wstęp wzbroniony”. To była moja połowa. Albo raczej: już nie do końca. Wyciągnąłem telefon. Tym razem Adam odebrał. Głos miał spokojny, zbyt spokojny.
– Tak, sprzedałem swoją część. Inwestor chciał całość, ale nie byłeś zainteresowany. Miałem prawo.
– Bez słowa? – zapytałem. – Po prostu sprzedałeś, nie mówiąc mi nic?
– A co miałem powiedzieć? Że ktoś chce dać pieniądze, a ty dalej będziesz tu sadził drzewka? To nie miało sensu. Nie będę czekał, aż ci się odwidzi.
Milczałem przez chwilę. To nie był plan. To była rzeczywistość.
– To tylko ziemia, Piotrek – dodał. – Nie przesadzaj.
– Dla ciebie może tylko ziemia. Ale dla mnie to wszystko, co nam po dziadku zostało. I zniszczyłeś to. Nawet nie próbowałeś się dogadać. – Czułem, jak zbiera mi się gula w gardle. – Nie jesteś już moim bratem.
Rozłączyłem się. Długo jeszcze stałem tam i patrzyłem na tablicę. Jakby naprawdę miała w sobie więcej mocy niż wszystkie nasze rozmowy przez lata. Pomyślałem o dziadku. O tym, jak siadał tu na krześle z gazetą, jak częstował nas kompotem z porzeczek. Wróciłem do domu w milczeniu. Dzieci spały. Żona zapytała tylko:
– I co?
– Nic – odpowiedziałem. – Wszystko się skończyło.
Milczenie trwało zbyt długo
Minęły trzy lata. Babcia odeszła cicho, jakby nie chciała robić nikomu kłopotu. Pogrzeb odbył się w małym, znajomym kościele. Stałem wśród rodziny, aż w końcu zobaczyłem Adama. Podszedł, skinął głową. Powiedzieliśmy sobie ciche „cześć”. Nic więcej. Po ceremonii ciotka poprosiła, żebyśmy choć chwilę porozmawiali. Stanęliśmy obok grobu. Milczenie trwało zbyt długo.
– Zniszczyłeś wszystko, co zostało po naszej rodzinie – powiedziałem.
Adam spojrzał gdzieś w bok.
– To tylko wspomnienia, Piotrek. Życie to nie muzeum.
Nie odpowiedziałem. Po powrocie przejechałem koło działki. Nie było już altanki, nie było drzew. Stał nowoczesny dom z wysokim ogrodzeniem i kamerami. Poczułem, że to naprawdę koniec. Nie zostało nic.
Są rzeczy, których nie da się odzyskać
Minęło kilka lat. Mieszkamy z rodziną na obrzeżach miasta, dzieci rosną, mają swoje sprawy, szkołę, przyjaciół. Staram się być obecny, słuchać, rozumieć. Ale od tamtej pory coś we mnie przycichło. Coś się skończyło i nie potrafię tego wskrzesić. Z Adamem nie rozmawiałem od pogrzebu babci. Nie wiem, czy jeszcze mieszka w mieście, czy dalej inwestuje, czy czasem wspomina dzieciństwo. Może nie. Może w jego świecie nie ma na to miejsca.
Czasem, jadąc na zakupy albo odwożąc dzieci, przejeżdżam obok dawnej działki. Dom już gotowy, świeżo pomalowany, z wysokim betonowym płotem. Nie czuję już złości. Tylko pustkę. Taką, której nie da się zasypać nowymi planami czy pracą. Zdarza mi się w myślach rozmawiać z dziadkiem. Opowiadam mu o dzieciach, o tym, że sadzę jabłonie u siebie w ogrodzie, że Franek uczy się grać na gitarze, a Hania interesuje się przyrodą. Że może kiedyś zabiorę ich w to samo miejsce, gdzie kiedyś byliśmy szczęśliwi. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek odezwę się do brata. Ale wiem jedno – są rzeczy, których nie da się odzyskać. Nie wszystko, co się dziedziczy, można sprzedać. I nie wszystko da się odbudować, kiedy już raz się to zburzyło.
Piotr, 36 lat
Czytaj także:
- „Słoik z ogórkami małosolnymi skrywał tajemnice panny młodej. Mężuś nie miał pojęcia, kto się tu kisił we własnym sosie”
- „Wnuk przyjechał do mnie na wakacje i już od progu miał nadąsaną minę. Po tym, co zrobiłam, wcale nie chciał wyjeżdżać”
- „Złapałam się za głowę, gdy zobaczyłam, co każą mi jeść na weselu wnuczki. To jest brak poszanowania dla polskiej tradycji”