Reklama

Ciągle to samo

Właśnie wstawiłam ziemniaki na obiad, kiedy zadzwonił telefon. Zerknęłam na wyświetlacz – mój brat. Jęknęłam w duchu. Telefon od niego oznacza zazwyczaj jedno – znowu wyszperał jakąś staroć na bazarze i chce prosić o pomoc w przywiezieniu jej do domu.

Reklama

– Cześć Gocha, ale trafiłem na skarb – no tak, miałam rację. – Mówię ci, prawdziwe cudo. I za grosze! Tylko ciężkie jak diabli, mogłabyś podjechać na bazar? Wiesz, ten koło domu handlowego? Bo nie dam rady zatachać tego do autobusu.

– Ale ja właśnie wstawiłam obiad – broniłam się, chociaż wiedziałam, że to i tak nic nie da.

Mój brat jak zwykle nie ma pieniędzy na taksówkę – wszystko wydaje na starocie. Nawet samochodu się nie dorobił!

– Szymek zaraz wróci z pracy…

Zobacz także

– To zajmie tylko pół godzinki, proszę – do Radka nie docierało, że ludzie mają obowiązki i prowadzą normalne, poukładane życie. – Naprawdę nie dam rady…

Westchnęłam. Powiedziałam, żeby czekał, wyłączyłam gaz pod garnkiem i patelnią i zadzwoniłam do Szymka. Nie był zachwycony, że obiad się opóźni, ale dobrze znał mojego brata.

Wsiadłam do samochodu i po chwili byłam już pod domem handlowym. Zaparkowałam koło bramy bazarku i rozejrzałam się. Radek zobaczył mnie chyba od razu, bo już szedł w moim kierunku. Pod pachą dźwigał wielki, metalowy krzyż…

– Czyś ty zwariował? – Zapytałam, patrząc na zardzewiałe żelastwo. – I po co ci to? Chyba na złom.

– No, co ty – Radek sapiąc, z wysiłkiem umieścił swoją zdobycz w bagażniku. W ostatniej chwili zdążyłam podłożyć foliową torbę. – To zabytek. Oczyszczę i powieszę w przedpokoju. Ma ze sto lat!

Nie dyskutowałam, bo i nie było o czym. Podwiozłam go do domu i szybko wróciłam do swoich garów.

Nie miałam do niego siły

Minął chyba tydzień, gdy Radek znowu zadzwonił. Przewidując kolejny kurs, z niechęcią odebrałam.

– Cześć siostra, mam problem – głos mojego brata był jakiś zbolały i od razu się wystraszyłam. – Chyba złamałem nogę. Podjechałabyś?

Cholera jasna! Pojechałam z nim do szpitala, zrobili prześwietlenie: pęknięte kości śródstopia. Okazało się, że właśnie miał zawieźć krzyż do renowacji, do zaprzyjaźnionego konserwatora, i upuścił go sobie na nogę. Unieruchomiło go to na sześć tygodni. Krzyż musiałam przetransportować ja z mężem. No i przybył mi dodatkowy obowiązek – opieki nad bratem, który ani nie mógł zrobić sobie zakupów, ani nic ugotować.

Byłam akurat u niego z obiadem, gdy ktoś do niego zadzwonił. Radek wyraźnie czymś się przejął. Kiedy skończył rozmowę, spojrzałam na niego pytająco.

– To mój znajomy, ten konserwator – powiedział niepewnie. – W nocy był u niego pożar, z warsztatu została kupa gruzu. Prosi, żeby odebrać ten krzyż od niego, zwłaszcza że już go zrobił, a teraz nie ma gdzie go trzymać. Pojedziesz?

Pojechałam, klnąc w duchu na czym świat stoi. Kiedy przywiozłam znienawidzony przeze mnie „zabytek” do brata, okazało się, że właśnie odwiedził go nasz wuj. Krzyżem zachwycił się od razu, oglądał go ze wszystkich stron.

– Śliczny, identyczny jak na grobie mojego ojca – wykrzyknął. – Tamten ktoś ukradł. A ten… No, prawie taki sam, w tamtym nie było tych promieni z boku.

Radek patrzył w milczeniu na rozpromienionego wuja i nagle zapytał:

– A to może… Bo wuj ma imieniny przecież za trzy dni, ja nie przyjadę, bo jak? Przyjąłby wujek ten krzyż w prezencie?

Odetchnęłam z ulgą. Koniec kłopotów! Jeden rupieć z głowy, a przez najbliższe kilka tygodni nowych nie przytarga!

Ale to nie był koniec. Za kilka dni, gdy właśnie zbieraliśmy się do wujka na imienny, zadzwoniła ciotka.

– Kochani, muszę odwołać przyjęcie, Genio jest w szpitalu – szlochała do słuchawki. – Źle się poczuł, to zawał. Jestem w szpitalu, czekam na lekarza.

Niestety, wujek nie przeżył tego zawału. A ciotka nigdy nie doszła do siebie. Po kilku miesiącach i ona zmarła, cicho, we śnie. Nie potrafiła żyć bez swojego męża. Nie mieli dzieci i to na nas, na mnie i brata, zapisali swój majątek. Malutkie mieszkanko i działkę pod miastem. Mieszkanie postanowiliśmy uprzątnąć, odnowić i wynająć. Pojechałam z bratem i jego kumplami, żeby powynosić zbędne graty. Część mebli wstawiliśmy do komisu, część poszło na śmietnik. W pewnym momencie kumpel Radka złapał za krzyż.

– Ale ciężkie. To chyba na złom pójdzie, nie? – przyjrzał się uważniej i dodał: – Ty, Radek, a to nie jest z cmentarza? No pewnie – odłożył krzyż na podłogę i wzdrygnął się. – I twój wujo trzymał to w domu? Przecież wszystko, co przyniesione z cmentarza, przynosi pecha, sprowadza nieszczęście.

Reklama

Spojrzałam na brata. Gdy jego kumple już wyszli, powiedziałam mu, co mam zamiar zrobić. Nie był zachwycony, ale nie protestował. A potem wsadziliśmy krzyż do samochodu i pojechaliśmy na cmentarz. Z trudem, ale odnalazłam grób rodziców wujka. Teraz stoi tam tablica kamienna. Obok niej wbiłam nasz metalowy krzyż. I mam nadzieję, że więcej nieszczęść w naszej rodzinie już nie będzie!

Reklama
Reklama
Reklama